The Melody Book | +16

By jbovska

19.2K 1.9K 179

Ophelia Edwards wydała swoją pierwszą książkę, gdy miała osiemnaście lat. Osiągnęła ogromny sukces, gdy książ... More

INFORMACJA
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 7

1.1K 175 33
By jbovska

— Bar karaoke!

Krzyk Eleanor sprawił, że kilku przechodniów zwróciło swój wzrok ku ich niewielkiej grupce. Ich wyjście miało być tylko kilkoma drinkami czy piwami. Żadnego śpiewania. Zwłaszcza, że większość z nich następnego dnia miała pójść do pracy. A wiedzą powszechną jest to, że wyjścia do barów karaoke nigdy nie kończą się na jednej piosence.

Ophelia miała ten komfort, że jej praca nie mieściła się w sztywnych ramach. Dostawała zlecenia do wykonania i deadline, więc nie musiała wstać i przyszykować się na ósmą rano. To jednak nie pocieszało jej w tym momencie. Głowa pulsowała jej od stresu, który nagromadziła przez cały dzień. A ostatnie dwa drinki przyprawiły ją o zawroty głowy. 

—Jackson nie lubi muzyki — Lily powiedziała ostrożnie i posłała przepraszające spojrzenie w kierunku Eleanor.

— Co? — trzy głosy odezwały się jednocześnie. Piskliwy należał do Eleanor, a dwa pozostałe były w równie niskich tonach i należały do Victora i Bruno. — Jak to nie lubimy muzyki? Co to tak, poza tym znaczy? To tak jakby powiedział, że nie lubi oddychać — Eleanor powiedziała, a jej język zaczął się delikatnie plątać po kilku wypitych drinkach.

— Oddychanie jest niezbędne, muzyka niekoniecznie — Jackson wzruszył ramionami.

— Ale jak możesz jej nie lubić? — Bruno zapytał. — Co ci w niej nie pasuje?

Jackson wzruszył ramionami.

— Po prostu nie lubię słuchać muzyki, irytuje mnie. Wolę ciszę.

Ophelia czasami go rozumiała. Wiele razy muzyka była dla niej wybawieniem. Zagłuszała nieprzyjemne myśli. Ale niejednokrotnie muzyka była uciążliwa. Wprowadzała ją w dziwny stan irytacji. Tylko, że ona czuła to raz na kilka miesięcy, gdy była w stresującym okresie. Jackson miał tak przez cały czas.

Kiedyś z Lily podejrzewały, że mężczyzna jest wrażliwy na niektóre dźwięki i słuchanie ich sprawia mu dyskomfort. 

— Więc bar karaoke odpada? — Eleanor zapytała z lekkim smutkiem.

— Wypije kilka piw i powinienem dać radę — Jackson powiedział i ścisnął dłoń Lily, gdy ta spojrzała na niego z troską. Ich miłość był tak czysta i bezinteresowna, że doprowadzała Ophelię do białej gorączki. — Idziemy?

Wszyscy pokiwali głowami i ruszyli w kierunku wcześniej wspomnianego lokalu. Ophelia spojrzała w kierunku Victora, bo była ciekawa jego reakcji na dość niespodziewane wyznanie. Był zaskoczony, że ktoś mógłby nie lubić muzyki?

Jednak na twarzy Victora nie było widać żadnego szoku czy zniesmaczenia. Raczej zwyczajne zmęczenie po ciężkim dniu. Dziwnie było widzieć na jego twarzy tak ludzką cechę.

Ale przecież Victor był człowiekiem.

Weszli do lokalu i zajęli jedne z większych stolików, który po kilku minutach zapełnił się szklanymi naczyniami z różnymi alkoholami. Ophelia nie wiedziała, ile jeszcze wypije tego wieczoru, ale nie powinna przesadzać. Jutro miała spotkać się z lekarzem swojej mamy i porozmawiać z nim o efektach leczenia. Nie chciała cuchnąć alkoholem podczas rozmowy i przede wszystkim nie chciała zaspać.

Popijała drinka i oglądała jak uśmiechnięta El śpiewa jedną z piosenek Beyonce. Po chwili Lily do niej dołączyła i razem śpiewały refren. Bruno i Victor o czymś cicho rozmawiali, a Jackson pił kolejne piwo. Prawdopodobnie robił to po to, żeby śpiew jego dziewczyny był choćby znośny. Ophelia chciała zaśmiać się na tę myśl, ale wtedy ogarnęło ją niewyobrażalne zmęczenie. 

Dopiła drinka, a wtedy Lily dosiadła się do stolika. El wybierała kolejną piosenkę, a Victor i Bruno gdzieś zniknęli. Tak samo jak Jackson.

— Jestem trochę zmęczona, wrócę do domu — wyrzuciła z siebie.

— Wrócimy z tobą — Lily złapała za swoją torebkę. — Lepiej, żebyś nie wracała sama.

— Wy się świetnie bawicie, zostańcie — Ophelia powiedziała pośpiesznie. — Mnie trochę boli głowa, ale na pewno mi przejdzie, jak się położę. Poza tym nic mi nie będzie, mieszkam bardzo blisko.

— Jest późno — Lily szukała wzrokiem Jacksona, który chwilę wcześniej poszedł do łazienki. — Poczekaj chwilę.

— Naprawdę nie musicie.

— Przestań gadać głupoty — Lily machnęła ręką w jej kierunku. — Jackson wróci i możemy ruszać.

— Ale...

— Ja też będę się zbierał — Victor powiedział, a Ophelia nie miała pojęcia, kiedy pojawił się za jej plecami. — Odprowadzę ją, a wy zostańcie. Eleanor mnie zabije, jeśli zabiorę jej partnerkę do śpiewania tych dennych piosenek.

— Ale... — Lily wyglądała na zmieszaną.

— Victor ma rację — dziewczyna chyba pierwszy raz powiedziała jego imię na głos. Dziwnie smakowało na jej języku, a może to po prostu resztki ginu z jej ostatniego drinka. — Wy zostańcie, a my zabierzemy się razem.

Po kilku chwilach rozmów i przekonywania w końcu udało im się opuścić niewielki bal karaoke. Ophelia rozejrzała się dookoła, jakby czegoś szukała. Prawda była taka, że bała się spojrzeć na twarz mężczyzny.

Choć nie miała żadnego powodu do strachu.

— Możesz złapać taksówkę — powiedziała w końcu, gdy zrozumiała, że Victor nie zamierza odezwać się jako pierwszy. — Mieszkam kilka minut stąd. Przejdę się. 

— Odprowadzę cię.

— Nie musisz — powiedziała.

— Powiedziałem, że to zrobię — odparł. — Więc tak będzie.

— Myślałam, że powiedziałeś to, by Lily została i towarzyszyła twojej siostrze i dzięki temu unikniesz jej jutrzejszego narzekania. 

— Powiedziałem to, bo zamierzam cię odprowadzić.

Ophelia odważyła się na niego spojrzeć. Zadarła głowę do góry i przez kilka chwil wpatrywała się w jego oczy. Były naprawdę ładne. Wszystko w nim było ładne. Choć pewnie myśli tak, bo cztery drinki to jej górna granica, której nie powinna przekraczać.

Pokiwała pokornie głową i ruszyła w kierunku swojego mieszkania. Droga nie była długa, więc mogła być czymś przyjemnym. Gdyby nie fakt, że czuła palące spojrzenie na swoich plecach.

— Mógłbyś przestać?

— Przestać co? — usłyszała pytanie.

— Wiercić dziurę w moich plecach — odparła i spojrzała na niego przez ramię. — I przestań iść za mną jakbyś zaraz chciał ukraść mi torebkę. Nie marnuj czasu, nie ma w niej nic cennego.

— Więc co mam zrobić?

— Iść obok mnie — powiedziała.

— Wedle życzenia — powiedział i pojawił się przy jej boku. — Coś jeszcze?

— Przestań być tak uprzejmy.

— I?

— I mógłbyś się choć raz uśmiechnąć — wyrzuciła z siebie. — Jesteś przerażający.

Sama nie wiedziała jakim sposobem wszystkie te słowa opuściły jej usta.

Już wcześniej zauważyła, że przy mężczyźnie robiła się bardzo otwarta i wylewna. A alkohol na pewno w tym pomagał.

— Może chcę być przerażający?

— Jestem pewna, że chcesz — pokiwała głową. — Zwłaszcza na próbach orkiestry.

— Wtedy chcę być profesjonalny, nie przerażający.

— Twoi muzycy wyglądają jakby w każdej chwili mogli dostać zawału — zauważyła.

— Miałaś pisać książkę, a nie przyglądać się mojej pracy.

— Mam podzielną uwagę.

— A więc masz napisaną choć część książki? — zapytał, a coś ciężkiego osiadło na jej ramionach.

Pokręciła przecząco głową, bo nie było sensu kłamać.

Resztę drogi pokonali w ciszy. Kobieta wpisała kod do klatki i otworzyła drzwi. Weszli na drugie piętro i stanęli przed jej drzwiami. Nie miała nawet siły powiedzieć Victorowi, że nie musi odprowadzać jej pod same drzwi. I tak by jej nie posłuchał, więc nie było sensu marnowania sił na próby.

— Dziękuje, że mnie odprowadziłeś — powiedziała i odwróciła się do niego przodem. — Teraz twoja kolej, żeby bezpiecznie wrócić do domu.

— Dobrej nocy, Ophelio. 

— Dobrej nocy — odpowiedziała mu tym samym i posłała w jego stronę delikatny uśmiech, który równie dobrze mógł wyglądać jak grymas.

Mimo pożegnania żadne z nich nie wykonało żadnego kroku, żeby się rozejść. Victor stał niewzruszony i wpatrywał się w jej twarz. A Ophelia mocno ściskała klucze w dłoniach, żeby przypadkiem nie wpleść palców w jego jasne włosy. Czuła przyciąganie i nie potrafiła z nim walczyć. Jej silna wola była słaba.

Wyczuła jak Victor unosi dłoń i opiera ją o drzwi za jej plecami. Po chwili poczuła jak jego druga dłoń ląduje na jej karku i przytrzymuje ją. Nie miała żadnej drogi ucieczki, ale to nie tak, że zamierzała uciec. W tym miejscu, w którym właśnie się znajdowała było bardzo przyjemnie. Rozchyliła delikatnie wargi czekając aż poczuje na nich te należące do mężczyzny. 

Chłodne powietrze uderzyło w jej rozgrzane wargi, a zamglonym spojrzeniem widziała plecy oddalającego się mężczyzny. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała, jak pięść uderza o ścianę klatki schodowej.

***

— Czy posiada pani zegarek, panno Edgar?

— Tak, oczywiście — pokiwała szybko głową, a jej blond włosy zasłonił całą twarz. — Przepraszam za spóźnienie.

— Nie trzeba mnie przepraszać — Victor odparł. — Po prostu proszę więcej tego nie robić.

— Więc mogę zostać? — jej głos stał się wyższy i pełny nadziei.

Victor odwrócił się do niej plecami i westchnął cicho. Miał wrażenie, że przeżywa tę scenę już tysięczny raz. Było to jak bieganie w kółko. Męczące i nudne.

— Tego nie powiedziałem — odparł.

— Ale...

— Proszę opuścić moją salę.

— Profesorze Callahan, proszę...obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy. Obiecuje — dziewczyna zaczęła wyrzucać z siebie szereg zbędnych słów. — Mój autobus...

— Dlaczego tak bardzo lubicie ze mną dyskutować? — zapytał retorycznie. — Jakby to miało jakkolwiek wam pomóc.

W sali panowała cisza. Kilka godzin zajęciowych sprawiło, że studenci nie mieli odwagi na wypuszczenie choćby odrobine głośniejszego westchnienia. Jednak wciąż zdarzały się przypadki takie jak ten. Znacznie łatwiej pracowało się z muzykami. Wystarczyło zwolnić jednego, a cała reszta grała tak jak im kazał. Dosłownie. Ze studentami sytuacja wyglądała odrobine inaczej.

Wciąż myśleli, że stawianie się cokolwiek im daje.

— Wie pani, ile osób walczyło o pani miejsce, panno Edgar? — zapytał. — Nie? Ale tak się składa, że ja wiem — wbił swoje spojrzenie w jej zaczerwienioną twarz. Przypomniała mu twarz Ophelii. Wtedy, gdy czekała na pocałunek od niego. Zacisnął mocniej dłonie, by pozbyć się tej myśli z głowy. — Sto osiemdziesiąt trzy. To osiemdziesiąt dwie osoby zostały odrzucone. Dostała pani szanse. Niepowtarzalną — podkreślił ostatnie słowo. — A jedyne co potrafi pani zrobić to spóźnić się?

— Ja...— dziewczyna była bliska płaczu. Dało się to zrozumieć po jej szklanych oczach i drżących dłoniach. — Przepraszam.

— Zajęcia zaczynają się o dziewiątej. Nie obchodzi mnie czy musi pani tu siedzieć od czwartej nad ranem, żeby się nie spóźnić.

— Wiem, profesorze — pokiwała głową.

— Niech zajmie pani swoje miejsce, panno Edgar — powiedział po długiej chwili ciszy.

Na sali nagle dało się usłyszeć szmery i szepty. Westchnienia ulgi i słowa oburzenia. Nie obchodziło go to.

Nie wiedział co w niego wstąpiło, ale z jakiegoś powodu jego dzisiejszy humor nie pozwolił na wyrzucenie dziewczyny z sali. W pierwszej chwili chciał to zrobić, a potem....a potem w jego głowie pojawiły się usta Ophelii. Te, które sam zabronił sobie całować. 

Z jakiegoś powodu nie chciał być dziś tym złym.

Tym przerażającym.

Jednak nigdy nie pozbędzie się tej cechy całkowicie.

Uniósł brodę i prześledził wszystkie twarze swoich studentów.

— Podziękujcie pani Edgar — od razu uciszył studentów. — Dzięki niej zyskaliście dodatkowe dwie godziny zajęć.

Na sali rozległy się żałosne jęki, a prawy kącik Victora uniósł się lekko. 

jbovska. 

Continue Reading

You'll Also Like

302K 8.5K 81
Victoria Stone po pewnej imprezie postanawia zadzwonić do swojego ex i wykrzyczeć mu przez telefon jak bardzo go nienawidzi, za to, że ją zdradził...
22.7K 1.6K 91
Będę tu pisał głównie o mojej dysforii, problemach, sytuacjach z życia i przemyśleniach. Uznajmy, że będzie to coś na kształt mojego dziennika. Z gór...
13.3K 483 24
Rodzina monet napisana na nowo, z inną, lepszą bohaterką! Rozdziały we wtorek oraz czwartek! Jakiś czas temu natrafiłyśmy na Rodzinę Monet i chociaż...
140K 8.2K 56
"Pierwszy raz widziałam go na oczy. Był wysoki, miał ciemne włosy ułożone na żelu i oczy ukryte pod okularami. Ubrany był cały na czarno, a spod podw...