YINYANG TIGER

By milkychimy

19.9K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

32 🂡 sumimasen, szach-mat

218 28 2
By milkychimy

              Wargi Vincenta smakowały jak rozmaryn. W pierwszej chwili Charlie odczuwał chorą, przyćmiewającą zmysły gorzkość, jednak wraz z kolejnymi, narastającymi, łapczywymi pocałunkami miał wrażenie, jakby kosztował słodszej odmiany mięty. Uporczywa miękkość przeważnie suchych i zaciśniętych w wąską linię warg przyćmiewała zdrowy rozsądek. Czuł się niczym ryzykant, stojący na skraju kanionu — wiedział, że skok to szaleństwo, jednak adrenalina wrząca żywym ogniem w żyłach sprawiała, że ciągnęło go ku niemu. Jego szaleństwem był Xiao. Długie, zimne palce dotykające jego szyi oraz rozpalonych policzków, ciężko unosząca się klatka piersiowa oraz odurzający zapach słodkich perfum, zupełnie niepasujących do intensywnego, trudnego charakteru Vincenta.

Szok upłynął z ciała Wilsona dopiero wraz z falą uświadomienia, która dotarła, gdy Xiao warknął w jego wargi, sprowadzając go do pionu. Zza zakrętu wyłoniła się sylwetka młodej kobiety z obsługi, a wraz z jej obecnością Charlie objął łapczywie partnera.

Vincent był kurewsko szalonym geniuszem.

W końcu obłapująca się lubieżnie para na korytarzu domu publicznego wyglądała w konsekwencji sensowniej niż krzątający się między pokojami, podejrzanie wyglądający mężczyźni.

Tym faktem Charlie usprawiedliwiał każdy sprawiający mu przyjemność pocałunek. W ten sposób tłumaczył własne dłonie, które niczym zaczarowane w rytm magicznej muzyki krążyły po idealnym ciele Xiao. Ubrania mięte były w namiętnym, pośpiesznym i niechlujnym rytmie. Gdy Charlie tylko zrozumiał intencje blondyna, ciała wydawały się zagrać we wspólnej, zgranej sztuce niczym rozumiejący się bez wszelkich prób generalnych aktorzy. Palce wręcz naturalnie przystosowały się do dotyku miękkich, miodowych kosmyków, ogień skóry zapraszał do zagłębiania się w dalsze odmęty przyjemności, a wspólne, zmieszane w jednoczesnym, nierównym rytmie oddechy zagłuszały kroki wymijającej ich ze skonfundowaniem służącej.

Perfekcyjnie wtopili się w tło.

Charlie odliczał w głowie jej kroki podczas próby zapamiętania wyjątkowego smaku warg Vincenta. Powoli uchylił powieki, gdy miał pewność, że kobieta minęła ich. W tym samym momencie Vincent przyparł go mocniej do ściany, kolano odziane w ciemne, szerokie spodnie wylądowało między dżinsem Charliego, a napuchnięte i wilgotne od pocałunków wargi przesunęły się w stronę żuchwy Wilsona.

— Obserwuj, do których drzwi idzie — szepnął mu wprost do ucha, ściągając usta w dół do szyi.

Czarnowłosy skinął jedynie głową, nie ściągając przymrużonego spojrzenia ze snującej się korytarzem kobiety z tacką. Czuł otaczającą zewsząd, oniryczną bańkę. Miał wrażenie, jakby śnił, a przebudzenie miało rozłączyć go z tym zupełnie odmiennym, ekscytującym światem. Punktów do świadomości i skupienia nie dodawał również sam Xiao. Ciepły, niemalże gorący oddech okalał wrażliwą skórę, a wargi wraz z językiem naznaczały mokre, wypalające blizny. Łapczywość ustała, gdy kobieta minęła ich, starając się nie patrzeć w ich stronę. Dłonie ustały w miejscu, wargi Vincent dopiero po chwili oderwały się od rozgrzanej skóry, jednak wciąż byli blisko.

Za blisko.

Charlie czuł każdy fragment jego ciała, najmniejszy dotyk, drżenie palców.

Zacisnął boleśnie szczękę, karcąc się w głowie. Zwrócił przymglone spojrzenie w stronę służącej, starając się nie myśleć nad tym, w jakim stanie był.

Liczył drzwi, które mijała.

Czwarte, piąte... ósme... jedenaste...

W dwunaste uderzyła energicznie jej pięść, a donośny głos rozbił się echem po całym labiryncie korytarzy.

Sumimasen, Shogun-sama*! — Język japoński na ustach kaleczącej go Amerykanki dotarł do nich wraz z falą dreszczy. Vincent odruchowo zacisnął mocniej palce na biodrze Charliego. — Przyniosłam zamawiany imbryk z zieloną herbatą! — dokończyła już po angielsku, przykładając ucho do drzwi.

Obserwowali ją z daleka, wytężając słuch na tyle, aby spróbować rozszyfrować głos po drugiej stronie. Usłyszeli jedynie łamany bełkot, który zrozumiała najwidoczniej młoda służąca, ponieważ skinęła jedynie pokornie głową, odstawiając tackę z herbatą na podłogę pod drzwiami. Wraz z odwróceniem się w ich stronę, obaj momentalnie przywarli do siebie. Ich wargi tkwiły w rozdzieleniu, jednak Vincent starał się symulować składane po szyi, namiętne pocałunki. W ciężkim, jękliwym oddechu odczekali, aż dziewczyna zniknie za zakrętem, niemalże przebiegając obok nich w pośpiechu. Oddalające się echo kroków pozwoliło odetchnąć i odsunąć. Dopiero w tym momencie poczuli, jakie piętno wywarła na nich intymna bliskość.

Charlie na ustach wciąż czuł dotyk magnetyzujących warg, na podniebieniu rozmazywał się słodko-miętowy posmak, a na każdym skrawku rozgrzanego do granic możliwości ciała czuł smukłe, zimne palce. Czuł się jak w amoku, zewsząd otoczony przyćmiewającą rozsądek mgłą. Zupełnie tak, jakby wraz z intymniejszym dotykiem Xiao rzucony został na niego czar, na każdym kroku przypominający o tej chwili.

Odsuwając się, potrząsnął orzeźwiająco głową. Vincent oparł się o przeciwległą ścianę, ocierając usta rękawem kurtki. Nie spoglądali ku sobie, obaj wpatrywali się w drzwi na samym końcu korytarza — dokładnie dwunaste, w które uderzyła kobieta.

Trzy oddechy, opanowanie mimowolnych rumieńców i przetarcie twarzy dłońmi wystarczyło, aby bez słowa ruszyli do pokoju Shoguna.

Nie wydawali się zainteresowani rozdrabnianiem tego, co przed chwilą zaszło. Nie miało to sensu, to tylko część wspólnego śledztwa, ostatnia deska ratunku przed wykryciem. Nic, z czym powiązane byłyby sprzeczne uczucia grające w ich ciężko bijących sercach — ostatniej rzeczy, która nie wróciła do porządku wraz z odrzuceniem myśli od figlarnej namiętności.

Jak gdyby nigdy nic zatrzymali się pod drzwiami, przy których stała tacka z porcelanowym imbrykiem z parującą, zieloną herbatą, filiżankami oraz kilkoma maślanymi ciasteczkami na malowanym ręcznie talerzyku. Vincent ominął starannie tackę, od razu uderzając zamaszyście w drzwi.

Odpowiedział niezrozumiały, wysnuty w języku japońskim wrzask. Charlie i Xiao zerknęli ku sobie porozumiewawczo, a po dłuższej chwili, bez reakcji, zaczął ciężko walić pięścią w dębowe drzwi. Tym razem odpowiedziało poruszenie. Uporczywe stęknięcie niosło wyrazistą niechęć, a szorujące po podłodze kroki zbliżały systematycznie do spotkania z Shogunem.

Drzwi otworzyły się mozolnie wraz ze strzykiem uchylanych zamków.

— Mówiłem ci, żebyś zostawiła imbryk pod... och!

W progu stanął niski, przygarbiony staruszek. Sięgał im obu ledwie do połowy klatki piersiowej, musząc podpierać się wyrzeźbioną starannie laską. Ciemniejszy odcień skóry niósł mnóstwo przebarwień, zmarszczek i trudów przeżytych lat, z brody zwisała przydługawa, siwa, kozia bródka, a w drobnych, ciemnych oczach zafalował szok. Shogun wyglądał dokładnie tak, jak mogli go sobie wyobrazić — niczym stary, chiński mędrzec żyjący latami w świątyni na szycie góry. Wydawałoby się, jakby ten niepozorny dziadeczek miał zaraz postawić ich na ringu pośród lasów bambusowych, pokazując, że laska nie służy tylko do podpierania starczego trudu.

Początkowy szok na ich widok prędko przeminął. Chytre i podstępne zadowolenie zaiskrzyło w ciemnych, wąskich oczach, a na usta wpłynął niepokojący uśmiech, ukazujący wstawiony złoty ząb.

Shogun odsunął się w progu, posyłając w ich stronę zapraszający gest.

— Proszę wejść. Oczekiwałem was.

Cała wcześniejsza, figlarna mgła otaczająca umysł Charliego zniknęła. Po plecach popłynęła stróżka potu, a na twarz wkradł się niemy lęk. W pierwszej chwili nie był pewien, czy powinni wkraczać we włości Shoguna. Widząc jednak spokój w oczach Vincenta, spokojnie podążył tuż za nim.

Xiao taksował ostrożnie osobę Shoguna. Obserwował kątem oka, jak staruszek chyli się ku tacy z herbatą, laską zamykając za sobą drzwi. Każdy ruch wywoływał stękania i ciężkie pomruki, jednak blondyn miał wrażenie, że to tylko próba grania niedołężnego.

Najbardziej w tym wszystkim zastanawiał akcent staruszka. Przyjęli, że Shogun był Japończykiem, ponieważ swój pseudonim zaczerpnął z tego języka, a do tego porozumiewał się w tym języku. Jednak akcent dziadka wskazywał na coś zupełnie innego. Mówiąc po angielsku, wyraziście zaostrzał końcówki, chylił się na akcentację wszelkich „sz" oraz „cz", co kojarzyło się Vincentowi z angielskim, którym operowali w Ameryce członkowie Yijing.

Znaczniej charakterystyczne dla chińskiego akcentu niżeli japońskiego. Słyszał wielu Japończyków mówiących po angielsku. Mieli tendencje do zmiękczania słów oraz dodawania charakterystycznych końcówek.

Charlie i Vincent zatrzymali się na środku średniej wielkości pomieszczenia. Wyglądało na to, że Shogun tutaj mieszkał. Za czerwonym parawanem w kwiat śliwy mieściło się usłane złotą pościelą łóżko, w centrum pomieszczenia stał okrągły stół z pięcioma krzesłami i rozrzuconą na blacie planszą do szachów. Wokoło walały się rzeczy osobiste, przemycone malowidła, a w całym pokoju panował półmrok.

Shogun pośpieszył z tacką herbaty do stołu, ustawiając ją na nim, po czym przysiadł na jednym z krzeseł, zapraszając gości do tego samego.

Xiao siadając powoli i ostrożnie naprzeciwko niego, zapytał:

— Wiesz, kim jesteśmy, ale my nie wiemy, kim jesteś ty.

Staruszek zaśmiał się dźwięcznie pod nosem, rozstawiając filiżanki na stoliku. Prędko napełnił je herbacianym naparem.

— Ależ wiecie, kim jestem. Nazywam się Shogun. Powiedział wam o tym Hendery Willwood.

Vincent uśmiechnął się pod nosem.

— Pytam o twoje prawdziwe nazwisko — sprecyzował Xiao, taksując go ostrzegającym spojrzeniem.

Shogun odstawił imbryk, ułożył łokcie na blacie stolika z ciemnego drewna, podpierając brodę. Żaden z nich nie ruszył herbaty, mimo że jej wyciszający zapach snuł się zachęcająco wokół nosa.

— Byłoby to niebezpieczne w aktualnych okolicznościach. Nie chciałbyś, abym mówił do ciebie prawdziwym nazwiskiem, prawda panie Lawrence?

Charlie wciągnął gwałtownie powietrze w płuca, spoglądając na Vincenta w woli poszukiwania następnego kroku. On jednak pozostawał w spokojnym bezruchu. Przypominał kamień, który nie czuł strachu.

Nieważne, jak potężny ogrom bezkresnej pewności siebie posiadał Vincent, nie zmieniało to faktu, że Shogun wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, że Lawrence nie było jego prawdziwym nazwiskiem. Musiał więc również wiedzieć o Yijing, wojnach mafii i zażyłościach Smoka w Ameryce. Xiao jednak się nie wystraszył. Siedział wyprostowany, uśmiechając się kącikiem ust, jakby czuł jedynie satysfakcje, że prawidłowo odczytał akcent Shoguna.

Siwowłosy podciągnął ręcznie zdobioną filiżankę do ust, upijając nikły łyk. W pomarszczone palce ujął ciasteczko, z którego otrzepał sporadyczne okruszki, nim wcisnął je do ust. Wycierając dłonie w ubranie, skierował się ponownie do mężczyzn.

— A prezydent i poseł nie boją się z tak gustowną wizytą wstępować w me progi? W oficjalnym sprawozdaniu jesteśmy dla siebie niczym wrogowie. Nie mówiąc już nic o tym, że obecność tak wpływowych osób w moim niechlujnym lokalu mogłaby wzbudzić światową sensację — mówił z akcentem i chrupał ciasteczka.

W tym momencie to Charlie uśmiechnął się podstępnie. Byli przygotowani na taki obieg spraw. Wsunął dłoń pod powierzchnię kurtki, wyciągając gruby plik spiętych banknotów. Ułożył je gustownie między dwoma filiżankami z zieloną herbatą.

— Nie boimy się niczego ryzykownego.

Dolary zaświeciły się w oczach staruszka. Momentalnie ożywiony wyciągnął palce do pliku pieniędzmi, zostawiając na nich tłuste odciski. Przycisnął banknoty do piersi, przeliczając je konsekwentnie pod nosem. Dopiero po tym wcisnął je pod ubranie, odwracając się w ich stronę z błyskiem połowicznego zadowolenia w oczach.

— Och, wiedzą panowie, bardzo mi się z kimś kojarzycie. Z kimś... bardzo... bardzo sławnym. — Przejechał obrzydliwie językiem po dolnej wardze.

Charlie rzucił kolejny plik pieniędzy. Te Shogun pochwycił już łapczywie, nawet nie przeliczając do końca. Od razu schował je w to samo miejsca, uśmiechając się w parszywy sposób.

— Nie znam panów, aczkolwiek miło mi poznać. W czym mogę pomóc?

Idealnie wyliczonym plikiem pieniędzy dało się kupić w tym skorumpowanym świecie wszystko. Włącznie z pozornym wymazaniem pamięci podstępnego, starego kryminalisty. Spodziewali się, że nawet kilka zalanych moczem banknotów już zdołałoby zacisnąć nitki na ustach Shoguna. Dwoma bloczkami liczącymi w tysiącach dolarów udało się wymazać całkowicie jego pozorną pamięć.

Dopiero wraz z tym mogli śmiało przejść do konkretów. Vincent szturchnął Wilsona łokciem, a ten wsunął dłoń do kieszeni kurtki, wyciągając telefon. Odwrócił go w stronę Shoguna, który zmrużył zabawnie oczy, poszukując po stoliku swoich owalnych okularów. Naciągnął je na nos, a w ciemnych ślepiach wzburzyło się zrozumienie.

— Ruby Flores, kobieta, którą zleciłeś zamordować — wyjaśnił, pokazując na telefonie zdjęcie ukochanej, zrobione kilka miesięcy przed jej śmiercią. Ruby uśmiechała się pełnią szczęścia. Uroda uderzała czarującym blaskiem po oczach, a uradowanie z życia wylewało się z pięknych, głębokich oczu. Charlie nie potrafił spojrzeć na to zdjęcie bez łez w oczach.

Shogun wziął telefon Charliego w ręce, wpatrując się dłuższą chwilę w przedstawione zdjęcie. Podrapał się po mizernej, siwej czuprynie z zakolami, wyglądając, jakby musiał odkopać naprawdę dalekie zasięgi pamięci, aby przypomnieć sobie o tej kobiecie.

Kim był ten człowiek? — zastanawiali się obaj na raz, obserwując staruszka z drugiego końca stołu.

Może i pasował do tego świata — do brudnego, tłustego Chinatown, lokalu pełnego śmietanki kryminalnej. Jednak czemu jakiś zwykły, stary właściciel lokalu na w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku miałby wysyłać zleconego mordercę na Ruby? Jakie było powiązanie? Ruby nawet nigdy nie była w Nowym Jorku, a co dopiero na obskurnej, imitującej Republikę Chińską dzielnicy.

Shogun dopiero po chwili pokiwał głową z uznaniem, oddając Charliemu telefon. Zsunął okulary z nosa.

— No tak. Było coś takiego.

— Dlaczego zleciłeś zamordowanie jej Hendery'emu? — wyrwał się Xiao, zanim Charlie zdołał złapać oddech w płuca.

Shogun podciągnął filiżankę do ust, siorbiąc łyk zielonej herbaty. Nie patrzył się na nich. Odwrócił się w stronę przysłoniętego krzywo zawieszonymi firanami okna, jakby z neonów ulicy próbował wyczytać odpowiedź na pytanie.

— Chyba muszę odświeżyć pamięć. Zagramy w szachy? — zaproponował, jakby byli przyjaciółmi na zakraplanym spotkaniu.

Charlie i Vincent skrzywili się w tym samym momencie, zerkając ku sobie niepewnie. To było granie na zwłokę? A może wpadli w pułapkę, a Shogun tylko kupował czas dla ludzi mających za moment wpaść do pokoiku, otaczając ich setką lśniących broni. Wilson pewien był, że wyszliby z tego żywo, zważając na to, że już raz ich wspólna kooperacja pomogła pokonać Daiyu oraz Xiuying. Mimo to zaczął analizować wszystkie możliwe drogi ucieczki.

Vincent pochylił się nad stołem, opierając na nim łokcie. Ostygła herbata w filiżance zadrżała, tworząc kręgi na wodzie.

— Nie mamy całej nocy. Gadaj — fuknął z brzytwą w głosie, która sprowadziłaby na ziemię nawet najbardziej odważnego kryminalistę.

Shogun jednak zachichotał pod nosem, odwracając się w ich stronę. Oprócz imbryka, ciasteczek i filiżanek oddzielała ich również rozrzucona po całym blacie plansza do szachów. Staruszek zaczął układać pionki na odpowiednich polach.

— Kultura to klucz to zdobycia informacji, proszę pana. To jak z naszą grą? Nie proponuję nic niebezpiecznego. Jeżeli ze mną wygracie, opowiem wam wszystko. Jeżeli przegracie, wyprowadzi was stąd ochrona — postawił warunki jasno i klarownie.

Żaden podstęp nie wysuwał się na pierwszy plan, bijąc po oczach czerwoną, ostrzegawczą diodą. Vincent spojrzał na planszę szachów. Co jeżeli pionki pokryte były trucizną? Albo gdy oni zajmą się grą, ktoś cichutko wsunie się do pomieszczenia, przykładając im broń z tyłu głowy?

Opcje i możliwości były nieskończone.

Dlatego Vincent podciągnął rękawy, przysuwając się bliżej planszy.

— Gram czarnymi.

Shogun uśmiechnął się lubieżnie, odwracając planszę tak, że czarne pionki stanęły po stronie Vincenta. Charlie odsunął się na bok, obserwując rozgrywkę z boku. Znał jedynie powierzchowne zasady szachów. Na studiach często grywał w warcaby, jednak nie równały się one poziomem do szachów. Zawsze fascynowały go osoby umiejące rozegrać tak trudną rozgrywkę. Sam ledwo potrafił zapamiętać ruchy poszczególnych pionków, a co dopiero oszacować odpowiednią strategię na pokonanie przeciwnika.

Obserwując jednak, jak rozpoczyna się rozgrywka, myśli umknęły w stronę Shoguna.

Hendery ostrzegał ich, że był dziwnym człowiekiem, jednak Wilson nie spodziewał się, że aż w tak dosłownym tego słowa znaczeniu. Willwood za informację zapragnął wolności, wpłacenia kaucji więziennej. Shogun sekrety pragnął sprzedać za rozgrywkę w szachy. To wszystko brzmiało jak szaleńczy podstęp, jednak zamiast rozwodzić się nad tym, w której chwili rozgrywki zostaną zaatakowani, Charlie snuł wątpliwości wobec Shoguna.

Gdy spojrzał na zdjęcie Ruby, potrzebował dłuższej chwili, aby przypomnieć sobie, że kiedykolwiek był zamieszany w jej sprawę. To dawało myśl, że Shogun wcale nie zlecił morderstwa kobiety z osobistych powodów. Wydawało się bardziej, jakby Ruby była kolejną ofiarą, jedną z wielu, których stracenie zlecił ten pokorny, na swój sposób wyglądający niewinnie staruszek.

Kim był, do cholery, ten Shogun? — ta myśl uderzyła po raz kolejny, gdy obserwował, jak siwowłosy zbił pion Vincenta.

Pojedyncza zmarszczka pojawiła się na czole blondyna, jednak szybko zniknęła, gdy wyprowadził kolejny ruch — odpłacił się tym samym.

Nikłe umiejętności poznawcze Charliego pozwalały oszacować, że szli łeb w łeb, a rozgrywka wydawała się opływać potem i krwią. Vincent był inteligentną osobą, w to Wilson nawet nie śmiał wątpić, jednak nie mieli pewności, jakie doświadczenie szachowe posiadał Shogun. Mimo wieku ciążącego na ramionach wydawało się, że umysł wciąż pozostawał w pełni sprawny.

Operując w kryminalnym zalążku świata, trzeba było pozostawać racjonalnym, stanowczym i świadomym świata do końca życia. Może właśnie w tym celu Shogun usprawniał swój umysł, grywając w szachy?

Czas wydawał się opływać wokół spadających z planszy figur. Charlie nie miał pojęcia, ile już grają, a czy za oknem nie zaczyna przypadkiem świtać. Zapatrzył się w planszę niczym w żywy obraz schematycznej wojny, zażartej bitwy, próbując rozszyfrować strategię obu graczy. Wieża Xiao runęła, jednak w odwecie jeden z czarnych bierków podsunął się niebezpiecznie blisko króla Shoguna.

— Szach — mruknął niskim, gardłowym tonem Vincent, wzburzając nieznacznie staruszka.

Shogun stracił kontrolę nad rozgrywką. Wytrącony z równowagi pochylił się zacięcie nad planszą, analizując wszystkie możliwe drogi ratunku dla szachowanego króla. Werdykt wisiał już w powietrzu, a Charlie uśmiechnął się zwycięsko pod nosem, gdy Shogun wykonał desperacki, nic nieratujący ruch.

Vincent nie myślał nawet sekundy, przesuwając swoją damkę o zagrażające pole bliżej króla Shoguna. Uderzył otwartą ręką w blat.

— Szach mat.

Staruszek przetarł twarz palcami, a mimo przegranej uśmiechał się chytrze pod nosem. Charlie uradowany podskoczył, dumnie poklepując partnera po plecach. Vincent dosłownie wywalczył te informacje. Sam blondyn opadł swobodnie na oparcie trzeszczącego krzesła, obserwując, jak porażka dociera ostrożnie do przegranego.

Ku przeczuwaniom wraz z wygraną Vincenta do pomieszczenia nie wpadli ludzie Shoguna, wymierzający zaciętą sprawiedliwość. Na korytarzu za ich plecami tkwiła przerażająca cisza, zza okna niosła się muzyka ulicy. Staruszek nie wyciągnął również zza pleców pistoletu, noża ani innej odmiany katany, zamiast tego podciągając ostatni łyk zimnej, zielonej herbaty. Odstawił filiżankę z hukiem, siadając swobodniej.

— Mądry z ciebie młodzieniec. Musiała urodzić cię naprawdę inteligentna dama. — Uśmiechnął się podstępnie pod nosem, jakby próbował pociągnąć za sznurki ciekawości Vincenta, jednak ten zignorował go.

Może Shogun rzeczywiście należał do jakiejś japońskiej mafii oddziałującej w Nowym Jorku? To by wyjaśniało jego zapędy do podsycania tematu prawdziwej osobowości blondyna. Xiao nie chciał jednak drążyć własnego tematu. Jeżeli Shogun nie wydał go do tej pory, to nie wyda i po tym spotkaniu, szczególnie gdy sam tkwił w kryminalnym śmietniku.

On był tu dla Charliego oraz zmarłej w podstępie kobiety.

Vincent oparł kostkę o kolano, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i rzucił wyzywające spojrzenie.

— Wywiąż się z umowy. Mów.

Shogun uśmiechnął się, wzdychając cierpiąco.

— Kilka miesięcy temu zgłosił się do mnie mężczyzna z wysokiego urzędu w Pensylwanii. Zapłacił mi w zamian za to, że znalazłem mu wariata gotowego zamordować za pieniądze.

Charlie uniósł pytająco jedną brew.

— Dlaczego zgłosił się akurat do ciebie? — zaakcentował wyraziście ostatnie słowo, ukrywając w głosie drwinę.

Staruszek spojrzał na niego, śmiejąc się gardłowo.

— Możesz mi nie wierzyć, ale kawał ze mnie skurwysyna, ciągnę za sobą potężny ogon kryminalny — szepnął z dziwnym, niosącym niepokój i ciarki na ciele błyskiem w oku. — Potrafię wyczuć gangstera na kilometr. A świra, gotowego pociągnąć się do największych, moralnych upadków w zamian za kilka dolarów rozpoznam po samym spojrzeniu w oczy.

Z tymi słowami obrócił się wyraziście w stronę Vincenta, który ani drgnął. Nie miał zamiaru pozwolić się sprowokować.

— Podaj dane tego człowieka. Zapłacimy ci tyle, ile będziesz potrzebował — rozkazał, nie licząc się z odwagą odmowy.

A jednak Shogun pokręcił nieznośnie głową na boki, cmokając niepocieszenie pod nosem.

— Nie chcę pieniędzy. Chcę przysługę. Od ciebie.

Shogun ewidentnie miał jakieś zażyłości wobec Xiao. Wiedział, kim jest naprawdę. Musiał wiedzieć o tym, że Yijing planuje coś w Ameryce. Jednak skąd? Ich szpiedzy dowodzili, że o prawdziwym wymiarze ich misji w Stanach wiedzą tylko członkowie Yijing oraz panienki z Xiuying. Reszta kryminalnego zaplecza Azji nie wciskało nosa w poczynania Yijing, mieli z nimi neutralne relacje, więc nikt nie próbował się wychylać. Shogun nie mógł należeć do Xiuying — Lady Yeh przyjmowała jedynie kobiety, zaczerpnięcie pomocy od mężczyzny byłoby dla niej ujmą na honorze.

Więc co takiego planował ten staruch?

Charlie najwidoczniej wyczuł napięcie między dwoma Azjatami. Wyrwał się między ich dwóch, nieznacznie zasłaniając osobę Vincenta. Podparł się na ramionach o stół.

— To jest moja sprawa. Ja ci się odpłacę, nie mieszaj w to Vincenta.

Shogun spojrzał na niego z niemym politowaniem. Pokręcił swobodnie głową na boki, jakby wybuchowość Charliego, jego zawziętość i determinacja w oczach staruszka były niebywale urocze i zabawne.

— Nie. Chcę przysługi od człowieka, w którego żyłach płynie chińska melodia.

Charlie oniemiał, przez co Xiao odsunął go, wychylając się w stronę Shoguna.

— Jesteś Chińczykiem, poznałem po akcencie. Wiesz, kim jestem i wydaje się, jakbyś znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny — margnął z ogniem determinacji w oczach. Ten aspekt zdawał się rozbudzać satysfakcję staruszka. Vincent uderzył dłońmi w blat stołu, a figury na planszy szachowej zadrżały. — Skąd mnie znasz? Poznaliśmy się wcześniej?

Ta sytuacja coraz mniej mu się podobała. Fakt, że w całą sprawę Charliego zamieszany był ktoś z imperialnej społeczności, budził w nim lęk, że jednak Yijing mogło pociągnąć sznurki w teatralnej scenie śmierci Ruby. Ta mafia to ścierwo, grobowiec największych, kłamliwych hien, które bezwiednie wypełniały w woli strachu polecenia Smoka. Mogli dostać rozkaz ukrywania wszystkiego przed Xiao, w końcu Ruby powiązana była w rzekome „prywatne niuanse" Chaoxianga.

Jednak po co Smok miałby go okłamywać, zatajać przed nim prawdę? Mogło to tylko doprowadzić do sytuacji takich jak te — że pomagał wrogowi, ponieważ żal nijak przepłynął przez skórę aż do zlodowaconego serca.

Vincent zastukał nerwowo palcami stół, kątem oka zerkając na oniemiałego, zagubionego Charliego.

Nieważne, co powie, wyjawi im Shogun, musi czym prędzej powiedzieć Wilsonowi o mafijnych zażyłościach Ruby. Nie zważając na to, jak bardzo pragnął to przed nim ukrywać.

Shogun uśmiechnął się z zadowoleniem ukazującym, że tylko czekał na to pytanie.

— Znam cię z telewizji, Vincencie Lawrensie.

Blondyn zazgrzytał zębami, a w ciemnych, wąskich oczach wybuchł atramentowy pożar.

— Pytam, skąd znasz Wang Xiao.

— Nie poznaliśmy się wcześniej. Jednak wiem o tobie więcej, niż mógłbyś się spodziewać — szepnął z zadowoleniem, sunąc palcami po długiej, siwej, koziej bródce. — Zhang Chaoxiang swego czasu był mi niebywale bliski — dodał w języku chińskim, przez co uniemożliwił zrozumienie kontekstu przez Charliego.

Wilson skrzywił się, patrząc pytająco w stronę Vincenta, jednak ten jedynie machnął, zbywając. Nie chciał wyciągać imperialnych spraw. Poza tym, że zażyłości Chaoxianga i Shoguna raczej nijak miały się do wystawnego mężczyzny kierującego się do staruszka o pomoc w morderstwie, tak Charlie nie powinien znać prawdziwej tożsamości Smoka. Fakt, że znał ją Shogun, znaczył, że znali się prywatnie, a jego szef wiedział, że wolność tego niepozornego dziadka niczym nie grozi.

Vincent nieznacznie się uspokoił. Wziął powolny wdech w płuca, opadając ponownie na oparcie krzesła.

— Dobra. Zrobię dla ciebie, co będziesz chciał. A teraz mów — syknął przez zaciśnięcie zęby.

Charlie tuż obok nie wydawał się zadowolony tą decyzją. Czuł się winny za to, że Xiao miał spłacać długi w jego sprawie. Sam najchętniej odpłaciłby się Shogunowi, choćby zapragnął ściągnięcia z nieba księżyca. Nieznacznie pochylił się w stronę Vincenta, palcami muskając jego ramię, jednak zdążył jedynie uchylić wargi w woli sprzeciwu. Nie dane mu było wypowiedzieć nikłego słowa, ponieważ krew zawrzała w żyłach, a o umysł uderzyła nagła fala oćmienia. Zupełnie tak, jakby w ciągu sekundy zdążył się upić i wytrzeźwieć, a organizm zareagował na to mroczkami przed oczami i nagłymi zawrotami głowy.

A to wszystko przez jedno nazwisko, które opadło niczym ciążąca mgła.

— Zgłosił się do mnie Ernest Edwards. Przedstawiciel Resflor Company.




*Sumimasen (z jap.) – Przepraszam, proszę wybaczyć.

Sama (z jap.) – grzecznościowy, uprzejmościowy przyrostek stosowany do podkreślenia respektu oraz uniżenia wobec adresata.

Continue Reading

You'll Also Like

12.4K 885 16
Co by się stało gdyby Hailie znów miała taką relację z braćmi?Jak by się potoczyło życie jej dzieci?I jakie niebezpieczeństwami sprowadzi ich nazwisk...
49K 3.2K 47
Siedemnastoletni Chanyeol - przyjaciel Kyungsoo, z powodu braku drugiej połówki, postanawia założyć konto na portalu randkowym, dla homoseksualistów...
1.6K 168 11
"You always will be my summer love"
484K 73.5K 81
Współtwórca : @spacedeerlu Gatunek : komedia, romans, fluff Paring główny : Hunhan Paring poboczny : Chanbaek Ilość rozdziałów : 72 Stan opowieści :...