House husband

By riczekkraczek

2.1K 266 54

House husband - mąż zajmujący się domem (najczęściej niepracujący) Porzucił swoje życie, oddając się czemuś... More

00
01
03
04
05
06

02

378 45 3
By riczekkraczek

To już trzeci rozdział! Juhu, i jak tam wrażenie jak na razie?? Mi osobiście na razie się spoko pisze, jedynie raz miałam zastój XD

Miłej nocy!! ♥


———


Kiedy Harry wychodził z mieszkania, dla Louisa zaczynała się jedna z najważniejszych części dnia — była to dla niego pora sprzątania.

Walczył z każdym zabrudzeniem na śmierć i życie. Obie strony walczyły, o ironio, bardzo nieczysto, podobnie jak jego wrogowie w prawdziwym życiu. Bitwy potrafiły trwać długo i nigdy się do nich nie zrażał, z każdej z nich wynosił jakąś naukę, która miała pomóc mu w przyszłości. Jeżeli coś pokonywało go w pierwszym momencie, doszkalał się u swojego mistrza, jakim był Internet i wracał na kolejną rundę, póki nie okazał się ostatecznym zwycięzcą potyczki. Louis się nie poddawał, każda plama musiała zniknąć. Istniała możliwość, że znał tak samo dużo sposobów na pozbycie się człowieka — żywego, tudzież i nie, to akurat nie miało dla niego najmniejszego znaczenia — jak i na wybawianie zabrudzeń z różnych powierzchni. Pasty, płyny czy inne, dziwne mieszanki, on znał je wszystkie, a część robił nawet sam. I wiedzą tą wcale nie zamierzał się dzielić. Wypróbowane, sprawdzone i czasami ulepszone metody należały wyłącznie do niego. Teraz walki nie były już tak zażarte, ponieważ mieszkanie i tak lśniło na błysk, a on musiał jedynie wszystko poprawiać. Harry zawsze siedział w salonie i obserwował wszystkie te starania z rozbawieniem. On niewiele pomagał w domu, ale tylko dlatego, że Louis mu na to nie pozwalał. Mógł co najwyżej włożyć naczynia do zmywarki albo poukładać sztućce w szafce. Nawet nie mógł wynosić śmieci, ponieważ to właśnie szatyn wiedział, co nadawało się na jeden z pobliskich skupów, w którym — nic dziwnego — również miał znajomości, więc dostawał najlepsze ceny. A trzeba było również wiedzieć, że ten targował się zażarcie, ale przecież w tym miał naprawdę duże doświadczenie. I może nie zarabiał w konwencjonalny sposób, ale to nie oznaczało, że nie wiedział, jak nie przynieść kilku funtów do domu.

Nikt jednak nie wiedział, że ten miał swojego arcywroga, jeśli chodziło o kwestie sprzątania. Chyba każdy musiał jakiegoś mieć, więc i on nie był w tej kwestii wyjątkiem. I wróg ten znajdował się w ich mieszkaniu, które miało być jego sanctum. Miejscem, gdzie nie miały nawiedzać go żadne niepokojące demony przeszłości ani irytujące zmartwienia. A jednak właśnie teraz stał na środku salonu, wpatrując się w okrągłe, czarne urządzenie, które jeździło dookoła. Robot sprzątający. Robot. Sprzątający. Jego osobiste nemezis, które dostali od rodziców Harry'ego na poprzednie święta i czego ten za żadne skarby nie zamierzał wyrzucać. Ku niezadowoleniu Louisa, oczywiście. Było to ostateczne pokazanie, że teściowie robili wszystko, aby zagrać mu na nerwach, to wyczuwał doskonale. I gdy wygłaszał Harry'emu swoje teorie, ten jedynie się śmiał, mówiąc, że pomimo surowego i poważnego wyglądu, miał naprawdę niepoważnego męża. Dodatkowo to wcale nie było tak, że Louis nie próbował się tego pozbyć z domu w nieco delikatniejszy sposób. Robił to bardzo mocno i wytrwale, ale żadne próby nie przyniosły pożądanego efektu. Nędzny odkurzacz nadal zajmował te same miejsce, a brunet powtarzał mu raz za razem, że przecież była to pomoc przy sprzątaniu, więc powinien się cieszyć.

Robot jeździł wesoło dookoła niego. Czy takie urządzenia mogły być wesołe?, pomyślał sobie, gdy nadal gromił je wzrokiem. Ostatecznie go to nie interesowało, po prostu chciał, aby to coś zniknęło z jego domu. Doskonale radził sobie sam i nie potrzebował elektroniki, aby cokolwiek usprawniać. Nie mogło przecież wjechać w wąskie szczeliny, które później czyścił za pomocą kija ze szmatą, co było również świetnym sposobem, aby zdzielić boleśnie swojego wroga. Ironią jego życia było to, jak wiele prac domowych mógł sprowadzić do mafijnego stylu życia, z którym się urodził.

— Cholerny szajs — warknął w stronę urządzenia szatyn, uznając, że nadeszła pora na papierosa. Wystarczająco się zdenerwował jak na jeden poranek. Poniedziałek chyba nie był również i jego dniem. Musiał pomyśleć, co mógł kupić swojej teściowej na urodziny, aby wyjść na wspaniałego zięcia, ale również ją rozzłościć. Cios za cios, a Louis nie pozwalał na bezkarne kpiny ze swojej osoby.

Paczka papierosów była logistycznie schowana w jednej z szuflad z dokumentami. Tym również zajmował się osobiście, ponieważ chcąc łamać prawo, znał je lepiej od niejednej księgowej. Podatki nie miały przed nim tajemnic, zaś kreatywne zarządzanie pieniędzmi okazywało się świetną zabawą. Tysiące funtów przepływało przez miejsca, które choć powierzchownie wydawały się legalne, w rzeczywistości nimi nie były. Louis lubił pilnować własnych biznesów i nawet jeśli miał od tego zaufanych braci — ponieważ nie znosił określenia przybranych synów, które pasowałoby, jeżeli miałby ze sześćdziesiąt lat — to trzymał mimo wszystko rękę na pulsie. Za długo był w biznesie, aby pozwolić sobie na błędy związane z zaufaniem.

Wyciągnął papierosa z paczki, licząc, ile jeszcze mu ich zostało. Pięć nie było szaloną liczbą, ale do jutra bez problemu powinno mu wystarczyć. Zamierzał jednak kupić paczkę tak dla pewności. Czasami słyszał coś od Harry'ego i potem nie mógł spać pół nocy i palił papierosa za papierosem. Po prostu, kiedy znów słuchał narzekania męża na managera albo kogoś innego, odzywały się w nim stare instynkty, które mówiły, że rodzina była nietykalna. I nawet jeśli była to praca, z którą on nie miał tak naprawdę niczego do czynienia, nie mógł powstrzymać natrętnych myśli.

Spojrzał na używkę. Kiedy zamieszkał z Harrym, starał się ograniczyć swój nałóg, ale nigdy nie udało mu się wyplenić tego do końca. Palił więc jak najmniej, przynajmniej, jeśli obydwaj byli w domu. Nieco gorzej szło mu, kiedy zostawał sam. Być może lepiej działała na niego obecność męża, który to go zagadywał, to chciał coś zjeść, a to żądał tego, aby zostać przytulonym i Louis nie miał czegokolwiek do gadania. Okej, może i miał, bo mógł się po prostu nie zgodzić, ale nigdy tego nie robił. Zawsze przystawał na każdą prośbę, nawet na komedie romantyczne, w których nie widział krzty sensu, ale Styles wtulał się wtedy w niego, więc nie miał jak się ruszyć. Tak naprawdę nie było za wiele gatunków, które Louis lubił. Kino akcji kojarzyło mu się z przerysowanym światem, z którego pochodził, horrory były straszne chyba tylko do przedszkolaków, zaś komedie były głupie. Chyba był nieco nudnym człowiekiem, ale miał to gdzieś.

Stanął przy oknie i je otworzył, gdy między wargami miał już papierosa. Jednak odpalił go dopiero wtedy, gdy świeże, chłodne powietrze wleciało do pomieszczenia. Zaciągnął się, przyglądając ludziom, którzy spieszyli się to tu, to tam. Czasami zastanawiał się, jakby to było żyć jak normalny człowiek. Nie musząc przejmować się tym, że rozpoznałby go ktoś nieodpowiedni. Co prawda sfingował swoją śmierć, ale mafia nie była zbiorem idiotów, a już na pewno na samej górze. Być może jedni połknęli jego kłamstwo, ale zgadywał, że byli tacy, którzy byli gotowi postawić górę pieniędzy, że grzał właśnie dupę na Bahamach. Cóż, mógłby, ale Harry uparcie nie dostawał dłuższego urlopu. Papieros znikał zastraszająco szybko, a po kilku minutach gasił niedopałek w popielniczce.

Gdy nieszczęsny robot jeździł dookoła, zapominając zupełnie o kątach, on wycierał półki. Wiedział, że później i tak będzie musiał poprawić wszystko po urządzeniu, ale nie zamierzał bezczynnie czekać, inaczej szybko by oszalał. Zresztą na sam koniec, tuż przed wyjściem do sklepu, mył podłogi, aby te schły w czasie nieobecności lokatorów. Harry zawsze nagle przypominał sobie o swoim pęcherzu w momencie, gdy siedział na kanapie i miał się nie ruszać. Ewentualnie chciało mu się pić, a plastikowy kubek pełen brokatowych drobin był pusty. Jeszcze jedno ewentualnie — nagle zostawił telefon gdzieś tam i był głodny, i chciał popatrzeć za jedzenie do zamówienia. Być może właśnie taki był jego urok.

W mieszkaniu nie było za wiele mebli, które łatwo łapały kurz. Stawiał raczej na szafy, w których można było coś schować niż niewielkie, niepotrzebne półeczki na zatrważającą ilość drobnych szpargałów. Starał nie przywiązywać się do wielu rzeczy materialnych, szczególnie tych, które można było łatwo wymienić. W końcu po co miał marnować uwagę na jakąś świeczkę, magazyn, który po przeczytaniu nadawał się do wyrzucenia czy głupią podstawkę, na której mógł leżeć kubek. To wszystko zbierało kurz i sprawiało, że marnował więcej czasu na przesuwanie rzeczy z miejsca na miejsce i tak z powrotem. Harry oczywiście narzekał, ponieważ nie mógł kupować wszystkich słodkich rzeczy, które widział w sklepie (choć i tak to robił). Raz dawał się przekonywać, że było to wyłącznie marnowanie pieniędzy, a czasami naprawdę udawało mu się postawić na swoim, aby później w nocy zastanawiać się, po co im to właściwie było. Louis kiwał jedynie wtedy głową, nie chcąc mówić, że przecież go ostrzegał.

Wycieranie poszło mu szybko, a w tle towarzyszył mu szum odkurzacza, który ignorował. Lubił ciszę, a może raczej zmusił się do tego, aby się z nią polubić. Szczególnie teraz, gdy nie otaczała go grupa niższych członków gangu, gdzie ta najbardziej lojalna część była w stanie za niego zginąć, a przynajmniej była gotowa dać się poważnie zranić, licząc na uznanie w jego oczach. Gdyby ktoś próbował go zaatakować miał większe prawdopodobieństwo, że usłyszałby kroki niż w wypadku, gdyby miał w uszach słuchawki. Rzadko pozwalał sobie na to, aby włączył coś podobnego na telewizorze. Być może był paranoikiem, jednak to nie brało się bez powodu. Cóż, może i jego ojciec o dziwo zmarł naturalnie, niech mu ziemia ciężka będzie, bo skurwysyn zrobił z jego dzieciństwa mordęgę, ale byli i tacy, którzy po prostu dostawali kulkę w łeb.

Chociaż już tyle lat nie był związany ze swoim byłym życiem, myśli ciągle do niego wracały. Prawie jak cholery bumerang. Upomniał się w głowie, idąc do kuchni, aby namoczyć na nowo szmatkę. Były takie dni, kiedy zapominał w pełni o swojej przeszłości, ale było ich mniej, niż był gotowy to przyznać. Ktoś mógłby powiedzieć, aby poszedł na terapię, jednak ciężko było mu sobie wyobrazić, że opowiadałby komuś o swoim życiu. Jedynie Harry wiedział, choć często nie chciał słyszeć szczegółów, więc Louis mu je darował. Cóż, chociaż jeden z nich powinien być normalny.

Sypialnia, podobnie jak salon, nie wymagała za wiele uwagi. Poprawił ubrania, które Harry zostawiał każdego dnia na fotelu, a potem pościelił łóżko. Trzepał poduszki i ułożył kołdrę. W nogach poskładał koc, który zawsze miał na wypadek, gdyby któryś zabrał całe okrycie dla siebie. Czasami rozważał zakup drugiej kołdry, ponieważ mieli kilka kompletów tej samej pościeli, więc nie byłoby problemu, jednak Harry upierał się, że skoro spali razem, to jak najbliżej siebie. Tutaj również otworzył okno, aby wywietrzyć, ponieważ Styles uparcie zamykał je na noc, upierając się, że inaczej zmarznie, a potem zachoruje. I nawet jeśli codziennie zasypiał przytulony do drugiego ciała i pod puchową, zimową, więc nie było mowy o chłodzie, to upierał się przy swoim. Zdanie zmieniał jedynie latem, kiedy sam otwierał wszystko, co tylko się dało. Zmieniali wtedy przykrycia na cieńsze, ale najczęściej spali z lekką narzutą na sobie.

Od kiedy sprzątał na bieżąco, mimo wszystko szło mu naprawdę szybko. Wystarczyło może ze dwadzieścia minut na pomieszczenie, czasami nawet i mniej, zależnie czy odkurzał i mył podłogi, czy też nie. Nie mieli w końcu zwierząt ani żadnego kominka, by coś miało być dodatkowym, stałym źródłem zabrudzeń. Chyba najwięcej czasu tak naprawdę potrzebował na złożenie prania, szczególnie takich jak wszędobylskie skarpetki. Na początku wieszał je jak popadło, jednak odkrył, że gdy umieszczał je obok siebie, potrafił zaoszczędzić kilkanaście sekund, gdy wzrokiem nie musiał szukać kolejnej do pary. Prasował wtedy, kiedy było to potrzebne, ubrania miały jednak to do siebie, że się gniotły. Poza tym może i był pedantem, ale prasowanie piżamy to nawet i dla niego było za wiele, tym bardziej że Harry z rana uwielbiał na szybko grzebać w szafie i rozwalać co popadnie.

Łazienka zawsze zajmowała najwięcej czasu. Starał się pilnować, aby wszystko było wydezynfekowane, ponieważ to właśnie tutaj znajdowało się według niego najwięcej zarazków. Po wszystkim także segregował pranie. Gdyby tylko mieli większy dom, może mogliby mieć pralnię i kilka koszy, dzięki czemu mógłby zaoszczędzić czas. Musiałby tylko przypominać Harry'emu, że ręczników zdecydowanie nie zamierzał prać ze zwykłymi ubraniami. Ale był to koszt, z którym mógłby się pogodzić.

Przez weekend nie wstawiał pralki, zwykle robił to w różne dni tygodnia. Dlatego właśnie siedział na podłodze i segregował ubrania na odpowiednie kolory. Cóż, na początku nie rozumiał, dlaczego nie mógł prać białego z czarnym, póki część jego ubrań nie stała się szara. Ale w końcu się nauczył, podobnie jak odebrał odpowiednią wiedzę, która pozwalała mu na pranie brudnych pieniędzy. Naprawdę zabawnym było, jak bardzo jego życie było w stanie odzwierciedlać te stare. A może sam na siłę doszukiwał się porównań?

Gdy czarne materiały znalazły się w pralce, dodał chemię, która miała zapewnić, że kolor nie wyblaknie, po czym nastawił odpowiednią temperaturę.

— No i kolejna rzecz zrobiona — powiedział do siebie Louis, przez moment wpatrując się w pralkę, aby upewnić się, że na pewno dobrze ją zamknął i że woda nie postanowi nagle zalać połowy łazienki. Już miał taką sytuację, dlatego teraz pilnował tego z największą pieczołowitością.

Gdy spojrzał na zegarek, dochodziła dopiero dziesiąta. Westchnął, ponieważ nie miał za wiele do roboty. Jeżeli Harry chciał wyjść na kolację na miasto, oznaczało to, że nie musiał nawet gotować. Co więc miał robić? Nie lubił niczego nie robić, czuł wtedy jak jego myśli odpływają niebezpiecznie, przywołując demony przeszłości.

Postanowił wyjść z domu. Automat powinien dać sobie radę bez jego nadzoru. Ubrania się oraz sama droga nie zajęły mu specjalnie wiele czasu. Lubił chodzić do marketu z samego rana, ale przygotowując śniadanie dla Harry'ego było to trudne. I nawet jeśli sam Styles raz za razem powtarzał mu, że przecież mógł sam sobie zrobić najprostszą kanapkę czy coś, to szatyn upierał się przy swoim. Może raz czy dwa zdarzyło mu się wyjść wcześniej, ale to były sytuacje kryzysowe, w których naprawdę nie mógł sobie odpuścić. Raczej jednak miało to miejsce w okolicy przeróżnych świąt, kiedy nie tylko on szukał najlepszych ofert w sklepach. Najlepiej udawały mu się podobne wyjścia, kiedy brunet wyjeżdżał na jakieś delegacje, wtedy koło szóstej trzydzieści wychodził, aby być jak najwcześniej. To właśnie wtedy warzywa były najładniejsze, zanim zostały wybrane przez innych klientów. Dodatkowo zawsze znajdowało się wszystko to, co widział wcześniej w gazetce. Na telefonie miał każdą aplikację, która mogła zapewnić mu kupony albo inne okazje. I ktoś mógł powiedzieć, że przecież wieczorami, gdy rzeczy były na promocji, również dało złapać się dobre okazje, ale wieczory Louis poświęcał Harry'emu, więc te kilka funtów różnicy nie miały dla niego znaczenia.

Cóż, kolejne płóciennie torby za nic nie pasowały do reszty jego stroju, ale miał to zupełnie gdzieś. Wielki piesek nadrukowany na materiale był w animowanym stylu i bardziej przypominał coś dla wielkiego fanów tych zwierząt albo dla dziecka. Skąd oni ją mieli, nie pamiętał. Brał po prostu te, które danego dnia miał pod ręką. Zawsze miał ze sobą przynajmniej dwie, a najlepiej, jeśli zabrał trzy. Musiał mieć miejsce na zapakowanie wszystkich sprawunków, szybko i bez zamartwiania się o przestrzeń.

Market o tej godzinie nie był jeszcze specjalnie wypełniony klientami, choć na pewno bardziej niż z samego rana. Louis wziął wózek, używając do tego swojego specjalnego, plastikowego żetonu i ruszył na wyprawę pomiędzy półkami.

Spojrzał na listę zakupów w swoim telefonie. Choć mogłoby się wydawać, że rozsądnym było iście regał po regale, on miał nieco inną strategię. Znał rozkład sklepu na pamięć, a lista zaczynała się od najcięższych rzeczy, na przykład płynów do płukania lub zgrzewek wody. To pozwalało mu na to, aby później nie stać, przesuwając wszystko tak, aby nie pognieść pomidorów lub innych delikatnych rzeczy. Była to sensowna strategia, jednak Harry nie zawsze ją rozumiał, gdy mu o niej opowiadał.

Tego dnia jednak nie miał specjalnie wielkiej listy, dlatego postanowił na spokojnie przejść się po całym sklepie. Zaczął od warzyw i owoców, choć nigdy nie brał wielkich ilości. Maksymalnie miało im starczyć na trzy dni, aby nie spojrzał jednego dnia na psujące się jedzenie. Pieczywo ominął i zaraz skierował się na słodycze. Cóż, chociaż często odwiedzał tą drugą alejkę, ponieważ sam uwielbiał czekolady, batoniki i przeróżne chipsy, tak zawsze brał to samo. To, co było dla niego znane i już przez niego lubiane.

Oglądał te wszystkie batoniki i czekolady, zastanawiając się, czy któraś była nowa. Zwykle nie skupiał się na tej części, kiedy oglądał gazetki, więc na dobrą sprawę coś, co miało na opakowaniu podobny napis, mogłoby być w sklepach już od dobrych dwóch miesięcy. Eh, czego nie robiło się z miłości, prawda?

Wrzucił kilka rzeczy do wózka, mając jedynie nadzieję, że uda mu się zaskoczyć Harry'ego z rana, gdy będzie mu coś pakował. Jeżeli wieczorem ten wybierze to samo, Louis najpewniej i tak przyzna się, że już to kupił. Chociaż potrafił okłamać naprawdę wiele osób i robił to bez mrugnięcia okiem, przy swoim mężu był jak otwarta księga. Czasami nieco go to martwiło, ale z drugiej strony uznawał go za swoją ostoję, więc koniec końców nie powinien nawet chcieć mieć przed nim sekretów innych niż prezent niespodzianka.

Ostatni raz spędził tak wiele czasu w sklepie, kiedy zaczynał dopiero robić zakupy inne niż gotowe dania do odgrzania, które zapijał winem. Był wtedy jeszcze młody, dopiero wchodził w młodość i próbował wyrwać się spod jarzma ojca. Żył wtedy nieco nędznie, ostatecznie wracając do rodziny, ale to również go czegoś nauczyło. Innym mówił, że uczył się życia niższych szczebli w hierarchii ich rodziny.

Reszta zakupów minęła mu szybko, chemii specjalnie nie potrzebowali, a napoje jeszcze mieli. Dlatego mógł skierować się do kasy. Uwielbiał te samoobsługowe, chociaż czasami kierował się to tych, w których obsługiwała go kasjerka a nie robot. Pozwalało mu to na drobne rozmowy związane z nowymi promocjami, a czasami inni klienci również podsuwali jakieś pomysły. Zwykle były to jednak starsze panie, które najwyraźniej ignorowały jego nieprzystępną aurę. Niektóre nawet pytały, czy nie szukał dla siebie żony, ponieważ mogły zapoznać go z ich wnuczką. Cóż, był, i nie zamierzał tego stanu zmienić. Wtedy również żałował, że przez to wszystko nie nosił obrączki na palcu.

Tego dnia wybrał kasę samoobsługową. Nie miał specjalnej ochoty na interakcje z kimkolwiek, a poza tym to pozwalało mu na nieco spokojniejsze pakowanie się. Ponieważ było ich aż sześć, rozłożenie ludzi było nieco przyjemniejsze. Nawet nie chciał wiedzieć, co sprawiało, że myślał właśnie o takich sprawach, jak długość kolejek w supermarketach. Ach, to chyba był już ten wiek.

Jednak kiedy kasował batonika o smaku pinacolady — na bogów, cóż to za dziwny smak — usłyszał głos, który wydawał się być mu dziwnie znajomy.

— Nie, zaraz wracam... Po co zadajesz mi takie pytania? Sam wysłałeś mnie do sklepu, ja nie chciałem iść. Tak, już jestem przy kasie.

Poczuł niewielki szok, ponieważ w tym życiu jednak niewiele rzeczy mogło go jeszcze zaskoczyć. Do świata na jawie przywrócił go automat, który kazał położyć mu batonika w wyznaczonym miejscu, co też zrobił. Ukosem zerknął w obydwie strony, jakby szybko rozeznawał się w sytuacji, aby wiedzieć, z której strony najlepiej zaatakować. Nie spodziewał się jednak, że zauważy dłoń i znane mu tatuaże. Zaraz odwrócił głowę. Tyle lat udało mu się żyć niespostrzeżenie, z daleka od wszystkich. Nawet tych, których uznawał za własnych braci, choć nie łączyły ich żadne więzy krwi. Jednak każde więzy można było przeciąć i on właśnie to zrobił. Były noce, kiedy tęsknił, może nawet nieco żałował, ale później spoglądał na śpiącą w ciemności sylwetkę, a żal był nieco mniejszy.

Oczywiście, że w pewien sposób interesowało go, co było słychać u Zayna i innych. Ale musiał się pogodzić z pewnymi wyrzeczeniami. Harry nigdy nie powiedział mu wprost, aby porzucił swoje życie dla niego. I nawet jeśli Louis to wyczuwał, to mógł odejść i znaleźć kogoś innego. Gdy odchodził, wszystko pozostawił w rękach Malika, ale czuł, że gdyby tylko poczuł zew wzywający go do powrotu do korzeni, szybko odzyskałby swoje miejsce na samym szczycie hierarchii.

Zaczął kasować jeszcze szybciej, mając nadzieję, że w przeciągu kilku chwil opuści sklep i przez najbliższe tygodnie zacznie wybierać inny, póki sytuacja się nie zmieni. Teraz żałował, że nie wybierał dla siebie szerokich bluz z kapturami. Mógłby się w niej schować i udawać, że nic się nie stało. Ale jego jedyną możliwością było mocniejsze owinięcie się szalikiem. Problemem było to, że wyglądałby co najmniej dziwnie.

Zostało mu tylko kilka rzeczy, ale ponieważ były to rzeczy na wagę, potrzebował dłuższej chwili. Tupał niecierpliwie, chociaż na co dzień nigdy, ale to nigdy, nie denerwował się przy jakiejkolwiek kasie. Nie można znów było powiedzieć tego o Harrym, który zawsze marudził, że wszystko szło za wolno i że po co osobie przed nim tyle kartonów mleka.

Schował nieco bardziej głowę pomiędzy ramionami, choć zazwyczaj stał dumnie i prosto. Jakby chciał pokazać automatycznej kasie, że to on był jej panem, więc miała niczego nie próbować, o ile nie chciała później tego żałować.

Gdy odkładał kalafior na bok, niemal odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że jego dawny druh nie stał już przy kasie. Był uratowany. Gdyby sytuacja była nieco inna, spróbowałby dowiedzieć się, co ten robił w tym miejscu. Pociągnąłby za kilka mniej ważnych sznurków, a wiadomość dotarłaby do niego jeszcze tego samego dnia. Jednak wiedział, że tego nie zrobi.

Spakował zakupy i opuścił sklep, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Oficjalnie nie powiedział nikomu o swoim zniknięciu. Większość wiedziała, że zostawił jedynie list Zaynowi, temu którego właśnie widział w markecie, że oddaje mu wszystko. Być może to właśnie Malik kazał niższym szczeblem ludziom go odnaleźć? Może już od dawna wiedziano, gdzie mieszkał i co robił. Znano jego plan dnia.

Poczuł krople potu na czole, choć dzień pomimo słońca był jeszcze dosyć chłodny. Pomimo swoich koszmarów i goniących go demonów, bliskość przeszłości jeszcze nigdy wcześniej nie była tak namacalna. Zaciskał palce na torbie, ciesząc się, że market był przy ulicy, co oznaczało, że wcale nie było tak wiele miejsc do parkowania. Znał Zayna lepiej niż samego siebie, więc był pewien, że ten przyjechał samochodem. Malik tak bardzo kochał swoje cztery kółka, że gdyby mógł, jeździłby w nich i po samym sklepie. Louis wciąż pamiętał, jak byli ledwo po uzyskaniu prawa jazdy, a już szaleli na wyścigach organizowanych w mieście, jakby nie miało być jutra. Jednak te czasy już dawno minęły.

Chociaż planował zrobić dłuższą drogę do domu, przechodząc przez pobliski park, nie zdecydował się na to. Zamiast tego ruszył prosto do mieszkania, momentalnie się w nim barykadując. Cieszył się, że nie musiał chować mrożonek. Od razu sprawdził każde okno i wyglądał przez nie, szukając podejrzanych osób, które mogłyby kręcić się po okolicy. Tam, gdzie mógł, upewnił się, że firany nie przepuszczały ani trochę światła do pomieszczeń.

Kręcił się po mieszkaniu ponad godzinę, raz za razem wyglądając na ulicę z różnych stron. Jednak wszystkie samochody, które były w okolicy należały do sąsiadów, których przecież kojarzył. Nie widział niczego ani nikogo podejrzanego. Może był to tylko przypadek? Louis wiedział, że miał gdzieś siebie. Jeżeli coś by mu się stało, nie byłby zdziwiony. Jednak nie chciał, aby dowiedziano się o Harrym. Od początku bardzo pilnował swojej znajomości, która przerodziła się w związek. Nie chciał wciągać go w ten świat.

Relaksacyjna muzyka nie pomogła, podobnie melisa ani mięta.

Był paranoikiem, ale z tym szedł jego zawód. Niemal w każdym widział zdrajcę gotowego wbić mu nóż w plecy. Wszędzie wyczuwał złe zamiary. Jedynie tutaj, w miejscu, które stworzył razem z Harrym, czuł ulgę.

Jego stan utrzymał się aż do powrotu bruneta do domu. Próbując sobie pomóc, Louis uparcie szorował kafelki w łazience, a później układał wszystko w szafach. Nie przyniosło mu to ukojenia, ale przynajmniej zabijało czas.

Gdy usłyszał otwieranie drzwi, wstał ze swojego miejsca na kanapie, gdzie pił na sam koniec następny kubek melisy.

— Ach, ależ dziwnie, kiedy nie czuję zapachów już na korytarzu — powiedział z rozbawieniem Harry, kiedy tylko zobaczył Louisa niedaleko wejścia. Mężczyzna pomógł mu ściągnąć płaszcz i odwiesić go na miejsce. — Rozpuściłeś mnie kompletnie, jeśli chodzi o jedzenie, wiesz?

Cóż, teraz widział swój błąd. Brunet chciał wyjść i zjeść kolację na mieście. Louis zaś ponad wszystko wolał zostać i przemyśleć wszystko na spokojnie. Gdyby tylko nie był taki zdenerwowany i przyszykował jedzenie, nie mieliby innego wyjścia, jak tylko zjeść posiłek w domu.

— Coś niewyraźnie wyglądasz — mruknął Harry, gdy chciał nachylić się, aby ich usta mogły spotkać się gdzieś po drodze. Jego dłoń trzymała ramię męża, a spojrzenie wyrażało zmartwienie. Louis był jak czołg, którego nic nie mogło zatrzymać, a jednak teraz ten wyglądał niemrawo, co zdarzało się rzadko. Najczęściej widział go takiego nocami, kiedy w ciemności sypialni ten pozwalał sobie na nieco więcej emocji. — Hej, Lou, co jest?

— Nic mi nie jest, kochanie — odpowiedział szatyn, w końcu samemu muskając policzek Harry'ego. Znajomy zapach perfum pozwolił mu odzyskać nieco spokoju. — Boli mnie głowa, nawdychałem się chemii w łazience. Chyba cały śmierdzę domestosem, powinienem się wykąpać.

— Mówiłem ci, żebyś nie pucował tak wszystkiego, później nawet mi niedobrze — westchnął Styles, ale sięgnął jedynie po teczkę i ruszył do salonu, gdzie rzucił ją na kanapę. — Na pewno dobrze się czujesz? Może jednak zamówimy coś do jedzenia? Albo mamy coś w zamrażalniku?

— Chciałeś dzisiaj wyjść, Harry. Sam mówiłeś, że tak rzadko to robimy.

— Za dwa dni też jest dzień i za trzy, i za cztery — wyliczał na palcach wyższy z nich. — Tak po prawdzie, nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć i może nawet nie chciałem, ale muszę skończyć prezentację na jutro. Muszę ją zrobić na szybko, bo Jane jest na chorobowym. Dlatego chyba wolałbym zjeść dzisiaj w domu. Przepraszam. Naprawdę chciałem, żebyśmy wyszli i wiesz, byłem gotowy po prostu zarwać nockę, żeby to się udało, ale cholera...

— W takim razie pójdziemy w inny dzień, skarbie. Mogłeś zadzwonić wcześniej, przygotowałbym coś. Cóż, nie mamy za wiele jedzenia na szybko. Ale dostawa również trochę potrwa.

— Jesteś głodny? — zapytał Harry, gdy wyciągał rzeczy ze swojej torby. Louis zaś wodził za nim wzrokiem, jedynie czasami zerkając w stronę okna. — Ja jeszcze tak średnio, więc mogę poczekać. Zamówisz coś, kiedy ja pójdę i wybiorę sobie ubrania? Potem rozłożę rzeczy do pracy i wykąpię się po tobie.

— Na co masz ochotę?

— Może pizza?

Szatyn kiwnął jedynie głową i sięgnął po telefon, który leżał na stoliku w salonie. Na szczęście było kilka aplikacji, które pozwalały na spokojny wybór i zamówienie. Oczywiście poszedł za Harrym, który wybierał właśnie domowe ubrania na wieczór. Chciał się upewnić, na co dokładnie ten miał ochotę.

Wybrali szybko, obydwaj poszli w swoje standardowe smaki. Żaden nie planował psucia sobie bardziej wieczoru, podejmując próby związane z nowymi. Zamówienie miało jednak dotrzeć do nich dopiero za czterdzieści pięć minut, więc mieli sporo czasu. Po tym Louis poszedł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi i po zrzuceniu ubrań stanął pod deszczownicą, która oblewała go niczym ulewa. Przejechał dłonią po twarzy, od dawna nie czuł takiego ciężaru na ramionach. Miał nadzieję, że woda pod ciśnieniem zmyje z niego wszystkie zmartwienia, lecz tak się nie stało.

Woda spływała mu po plecach, gdy on opierał głowę o chłodne kafelki, które szybko jednak łapało ciepło pary oraz gorącej wody. Gorący strumień uderzał raz za razem w jego skórę, ale on nie ruszył się ani o krok. Nie zorientował się nawet, kiedy w kabinie pojawiło się towarzystwo. Ocknął się dopiero, kiedy znajome ramiona oplotły go w pasie.

— Lou.

Uniósł głowę i spojrzał na Harry'ego, który przekręcił wodę tak, aby ta była nieco chłodniejsza i nie lała się z takim impetem. Przełknął ślinę, czekając na to, co wydarzy się dalej.

— Nie okłamiesz mnie, to nie chemia łazienkowa — powiedział niemal oskarżycielsko, ale kryło się w tym pewne zmartwienie. I czułość. Ponieważ ponad wszystko chciał wiedzieć, że z Louisem wszystko było jednak w porządku. — Już od wejścia czułem, że coś jest nie tak, ale chciałem wierzyć ci na słowo.

— Wiem, że cię nie okłamię. Znasz mnie chyba za dobrze — odpowiedział cicho mężczyzna, ale może właśnie tego potrzebował? Swojej własnej spowiedzi przed tym, który obiecał mu zawsze go wysłuchać. — Pamiętasz ten dzień, kiedy mnie znalazłeś? W deszczu, na ulicy?

— Pamiętam, ale co to ma za znaczenie? — odpowiedział pytaniem, będąc lekko zmieszanym. To było tak wiele lat temu, że czasami nawet sam o tym zapominał.

— Przyjechał wtedy po mnie Zayn, rozmawiałeś z nim, zresztą później opowiadałem ci o nim. Dzisiaj go widziałem, kiedy byłem w sklepie. Poczułem strach, że jednak mnie znaleźli. Że próba wykiwania wszystkich i schowanie się tutaj, w centrum Londynu, bo najciemniej pod latarnią, było błędem. Ale mnie nie zauważył, może był to przypadek. Jednak jak miałem nie pomyśleć, że mogłoby ci się coś stać. Nie chciałem nawet wychodzić dzisiaj z domu i to, że musisz robić jakąś gównianą prezentację było dla mnie jak prezent z niebios.

Woda przestała lecieć na któregokolwiek z nich, a Harry ujął twarz Louisa w swoje dłonie. Gładził policzki pokryte zarostem i zastanawiał się, co miał powiedzieć.

— Minęło tyle lat, kto jeszcze mógłby o tobie pamiętać? — odparł w końcu po krótkiej chwili. — Czy ktoś jeszcze pamięta, że Louis Tomlinson był postrachem angielskiego półświatka? Zresztą, wyglądałeś zupełnie inaczej.

— Uwierz mi, że te skurwysyny nie zapominają — podkreślił Louis. W jego świecie nawet najmniejszy błąd mógł z łatwością okazać się śmiertelnym. — I ja również nie zapominam. Byłem w tym za wiele lat, ale skoro siedzę cicho, może faktycznie nie jestem ich naczelnym problemem.

Rzadko poruszali podobne tematy. Louis ponad wszystko ukrywał wszystkie złe myśli z tym związane, zaś Styles nie wiedział często, jak zacząć. I czy tak naprawdę chciał o tym rozmawiać. Nawet on sam czasami kładł się do łóżka i zastanawiał się, czy jednego dnia szatyn nie zostanie zaaresztowany albo czy nie znajdzie go były wróg.

— To był tylko przypadek, kochanie — mruknął, chcąc chyba również przekonać i samego siebie. — Skoro to był twój przyjaciel, dlaczego się martwisz? Jesteśmy tutaj, razem, więc nie zaprzątaj sobie tym głowy. Gdybyś widział kogoś niepokojącego... Ale sam mówiłeś, że był wobec ciebie lojalny ponad wszystko.

— Mhm, ale nie ma na świecie takiej rzeczy, której nie można zmienić. Być może jego nastawienie wobec mnie się zmieniło.

Oczywiście, że Harry'emu nie było łatwo pocieszać Louisa, kiedy chodziło o tak poważne sprawy. Nie była to przecież śmierć bliskiego albo utrata pracy, bo to było coś, z czym mierzył się w swoim życiu niemal każdy. Wiedział, czym zajmował się jego mąż i chociaż nie było mu łatwo tego zaakceptować, zrobił to. Czasami spoglądał na siebie w lustrze, zastanawiając się, czy mógł nazywać się dobrym człowiekiem, skoro kochał przestępcę. I to nie drobnego złodziejaszka, który parał się tym z biedy i trudnego dzieciństwa. Zakochał się w gangsterze, który choć już nim nie był, to nadal wisiał nad nim pewien cień. Nauczył się z nim żyć, jego dziwactw i często paranoicznego zachowania.

Przyciągnął go bliżej i pocałował. Louis poddał się temu i wydawało się, że to nieco rozluźniło uścisk w jego sercu. Że naprawdę byli tutaj, że Zayn był tylko nieprzyjemnym przypadkiem. Że nadal miał ukochanego u swojego boku i nigdy nie miał go opuścić. Pchnął lekko Harry'ego na ścianę, a ich pocałunki się pogłębiły. Dłonie Louisa odnalazły zgięcie szyi męża, aby przytrzymać go w miejscu. Uwielbiał te pełne wargi, smakowanie ich było najcudowniejszą rzeczą. Jego własnym rozgrzeszeniem.

— Kochanie, pamiętaj, że przyjedzie jedzenie i nie mamy za wiele czasu — mruknął Styles, gdy jego własne dłonie wodziły po biodrach i pośladkach szatyna. — Poza tym, nie sądzisz, że jesteśmy za starzy na takie wygibasy jak seks pod prysznicem?

— Nikt nie powiedział, że musi do czegoś dojść. I nie jesteśmy jeszcze aż tak starszy, wiesz? Niektórzy w naszym wieku dopiero zakładają rodziny.

Ale pomimo jego słów, dotyk nie ustał. Mogłoby się wydawać, że skoro to on zawsze był u władzy i że tak wiele od niego zależało, nawet ludzkie życie, to taki sam był w łóżku. Zachłanny, dominujący i przejmujący inicjatywę. Przy Harrym jednak wszystko było inaczej. Często pozwalał się prowadzić, aby wiedzieć, czego ten chciał. Aby nie przekroczyć żadnej linii. Nauczył się wyważonego dotyku, delikatności i czułości, z której nigdy nie był znany.

Woda znów oblała ich ciała, gdy ich wargi spotkały się na nowo. Nim Louis się obejrzał, to jego tors były przyciskany do ściany, gdy Harry tym razem dotykał talii, brzucha czy klatki piersiowej. Choć nie chciał być w tyle, nie miał za wiele opcji, jak opierać dłonie o kafelki. Ich ciała stawały się coraz bardziej rozgrzane i nie była to jedynie sprawka gorącej wody i pary. Wpatrywali się w siebie tak, jakby jednocześnie byli łowcami i zwierzynami, lecz i tak było przy tym tak wiele uczucia.

Pozwoliłby jedna z dłoni, wodziła pomiędzy jego udami. Nigdy nie pozwalał sobie na takie zaufanie. Aby ktoś dotykał go, kiedy sam był bezbronny i odwrócony plecami. Przecież skazywałby się wtedy na nóż między łopatki. Ewentualnie na kulkę w to samo miejsce. A jednak Styles robił z nim, co tylko chciał, a on przystawał na to z ochotą.

Z reguły był cichszym z kochanków, podobnie zachowywał się przy Harrym. Choć jego oddech przyśpieszył, z ust wychodziły jedynie krótkie, zduszone sapnięcia, kiedy te długie palce oplotły twardniejącego penisa, a grzeszne wargi całowały mokry kark. Nie przejmował się nawet tym, jak wiele wody marnowali i że rachunek na pewno będzie nieco większy. Dłoń zaciskała się i wodziła po całej jego długości, a on oparł głowę o ramię męża.

Potrzebował zapomnienia, a Harry najwyraźniej chciał mu je dać. Nie zamierzał odmawiać, więc przymknął oczy, oddając się przyjemności, która przechodziła przez jego ciało. Miał wrażenie, że dotyk w połączeniu z gorącem sprawiał, że odpływał na granice własnej świadomości. Ale właśnie to było mu potrzebne. Nawet nie wiedział, kiedy doszedł, brudząc zarówno rękę Harry'ego, jak i ścianę przed nim. Oddychał głęboko, gdy otworzył oczy i spojrzał w te zielone tęczówki. Niektórzy mogliby powiedzieć, że długa, poważna rozmowa może byłaby lepsza, jednak to by mu nie pomogło. Sprawiłoby jedynie, że myślałby więcej i więcej.

— Uwielbiam cię — mruknął Louis, w końcu odwracając się i znów całując bruneta.

Nigdy nie rozumiał, jak mógł pokochać tak prostą czynność tak bardzo. Ale tak właśnie się stało. I niczym dziwnym również było, że nie zamierzał pozostawiać tej drobnej przyjemności bez odpowiedzi. Mogli podziękować jedynie sobie za to, że mieli sporą łazienkę, a także postawili na kabinę bez brodzika, co pozwoliła na zrobienie większej części kąpielowej. Z której w podobny sposób korzystali już wiele razy.

Padł przed nim na kolana, niemal jak przed własnym katem, prosząc o przebaczenie. Lecz jego intencje były zupełnie inne, gdy nie przejmował się ściekającą wodą i całował uda, w miejscu lub dwóch pozostawiając ślady, które miały towarzyszyć Harry'emu przez kolejne kilka dni. W końcu jednak skupił się na czymś, co wymagało najwięcej uwagi. Bez wahania wziął go do ust. Gdyby kilka lat temu ktoś zobaczył go w tej pozycji, stałby się obiektem największych kpin. Lecz teraz nie miałoby to dla niego najmniejszego znaczenia, gdy mógł słyszeć jęki rozkoszy pochodzące od jego męża. To zaś jedynie sprawiało, że pochłaniał go jeszcze głębiej, pozwalając, by palce zaciskały się na jego włosach.

— Cholera jasna, Louis — wydusił z siebie Harry, gdy poczuł, jak uderzał w tył gardła szatyna.

Pomimo tylu lat nadal działali na siebie równie mocno, być może nawet i bardziej, gdy znali już się tak dobrze. Gdy wiedzieli, co sprawiało im największą przyjemność, choć nadal byli otwarci na nowe doznania.

Zupełnie nie skupiał uwagi na dokładnych ruchach Louisa. Jak ten od czasu do czasu jeździł językiem po całej długości, sięgając aż do jąder czy gdy wspomagał się ręką. On jedynie stał, jedną ręką przytrzymując się jednej z części deszczownicy i odrzucając głowę do tyłu. Kiedy poznał szatyna, nie był już młody i niedoświadczony, a jednak wydawało mu się, że to właśnie z nim poznawał wszystko na nowo. Nikt nie potrafił rozpalić jego ciała tak jak on. Ale jak miałoby być inaczej. Jak?

Louis uwielbiał się z nim drażnić, lecz tego dnia tego nie zrobił, najpewniej mając z tyłu głowę resztkę myśli o tym, że zaraz miała przyjechać ich dostawa. Harry nie oponował i pozwolił sobie dojść, rozlewając się w tych ciepłych ustach.

— Gdybyśmy mieli tylko więcej czasu — mruknął Harry po kilku dłuższych chwilach, gdy jasność i logika powróciły do ich umysłów, a oni myli swoje ciała. — Zawsze musimy znaleźć sobie nieodpowiedni czas.

— Mamy go sporo, skarbie — odpowiedział Louis, gdy lał żel na swoją dłoń. — A teraz odwróć się, umyję ci plecy.

Gdyby spojrzeć na ich ciała, te Harry'ego było doskonałe. Pozbawione szram, gładkie i piękne. Tak widział je Tomlinson za każdym razem, kiedy mógł dostrzec choć niewielki skrawek jasnej skóry. O sobie jednak nie mógł powiedzieć tego samego. Wszędzie miał pełno mniejszych lub większych blizn, tworzących siatki lin na ciele. Zdawał się jednak do nich przywyknąć.

— Ale w środę już wyjdziemy, co? — zapytał Harry po jakimś czasie, gdy siedział już w swojej piżamie na ziemi, a Louis wycierał delikatnie jego włosy.

— Wyjdziemy. Ale pójdziemy w lepsze miejsce, żeby uczcić twoją prezentację — obiecał mu Louis. Pudełka z pizzą stały już na stoliku, gdy odebrali ją kilka minut wcześniej.

— Przecież co chwilę robię jakieś prezentacje, sam widzisz.

— I co z tego? Czy to oznacza, że nie mogę od czasu do czasu zrobić dla ciebie coś miłego bez wyraźnego powodu?

— Cóż, no chyba możesz, nie? — zgodził się brunet, gdy w końcu odsunął się, aby sięgnąć po jedzenie. Teraz po tej całej gimnastyce pod prysznicem oraz kąpieli naprawdę poczuł się głodny. No i może jeszcze trochę zmęczony. Ale niestety czekała na niego praca.

— Przyjadę po ciebie, co ty na to? — zapytał Louis, gdy wstał, aby zawiesić ręcznik w łazience i przynieść coś do picia z kuchni. Kolejne pytanie zadał już nieco głośniej, aby Styles na pewno usłyszał.

— Jak tam chcesz — odkrzyknął Harry, a po chwili rozkoszował się już ciepłą kolacją. — Tylko kup mi ładne kwiatki! Żeby wszyscy w biurze mi zazdrościli, jakiego mam super męża! Potem widzę, jakie mają miny!

I Louis właśnie to zamierzał zrobić, choć dla niektórych była to prosta, błaha sprawa, która nie wymagała większej uwagi.

Lecz nie dla niego.

Bo dla Harry'ego był gotowy na wszystko. Nawet na zejście do największych otchłani piekieł.

Continue Reading

You'll Also Like

8K 555 117
Ricardo di rigo jest uczniem gimnazjum Raimon'a. Jego najlepszym przyjacielem jest Gabriel Garcia. W szkole pojawia się nowy uczeń Aitor Cazador, któ...
56.9K 4.2K 78
yup, to kolejny instagram ode mnie • shipy: drarry, theobian (theo x OC), jastoria (astoria x OC), pansmione, pavender, Oliver x Cedric, linny, Daphn...
69.6K 1.6K 43
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
14.4K 1.2K 22
"(...)Czuję dłoń na ramieniu, więc się obracam. Joost wrócił z białym tulipanem w ręku. Patrzę na niego zdziwiona. - Dla mnie? - dopytuję. - Możesz...