koniec burzy [kazuscara]

By daughterwounds

1.8K 94 146

Scaramouche przybywa do Inazumy, aby odkryć siebie na nowo. More

I
II
III
IV

V

323 21 66
By daughterwounds


Narukami wyglądało pięknie, jak zawsze. Urodą mogło jedynie ustępować Watatsumi, ale Scaramouche nie potrafił dobrze tego ocenić, w końcu wyspę Sangonomyi widział jedynie z daleka na horyzoncie.

Kazuha zarzucił na torbę na plecy i westchnął. Pożegnali się z przewoźnikiem i ruszyli w dalszą drogę. Słońce chyliło się już ku zachodowi, co zwykle oznaczało u nich przerwę na posiłek, ale oboje stwierdzili, że tego dnia kolację jedzą w restauracji.

Pogoda była piękna podczas ich ostatniej wędrówki, co wydawało się Scaramouche lekko anty klimatyczne. W końcu niedługo ich drogi się rozejdą, deszcz pasowałby dużo bardziej niż ciepły i bezwietrzny wieczór.

Kazuha liczył na głos malutkie ołtarze Miko, które były rozsiane na głównym szlaku do miasta. Mówiło się, że to po to, aby podróżni wyobrażali sobie, że sama Kitsune prowadzi ich do miasta swojej ukochanej bogini. Niektórzy uważali to za niezwykle romantyczne. On się na to krzywił

Scaramouche na początku starał się nie zwracać uwagi na te kapliczki, ale liczenie Kazuhy go rozbawiło.

— Po co tak to liczysz?

— W wiosce Konda miniemy czwartą i ostatnią. Chyba, że chcemy liczyć wszystkie w mieście.

— Proszę nie.

— Nigdy nie policzyłem tych w mieście, jeżeli o tym pomyślę. Liczę tylko te w drodze powrotnej. Przygotowuje mnie to trochę.

— Do czego?

— Do świadomości, że tam kończy się moja wędrówka. Niegdyś nazywałem to miejsce domem.

— A teraz?

Kazuha wzruszył ramionami. Dotknął swojej zabandażowanej ręki i westchnął głęboko.

— Próbowali zwrócić mi tytuły wraz z domem i wszystkimi zaszczytami.

Spojrzał na Scaramouche i widząc grymas na jego twarzy zaśmiał się lekko, ale bez humoru.

— To jest to, czego pragnąłby mój ojciec. On nosił swój honor i imię dumnie, jak zbroję — uśmiechnął się gorzko — Byłby wściekły wiedząc, że odmówiłem.

Nagle zatrzymał się i złapał Scaramouche za rękę. Jego wzrok przepełniony rozpaczą i desperacją. Scaramouche nigdy nie widział go w podobnym stanie.

— Kocham to miejsce, jak żadne na świecie. Słońce nigdzie nie wstaje tak samo pięknie, jak tutaj. Trawa ma swoją specjalną woń, tak samo, jak drzewa i lato oraz kwiatyi wiśni w pełnym rozkwicie. Kiedy jestem gdzie indziej moje serce rwie się, aby powrócić. Kiedy jednak tutaj jestem, zawsze sobie przypominam, ile straciłem i ile musiałem oddać. Jak bardzo tego miejsca nienawidziłem.

Scaramouche ścisnął jego rękę, obejmując go niezręcznie, gdyż nie przywykł do dodawania innym otuchy. Nie potrafił znaleźć słów, aby powiedzieć mu, jak bardzo go rozumie, ale Kazuha musiał wiedzieć. Dotknął delikatnie jego prawej zabandażowanej ręki i uniósł ją, aby lekko ucałować jego dłoń, drugą wciąż trzymał mocno w swoim uścisku.

— Mówiłem ci, że nie chowam uraz. I to jest prawda.. Ale... być może teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek, nie potrafię jej wybaczyć. To głupie.

— To nie jest głupie. Jeżeli ktokolwiek ma prawo się gniewać to ty.

Kazuha uniósł brwi i spojrzał na niego ironicznie.

— Co bogowie robią sobie z gniewu zwykłych ludzi? Nic.

Scaramouche zaśmiał się i pokręcił głową.

— I co z tego? Nie oznacza, że nie możesz się złościć. Ja, na przykład, jestem zły cały czas.

Kazuha zachichotał, zasłaniając uśmiech ręką.

— Da się zauważyć.

Scaramouche uszczypnął go w policzek.

— Co to ma znaczyć?

Kazuha skrzywił się i spróbował się odsunąć, ale na próżno, bo Scaramouche podążył za nim. Cofał się dopóki jego plecy nie oparły się o pień najbliższego drzewa.

— Wyglądasz tak groźnie, że nawet nieustraszeni żołnierze Heizou byli zaintrygowani — powiedział, patrząc na niego spod rzęs.

Scaramouche pokręcił głową. Widok jego lekceważący wyraz twarzy wywołał u Kazuhy kolejny krótki chichot.

— Pff, śmiertelnicy.

Kazuha zarzucił mu ręce na szyję i przyciągnął do siebie, aby pocałować głęboko. Był to ich drugi prawdziwy pocałunek, a Scaramouche trudno było uwierzyć w fakt, że to jest teraz to co mogą robić, kiedy chcą, bez ograniczeń.

Och, jak on będzie za nim tęsknił.








Weszli do miasta późnym wieczorem, prawie powłócząc nogami. Nie z powodu zmęczenia, a przez podświadomą obawę, że wraz z podróżą cały czar, który tak ich połączył pryśnie i pozostaną znowu na pastwę losu, który ich rozdzieli.

Główną ulicę wypełniał gwar rozmów ludzi siedzących przy budkach z jedzeniem oraz na zewnątrz w restauracjach. W jednym z budynków odbywał się teatralny spektakl, kiedy przechodzili obok mogli usłyszeć przytłumiony śpiew i grę instrumentów.

Kazuha, którego zwykle przyciągała sztuka we wszelkiej formie, wcale nie zwrócił na to uwagi. Szedł trzymając Scaramouche pod ramię i jak zahipnotyzowany prowadził go przez ulice, prawie nie odpowiadając na pozdrowienia znajomych, którzy akurat go spostrzegli.

On pozwolił się prowadzić, posłusznie i chętnie. Podążył za nim w boczną uliczkę, a potem dalej w kierunku ogrodu ze strumieniem i drewnianym mostkiem, w którym zwykli razem przesiadywać.

— Nie jesteś głodny? — zapytał go Scaramouche, kiedy on posadził go na ławce i po chwili usiadł obok niego — Jest już późno.

W ogrodzie nie było prawie nikogo. Ich ławka znajdowała się z dala od ulic i mostu, na którym stała jakaś zagubiona para, wpatrując się w gwiazdy.

Scaramouche sam spojrzał w górę. Noc zapowiadała się pięknie, na niebie nie było ani cienia chmur. Mógł dostrzec konstelację Raiden Ei zaraz obok Lapis Dei Geo Archona, a w oddali na wschodzie dalekie gwiazdy Nahidy i jego nowego domu.

Kazuha nie mówił nic przez chwilę, kiedy Scaramouche zerknął na niego kątem oka, zobaczył, że on również patrzy w gwiazdy.

— Zanim to się skończy... co zamierzasz robić dalej? — zapytał mimowolnie, żałując natychmiast, kiedy zamknął usta, Kazuha spojrzał na niego czujnie.

— Zanim co się skończy?

Scaramouche wzruszył ramionami i zrobił niepewny gest ręka, wskazując na Kazuhę, a potem gdzieś dalej, sam nie wiedział gdzie.

— To... wszystko?

Kazuha roześmiał się i uniósł brew.

— Wszystko? Co masz na myśli? — pokręcił głową — Co do twojego pytania... to jeszcze nie zdecydowałem. A ty masz jakieś plany?

Scaramouche odwrócił wzrok, aby spojrzeć na mały płynący wartko strumień, jego przyjemny cichy szum odwrócił uwagę od jego kłębiących się myśli.

— Nie wiem, powinienem wrócić — powiedział cicho, podciągając kolana pod brodę.

— Kiedy?

— Najszybciej, jak to możliwe.

Usłyszał szybkie westchnienie, uścisk jego dłoni zelżał, sprawiając, że ręka Scaramouche opadła bezwładnie na ławkę.

— Więc?

Scaramouche tak bardzo chciał, aby odpłynął razem z nim. Ale wydawało mu się to nierealne, aby zapytać. Bał się, że jego odpowiedź będzie negatywna, a on nie będzie mógł pohamować swojej złości. Ponieważ czemu on nie chce być razem z nim? Czemu chce być gdziekolwiek indziej i po co mu ktokolwiek inny?

— A ty? Zostajesz tu i będziesz czekał na list od Heizou? — nie potrafił odzyskać kontroli nad swoimi własnymi słowami, które płynęły, jakby z ust kogo innego. Tej postaci z jego wymyślonego scenariusza, gdzie Heizou okazuje się być kimś więcej niż przyjacielem Kazuhy. Scenariusza zrodzonego w niepewnej i obsesyjnej części jego umysłu, której nie chciał nikomu pokazywać. A już na pewno nie mu.

Ale było już za późno.

Kazuha zmarszczył brwi, otworzył usta, ale milczał, bo nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Kto by miał? Nigdy nawet nie rozmawiali o Heizou. Scaramouche wiedział o nim jedynie z fragmentów rozmów, które usłyszał.

— Heizou? Czemu...? Co?

Scaramouche przygryzł wargę, bo nie chciał mówić nic więcej, wszystko co by powiedział, byłoby pogrążające. Naprawdę nie chciał nic mówić. A jednak cisza, skonfundowane spojrzenia Kazuhy sprawiały, że atmosfera ciążyła mu na barkach, jakby ważyła co najmniej sto kilogramów. Nie mógł tego wytrzymać.

— Ja... — wykrztusił — To było głupie. Zapomnij o tym co powiedziałem.

Jego niezręczne słowa przecięły milczenie, a on nie potrafił na niego spojrzeć ze wstydu. Nie chciał być takim stworzeniem. Zazdrosnym o imię i o ton, w jakim było wypowiadane.

— Okej.

Scaramouche wzdrygnął się, kiedy poczuł, jak Kazuha nagle kłuje go palcem w policzek.

— A więc podsłuchiwałeś.

— Mówiliście głośno, po prostu usłyszałem — odparł, ale policzki zdradziły go swoim rumieńcem.

— I stwierdziłeś, że warto być zazdrosnym o Heizou.

Scaramouche nie odpowiedział.

— Hmm — zadumał się — Jeżeli by o tym pomyśleć. To nie jest to na pierwszy rzut oka taki głupi pomysł.

Scaramouche nagle wyprostował się i zobaczył jego złośliwy uśmieszek i błysk w oku.

— Swojego czasu — zaczął, patrząc na niego spod przymrużonych powiek — można powiedzieć, że miał na moim punkcie małą obsesję.

Roześmiał się na widok miny Scaramouche. Jego dziwny gniew na przeszłość objawił się na jego twarzy w postaci grymasu. Kazuha nie mógł się napatrzeć.

— Nie bądź zły, tylko się z tobą drażnię — powiedział kłując go w policzek jeszcze raz — To już przeszłość. Jesteśmy i zawsze byliśmy jedynie przyjaciółmi?

— A czym jesteśmy my? — zapytał Scaramouche, po chwili, jego ton był prawie agresywny.

— Czymś innym — uśmiechnął się enigmatycznie — Zdaje się, że ty też masz obsesję na moim punkcie, ale podoba mi się to. Podoba mi się to, bo ja mam na twoim.

Scaramouche zmrużył oczy, podejrzliwie, jakby nie mógł uwierzyć w podobne cuda.

— Naprawdę?

— Wątpisz w to? — ukuł jego policzek po raz trzeci, ale zamiast zabrać rękę, zaczął dotykać reszty jego twarzy, drugiego policzka, skroni, ust — Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Co myślisz, co lubisz, czego nie cierpisz. Chcę za ciebie walczyć, z Raiden Szogun, a potem z potworem, który cię skrzywdził... Czym więc jesteśmy? Nie wiem, ciężko mi nazwać coś, czego tak dawno nie czułem.

Kazuha uniósł palcem jego podbródek i spojrzał mu głęboko w oczy. Dzika czerwień jego spojrzenia przeszyła Scaramouche na wskroś. Nigdy nie patrzył na niego tak intensywnie.

— Więc nie myśl, że pozwolę ci po prostu uciec.

Scaramouche poczuł, jak władza powraca w końcu do jego kończyn i umysłu. Nachylił się ku niemu i uśmiechnął ostro.

— Cały czas dajesz mi to do zrozumienia.

— A ty, mimo wszystko, ciągle próbujesz — wyszeptał — Jak mam cię przekonać do tego, że chcę cię blisko i lubię na ciebie patrzeć?

— Wymyśl coś — odpowiedział, cicho, ich usta prawie się dotykały.

Kazuha uśmiechnął się.

— Chyba mam pomysł.










Dużo później, kiedy brzuch Kazuhy zaczął wskazywać, że ewidentnie była pora na kolację, opuścili ogród i ruszyli dobrze sobie znaną już drogą w kierunku restauracji, w której oboje mieszkali podczas swojego pobytu w mieście.

Sala jadalna była przepełniona. Tak samo, jak wszystkie prywatne salki, z których korzystali zwykle bogatsi klienci. Tego dnia w sali głównej krążyła plotka, że sama Kamisato Ayaka wynajęła prywatny pokój na przyjęcie urodzinowe dla jednej ze swoich przyjaciółek.

Kazuha ożywił się słysząc imię Kamisato.

— Ayaka? — uśmiechnął się lekko i ujął delikatnie dłoń Scaramouche — Idź na górę pierwszy, chcę się tylko przywitać.

Scaramouche stał przez chwilę niezdecydowany.

— Chyba, że chcesz iść ze mną...? — Kazuha spojrzał na niego.

Protest natychmiast zmaterializował się na jego ustach.

— Nie, to prywatna impreza, a ona mnie nie zna — powiedział — Nie wypada mi, nawet jeżeli chciałbym ci towarzyszyć.

— A chcesz?

— Nie chce — pokręcił głową, a Kazuha uniósł brew — Jeżeli już miałbym poznać kogokolwiek z klanu Kamisato, wolałbym, żeby nie odbywało się to poprzez wpraszanie się na czyjeś przyjęcie urodzinowe.

— To czemu wyglądasz na takiego nieprzekonanego?

Scaramouche westchnął.

— Jeżeli to kogoś urodziny, to ty też nie powinieneś przerywać imprezy, bez zaproszenia i prezentu, nawet jeżeli znasz gospodynię — spojrzał na Kazuhę poważnie — Nie sądzę, że to wypada.

On uniósł brwi i roześmiał się szczerze.

— Nie spodziewałem się, że jesteś, aż takim znawcą etykiety.

— To podstawy — Scaramouche wywrócił oczyma i wzruszył ramionami.

Po wielu latach życia w pałacu z dosadnie ustaloną hierarchią, ciężko było nie znać paru zasad. Scaramouche nauczył się wielu z nich drogą prób i błędów. Rozumienie struktur społecznych oraz dobrych manier przyszło mu z wielkim trudem. Ale chcąc być traktowanym, jako coś więcej niż źle wytresowana zabawka Doktora, musiał się nauczyć wielu rzeczy. Dla swojego dobra. Inaczej skończyłby, jak Childe. Manipulowany, traktowany niczym pies, którego czasami warto było spuścić ze smyczy.

Cóż, być może nie skończył tak bardzo inaczej? Biorąc pod uwagę, jak idealnie wpisał się w plany Doktora dotyczące Sumeru. Prawie, jakby to wszystko zaplanowane było od samego początku.

Nagle zalała go fala obrzydzenia i nienawiści. Zacisnął szczękę i patrzył niewidzącym wzrokiem w punkt na ścianie.

— Już, już — usłyszał głos Kazuhy i poczuł jego dłoń na swoim policzku — Jesteś tu ze mną.

Scaramouche zamrugał i postarał się skupić na nim swoje rozbiegane oczy.

— Nie przejmuj się — kontynuował Kazuha — Znam solenizantkę, dlatego wiem, że nie będzie jej przeszkadzał brak prezentu... i jak? Brzmi lepiej?

Scaramouche pokiwał głową.

— Brzmi lepiej — przyznał i ściskając jego dłoń, począł się od niego odwracać — Będę na górze.

Kazuha uśmiechnął się.

— Zamówię nam kolację do pokoju, jak będę wracał? Co ty na to?

Scaramouche odpowiedział mu na uśmiech swoim własnym i pokiwał głową.









— Wczoraj przyszedł do pana list — zwrócił się do niego pokojowy, prowadzący go schodami na górę — Jeszcze go nie odesłaliśmy, jeżeli miałby pan ochotę go przeczytać.

— List?

— Reszta korespondencji została natychmiast odesłana na adres zwrotny. Listy do pana przychodziły co tydzień nawet po pana wymeldowaniu.

Więc Nahida się nie poddała. Kontynuowała zasypywanie go listami nawet, kiedy nie otrzymywała na nie odpowiedzi. Czy się martwiła? Powinien jak najszybciej napisać do niej i dać znać, że wszystko jest w porządku, zanim strzeli jej do głowy, aby wysłać Aethera, aby go odnalazł.

— Chciałbym zobaczyć list — powiedział, po chwili, pokojowy skinął głową i wskazał mu drzwi do pokoju, tego samego, którego używał także, podczas swojej ostatniej wizyty.

Wszedł do środka, pokój nic się nie zmienił, niski drewniany stolik na środku, podłoga była wyłożona tatami. Na półce przy ścianie ułożono parę książek, były to bestsellery sprzed kilku lat, tytuły i autorzy zapomniani po krótkim momencie sławy. Kazuha otworzył parę z nich i podsumował je, jako „nacjonalistyczne brednie", co ostatecznie odrzuciło Scaramouche od chęci sięgnięcia po którąś z nich, nawet w momencie śmiertelnej nudy. Wolał patrzeć się w ścianę niż czytanie o heroicznych osiągnięciach legendarnych wojowników Szogunatu, albo jeszcze gorzej, o archonce Inazumy, zbawczyni narodu, lepszej niż Anemo Archon, który porzucił swój kraj, niż neutralny Rex Lapis, albo bóg dendro, o którym każdy zapomniał.

Otrzymawszy list od pokojowego, usiadł przy stole i począł przyglądać się kopercie. Miała lekko zielony odcień, ostrożnie rozciął brzeg i wyciągnął jej zawartość. Dotknąwszy niepewnie papieru, pozwolił pojedynczej kartce upaść na blat stołu. Dla kogo innego była to jedynie czysta biała kartka, ale Scaramouche znał to zaklęcie. Nahida używała go, kiedy miała coś ważnego do powiedzenia.

To oznaczało, że nie był to zwykły osobisty list, a wiadomość, przeznaczona jedynie dla jego oczu. Zwykle dotyczyło to ruchów Fatui w Sumeru, ponieważ choć Doktor opuścił kraj już jakiś czas temu, Nahida spodziewała się, że odejście Harbingera nie oznaczało pokoju. Spodziewali się ukrytego ataku, teraz, kiedy zarząd Akademii przechodził przez tak wiele zmian, nie trudno było o wszelkiego rodzaju manipulacje.

Westchnął i używając elementalnej wizji, począł czytać. Treść listu była inna niż zwykle. Opowiadał o pobycie Aethera w Fontaine. Nie spodziewał się, że Nahida zachowała z nim tak bliski kontakt, teraz, kiedy znajdował się w domenie innego boga. Ale to samo w sobie nie było takie niepokojące. Co sprawiło, że dreszcz przeszedł mu po plecach, to kolejne zdanie:

„Co możesz powiedzieć o Harbingerze z tytułem ‚Columbina'"?

Wziął list w ręce i wstał, czytając szybko resztę krótkiej relacji na temat stosunków w Fontaine. Dotarłszy do biurka, otworzył szufladę wyciągnął kartkę i tusz i począł pisać. Nie był to ani zaklęty papier ani pióro, postarał się więc, aby odpowiedź była jak najkrótsza i kryptyczna, jak to tylko możliwe.

Columbiny nie dało się pokonać. Osoby takie, jak Aether najlepiej by zrobiły nie pokazując jej się na oczy. Scaramouche był inny, będąc kukłą nie był tak samo wrażliwy na jej czary. Widział jednak, co dzieje się z tymi, którzy mieli nieszczęście znaleźć się na jej drodze.

„Unikaj jej, jeżeli to tylko możliwe," zaczął skrobać na kartce, adresując swoje słowa prosto do Aethera, wiedząc, że Nahida znajdzie szybki sposób, aby mu je przekazać, „pamiętaj co ci do tej pory powiedziałem, nigdy nie patrz jej prosto w oczy, bo zginiesz."

Nawet samego Scaramouche przerażało, to co można było zobaczyć spoglądając jej w oczy. Miliony czarnych źrenic lśniących, jak bezdenna studnia. Dla człowieka, nawet tak silnego, jak Aether byłoby to nie do wytrzymania.

Złożył kartkę na pół i włożył do nowej białej koperty, adresując ją odpowiednio. Jutro rano przekaże ją do nadania.

Kiedy już wszystko było gotowe, usiadł przy stoliku jeszcze raz, głęboko zamyślony. Czy nie zabawił w Inazumie zbyt długo? Co jeśli było więcej listów, które powinien przeczytać, ale tego nie zrobił?

Męczył go znowu ten stary nawyk, że wszystko powinno znajdować się pod jego ścisłą kontrolą. Rozpoznając wzór, zatrzymał się natychmiast, zanim jego umysł zaczął sobie wyobrażać upadek jego nowego domu, śmierć Aethera i dużo więcej. Nahida twierdziła, że myśli, jakby był sam jeden na świecie. „Wiedz, że obronię dla ciebie ten dom, nawet jeżeli ty nie będziesz w stanie, zaufaj mi i oddaj, choć trochę tego ciężaru. Nie nosisz go sam".

Odetchnął głęboko i pozwolił swojemu ciału się rozluźnić. Kryzys został zażegnany, a jednak cień niepokoju pozostał, kiedy myślał o Columbinie w Fontaine. Wyobrażenia o tym, co mogło się stać nie chciały go opuścić.

Scaramouche potrafił to znieść, tak, jak jeszcze kiedyś nie mógłby się ruszyć, teraz wstał i podszedł do biurka, aby wsunąć z powrotem otwartą przez siebie wcześniej szufladę. Otworzył torbę podróżną i zaczął się powoli wypakowywać. Wyciągnął malutki worek, do którego przed paroma tygodniami zebrał trawę Naku. Liście były już suche i świetnie nadawały się do herbaty.

Wstał i podszedł do mniejszego stolika, na którym stał mały imbryk i ustawił nad wbudowanym w podłogę paleniskiem. Do dwóch filiżanek wsypał niewielką ilość Naku.

Czekając, aż zagotuje się woda uchylił okno i wyjrzał na zewnątrz. Jego pokój znajdował się na piętrze od strony ogrodu. Mógł więc podziwiać piękne drzewo ginko, które górowało nad większością budynków w mieście. Parapet był zasypany uschniętymi żółtymi liśćmi. Oparł łokieć na oknie i zaczął zdmuchiwać je jeden po drugim, obserwując, jak kołysane przez lekki wiatr, spadają powoli w dół.

W Sumeru nie było takich drzew, nie było kwitnących wiśni, ani słodkich owoców Inazumy. Jego kapelusz i strój przyciągały tam zaciekawione spojrzenia i szepty, kiedy tutaj wpisywał się idealnie.

A jednak to już nigdy nie stanie się jego domem, a odległe tropikalne lasy i pustynie, były miejscem, które na zawsze poprzysiągł sobie chronić.








Kazuha wrócił do niego szybciej niż się spodziewał, a zaraz po nim kelner z zamówionym przez niego jedzeniem. Na niskim stoliku postawiono półmisek z sashimi, „na deser", jak powiedział Kazuha. Jako główne danie wybrał unagi chazuke. Scaramouche uniósł brew na na butelkę sake, którą Kazuha niósł pod pachą, wyglądając na niezwykle zadowolonego z siebie.

— Przybywam wraz z jedzeniem i napitkiem — powiedział ceremonialnie, machając butelką — Dostaliśmy butelkę od Ayaki, czystym zbiegiem okoliczności. Yoimiyia, dzisiejsza solenizantka, zaczęła się trochę wymykać spod kontroli, więc cały alkohol musiał zostać ewakuowany.

— A ty, z dobroci serca, musiałeś się nim zaopiekować?

— Cóż mogę powiedzieć — wzruszył ramionami Kazuha — Nie można było pozwolić, aby się zmarnował.

Scaramouche wywrócił oczami, ale uśmiechnął się lekko.

— A co? Nie chcesz się ze mną napić?Jesteś zmęczony podróżą? Może chciałeś się położyć wcześniej? W końcu cały czas mówisz o tym, jaki jesteś przedwieczny. Musiało to być męczące... taki dziadek, jak ty...

Zaśmiał się widząc oburzenie, jakie wstąpiło na twarz Scaramouche.

— Haha, uwielbiam tą minę.

— Już jesteś pijany?

Kazuha jedynie zachichotał i zamiast zająć miejsce po drugiej stronie stołu, przeskoczył na stronę Scaramouche i usiadł obok niego.

— Jestem? — oparł podbródek na jego ramieniu, Scaramouche przeszedł deszcz, kiedy poczuł jego ciepły oddech na swojej skórze — Wypiłem dwa kieliszki za zdrowie i spełnienie marzeń. Kto normalny upija się dwoma kieliszkami?

Scaramouche spojrzał z ciekawością na butelkę, którą postawił na stole.

— Nie masz za mocnej głowy i pewnie piłeś na pusty żołądek. Tak to zwykle się u ciebie kończy. Powinieneś coś zjeść.

Kazuha wyciągnął rękę i przyciągnął swoją miskę chazuke bliżej siebie.

— A ty za to masz głowę ze stali, tak?

Scaramouche zaśmiał się i odgarnął mu kosmyk włosów z twarzy.

— Na pewno „stalowszą" niż ty — podał mu kubek zrobionej przez siebie wcześniej herbaty — Napij się, dobrze ci zrobi.

— Co to? — Kazuha skrzywił się czując zapach — Pachnie, jak siano.

— Herbata. Pij.

Kazuha zmarszczył nos, ale posłusznie pociągnął dużego łyka. Nie wyglądało na to, ażeby herbata mu smakowała, sądząc po minie, jaką zrobił.

— Ale lura — skomentował — Skąd to wytrzasnąłeś?

— To herbata z trawy Naku — wytłumaczył cierpliwie, chociaż sam przed sobą przyznał, że nie smakowała ona najlepiej. Dziwne, bo kiedy Aether ją mu zrobił była wyborna.

Kazuha zajrzał do swojego kubka podejrzliwie.

— Czemu nie odcedziłeś liści?! — zapytał przerażony — Oszalałeś?

Scaramouche spojrzał na swój własny kubek, w którym zostały tylko pływające na dnie fusy. Prawda, być może rzeczywiście powinien odcedzić liście dla delikatniejszego smaku, ale reakcja Kazuhy była przesadzona.

— Już nie dramatyzuj — zaczął się bronić — Może smakuje mi mocna herbata?

— To cudnie. Ja nie mam, aż tak wyszukanego gustu — głos Kazuhy ociekał sarkazmem, mimo to pociągnął z kubka kolejny łyk, krzywiąc się przy tym, jakby zjadł kawałek cytryny — Wypije to w ramach wdzięczności, nic więcej.

Scaramouche wyrwał mu kubek z ręki i wypił resztę duszkiem.

— Nie pij, skoro masz z siebie robić męczennika.

Kazuha zabrał mu kubek i aż krzyknął z przerażenia.

— Wypiłeś razem z całym tym mokrym zielskiem?

— Masz z tym problem?

Nagle, jakby opuściły go wszystkie siły, postawił kubek na stole i westchnął.

— Po prostu zacznijmy już jeść — powiedział i chwycił za pałeczki — Zanim całkowicie wystygnie.

Scaramouche patrzył na niego przez chwilę, jak odkrawa kawałek mięsa węgorza i wkłada je do buzi. Widząc jego błogi wyraz twarzy, sam poczuł ochotę, aby zająć się swoją własną porcją. Podniósł swoje pałeczki i również zaczął jeść.

Kazuha musiał być naprawdę głodny, bo pochłonął swoją porcję w kilka minut. Skończywszy poklepał się po brzuchu i odetchnął.

— Tego mi było trzeba — powiedział — Nie obrażając twoich ryb...

— Mam nadzieję — Scaramouche spojrzał na niego spod byka.

— Nic nie dorównuje jedzeniu tutaj. Zwłaszcza unagi chazuke. Tutejsi kucharze zgłębili naprawdę wszystkie tajniki sztuki przyrządzania ryb. Nawet Aether nie dorasta im do pięt.

Kazuha wyglądał odrobinę trzeźwiej, teraz, kiedy już napełnił swój brzuch czymś ciepłym i pożywnym. Był cichszy, a jego wzrok stał się bardziej odległy.

Dostrzegł, jak bawi się końcówką bandaża zawiniętego wokół swojej prawej ręki. Jego materiał był lekko zabrudzony i potargany. Naprawdę powinien go zmienić, jak najszybciej, ale nie wyglądał, jakby specjalnie się do tego palił.

Scaramouche odłożył swoje pałeczki, zostawiając na dnie niedopity bulion i kilka ziarenek ryżu. Delikatnie ujął jego zabandażowaną dłoń w swoją, nie chcąc zrobić mu krzywdy, w razie gdyby rana wciąż go bolała.

— Masz coś, aby zmienić opatrunek?

Kazuha jedynie na niego spojrzał i spuścił wzrok.

— Bandaż powinien być w moim plecaku.

Scaramouche szybko wstał i zaczął przeszukiwać jego jego bagaż, wkrótce odnalazł w nim świeży bandaż i maść z aloesu, którą Kazuha musiał używać na swoje poparzenia.

Mając wszystkie potrzebne narzędzia, usiadł z powrotem obok Kazuhy, który wciąż bawił się końcówką bandaża, nie robiąc nic, aby go ściągnąć.

Scaramouche wziął więc sprawy we własne ręce. Oparł jego dłoń na swoim kolanie i zaczął powoli zwijać stary opatrunek. Nie był pewien, jaki widok czeka go pod warstwą materiału, więc obserwował reakcje Kazuhy, aby sprawdzić czy czasami go nie krzywdzi.

— Używasz jedynie maści z aloesu?

— Tak. Na początku było możliwe jedynie leczenie elementami. Okłady z cryo i tak dalej, ale teraz ta maść już wystarcza.

Scaramouche zobaczył pierwsze fragmenty jego skóry, która powoli wyłaniała się spod bandaży. Była niezwykle blada, co sprawiło, że fioletowe i czerwone blizny były tym bardziej szokujące. Siatka oparzeń rozciągała się od palców i kończyła odrobinę poniżej łokcia.

A więc tak wygląda ręka osoby, która odparowała Musou No Hitotachi. Był świadomy, że blizny były małą zapłatą, kiedy na szali postawił swoje życie, mimo to widok ten był przykry. Myśl o tym, jak bardzo musiało go to boleć, budziła w nim prymitywny gniew, który kazał mu iść do Raiden Szogun jeszcze tej nocy i zażądać zapłaty.

Skóra w niektórych miejscach była całkowicie zrogowaciała, ciężko mu było zgiąć niektóre palce.

— Możesz wciąż trzymać miecz? — zapytał, otwierając tubkę z maścią i wyciskając trochę na swoje palce.

Kazuha uśmiechnął się, ale nie potrafił całkowicie ukryć żalu, który zagościł w jego oczach.

— Nie tak dobrze, jak kiedyś — przyznał — Doktor Baizhu mówił, że i tak mam szczęście mogąc w ogóle nią ruszać. Na początku nie mogłem zginąć palców, a ruszanie ręką w nadgarstku bolało, jak diabli. Ale minęło już sporo czasu. Nadal mogę dzierżyć miecz i używać pałeczek, więc nie narzekam. Mogło być o wiele gorzej.

Scaramouche zaczął dokładnie nacierać jego skórę maścią, wyciskając na palec więcej, kiedy mu brakło. Zapach aloesu wypełnił pokój. Kazuha przymknął oczy i pozwolił mu działać.

Spojrzał na Scaramouche, dopiero kiedy ten zaczął owijać jego rękę nowym bandażem, zaczynając od jego dłoni. Starał się pilnować, aby ucisk nie był ani zbyt luźny ani zbyt ciasny.

– Jesteś w tym o wiele lepszy ode mnie – skomentował, oglądając nowy opatrunek ze wszystkich stron – Chociaż będąc tak przedwieczną istotą, to pewnie też jest jedna z rzeczy, których "niechcący" się nauczyłeś.

– To nie jest trudne – powiedział, wywracając oczami – Tak naprawdę, to dziwne, że ty wciąż tego nie potrafisz... niech zgadnę, ktoś zawsze robił to za ciebie?

– Humor ci dopisuje, jak widzę – wymamrotał Kazuha, wyciągając dłoń w stronę butelki sake.

Scaramouche uprzedził go, wstając i zabierając mu ją sprzed nosa. Kazuha wydał cichy odgłos niezadowolenia i oparł czoło na blacie stołu.

– Czemu mi to robisz?

– Ale co?

– Dzisiaj jest dzień, aby świętować i zapijać smutki – powiedział, wciąż nie odrywając głowy od zimnej powierzchni stołu – Oto jest kres naszej wędrówki.

Scaramouche prychnął.

– Poeta się znalazł.

– To jest silniejsze ode mnie.

Scaramouche odłożył butelkę z sake na półkę obok łóżka.

Kazuha westchnął zrezygnowany i opierając podbródek na dłoni, zwrócił się w kierunku jedzenia. Podniósł pałeczki i przyglądał się porcjom na talerzu, najpewniej próbując zdecydować, od czego najlepiej zacząć. Bo chwili namysłu, zbyt długiej, jak na to, że chodziło jedynie o jedzenie, wybrał łososia. Scaramouche musiał przyznać, że zgadzał się z tym wyborem. Sam dosiadł się po chwili i dołączył do jedzenia. Kazuha zaczął narzekać, że sashimi są najlepsze, kiedy popija się je alkoholem, ale Scaramouche nie dał się przekonać.

– Wystarczy ci te dwa kieliszki – powiedział – napijemy się, kiedy indziej.

– Tak? – uniósł brew – A co jeżeli nie zdążymy, zanim "to" się skończy?

– Co masz na myśli?

– A co ty miałeś na myśli? – odpalił Kazuha – Zastanawiam się nad tym, odkąd wyszliśmy z ogrodu.

Scaramouche otworzył usta i je zamknął. Kazuha miał ten sam dziwnie sarkastyczny i skrzywdzony wyraz twarzy, który on już znał.

– Potem nagle mówisz mi, że odpływasz do Sumeru "jak najszybciej". I zamiast...

– Popłyń do Sumeru ze mną – przerwał mu, zanim zdążył dokonczyć.

Tym razem to Kazuha zamilkł. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć, w to co on powiedział. Scaramouche poczuł się nagle niezwykle głupio i zaczął przeczesywać swój mózg, próbując wymyśleć powód, który nie wynikałby z jego egoistycznych pobudek.

– W Akademii mają bardzo dobrych lekarzy – zaczął mówić, szybko, sam nie nadążając za swoimi słowami – mogliby doprowadzić twoją rękę do stanu używalności. Bo nie wygląda, aby ci doktorzy z Liyue odwalali dobrą robotę... Odpłyń ze mną do Sumeru.

Uniósł brwi jeszcze wyżej, powoli odłożył pałeczki na stół. A Scaramouche nie mógł znieść tej ciszy. Widząc, że Kazuha otwiera usta, aby coś powiedzieć, rzucił się, aby mu przerwać, irracjonalnie przekonany, że na pewno usłyszy odmowę.

– Ja...

– To tylko propozycja, oczywiście, rozumiem, jeżeli nie chcesz, bo...

Kazuha położył mu ręce na ramionach w uspokajającym geście, co skutecznie powstrzymało na chwilę jego potok słów.

– Sumeru – zaczął Kazuha, patrząc mu prosto w oczy – Chcesz, żebym popłynął z tobą do Sumeru?

– Ja.. – słowa, wymówki i wytłumaczenia, znowu dławiły go w gardle - Ja...

Kazuha ścisnął rękami jego ramiona, zanim Scaramouche zdążył się wycofać.

– Tak czy nie?

Nagle wszystkie słowa uciekły, zostawiając pustkę. Scramouche uniósł dłoń i położył ją na jednej z dłoni Kazuhy, którą go obejmował. Pokiwał głową kilka razy, wciąż nie mogąc zmusić swoich ust, aby powiedziały to jedno słowo. Ale Kazusze wydawało się to wystarczać, sądząc po promienistym uśmiechu, jaki zagościł na jego twarzy. Był to uśmiech, który Scaramouche kochał u niego najbardziej.

– Tak?

– Tak – powiedział w końcu – Bardzo.

Kazuha przyciągnął go do siebie i przytulił z całej siły.

– W końcu – odetchnął, wtulając nos w jego włosy – przez chwilę myślałem, że chcesz ze mną zerwać i odejść.

Scaramouche zamrugał, słysząc te słowa, objął policzki Kazuhy, aby spojrzeć mu w twarz. Uśmiech nie chciał zejść mu z twarzy.

– Nigdy.




Kilka dni później, kiedy oboje stali już w porcie na wyspie Ritou, czekając, aż marynarze załadują towar na duży żaglowiec, który już wkrótce miał odbić w kierunku Sumeru. Za kilka dni wylądują w Porcie Ormos, gdzie już obiecał Kazusze, że zabierze go na popularne wężowe wino.

Kazuha nie mógł opanować ekscytacji, przeskakując z nogi na nogę.

– Spokojnie, czeka nas ładne kilka dni na pokładzie – powiedział Scaramouche, łapiąc go za ręce i próbując ustabilizować – jeszcze zdążysz się wynudzić.

– Z tobą? Nigdy.

———

na chwile obecną to koniec. mam plany napisać coś z Kazuha w Sumeru, ale odległe. mam nadzieję, że przyjemnie się czytało. dzięki jeżeli ktoś dotrwał do końca!

Continue Reading

You'll Also Like

45.5K 5.2K 25
Endorfiny powszechnie zwane są hormonami szczęścia. Adrenalina to hormon walki i ucieczki, od wieków motywujący ludzi do działania. Kiedy w przygar...
10.3K 1K 20
Scaramouche bywa czarną niczym smoła, piękną ćmą, natomiast Kaedehara Kazuha, jedwabnym wysoko lecącym motylem. Dusza fioletowowłosego od środka płon...
11.6K 1K 26
"Do cholery jasnej miałeś nigdzie nie wychodzić!", krzyknął przez co młodszy wzdrygnął się spuszczając wzrok. "J-ja tylko-", starszy mu przerwał, "co...
25.8K 1K 26
„ink brought us together"