wszystko gra • bxb

By vesaii

1K 113 419

• bxb • Baran gra w szkolnej drużynie e-sportowej, która niestety nie spełnia oczekiwań ich ambitnego trenera... More

1. Baran, klasycznie, baranem.
3. Baran czuje ducha rywalizacji.
4. Baran i kółko integracyjne.
5. Baran w roli detektywa.
6. Duchy i szkielety w szafie Barana, cz. I
7. Duchy i szkielety w szafie Barana, cz. II

2. Życie towarzyskie Barana.

127 16 72
By vesaii

Tymon uwielbiał swój czas wolny. Swój czas wolny. Uwielbiał usiąść, wyciszyć się, zagrać w coś sam lub z kimś, słuchając muzyki na słuchawkach. Zwłaszcza po cięższym tygodniu szkoły nie marzył o niczym innym jak o mentalnym zresetowaniu się na weekend.

Czasami jednak musiał socjalizować się z innymi. Wychodząc fizycznie z domu. Nie było to takie okropne, bo Baran zazwyczaj mącił i marudził przed spotkaniem, a potem świetnie się bawił i mówił sobie, że jest głupi, bo wcześniej nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek wyjściu.

Więc wyszedł. Szczerze, to nie chciał marnować ostatnich względnie ciepłych wrześniowych dni i wieczorów.

Graba kopnął piaskiem w dziewczynę, przez co ona pisknęła i uderzyła go w ramię, głośno się śmiejąc.

Piątkowa noc, pusty blokowy plac zabaw. Niebo zupełnie straciło wszelkie barwy, pokrywając się mroczną kurtyną na której niczym brokat mieniły się światła tysiąca gwiazd. Blokowisko było nadzwyczaj ciche, a ten spokój przerywali oni - swoimi donośnymi głosami, rozbawieni po pachy z butelkami w dłoni.

Baran nie mówił o sobie, że jest imprezowiczem, bo by skłamał. Nigdy nim nie był, przynajmniej jeśli chodziło o jakieś wyjścia do nieznanych mu osób lub chlanie w klubach. Lubił wyjść ze swoimi bliskimi i choć smak alkoholu nie był jego ulubionym, to dla towarzystwa lub okazji mógł czasem wypić chociaż jedno piwo.

Gdyby nie członkostwo w drużynie, jego krąg znajomych prawdopodobnie zamykałby się na Mazurze i Róży. Ta dwójka była nieodłączną częścią jego najbliższego kręgu od podstawówki. Od jakiegoś czasu jednak zaczął otwierać się do ludzi i spędzać więcej czasu z przykładowo jego kumplami z drużyny, jak chociażby z Grabowskim, który właśnie beknął przerażająco po wypiciu połowy butelki piwa na raz.

– Jesteś obrzydliwy! – krzyknęła dziewczyna, a Graba zaśmiał się pijacko. On nie lubił oszczędzać sobie w kwestii alkoholu, ku jego nieszczęściu, bo Cieślak często powtarzał, że przed ważnymi meczami zabronione im było korzystać z jakichkolwiek używek, bo to psuje koordynację i ogólnie opóźnia cały umysł. Tymon śmiał się tylko, bo wiedział, że gdyby Cieślak dowiedział się o lekach poprawiających skupienie, to trener prawdopodobnie karmiłby ich nimi niemal codziennie jak jakieś szczury laboratoryjne naszprycowane narkotykami.

– Kiedy przyjdzie reszta? – zapytał Sikorka, przyjaciel Grabowskiego, siedząc na huśtawce i machając nogami. Baran z ciekawością i przerażeniem podniósł głowę, odwracając uwagę od konwersacji z Różą, z którą pisał na telefonie.

– Reszta? – zapytał nieco skołowany, bo we wcześniejszych założeniach ich wyjście miało obejmować obecność jedynie Graby, Sikorki i Klaudii, dziewczyny tego pierwszego.

– No ta, Sawicki pisał do Graby czy coś dziś robimy, więc pewnie wpadną – odparł Sikorka. Serce podskoczyło Baranowi do gardła.

Tak mu się właśnie los odpłaca za grzeczne wychodzenie ze znajomymi. On próbuje się uzewnętrzniać, socjalizować wbrew innych - lepszych! - planów, a co dostaje w nagrodę? Nieproszoną wizytę od gościa, na którego ostro i paskudnie leci. Instynktownie zaczął myśleć nad wszelkimi wymówkami, by móc się stąd urwać nieco wcześniej. Zrobił sobie mentalną notatkę, by udawać, że mama do niego dzwoni, albo, że babcia umiera, albo, że kot mu skacze przez okno, mimo że przecież Baran ma psa. Cokolwiek, by się stąd wyrwać i nie musieć się martwić napotkaniem na - według Barana - najatrakcyjniejszego faceta w szkole.

– Mają być za jakoś... – Graba urwał, by czknąć. – ...15 minut.

I chuj bombki strzelił.

Baran musiał myśleć. I musiał myśleć już.

– Yyy... – zaczął, chcąc już wymyślać jakieś wytłumaczenie dla swojego przyszłego zniknięcia. – Ja będę musiał się zaraz zerwać, sorry.

– Oo, czemu? – Klaudia zrobiła smutną minę. – Przejdziemy się gdzieś, będzie super!

Tymon kątem oka nakierował palec na numer Mazura, był już gotów zadzwonić.

– Bo moja babc- znaczy mama... chciała, żebym wyszedł z kot- znaczy psem... bo jej nie ma, a pies jest sam w domu i... no... – zadrżał mu głos. Świetnie. Teraz będzie oczywiste, że kłamie. Musiał wymyślić coś, żeby to naprostować. – Nie wspominałem wcześniej? Oh, to sorry.

Haustem wypił resztę piwa, co odbiło mu się okropnie i omal nie skończył z obrzyganą kurtką, po czym kliknął na kontakt Mazura.

– Szkoda... – Klaudia mruknęła, opierając się o swojego chłopaka. – Może następnym razem!

– Tak, z pewnością – rzucił, odwracając się od znajomych. – Czekajcie, mama dzwoni.

I co, Baran, znów podwózka? – znudzony głos Marcela dobiegł z telefonu, który Tymon mocno dociskał do ucha.

– Tak, mamo, właśnie się żegnałem ze wszystkimi, już niedługo będę w domu!

Ta twoja klasyczna wymówka na mamusię. Boże, Baran, nie zmieniaj się nigdy. Będę za jakieś dwadzieścia, wyślij mi konkretny adres.

– Okej, dobra, dzięki mamo, kocham cię, pa!

Tragedia. Zażenowanie doprowadzało Tymona do zimnych dreszczy, próbując wykręcić mu usta jakby najadł się wyjątkowo kwaśnej cytryny. Na dodatek dwadzieścia, a obiekt jego westchnień ma być za jakieś piętnaście.

Musi wymyślić dodatkowy plan, żeby się stąd ulotnić. Tak, dokładnie, wyśle Mazurowi trochę dalszy adres i tam na niego poczeka. Idealnie. Cudownie. Baran, ty geniuszu.

– To ja będę się zbierać, widzimy się w poniedziałek! – rzucił tylko na odchodne i wystukał Marcelowi adres. Jednak donośne "hej" zatrzymało go.

– Odprowadzę cię tu kawałek – Graba palnął, a Baran chciał już się odstrzelić myśląc o tym, że będzie musiał dalej grać jakąś szopkę.

– Nie musisz, jesteś pijany – zdeflektował Tymon, ale Grabowski pokręcił głową.

– Na... – czknął. – Nalegam.

– Też mogę pójść! – Klaudia rzuciła z ekscytacją w głosie, ale Konrad machnął tylko do niej ręką.

– Nie, zaraz będę, chcę pogadać o... – czknął. – O meczu.

I wtedy Graba wiedział, że nawet, jakby na końcu ich drogi były sztabki złota, to Klaudia nie chciałaby po nie iść. Rozmowy o ich grach, meczu, jakichś Vandalach, strzałach i innych gównach nie tyle co ją nie interesowały, co po prostu nudziły. Wolałaby szczerze oglądać, jak trawa rośnie i farba schnie. Przytaknęła więc tylko i patrzyła, jak dwójka znika za blokiem.

– O jakim meczu...? – zaczął niepewnie Baran, zerkając z podniesioną brwią na Grabę, który ciężko trzymał dłoń na jego ramieniu prowadząc go przed siebie.

– O srakim, Baran – odburknął, po czym stanął i odwrócił się w stronę blondyna. – Chodzi o Sawickiego, ta?

Tymon wywrócił oczami. Wiedział, że czeka go znowu kolejna klasyczna pogadanka z Grabą.

Grabowski wiedział o Baranowych preferencjach. Jakoś tak wyszło. Ale ku nieszczęściu chłopaka wiedział także o jego ukrytym obiekcie westchnień. Też jakoś tak wyszło.

Cóż, gdy już któryś raz znika akurat w momencie, gdy Sawicki ma się pojawić, to niektóre rzeczy robią się dosyć oczywiste. Może nie dla wszystkich, ale dla Graby tak.

Grabowski był nieco... patologiczny. Z zewnątrz nie wyglądał na nikogo innego niż typa, który pije z kolegami pod blokiem, wyzywa pedałów i gwiżdże do przechodzących lasek. Nosił te swoje trzy paski i jego podstawowy styl fryzury to ojebać się całkiem, ale podejście do życia miał zupełnie inne, niż mogłoby się wydawać. Baran padł ofiarą właśnie takiego założenia, bo z początku bał się chłopaka.

Konrad był trochę jak taki ojciec, który ma już swoje lata, ale wciąż próbuje zrozumieć swoje nastoletnie dzieci. Potrafił palnąć czasem jakimś głupim tekstem, ale zawsze miał najlepsze intencje i to się w tym wszystkim liczyło. Ze wszystkich osób, z którymi Tymon się przyjaznił, Graba był chyba najbardziej unikatowy.

– Nie, po prostu muszę być w domu.

– A ja... – czknął. – Muszę szczać. Wiadomo, że to o niego chodzi, stary, Graby nie oszukasz – szturchnął Barana łokciem.

– Nawet jeśli, to i tak jadę do domu i nie zmienisz mojego zdania.

Nastała chwila ciszy, a Graba uważnie obserwował twarz Barana, jakby analizując to, co ma powiedzieć. Albo po prostu jego umysł działał bardzo wolno z wymyślaniem jakichkolwiek słów.

– Ja ci mówię, typie, że ty musisz... – czknął. – Ty musisz wziąć życie czasami tak... Za jaja! – rzucił, pijacko gestykulując, a Baran zgromił go wzrokiem. – Nie, że w takim sensie, stary, wiesz o co mi chodzi.

Baran wiedział.

Łatwo było mu zbyć słowa Graby, zgarnąć je pod dywan i udawać, że tylko pierniczy coś od rzeczy, ale czasami w takich pijackich wywodach potrafił powiedzieć coś faktycznie mądrego. Baranowski był jednak upartą bestią i nawet, jak ktoś miał rację, to on stawiał na swoim. Tak ma być i już.

– Musisz podejść do niego i zapytać... – chciał dodać, ale Baran stęknął ze znudzeniem.

– Tak, wiem, zapytać się czy ze mną wyjdzie, wiem, mówiłeś – przerwał Konradowi, przez co ten spojrzał na niego z wyrzutem. – To tak nie działa.

– A może działa, tylko... – czknął. – Nie próbowałeś!

Grabowski miał to heteroseksualne, łatwe podejście.

Po prostu podejdź i zapytaj, co w najlepszym wypadku skończy się złamanym sercem, a w najgorszym - złamanymi kośćmi. W niemożliwym wypadku, w innym wszechświecie, może by wyszło i Baran byłby w szczęśliwym związku z Sawickim. Marzenia.

– Wiem, bo wiem – Baranowski machnął ręką lekceważąco, a Graba parsknął śmiechem i ciężko uwiesił się na ramieniu blondyna. Wydawałoby się, że pijani ludzie ważą sto razy więcej.

– Jak masz grać takiego cichego, to... – czknął. – Stary, chociaż zacznij z nim gadać może? Skoro nie masz ochoty od razu do niego podbijać z interesem.

I tu Graba mówił, niestety, prawdę. Prawdę, która Baranowi się ani trochę nie podobała. Wolał unikać i narzekać w ciszy, ale w tym co mówił mu znajomy faktycznie był jakiś sens. Skoro Tymon chce, by coś z tego wyszło, to czemu najpierw nie spróbuje się zaprzyjaźnić?

To nie tak, że Sawicki nie miał pojęcia o istnieniu blondyna. Gadali ze sobą i to nie raz. Jakieś spotkania, imprezy, gdzieś na szkolnych korytarzach lub szkolnych wydarzeniach. Dlatego właśnie Baran w ogóle wylądował w takim stanie - Sawicki był czarujący, miły, a gdy się śmiał, jego oczy wydawały się błyszczeć, a jego nos marszczył się w uroczy sposób. Był otwarty, pomocny i... zarazem nieuchwytny.

Ale Baran był uparty. Wolał patrzeć z daleka, podziwiać, ale wiedział, że nie mógł tego mieć. Przynajmniej tak sądził. Coś jak dziecko, które ma tylko kilka złotych kieszonkowego i ogląda jakąś najnowszą grę lub zabawkę przez szybę sklepową.

– Ja... – zaczął, ale uciekł wzrokiem w bok. – Widzimy się w poniedziałek, dobra?

I tyle. Ostrożnie odsunął się tak, by Graba dał radę ustać na nogach i po prostu go wyminął, kierując się na adres, który wysłał Mazurowi. Ten za to tylko zawołał Barana, który udawał, że go nie słyszy.

– Słuchaj się Grabowskiego, bo... – wołał, ale nagle czknął. – Bo Grabowski się zna!

Baran szedł ledwie kilka minut do miejsca docelowego. Marcel niedługo miał podjechać swoim autem, przez co blondyn z niecierpliwością spoglądał co chwilę na telefon.  Mazur miał własne auto, ale dojeżdżał do szkoły autobusem. Było to po prostu o wiele bardziej opłacalne niż wydawanie pieniędzy na paliwo, szukanie miejsca parkingowego i robienia innych nudnych rzeczy codziennie, co rano.

Tymon modlił się w duchu, by jego przyjaciel pojawił się jak najszybciej. Jeszcze tylko chwila... tylko chwila... tylko chwila...

– Tymon? – blondyn usłyszał za sobą znajomy męski głos. No i koniec. Kaplica. – Wszystko w porządku?

Nie, nie było w porządku. Tymon zastanawiał się co ma w ogóle zrobić. Udawać, że nie słyszy i wyjść na debila czy odpowiedzieć, palnąć coś głupiego i wyjść na debila? Wybór miał całkiem ciężki.

– Oh, Sawicki, hej – odwrócił się niepewnie, osuwając się nieco na ławce. – Tak, jest okej, po prostu wracam do domu.

– Mówiłem ci, żebyś mówił do mnie Kornel, a nie Sawicki. Wołanie po nazwisku strasznie mnie postarza – chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł i oparł się tyłem o ławkę. – Nie wracasz do domu, tylko siedzisz teraz na ławce, wiesz?

No tak, Baran faktycznie musiał coś palnąć.

– Tak, znaczy... No... Po prostu czekam na podwózkę – mruknął, podnosząc wzrok rozmówcę. Kornel przechylił głowę jak ciekawski piesek, a światło lampy ulicznej odbiło się w jego okularach, przez co Tymon nie widział już tej psotnej iskierki w jego oczach. Skarcił trochę w myślach to niesforne światło, ponieważ uwielbiał zatapiać się w ciemnych oczach szatyna, choć tym razem mógł po prostu napawać się tym, jak padający cień uwydatniał rysy jego twarzy. Czuł motylki w brzuchu. Często myślał o tym, jak szorstki byłby zarost chłopaka, gdyby mógł chociaż przejechać palcem wzdłuż jego szczęki, a potem wtopić dłoń w jego gęste, ułożone włosy i...

Baran siedział z głową opartą o szybę auta, raz za razem wycierając usta jakimiś ładnie pachnącymi chusteczkami. Jechali powoli, chociaż irytowało go nieco zbyt głośna muzyka. Mazur to zauważył.

– Nie wierzę – zaśmiał się, palcami zmniejszając głośność radia. – Zrzygałeś się na niego. Chryste, Baranowski. No, przynajmniej jutro nie będziesz mieć kaca.

Tymon jęknął niezadowolony i ruszył głową tak, by uderzyć nią lekko o szybę. Nie był pewien co się właśnie stało i w zasadzie nie chciał nad tym za bardzo myśleć. Wiedział, że gdy wstanie jutro rano, to prawdopodobnie zrobi fikołka z okna, a jeśli nie otrzyma przez to pożądanego efektu, to przeczołga się jeszcze na środek autostrady, tak dla pewności.

– Nie na niego, tylko obok niego... Nie wiem, co się stało, Mazur – mruknął, zażenowany. – Chcę do domu.

– Nie ma mowy – odparł, patrząc na drogę przed siebie. Przycisnął nieco pedał gazu. – Jedziemy do maka, zjemy coś, żebyś lepiej się poczuł. Albo przynajmniej wypijesz jakąś colę, to może już nie będziesz wymiotować.

Baran przewrócił oczami, ale nie protestował. Doceniał tę troskę. Mazur mógł po prostu podrzucić go do domu i mieć go z głowy, zwłaszcza, że była to całkiem późna pora w piątkowy wieczór, ale on zawsze mógł liczyć na to, że przyjaciele się nim zajmą.

Fakt, Baranowski nie bardzo wiedział co się stało. W jednej chwili zamarzył się, podziwiając cały majestat Sawickiego, ten o coś zapytał, Baran chciał odpowiedzieć i... nie, to kręcenie, które czuł w brzuchu, to zdecydowanie nie były motylki, tylko jakieś paskudne stonogi, które nagle rozpoczęły swój głośny marsz przez niespokojne odmęty jego flaków.

Innymi słowy, zjebał, pijąc to piwo zdecydowanie za szybko i wystrzeliwując pędem w drogę zaraz po tym. A teraz powinien tak samo wystrzelić pędem na najbliższe lotnisko, wylecieć z kraju i zmienić imię, bo nie wyobraża sobie już nigdy więcej spotkać Sawickiego. To był koniec jego wzdychania i miłości, to był koniec jego kariery, nie mógł już nigdy więcej pokazać się w szkole i w ogóle gdziekolwiek.

Mazur miał rację. Wycieczka do maka faktycznie nieco pomogła, a on poczuł się o wiele lepiej. Pomyślał sobie, że będzie musiał to jakoś odpłacić przyjacielowi, bo nie każdy ma na tyle złote serce, by taszczyć kogoś po nocach do fast foodów. Zwłaszcza, że było to wcześniej nieplanowane.

– Chcę spać – ziewnęła Róża. Tak, ją także udało się jakoś wyciągnąć, choć marudziła przy tym niezmiernie. – Jesteście najgorsi.

– Nikt nie kazał ci wychodzić – odgryzł się Mazur, popijając swojego Sprite'a. – Jedz frytki, bo ci ostygną – dziewczyna zgromiła go wzrokiem, ale po tym od razu zaczęła w ciszy jeść swoje zamówienie. – Poza tym, dawno nie spotykaliśmy się tak w trójkę w takich okolicznościach.

– Ty w połowie oglądania filmów z rodzicami, ja po zarzyganiu gościa na którego lecę i Róża, która przygotowywała się do spania? – sarknął Baran, a Róża parsknęła śmiechem.

– Nie! – szatyn oburzył się. – Tak, że siedzimy sobie w środku nocy na parkingu maka i jemy i rozmawiamy... Chociaż dzisiaj jesteście okropnymi rozmówcami.

Niemal synchronicznie Baran wraz z Różą przewrócili oczami i westchnęli. Mazur pokręcił głową.

Tymon opadł głową na poduszkę. Jego telefon milczał.

Myślał, że o poranku zostanie zbombardowany różnymi wiadomościami od ludzi, śmiejącym się z tego jak bardzo się zbłaźnił poprzedniego wieczoru, ale... cisza. No, był tylko czat grupowy jego drużyny, na którym Kozioł chwalił się tym, jaki przedmiot kosmetyczny dostał w swoim sklepie w grze i lamenty na temat tego ile pieniędzy na niego wyda. Była jeszcze wiadomość od Graby, który pytał, czy wszystko okej, bo... słyszał o tym, jak Baran zwymiotował. Czyli Sawicki wygadał.

Blondyn przewrócił się na brzuch i zasłonił twarz poduszką, po czym krzyknął w nią, tłumiąc cały dźwięk.

Jakby czytając w jego myślach, przyszło powiadomienie. Baranowski ostentacyjnie obrócił się w stronę leżącego obok telefonu z niepewnym wyrazem twarzy, po czym wyświetlił wiadomość w podglądzie, by jej przypadkiem nie odczytać i żeby nie było, że ignoruje rozmówcę. Chociaż to właśnie robił.

Graba, znowu.

Treść mówiąca o tym, że Sawicki nikomu nie wygadał.

Baran w zasadzie przestraszył się bardziej, bo Graba pisał dokładnie o tym, czym chłopak się martwił. I z dwojga złego wolał chyba obiekt westchnień, który z nim nie gada niż przyjaciela, który umie czytać w myślach. Przerażający koncept.

Ale nie, to po prostu Tymon był łatwy do rozgryzienia. Stwierdził, że nie ma sensu ignorować Grabowskiego i po prostu wystukał krótką odpowiedź, że jest okej i dziękuje za troskę.

A zaraz pod tymi wiadomościami była jedna od samego Kornela, również zmartwiona, z datą poprzedniej nocy.

Sytuacja była następująca, bowiem wszystko stało się typowo po Baranowemu i sam komplikował on sobie życie niezmiernie; obserwował tak Kornela, zamyślony, po czym szatyn zapytał o coś, a blondyn poczuł nie-motyle-tylko-robaki-innego-pochodzenia w brzuchu i haftnął prosto na chodnik. Sawicki przejął się nieco, jak każdy normalny człowiek, a Baran spojrzał na niego przerażony, wstał i uciekł. Jak każdy... mniej-niż-normalny człowiek. Zero wyjaśnień. Po prostu rzyg i w długą.

Ale to nie tak miało być! Sawicki miał być okropny, miał być niemiły i w ogóle najgorszy, miał wszystko rozgadać i ośmieszyć Tymona! A ten napisał do niego troskliwie, zmartwiony, co w ogóle nie pomaga przy Baranowych rozterkach sercowych!

Baran nie miał wyboru, niż być szczerym. Oczywiście nie szczerym do bólu. Hej, podobasz mi się, przez patrzenie na ciebie zakręciło mi w brzuchu, przez co rzygnąłem, spanikowałem i uciekłem. Ale przez patrzenie na ciebie w takim dobrym sensie. Nie dlatego, że jesteś brzydki, wręcz przeciwnie, bo...

"Tak, jest już dobrze, trochę spanikowałem, sorry". Wiadomość wysłana. Baran pomyślał, że to nie było takie przerażające! Mógł się przyzwyczaić do niekomplikowania sobie życia. Tylko, że wiedział, że zapomni o tej życiowej lekcji i znowu zrobi coś głupiego, prędzej czy później.

Mruknął tylko pod nosem, zmęczony, stargał się z łóżka i usiadł przy komputerze. No cóż, poranna trauma była już za nim, więc nadszedł czas na nagranie jakichś meczy dla Cieślaka.

W kolejnym odcinku: Baran czuje ducha rywalizacji.

Continue Reading

You'll Also Like

14.1K 466 61
Czternastoletnia Hailie Monet straciła dwie najukochańsze osoby w swoim życiu. Dziewczyna musiała zamieszkać z braćmi, ale niespodziewane wydarzenie...
63.2K 1.8K 24
Tom I trylogii Mafia Vivian Scott mając siedemnaście lat ucieka od rodziców, którzy zostali mafią. Po trzech latach dziewczyna jedzie na nielegalny w...
141K 2.6K 191
Hejo, wrzucam tutaj opowiadanie z rodziną monet. Czasem jest Instagram i zdjęcia ale głównie jest opowiadanie.
149K 4.6K 35
17-letnia Grace w słonecznej Florydzie, zostawiła swoich przyjaciół, chłopaka i życie, jakie prowadziła do czasu, gdy rodzice oznajmili, że przenosz...