❝ arytmia naszych żyć ❞ 2023...

Per kofeina__

1.5K 130 111

„Gdy życie rzuca nam kłody pod nogi, czasami lepiej je obejść, niż przeskoczyć" Znasz to uczucie? Kiedy cały... Més

Dedykacja
Wstęp
02. Chciałabym być zdrowa
03. Świat nie jest idealny, ale nie jest źle
04. Analiza?
05. Fortuna toczy się kołem
06. Koniec początkiem
07. Obiecałam coś gwiazdom
08. To będzie nasz sekret
09. Jestem Laura
10. Los szpitalnych dzieci
11. Kłamstwo czy wyzwanie?
12. Już nie szukam winnych
13. Gorzej niż w filmach
14. Wychodzę na wolność
15. Miejsce, gdzie zawsze możesz wrócić
16. Zapomnij o tym
17. „jesteś nienormalna, Woods"
18. Kucharz na medal
19. Burzowe chmury
20. Prawdziwi przyjaciele od biedy
21. Shine bright like a diamond
22. Przegrani są wygranymi
23. Taniec w deszczu
24. szkoła start
25. Randka?
26. Pech ma na imię pies
27. „Just me, myself & I"
28. Powrót do korzeni
29. Olivia i Nate
30. Prezent pod choinką
Epilog

01. Szklane serce Olivii

119 7 6
Per kofeina__

Chyba szczerze mogłam powiedzieć, że nie byłam ulubienicą losu, ani żadnego z bożków. Leniwie przeciągnęłam się, od razu słysząc ciche strzelanie zastygniętych w jednej pozycji kości. Uśmiechnęłam się pod nosem na dość znajomy mi dźwięk, zdejmując z kolan laptop zapełniony lekcjami, które omijały mnie w zwyczajnej szkole. Zmęczenie, które ogarnęło mnie w tej chwili było przytłaczające. Wiem, bo jak niby będąc w szpitalu i nic nie robiąc można się męczyć? Otóż odpowiedz jest prosta. Tutaj nawet oddychanie, czy zwykłe nic nie robienie męczyło. Ale to oznaczało także, że kroplówka z lekami przeciwbólowymi oraz propanololem* właśnie się skończyła, co odczuwałam też, między innymi, w spokojnym rytmie serca. Leniwie wcisnęłam przycisk, który miał za zadanie wzywać pielęgniarki i cierpliwie czekałam, aż ktoś przyjdzie. Nie musiałam czekać zbyt długo— do sali wpadła pielęgniarka Clara, niewątpliwie jedna z moich ulubionych.

–tak szybko zleciała?– zdziwiona wzięła w dłoń odzianą w niebieską, lateksową rękawiczkę, buteleczkę po mieszaninie. Uśmiechnęła się do mnie rzędem białych i równych zębów, co odwzajemniłam, przecierając delikatnie powieki.

–najwyraźniej– zaśmiałam się cicho. Pani Clara dość szybko zyskała moją sympatie. Można powiedzieć, że jako pierwsza, gdy się tutaj zjawiłam. Była średniego wzrostu, złotowłosą kobietą o nie tylko pięknym uśmiechu, ale i niezwykle dobrym sercu. Potrafiła godzinami siedzieć z pacjentem, rozmawiać o tym, co go trapi oraz pocieszać. Ale największa uwagę przykuwał tatuaż na jej prawej ręce. Miała zrobiony cały rękaw, tak starannie, że do złudzenia przypominał pracę prawdziwego artysty(chodź nie mówię, że tatuatorzy artystami nie są) na miarę Picasso.

–no to jak na razie jesteś wolna, jeszcze tylko zmierzymy puls– z jej niewykrywalnym entuzjazmem nałożyła na mój palec pulsoksymetr, który miał za zadanie sprawdzić moje parametry. Oczywiście po lekach były stabilne oraz, mniej więcej, w normie.

Po tych czynnościach pielęgniarka wyszła, a ja miałam trochę czasu dla siebie. Muszę przyznać, że pomiędzy tymi wszystkimi pobytami w szpitalu zdążyłam się rozleniwić, a nawet straciłam kondycję. Teraz niemal wyzwaniem było dla mnie wejść na piąte piętro, chociaż może to też wina braku witamin? Nie wiem. Na to pytanie mi jeszcze nikt nie odpowiedział. Ale wiedziałam, że każdy mój pobyt w szpitalu wyglądał tak samo, a nawet rutyna i reakcje lekarzy były takie same. W tym nudnym życiu, gdzie nie byłam ani najlepsza, ani najgorsza, ani najbrzydsza, ani najładniejsza, naprawdę brakowało mi czegoś w czym mogłabym być „naj". Bo przecież, halo, każdy miał jakieś swoje wady i zalety, prawda? Ale co było moimi? NAJgorsza wada serca? No chyba nie. Rozbawiona przez swoje własne myśli pokręciłam głową i wzięłam potrzebne mi rzeczy, żeby wziąć kąpiel. Dochodziła dopiero trzynasta, do kolejnego obchodu miałam dużo czasu, a szczerze mówiąc po wczorajszych lekach oraz badaniach byłam wykończona. Oczywiście mój organizm niezbyt dobrze znosił morfologię z rozmazem, szczególnie, gdy była to któraś pod rząd.

Cichutko nucąc pod nosem przekręciłam zamek w drzwiach. Rozpuściłam swoje niezbyt długie, gdyż tylko do ramion, ciemne włosy. Przeczesałam je dłońmi, wyłapując w świetle, jak mieniły się na nieznany mi odcień blondu(albo bardzo jasnego brązu?) z odrobiną rudego koloru. Wciągnęłam nieco głębiej powietrze, ciesząc się chwilą, gdy mogłam oddychać pełną piersią bez uczucia, że tlen nie dociera do moich płuc. Wierzcie mi, bądź nie, ale nawet dla mnie te chwile były czasami przerażajace. Potrafiłam obudzić się w środku nocy i po prostu czuć, że się.. dusze. Zamyślona zdjęłam z siebie szare dresy oraz różową oversize'ową bluzę z małym motywem królika Bugsa, który chyba nie jeden pobyt w szpitalu ze mną pamietała. Oczywiście przy tym cholernie uważałam na wenflon, który tym razem, wbrew moim protestom, zrobili mi w zgięciu ręki. Wiecie, wiecznie w nadgarstku być nie mógł, ale wolałabym go mieć tam, niż tutaj. Gdy już uporałam się z tym małym problemem, ostrożnie weszłam pod prysznic, odkręcając strumień ciepłej, przyjemnej wody. W tym czasie rozpamiętywałam też dzień, gdy po raz pierwszy zamiast, tak jak zawsze, skierowania mnie na oddział dziecięcy, lekarz zaprowadził mnie na oddział kardiologiczny dla osób dorosłych. Tylko niezbyt bardzo pamiętałam, ile miałam wtedy lat, ale pewnie coś około jedenastu. Niestety, ale w moim przypadku jeden krok w przód, oznaczał też dwa w tył, czy tego chciałam, czy nie. Zamknęłam oczy, pozwalając, by wspomnienia powróciły z najgłębszego zakamarka.

To była niedziela. Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj. Nie mogłam wtedy spać, a rano obudziłam się z bólem tak okropnym, że nawet najpłytszy oddech czy ruch sprawiał mi trudność. Ledwie wtedy wstałam i doczłapałam do łazienki, gdy zaczęłam czuć pieczenie także w płucach. Mój oddech był nierównomierny, ciężko było mi oddychać. Byłam przerażona! Więc poszłam z tym do mamy, która w tamtym momencie jeszcze spokojnie spała po nocnych przygodach z moją przeziębioną, bliźniaczą siostrą.

–m-m-mamo-o..– bełkotałam, niemal osuwając się na kolana. Wtedy tata złapał mnie za ramiona i usadził na ziemi równie przerażony, co my dwie. Później.. później już tylko był przyjazd na SOR, szybkie EKG i żarty lekarza, które miały mnie rozbawić. Ale widziałam po jego minie, że coś było nie tak. Dał mi maskę z tlenem, założył motylka i.. przyprowadził właśnie tu. Do sali 117, która stała się moim drugim domem.

Otworzyłam oczy, czując, że woda zrobiła się chłodna. Dygocząc z zimna szybko wyszłam i owinęłam się w ciepły ręcznik, a następnie przebrałam się w coś równie komfortowego, co poprzedni strój. Tym razem padło na czarne, sznurowane dresy oraz luźną koszulkę. Cóż, do szpitala były to chyba najwygodniejsze ciuchy, choć równie dobrze czułam się w jeansach. Niestety, ale moje ulubione pary właśnie pojechały do prania. Wytarłam jeszcze w ręcznik mokre włosy, po czym wyszłam z łazienki, zabierając ze sobą rzeczy do kąpieli, oraz ciuchy, które schowałam do specjalnej półki na to przygotowanej. Hm, ostatnio byłam w sali całkiem sama. Można powiedzieć, że moi „szpitalni znajomi" zmieniali się szybciej, niż rękawiczki. Oczywiście, z niektórymi miałam kontakt, ale dla niektórych byłam tylko osobą, do której można było gębę otworzyć, byleby się nie nudzić.

No, a czasami trafiał się ktoś dużo starszy ode mnie i ewidentnie nie miał ochoty się ze mną kolegować. Akurat to rozumiałam. Choć zdarzali się też nastolatkowie, którzy leżąc ze mną na sali patrzyli na mnie z pogardą. Nic dziwnego, też bym miała wątpliwości co do swojego zdrowia psychicznego. Praktycznie moim jedynym przyjacielem, którego, można powiedzieć, miałam tutaj na codzień.. a właściwie moimi jedynymi przyjaciółmi na stałe byli tutaj Janette oraz Peter. Oboje mieli poważne problemy neurologiczne, a przez to podobne, jak ja, w szpitalu lądowali dość często. Zazwyczaj na badania, albo ze skierowaniem od innego lekarza.

Akurat teraz ich nie było. Zorientowałam się dopiero po chwili, gdy byłam już w połowie drogi na oddział neurologiczny znajdujący się piętro niżej, niż mój. Westchnęłam naprawdę poirytowana swoim zapominalstwem, opierając się na dłoniach, by zaczerpnąć oddechu oraz opanować wirujący przed moimi oczami obraz. Kurczę, aż tak było ze mną źle? O nie ma mowy. Niestety, ale mówiłam, że nie jestem ulubienicą losu, bo prócz wad serca miałam także problem z utrzymaniem potrzebnych mi witamin. Szczególnie żelaza oraz magnezu.

–zwariuje..– wyszeptałam sama do siebie, kręcąc przy tym lekko głową. Odruchowo oparłam się o ścianę i zaczęłam grzebać w kieszeniach spodni. Skoro już tutaj byłam, to czemu by nie skorzystać? Chociaż szpitalne automaty nieco osładzały mi życie. Z uśmiechem pełnym satysfakcji podeszłam do jednego z nich, wrzuciłam odpowiednią sumę i wzięłam do picia moją ulubioną, cytrynową herbatę. Wspominałam, że uwielbiałam kofeinę? Cóż, brać ją teraz było conajmniej ryzykowne. Szczególnie, gdyby ktoś mnie z nią złapał.. byłoby to, jak wbicie ostatniego gwiżdżą do mojej trumny. Choć i to zależało, który lekarz z którymi pielęgniarkami miał dyżur. Przykładowo, doktor Thomas był miły i przymykał na to oko, ale doktor Julie dałaby mi opiernicz, jakich mało.

Wyciągnęłam zakrętkę do kubka, wracając się do swojej sali, ale to tylko po to, by zgłosić, że wychodzę na dwór. Oczywiście pielęgniarka nie była zbyt przekonana, ale czego się na słodkie oczka nie zrobi? Tym bardziej, jeśli sprawiało się wrażenie całkiem niewinnej istotki. Pomyślałam też, że wyjście na świeże powietrze całkiem dobrze mi zrobi. I miałam racje, bo gdy tylko poczułam pierwsze powiewy ciepłego, wiosennego wiatru zrobiło mi się tak jakoś lepiej. Lżej. Odetchnęłam cicho z ulgą, siadając na betonowym murku, po czym zaczęłam się rozglądać. Musiałam przyznać, że szpital miał całkiem dobrą lokalizacje—może nie w centrum miasta, ale wokół był duży park z placem zabaw, kilka aptek i mniejszych sklepów czy supermarketów. Cóż, tak jakoś odkąd tu trafiłam, marzyło mi się, by mieć tu kogoś bliższego, z kim mogłabym się do tego parku wyrywać późnymi nocami. Może Janette oraz Peter byli mi bliscy, ale jako.. przyjaciele. Nie osoba, z którą chciałabym przeżyć wielką miłość. Hm, może to brzmiało dziwnie, ale naprawdę jeśli większość czasu spędzało się bez rodziny, to jedynym, czego się chciało, to właśnie bycie zrozumianym i kochanym przez kogoś. Wtem przed oczami mignęła mi karetka oraz zespół ratowników. Zmarszczyłam lekko brwi, ale zaraz odwróciłam wzrok od nieszczęśnika, który właśnie tu trafił. Chyba z wypadku, bo tak coś mówił doktor, krzyczący coś do swoich ratowników. Zaś dla mnie to był znak, że pora wracać. Wyrzuciłam pusty kubek, jeszcze przez chwile przyglądając się działaniom medyków.

–chłopaki, podajcie ambu– mrukną ze skupieniem lekarz, nic sobie z tego nie robiąc, że miał małe widowisko w postaci mnie oraz kilku przypadkowych ludzi. Ich praca zawsze mi imponowała.. wspominałam już, że chciałabym zostać lekarzem? Jeśli nie, to właśnie to mówię. Wcześniej chciałam być kimś ze służb mundurowych, ale niestety choroba skutecznie mi to utrudniła..

W końcu ruszyłam do swojego małego królestwa, czy też więziennej celi, jak zwał, tak zwał. Miałam chyba idealne wyczucie czasu, bo właśnie zaczął się obchód. Pan doktor rutynowo mnie przepadał, pożyczył zdrowia, a pielęgniarka zostawiła potrzebne leki. W tej samej kolejności, co zawsze. Magnez, żelazo, leki na serce. Sumiennie połknęłam je wszystkie, popijając sporą ilością wody, ale wtedy mój organizm zmożyła chęć snu. Nie walczyłam z tym–zasnęłam przytulona do szpitalnej poduszki oraz pluszaka, którego dostałam podczas mojego pierwszego pobytu tutaj.


*–leki, które wykorzystuje się między innymi przy uspokajania rytmu serca.

Continua llegint

You'll Also Like

151K 6.5K 200
This story follows the early life of James also known by his street name Headshot or Shooter. James had an extremely rough childhood, one that turned...
439K 1.4K 4
KSIĄŻKA ZOSTANIE WYDANA W WAKACJE 2024! Mateo nie lubi dotyku. Nie lubi też tańczyć. Za to lubi Jenny, która w przeciwieństwie do niego, uwielbia nar...
672K 59.7K 35
𝙏𝙪𝙣𝙚 𝙠𝙮𝙖 𝙠𝙖𝙧 𝙙𝙖𝙡𝙖 , 𝙈𝙖𝙧 𝙜𝙖𝙮𝙞 𝙢𝙖𝙞 𝙢𝙞𝙩 𝙜𝙖𝙮𝙞 𝙢𝙖𝙞 𝙃𝙤 𝙜𝙖𝙮𝙞 𝙢𝙖𝙞...... ♡ 𝙏𝙀𝙍𝙄 𝘿𝙀𝙀𝙒𝘼𝙉𝙄 ♡ Shashwat Rajva...
69.6K 2.8K 37
ᴅɪᴠᴇʀɢᴇɴᴛ; ᴛᴇɴᴅɪɴɢ ᴛᴏ ʙᴇ ᴅɪꜰꜰᴇʀᴇɴᴛ ᴏʀ ᴅᴇᴠᴇʟᴏᴘ ɪɴ ᴅɪꜰꜰᴇʀᴇɴᴛ ᴅɪʀᴇᴄᴛɪᴏɴꜱ.