wszystko gra • bxb

vesaii tarafından

1K 110 419

• bxb • Baran gra w szkolnej drużynie e-sportowej, która niestety nie spełnia oczekiwań ich ambitnego trenera... Daha Fazla

1. Baran, klasycznie, baranem.
2. Życie towarzyskie Barana.
4. Baran i kółko integracyjne.
5. Baran w roli detektywa.
6. Duchy i szkielety w szafie Barana, cz. I
7. Duchy i szkielety w szafie Barana, cz. II

3. Baran czuje ducha rywalizacji.

137 15 71
vesaii tarafından

Październik nadchodził wielkimi krokami, z czym wiązały się wciąż spadające temperatury na dworze. Tymonowi nie przeszkadzała w zasadzie żadna pogoda i potrafił znaleźć plusy w każdej porze roku, ku zdziwieniu wszystkich innych, którzy zawsze podzieleni byli na obozy miłośników lata i miłośników zimy.

Blondyn wyłączył budzik telefonu i wtulił się w swoją kołdrę, chłonąc ostatnie chwile przyjemności i ciepła. Był wyspany, z czego był bardzo zadowolony, bo gdyby choć ziewnął przy trenerze to ten prawdopodobnie wyciągnąłby końską dawkę narkozy by jego zawodnik był maksymalnie wypoczęty.

Wiadomość o odbywających się rozgrywkach z przeciwną szkołą przyszły całkiem nagle, a przez to cała drużyna spędziła ostatni tydzień na ciągłym, dosyć męczącym trenowaniu, oczywiście w granicach rozsądku. Cieślak chciał, by ćwiczyli dużo, ale tak, by nie dostali cieśni kanału nadgarstka. Było to całkiem ciężkie do wykonania, bowiem każda chwila niespędzona na grze była według fizyka chwilą zmarnowaną, ale jakoś im się udało. Gorsze dni Barana minęły i modlił się tylko, by nie powróciły.

Ogólnie mieli na to wszystko około tydzień od ogłoszenia rozgrywki. Nie było to jakieś wielkie wydarzenie, przez co wszystko zdawało się być robione na wariackich papierach, ponieważ zależało to niestety od widzimisię organizatorów, którzy lubili robić rzeczy na ostatnią chwilę. Nagrodą miałybyć jakieś dyplomy i typowo plastikowe medale, ale w oczach trenera równie dobrze mogły być zrobione z czystych kamieni szlachetnych. Cokolwiek, by mógł tylko szpanować tym, jak dobrą drużynę on sam osobiście wytrenował...

– Nasz kochany zawodnik! – pani Ilona ucieszyła się widząc swojego syna wchodzącego do kuchni. – Masz tu dobre śniadanie, żebyś miał dużo siły na dziś – dodała, kładąc na stole talerz z jajecznicą i kanapkami.

– Zawodnik?! Jakie zawody?! – pan Roman wychylił się zza drzwi z ciekawością, ale zmarkotniał nagle, jakby sam w myślach sobie odpowiedział. – A, no tak, te twoje gry. Wziąłbyś się za jakiś prawdziwy sport, a nie w jakieś gry pogrywasz jakbyś miał 5 lat...

Tymon przewrócił oczami. Słyszał dokładnie to samo już jakieś milion razy i za każdym razem irytowało go to jakby bardziej. No bo ile razy można komuś powtarzać, że taki podjął wybór i go nie zmieni...

– Oj daj mu spokój, jak to go interesuje to co ma grać w jakiś sport... – wtrąciła się mama Tymona, zganiając pana Romana dłonią. – Ja to nie rozumiem, jak wy możecie biegać przez 90 minut za jakąś piłką i się z tego cieszyć jak debile.

I tu pani Ilona trafiła w czuły punkt. Pan Roman był miłośnikiem piłki nożnej. Na raz po usłyszeniu słów swojej żony mężczyzna poczerwieniał, napuszył się jak jakaś groźna jaszczurka i całkiem wstąpił do pomieszczenia.

– Ale co ty w ogóle gadasz Ilona, przecież to jest rozwijające...

Tymon już dalej nie słuchał.

Emilia stanęła wryta w przejściu do kuchni, po czym westchnęła tylko głośno i złapała za talerz ze swoim śniadaniem leżącym na blacie. Powiedziała tylko marne "dzień dobry", które odbiło się od uszu rodziców, którzy zawzięcie kłócili się nad plusami i minusami sportów fizycznych.

– Znowu zawody, co? – skinęła głową w stronę rodziców. Tymon przytaknął tylko i nabrał trochę jajecznicy na widelec. Od razu podniósł głowę i spojrzał na siostrę.

– A co, Góra ci nie powiedział? – odparł zaczepnie, a na policzki jego siostry wkradł się nieśmiały rumieniec.

– Mówił, tylko... – zaczęła, ale przekomarzanie rodziców się skończyło, a pani Ilona zaczęła ich poganiać, by zaraz się zbierali, bo nie zdążą do szkoły. – Będę dzisiaj.

Cieślak był jak na szpilkach. Wydawać by się mogło, że nie mógł być bardziej nieprzyjemny niż na co dzień, ale przy zawodach najzwyczajniej w świecie wchodził na zupełnie inne wyżyny. Nikt mu już nie odpowiadał, każdy tylko przytakiwał i obserwował, jak trener wychodzi sam z siebie myśląc o nadchodzącej rozgrywce.

No, różnica była taka, że tym razem każdy się stresował. Napięcie w sali było tak mocne, że gdyby je wrzucić do wanny z wodą, to zabiłoby osobę siedząca w środku.

– Kurwa, co?! – Graba wykrztusił w szoku. Zazwyczaj Kucharczyk zgoniłby go wzrokiem lub palnięciem w potylicę albo sam Cieślak coś by tam odburknął, ale tym razem nawet fizykowi na usta cisnęły się niecenzuralne słowa. – Ale że jak to pan nie wiedział?!

– No bo do jasnej cholery nie wiedziałem! Dziś się dowiedziałem! – mężczyzna chodził w kółko po pomieszczeniu, a cała drużyna siedziała tylko blada jak ściana. Góra sięgnął do plecaka po puszkę energetyka, ale Baran złapał go za rękę zanim trener zobaczyłby napój, który na nauczyciela działał jak płachta na byka.

– On cię zabije, jak to wyciągniesz. Popatrz na niego – szepnął tylko, a Górecki przełknął ślinę i przytaknął niepewnie.

Stres osiągał nowe poziomy. A wszystko przez to, że organizatorzy rozgrywki nie raczyli poinformować trenera ani drużyny o tym, że nie była to tylko "przyjacielska" walka dwóch szkół, tylko... mecz kwalifikacyjny do okręgowych zawodów, a potem do wojewódzkich, które z kolei prowadzić mogły do krajowych.

Ot tak, taki szczególik. Zupełnie nieważny. Co z tego, że zawody odbywały się właśnie tego dnia.

Baran wiedział, że była to po prostu brudna zagrywka liceum Piłsudskiego, które pewnie zataiło tę informację w nadziei na to, że drużyna Tymona będzie mniej przygotowana lub przez stres wynikający z informacji o prawdziwej skali meczu po prostu spanikuje i zapomni jak się gra albo najzwyczajniej w świecie się podda...

Każdy miał powód do obaw. Graba i Kucharczyk po prostu źle reagowali na takie nagłe zwroty akcji, bo mózgi im po prostu wysiadały. Góra, bo miała tam być Emilia, a on nie lubił jej zawodzić i zawsze chciał pokazywać, że jest najlepszy z drużyny, mimo że to jej brat jest kapitanem. Kozioł, bo tak samo jak Baran, miał całkiem zacofanych rodziców, ale tym razem zgodzili się przyjść i obejrzeć zmagania ich syna. A Baran... bo miał tam być Sawicki. To tyle. Nie on go zapraszał, ale i tak stresował się jego obecnością niesamowicie, mimo że może nawet nie będzie zwracać uwagi na konkretnie jego wyniki.

Okłamywał się. Był przecież, do chuja, kapitanem! To oczywiste, że każdy zwraca uwagę na wyniki kapitana. Zawsze. Nawet Emilia, choćby się do tego nie przyznała, dopingowała po cichu swojego brata.

A Cieślak...

– Do dupy z tym wszystkim – wypalił, łapiąc się za głowę. – A jeszcze na tym ma być ten nowy i jak zobaczy, że dostajemy po łbie, to jeszcze się rozmyśli...

– Jaki, kurwa, nowy?! – Graba wykrztusił w szoku po raz kolejny. – Czego nam pan jeszcze nie powiedział?!

Trener uderzył się dłonią w czoło.

– Cholera, nie mówcie, że o tym też nie wspominałem!

I w ten sposób dowiedzieli się, że potencjalnie mieli dostać szóstego członka drużyny, który czasami prawdopodobnie zamieniałby się miejscami z Koziołem z uwagi na fakt, że grali postaciami pełniącymi te same role w zespole. Nowy uczeń, który doszedł do szkoły na początku roku szkolnego.

Świetna wiadomość tuż przed stresującymi zawodami. Nie dość, że to, to jeszcze miał do nich dojść ktoś nowy?! Od najdłuższego czasu była ich piątka i im to pasowało, bo w grze było akurat pięciu graczy na drużynę. Szósty w ogóle im się nie kalkulował...

Pojawili się tam, głowy podniesione wysoko, choć ich duchy ciągnące się nisko po ziemi.

Musieli pokazywać dobrą minę do złej gry. Cieślak chciał już iść i kłócić się z organizatorami, błagać o jakąś zmianę terminu, ale drużyna wybiła mu ten pomysł z głowy. W końcu staliby się lekkim pośmiewiskiem, bo z zewnętrznej perspektywy byliby najzwyczajniej w świecie nieprzygotowani i nieprofesjonalni.

– Rozpierdolcie ich! – Róża szepnęła, gdy wszyscy wchodzili na halę, a widownia zaczęła się rozsiadać. Tymon uśmiechnął się tylko niepewnie i przytaknął, jakby próbując przekonać siebie samego, że jest rzeczywistość, w której to oni wygrywają.

Dużo osób pojawiło się na zawodach całkiem nagle, a wszystko przez roznoszące się wieści, że tak naprawdę będzie to mecz kwalifikacyjny. Nagle wszyscy zdawali się interesować dokonaniami ich malutkiej szkolnej drużyny e-sportowej, a to tylko dolewało oliwy do ognia ich płonących ze stresu serc. Teraz mieli szansę zbłaźnić się przed większą ilością osób, niż wcześniej. Starali się jednak trzymać stalowe umysły i twarze.

Góra wyszukiwał oczami po widowni, próbując znaleźć Emilię, która szybko pomachała mu z oddali. Uśmiechnął się ciepło, po czym odwrócił się do Tymona, który wołał członków drużyny do siebie.

Był kapitanem, więc naszedł czas kapitanować.

– Wiem, że wydawać się to może niemożliwe... – zaczął, a Kucharczyk po prostu jęknął niezadowolony.

– I stresujące, i pewnie wyjdziemy po tym na najgorsze gówna w okręgu, i będziemy musieli odejść z zespołu bo... – zaczął wyliczać ze znudzonym głosem. Baran przybrał swoją zakurzoną odrobinę kapitańską postawę, którą mieli zaszczyt widzieć dosyć rzadko, przez co gdy się pojawiała, było to zawsze niespodziewane i całkiem dziwne, bo zaczynał zachowywać się zupełnie nie po Baranowemu, a bardziej po Cieślakowemu...

– Kucharczyk, do kurwy nędzy! – wycedził, przez co chłopak zrobił wielkie oczy i zatrzymał się z otwartymi ustami. – To jest jak wojna, rozumiecie? A wiecie co się najbardziej w wojnie liczy? – popatrzył się po wszystkich swoich kolegach, ale kontynuował mówić zanim ktoś palnąłby coś głupiego. – Nie, nie chodzi o bronie! Ani o czołgi! Chodzi o wojnę psychologiczną! A jak teraz się poddamy, to tak jak byśmy się poddali w grze. Nie możemy dać im wygrać tak wcześnie! Trzeba pokazać, że nawet w takiej sytuacji umiemy po prostu złapać byka za jaja i to wygrać!

Co jak co, ale Baran nie był kapitanem przez sam fakt tego, że był w drużynie najdłużej. Miał tę swoją niesamowitą charyzmę, którą pokazywał dosyć rzadko i tylko w sytuacjach, gdzie sam stresował się jak diabli, ale to i tak potrafiło zdziałać cuda, przez co czasami porównywane to było do znanych przemówień pewnego austriackiego malarza.

– Tak jest, kapitanie! – Graba wyszczerzył się szeroko i zarzucił rękę na ramię Barana.

– Patrzcie na publiczność. Widzicie, ile ludzi na nas liczy? Tu już nawet nie chodzi o jakieś pieprzone kwalifikacje, tylko o nich! – skinął głową na widownię. – Oni wszyscy czekają, aż wygramy! Przyszli tu dla nas! Chcą nas oglądać i dopingować! I musimy pokazać temu nowemu, że jesteśmy zajebiści! A teraz, co mówimy? – spojrzał pytająco na drużynę, którzy popatrzyli tylko po sobie z uśmiechami na twarzy. To zawsze był ulubiony moment Barana.

Cała piątka wystawiła swoje dłonie do siebie, kładąc je na sobie.

Chwila względnej ciszy w chaosie, przerywana jedynie hałasem i szumem z widowni.

– Raz, dwa, Stado Barana! – cała drużyna wykrzyknęła, wznosząc dłonie w górę.

Krótko mówiąc, podniosło ich to na duchu. Możnaby rzec, że wręcz wybiło im to ich ego w kosmos, a to mogło przynosić za sobą tylko dobre rzeczy...

Przerypali pierwsze kilka rund do zera.

– Co teraz? To źle? – Róża szepnęła do Mazura, który z uwagą oglądał rozgrywkę. – Jak to w ogóle wszystko działa?

Nie był to pierwszy mecz, na którym była Róża, ale miała to do siebie, że zawsze zapominała co w ogóle robi jej przyjaciel. Wszystko wydawało się dla niej okropnie skomplikowane i ciężkie do podejścia od jakiejkolwiek strony, a to mówiło dużo, biorąc pod uwagę, że dziewczyna miała całkiem dobre oceny z matematyki.

Mazur westchnął cierpiętniczo.

– Jest cztery do zera, nie? – wskazał na wynik rund na górze wielkiego wyświetlacza. – Jak któraś drużyna wbije trzynaście, to wygrywa. Jak obie drużyny mają po dwanaście, to wtedy wchodzą w dogrywkę i muszą mieć dwie rundy przewagi nad przeciwnikiem, żeby wygrać. No i przy okazji też jest to, że przez kilka rund grają po stronie atakującej, a przez kilka bo defensywnej.

Róża przytakiwała powoli, obserwując rozgrywkę. Zastanowiła się chwilę, po czym znowu odwróciła się do szatyna.

– I co, jeśli byłoby chociażby po trzydzieści punktów u obu drużyn?

Mazur wzruszył ramionami.

– Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, bo po każdej rundzie w dogrywce drużyny mogą głosować, by zremisować – rzucił okiem na przyjaciółkę. – A znając drużynę Piłsudskiego i naszą, to o remisie nie ma mowy i siedzimy tutaj do wieczora.

Róża jęknęła przeciągle.

– Idźcie na punkt, ja użyję snajperki, zostanę i będę trzymać tyły – Graba powiadomił drużynę, która posłuchała się go i wszyscy grali ofensywnie, by jak najszybciej i najmocniej wbić się na punkt.

W tej grze bardzo ważna była ekonomia i to, jak gracze mogą wokół niej grać. Jeśli któraś drużyna przegrywała i nie dostawali wystarczająco eliminacji na drużynie przeciwnej, to nie stać ją było na bronie na kolejną rundę, przez co bardzo łatwo było rozpędzać się jak lawina ku przegranej. Czasami trzeba było zagrać trochę bardziej kreatywnie, by wyeliminować chociaż kilka osób i pozbawić ich broni, a przez to zmusić do kupienia nowych w kolejnej rundzie.

A Stado Barana było obecnie kilka rund w dupę, więc musieli zmienić taktykę, by mieć jakiekolwiek szanse na wygraną.

Kozioł przygotował swoją umiejętność, która niwelowała moce przeciwników, by mieć większą szansę na odbicie punktu bronionego przez wroga. Baran za to rozpoczął stawianie swojej wodnej ściany, która blokowała widoczność wrogów i mogła pozwolić im niezauważenie wejść na ich cel.

– Rzucam nóż! – zakomunikował Kozioł i zrobił dokładnie to, co powiedział. – Trzech! – dodał, gdy umiejętność zdradziła ilość przeciwników w pobliżu. Wróg wyszedł im z naprzeciwka, ale został szybko wyeliminowany przez kapitana.

– Podkładam! – Baran krzyknął, po czym rzucił swoją tarczę w kształcie kuli na ziemię i zaczął podkładać bombę. – Góra, stawiaj obok! – nakazał koledze, który natychmiastowo użył swojej umiejętności, by postawić wielką kamienną ścianę, odcinając jedno z przejść, z którego mogli wyjść przeciwnicy. Wszyscy pilnowali innego kąta i czekali na zdecydowany atak drużyny przeciwnej.

Przeciwnik wychylił się zza zasłony Barana. Kucharczyk był na to gotowy. To druga eliminacja. Zostało trzech przeciwników.

– Chyba dobrze im idzie... – mruknęła niepewnie Emilia, a Mazur przewrócił oczami.

– Tego jeszcze nie wiadomo. Może im iść dobrze, a tamci nagle zaatakują tak, że ich zmiażdżą – edukował. – Muszą podłożyć bombę na punkt i albo bronić jej na tyle długo, by wybuchła, albo wyeliminować całą drużynę przeciwną. Inaczej tylko cud pomoże im wygrać jakąkolwiek rundę po ofensywie.

Pomysł Graby odpłacił się. Słyszał, jak wrogowie zbliżali się na tyłach. Specjalną umiejętnością jego postaci był niesamowicie silny karabin snajperski z ograniczoną amunicją. Wystarczyło, by Graba dobrze wycelował i...

Trafił.

Potem drugi raz.

I trzeci.

Wygrali rundę.

Krzyki radości rozniosły się po hali, bo wszyscy byli zaskoczeni tym, że drużyna, która właśnie przegrywała cztery do zera i nie miała dobrych broni tak najzwyczajniej w świecie bezbłędnie wyeliminowała przeciwników bez jakichkolwiek strat po własnej stronie. A to był tylko znak tego, że Stado Barana jest niesamowicie dobrze zgrane.

Baran myślał, że w sumie mógł się wtedy popłakać. Udało im się! Pierwsza runda, wygrana! Był pewien, że na pewno pójdzie im lepiej po defensywnej stronie, ale jeśli uda im się tylko wygrać jeszcze kilka rund na ataku, to...

Dwanaście do dwunastu.

Najgorszy scenariusz Mazura właśnie się spełniał. Chłopak wiedział, że teraz tak naprawdę wynik gry zależy tylko i wyłącznie od samych graczy; obie drużyny w dogrywce miało taki sam budżet na bronie i umiejętności, więc ekonomia nie grała już aż tak ważnej roli, choć drużyny co rundę zamieniały się między stroną atakującą a defensywną.

Drużyna Barana zaliczyła kolejną rundę dzięki świetnemu pozycjonowaniu samego kapitana, który dzięki jednej dobrze trzymanej linii wzroku na przejściu wyeliminował Bestię, czyli najgroźniejszego gracza przeciwników, a także Kałużę - ich kapitana. Po tym było już tylko z górki.

Wszystko zależało od tej jednej rundy - to, czy gra będzie kontynuowana, czy Stado Barana wróci do domu z plastikowymi medalami, papierowymi dyplomami i kwalifikacją do kolejnego etapu.

– Graba, udawaj, że wbijasz się na inny punkt, a my pójdziemy po cichu tutaj – oznaczył lokację na mapie. – Potem, Kucharczyk, wchodzisz od strefy środkowej, by ubić przeciwników przechodzących z jednego punktu na drugi. Tylko uważajcie.

Od tego mógł zależeć wynik gry.

Runda się rozpoczęła, a ich plan wszedł w życie. Graba narobił sporo hałasu na jednym punkcie, przez co nierozważnie kilka przeciwników zaczęło przechodzić tam z drugiego punktu, by pomóc kolegom broniącym tego pierwszego.

Graba zaliczył jedną eliminację, ale sam niestety ostatecznie padł. Wtedy, Kucharczyk, stojący w strefie środkowej, wychwycił dwóch przeciwników przechodzących na punkt A, przez co udało mu się ich wyeliminować. Użył swojej umiejętności specjalnej, którą pozwalała mu leczyć wszystkie otrzymane obrażenia po każdej eliminacji. Zostały dwie osoby w drużynie z Piłsudskiego. Mogli to wygrać.

Bestia był jednak wciąż żywy, a to on stanowił największy problem. Wraz z Franczewskim udało mu się przejść na punkt B, po czym sprawnie wyeliminowali Górę i Kozioła.

Został Kucharczyk i Baran.

Baran miał jednego asa w rękawie, bowiem... Okrył wszystkie przejścia swoją wodną zasłoną, a każdy przechodzący przez nią przeciwnik był odrobinę spowalniany. Zebrał również wystarczająco punktów, by użyć swojej specjalnej umiejętności, którą planował zachować na sam koniec rundy.

Franczewski przeszedł nieostrożnie przez zasłonę, przez co jego drużyna go głośno skarciła - został wyeliminowany niemal natychmiastowo przez wzmocnionego Kucharczyka. Ten jednak został powalony po kolejnej sekundzie przez Bestię, który był gotów użyć Franczewskiego jako przynęty.

Został sam Baran. Stresował się okropnie.

Użył swojej umiejętności, przez co punkt pokrył się wodnym polem, które ogłaszało przechodzących przeciwników. Musiał grać agresywnie, nie było sensu oszczędzać czasu. Nie mógł nawet kryć się i czekać, aż bomba wybuchnie  - Bestia prędzej czy później zdążyłby go wyeliminować i rozbroić ładunek. Miał na to wystarczająco czasu.

Teraz albo nigdy.

Słyszał, jak Bestia szybko się zbliżał, wymijając ogłuszające uderzenia jego umiejętności. Schował się jednak za jedną ze ścian, rzucił swoją kulistą tarczę tak, by zdezorientować przeciwnika, a ten został trafiony przez trzecie - i ostatnie - uderzenie wodnego pola. Tragiczny błąd.

Kapitan wychylił się z niespodziewanego kąta, idealnie wycelował i...

– Byłeś świetny! W tej ostatniej rundzie, ja nawet nie wiem co ty zrobiłeś, ale to zbicie go z tropu, jak on się popatrzył w drugą stronę a wtedy ty z innej wyszedłeś i... – Róża zaczęła, ekscytując się niesamowicie, co było dosyć urocze biorąc pod uwagę fakt, że nie wiedziała na czym ta gra tak właściwie polega.

Wygrali. Baran, dumny kapitan swojego Stada, poprowadził drużynę do zwycięstwa. Zakwalifikowali się do kolejnego etapu.

Blondyn spojrzał ukradkiem na Górę, który był obściskiwany przez jego siostrę.

– Jestem z ciebie taka dumna! To było niesamowite! – pisknęła, a jej brat z oddali tylko przewrócił oczami.

– Czyli teraz okręgowe? – zaczął Mazur, zarzucając rękę na ramię Barana. Ten przytaknął tylko. – No ej, trochę więcej entuzjazmu, rozjebaliście Piłsudskiego nawet jak zagrali nieczysto z tymi całymi kwalifikacjami.

Tymon znowu przytaknął, po czym parsknął śmiechem.

– Sorry, tak, cieszę się. Po prostu... – obejrzał się za siebie, gdzie wściekły zespół Piłsudskiego obserwował go z ogniem piekielnym w oczach. – To dalej dla mnie trochę nierealne.

Po chwili jego widok zasłonił jednak wysoki brunet, który zbliżał się powolnym krokiem z kamienną twarzą i chłodnym, oceniającym spojrzeniem.

Stanął naprzeciw blondyna, do którego ze wszystkich stron dochodziły głosy przyjaciół komentujących obejrzany przed chwilą mecz, ale dwójka nieznanych sobie chłopaków obserwowała się uważnie. Tymon czekał na kolejny ruch.

– Kapitan, tak? Dobrze wam poszło – przerwał pozorną ciszę, bo cicho tak naprawdę nie było z uwagi na harmider dochodzący ze wszystkich stron. Cała hala grzmiała krzykami radości i buczeniem niezadowolenia. Większość uczniów Piłsudskiego z oczywistych powodów nie cieszyła się tym, że ich drużyna odpadła już w pierwszym meczu kwalifikacyjnym, ale niektórzy mimo wszystko dopingowali szkołę Barana, bo faktycznie zagrali bardzo dobrze i ich powrót z dosyć ciężkiego wyniku aż do samej wygranej był zaskakujący. Nieznajomy brunet wyciągnął dłoń w stronę Tymona i kąciki jego ust uniosły się nieco na znak całkiem pokracznego półuśmiechu.

– Dzięki. Tak, kapitan. Mów mi Baran – blondyn posłał mu szeroki, wypełniony dumą zwycięzcy uśmiech i również wychylił dłoń do uścisku. – A ty...?

– Krystian Burzewicz – odparł od razu. Tymon pomyślał do siebie tylko, że jego przezwisko to pewnie po prostu Burza. – I jestem nowym członkiem waszego... Stada Barana – dodał, parskając śmiechem po wypowiedzeniu nazwy drużyny.

I uścisnęli sobie dłonie.

W kolejnym odcinku: Baran i kółko integracyjne.

Okumaya devam et

Bunları da Beğeneceksin

37.2K 1.1K 32
Bo byliśmy tylko dziećmi, które nie zasłużyły na życie w takim świecie. Ty wolałabyś mnie nigdy nie spotkać, a ja wolałbym nigdy cię nie skrzywdzić. ...
220K 5.2K 34
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
47.7K 2K 33
Szesnastoletnia Flora Davis, po śmierci ojca, musi zakasać rękawy i poradzić sobie z trudną rzeczywistością. Sama utrzymuję dom, pracuję i zarabia na...
106K 6K 28
Melissa Johnson pochodzi z dobrej rodziny, ma kochających rodziców i prowadzi kancelarię prawniczą ze swoją przyjaciółką. Od kilku miesięcy interesuj...