The Melody Book | +16

By jbovska

19.2K 1.9K 179

Ophelia Edwards wydała swoją pierwszą książkę, gdy miała osiemnaście lat. Osiągnęła ogromny sukces, gdy książ... More

INFORMACJA
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 2

1K 164 24
By jbovska

— Tekst ma być gotowy na koniec kwietnia.

— Kwiecień? — Ophelia i Eleanor powiedziały jednocześnie. — Ale chyba nie ten, który jest za dwa miesiące? — Eleanor nawet nie ukrywała swojego zaskoczenia. Ophelia cieszyła się, że to El się odezwała, bo ona nie mogła wydobyć z siebie głosu.

— Tak, właśnie ten — mężczyzna pokiwał głową. — Zarząd chce wydać książkę jak najszybciej. Jeśli dziś podpiszemy umowę to od razu zlecamy przelew zaliczki. Ruszamy z promocją, będziemy atakować wszystkie możliwe kanały. Dwa miesiące to wystarczająco dużo czasu.

Dwa miesiące to wystarczająco.

Jeśli ktoś ma pomysł na książkę.

Jeśli ma jakiś główny zarys, cokolwiek. Ophelia nie miała nawet imienia dla głównej postaci. Nie wiedziała o czym ma pisać, bo nic nie jest wystraczające. Dla wydawnictwa sprawa nie była tak trudna. Książka to książka. Nie ma znaczenia o czym będzie, ma po prostu osiągnąć wyniki. Dlatego tak bardzo cieszyła się, że to Eleanor jest jej opiekunką w wydawnictwie. Jej zależało. Zawsze mówiła, żeby Ophelia nie pisała pod presją. To Eleanor przeprowadziła ją przez całą drogę przy pierwszej książce. Tłumaczyła wszystko krok po kroku, rozmawiała o scenach i dialogach. Odbierała telefon o drugiej w nocy i broniła ją jak lwica przed resztą zespołu.

Ale nawet Eleanor nie da rady przekonać całego Zarządu, że Ophelia potrzebuje więcej czasu. 

— To jak? — przewodniczący Zarządu przerwał ciszę. — Możemy podpisać umowę?

W głowie miała tylko jedną myśl: jej mama musi brać udział w leczeniu. Nie interesowało ją to jak wiele będzie musiała teraz przejść. Nie mogła pozwolić na to, żeby jej mama o niej zapomniała. Nie mogła pozwolić, żeby jej mama zapomniała o jej imieniu.

— Tak — dziewczyna pokiwała głową.

***

Nawet kawa nie była w stanie pobudzić jej do działania. Czuła się tak jakby zawisła nad przepaścią i nie robiła nic, żeby uniknąć upadku. Zacisnęła odrętwiałe dłonie na gorącym kubku i wyjrzała przez okno. Świat za oknem był tak spokojny. Nie widział, że wszystko jest nie tak jak powinno. Samochody jeździły, ktoś czekał na taksówkę, a jeszcze ktoś inny kupował kolorową gazetę w kiosku.

Ophelia zaczęła intensywniej obserwować swoje otoczenie. Starała się dostrzegać jakieś małe rzeczy. Może dzięki temu uda jej się zaleźć jakąś inspirację? Coś małego. Okno jej niewielkiego mieszkania wychodziło na najbardziej ruchliwą ulicę w mieście, więc było do tego zadania idealne. Przeniosła wzrok na stolik kawowy na którym leżał jej laptop. Udało się go odnaleźć. Był obklejony i porysowany. Włączał się kilka minut, a kilka liter nie działało. Naprawdę powinna kupić coś nowego.

— O czym chcesz napisać? — Eleanor wyrwała ją z dziwnego stanu zamyślenia.

— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Nie mam żadnego pojęcia. Pierwsza książka po prostu ze mnie wypłynęła.

Upiła mały łyk kawy.

— I była świetna — El uścisnęła jej dłoń. — Kilka lat po premierze wciąż jest najlepiej przedająca się książką w naszym wydawnictwie. Nieustannie robimy dodruk.

— Tak, wiem — odetchnęła. Wciąż miała wypłacane pieniądze ze sprzedaży, ale z nich spłacała długi za wcześniejsze leczenia i kilka innych, które zaciągnęła jej rodzina. — Ale teraz nie mam tego komfortu. Nie mogę czekać aż mój mózg uzna, że ma ochotę napisać kolejną książkę.

— To go trochę rozbudź.

— Co? — uniosła prawą brew do góry.

— Moja mama zawsze mówi, że trzeba obudzić swoje wewnętrzne ja — El poruszyła lekko ramionami. — Ale ona prowadzi te swoje dziwne szamańskie warsztaty, więc nie wiem, czy warto jej wierzyć. Wiesz, joga w lesie w towarzystwie szumu drzew i zapachu kwitnących bzów. 

— Ktoś jeszcze z twojej rodziny ma jakieś mądrości?

— Mój brat mówi, trzeba wyjść ze swojej strefy komfort, żeby coś stworzyć — powiedziała. — I wiecznie wspomina coś o cierpieniu.

— Cierpieniu?

— Że sztuka to cierpienie czy coś takiego — odparła i upiła spory łyk kawy. Wstała ze swojego miejsca i rozprostowała plecy. — Ciągle to powtarza, a ja nigdy nie mam pojęcia o co mu chodzi. To jakieś jego motto życiowe. 

— Czy wszyscy w twojej rodzinie myślą w ten sposób i łączą wszystko ze sztuką? 

— Mój tata jest dentystą. Ze sztuką nie ma nic wspólnego więc w rodzinie uchodzi za dziwaka — zażartowała.

Ophelia pokiwała głową i również wstała ze swojego miejsca. Razem wyszły z salonu i w kilku krokach znalazły się w niewielkim holu.

— Może powinnaś zrobić coś czego nigdy nie robiłaś.

— Co na przykład?

— Zagraj na trójkącie albo przebiegnij maraton — El zaproponowała. — Albo spróbuj wytrzymać dziesięć minut w jednym pomieszczeniu z moim bratem. Jeśli ci się uda to potem nawet zamknięcie z niedźwiedziem w jednej klatce nie będzie dla ciebie straszne.

— Twój brat jest takim dupkiem?

— Artystą — zaakcentowała to z nutą rozbawienia.

— Ah, no tak. Oni zawsze są wymagający — odparła, a na jej ustach zatańczył uśmiech. — Może zacznę od gry na trójkącie.

— Jeśli zmienisz zdanie, to mój brat codziennie ma próby ze swoją orkiestrą — powiedziała. — Blisko ciebie. W filharmonii przy 300 South Broad Street.

Ciemnowłosa miała okazję raz tam być, wtedy gdy była malutkim dzieckiem. Niewiele pamiętała z tamtej wizyty, więc może faktycznie powinna się tam wybrać i odświeżyć pamięć? Ostatnio jej życie było bardzo monotonne. 

— Może się przejdę i pożyczę trójkąt.

— Ucałuj go wtedy ode mnie i powiedz, że wisi mi kasę za prezent dla rodziców.

Ophelia zaśmiała się cicho i pokiwała głową. Pożegnała się z Eleanor, zamknęła za nią drzwi wyjściowe i wróciła do salonu. Spojrzała na swojego laptopa i westchnęła ciężko.

Może faktycznie coś w tym było. Może musi opuścić swoją strefę komfortu, żeby coś stworzyć. Ale nie zamierzała grać na trójkącie, a o maratonie nawet nie myślała. Nie zamierzała nawet spędzić czasu z bratem Eleanor. Nawet nie wiedziała, że jakiegoś ma. Ale dawno nie była w żadnej filharmonii.

Więc pójście tam to pomysł tak samo dobry jak każdy inny.

***

Nie była pewna czy wejście do takich miejsc było całkowicie legalne. Do sali kinowej również nie powinna wchodzić bez uprzedniego kupienia biletu czy choćby spytania o pozwolenie. Nie spotkała żadnego ochroniarza na swojej drodze, nikt jej nie zatrzymał i drzwi były otwarte. Ale mimo to czuła się jakby naruszała czyjąś prywatność. W sali było ciemno, jedynie scena była oświetlona. Światłem dość ciepłym, ale przygaszonym. Jakby niepełnym. Na scenie były rozstawione krzesła i kilka instrumentów. Nie miała pojęcia czy zostały pozostawione po ostatniej próbie czy może przygotowane na przyszłe wystąpienie. 

 Szła powoli i zajęła miejsce w jednym z ostatnich rzędów. Nawet nie zauważyła, że ktoś tam siedzi. Zorientowała się dopiero, gdy usłyszała szept przy swoim uchu. Spowodował on szybsze bicie jej serca.

— Cześć.

— Cześć — odparła niepewnie. Przez chwilę pomyślała, że może mieć kłopoty, ale potem delikatne światło oświetliło twarz jej rozmówcy. Rozpoznawała go. Widziała go kilka dni temu w kawiarni, z której pracuje Lily.

— Bruno.

— Ophelia.

— Jak ta z piosenki?

— Mhm — pokiwała głową.

Oboje zamilkli, gdy w sali rozbrzmiały głośne kroki. Były jak stukot, który wybijał rytm. Dziewczyna uniosła głowę i skupiła się na scenie przed nią. Kilkudziesięciu muzyków pojawiło się i jak na zawołanie złapało za swoje instrumenty, poprawiło się na swoich miejscach i wyprostowało plecy. Szepty ucichły, a światło jeszcze bardziej przygasło. Na sali panował półmrok, a na ciele dziewczyny pojawiła się gęsia skórka.

Kroki ucichły, a wysoka postać zatrzymała się. Idealnie na środku sceny. Stał tyłem do Ophelii, więc nie mogła stwierdzić czy to faktycznie brat Eleanor. Myślała, że jak go zobaczy to zauważy jakieś drobne podobieństwa. Na pewno podobieństwem nie był kolor włosów. Tak jasny. Nagle do głowy przyszła jej jedna myśl. Zamrugała i spojrzała na Bruno, a potem na mężczyznę na scenie. Jeśli Bruno rozpoznawała z kawiarni, to bratem Eleanor musiał być ten blond, który miał paskudny wyraz twarzy. Już miała o to zapytać swojego towarzysza, ale usłyszała głos dochodzący ze sceny. 

— Miałem dziś przyjemną rozmowę z dyrektorem filharmonii — blondyn przemówił. — Na pewno już o tym wiecie. I jak możecie się domyślić, nie zostałem zwolniony — powiedział. — Na wasze nieszczęście.

Ophelia przełknęła ślinę. Nie widziała wyrazu jego twarzy, ale była pewna, że z jego oczu strzelają pioruny. Mogła tak zakładać, bo muzycy wyglądali na obolałych. Jakby właśnie dostali mocne uderzenie w twarz albo przechodzili inne tortury.

— Złożyliście na mnie skargę, kolejną — blondyn kontynuował. — To zabawne, że myślicie o usunięciu mnie ze stanowiska głównego dyrygenta. Naprawdę zabawne.

Dziewczyna nie wiedziała co w tym zabawnego.

Ona była przerażona, a przecież to nie do niej kierowane były te słowa. Więc co czuli tamci ludzie?

— Wiecie, dlaczego tak bardzo mnie to bawi? — nikt nie był na tyle odważny, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Panowała cisza, które była naprawdę ciężka. — Bo myślicie, że wam się to uda. Wierzycie w to tak bardzo, że nawet mogę uznać to jako coś uroczego — dodał. — Pozwólcie, że wam coś powiem. Nigdy nie uda wam się mnie pozbyć. Możecie składać tysiące skarg, zażaleń. Możecie płakać, wyzywać i krzyczeć. Nikt z was nie ma nade mną takiej władzy. Ale tak się składa, że ja mam nad wami. Więc uważajcie. To dobra rada. Ostatnia jaką ode mnie dostaniecie. Następnym razem wyrzucę was wszystkich na zbity pysk.

Ophelia miała wrażenie, że się przesłyszała.

To miał być brat Eleanor? Był paskudny. Przerażający.

Dziewczyna nie dziwiła się temu przerażeniu jaki był na twarzach muzyków. Ona sama miała ciarki na plecach, a jej serce biło szybko z powodu paniki. 

— Straszny z niego dupek, nie? — Bruno wyszeptał do jej ucha.

— Odrobinę — odparła.

— Żelka? — mężczyzna wyciągnął w jej stronę opakowanie podłużnych żelków. Ophelia wyciągnęła rękę i złapała za jednego z nich. Opakowanie wydało głośny szelest, a wszystkie oddechy na sali ucichły. Dziewczyna poczuła na sobie spojrzenia wszystkich. — No i pięknie, zauważył nas.

— I co teraz?

— Mam nadzieję, że spisałaś testament.

— Świetnie się składa, zrobiłam to dziś rano — powiedziała szeptem, a mężczyzna zaśmiał się cicho.

Ophelia zobaczyła jak wzrok dyrygenta wbity jest w jej twarz. Choć nie była pewna czy może ją widzieć. W końcu jedynie scena była oświetlona. Znowu zobaczyła ten grymas. Jakby otoczenie śmierdziało.

— To mój przyjaciel. Bruno Kenzington — blondyn odezwał się. — Który woli jeść jakieś świństwa niż dołączyć do nas na scenie — dodał, a Bruno podał jej paczkę słodkości i wstał. — To nasz nowy członek orkiestry. Zajmie miejsce Pani Johnson, która opuściła nas jakiś czas temu.

Ohpelia miała przeczucie, że nie opuściła ich z własnej woli.

Bruno nie wyglądał na kogoś kto pasuje do tego miejsca. Wszyscy członkowie orkiestry, włącznie z dyrygentem, mieli na sobie eleganckie ubrania. Koszule, sukienki, marynarki. Była to próba, a oni wyglądali jakby zaraz mieli dać występ przed rodziną królewską. Bruno miał na sobie bluzę z kapturem, której rękawy miał podwinięte do łokci. Gdy padło na niego trochę więcej światła można było dostrzec kolejne tatuaże.

— Możecie być pewni, że nie będzie miał żadnych ulg z powodu bycia moim przyjacielem.

— Bycie twoim przyjacielem to kara, mój drogi — Bruno powiedział radośnie i wszedł na scenę. — Ale i ogromny zaszczyt, o panie — w jego głosie było coś co sprawiło, że Ophelia parsknęła śmiechem. Szybko zasłoniła swoje usta, żeby przypadkiem nie uciekło z nich nic więcej.

Bruno zajął miejsce przy fortepianie i skinął głową w kierunku swojego przyjaciela.

— Na początku wykonamy kilka podstawowych utworów z naszej listy i sprawdzimy czy Bruno jest w stanie dopasować się do nas dźwiękiem — blondyn zarządził.

Mężczyzna uniósł batutę do góry, a ruch jego dłoni sprawił, że w sali rozbrzmiał donośny dźwięk muzyki.

I wtedy coś w nią uderzyło.

Nagle w jej głowie pojawiły się tysiące dialogów, setki scen.

Nic do siebie nie pasowało, wszystko było bałaganem. Ale było. W jej głowie zrobiło się wielkie zamieszanie, aż poczuła zawroty. Przymknęła powieki i wsłuchała się w muzykę. Nigdy nie przypuszczała, że melodia może być tak zimna i przeszywająca. Tak przytłaczająca.

Tak inspirująca. 

Otworzyła powieki i wbiła spojrzenie w plecy dyrygenta. Dzieliło ich kilka metrów, ale doskonale widziała każdy ruch jego ciała. Rozluźnione ciało nie pasowało do wcześniejszego przemówienia. Zrozumiała, że muzyka musiała przemawiać przez niego i zmieniać w kogoś innego. Nawet, jeśli chodziło tylko o postawę. Wcześniej był jak pień dębu. Stabilny, nieimający się porywistego wiatru. A teraz stał się gałęziami tego samego drzewa, które kołysały się przy najmniejszym podmuchu wiatru. 

Coś zakuło ją w klatce piersiowej i Ophelia nie mogła uwierzyć, że to do niej wróciło.

Nadzieja. 

jbovska. 

Continue Reading

You'll Also Like

110K 4.5K 36
Shawn Mendes jest jedynym z najbardziej rozpoznawalnych piosenkarzy na świecie. Przez to trudno nawiązać mu też relacje. Podczas jednego ze swoich ko...
16.2K 414 39
Pewnie wiele osób czytał jakaś książkę o niewolnictwie więc wiadomo jak to ogólnie działa. Prawda? Więc tak to będzie trochę inna opowieść bo Alex i...
140K 8.2K 56
"Pierwszy raz widziałam go na oczy. Był wysoki, miał ciemne włosy ułożone na żelu i oczy ukryte pod okularami. Ubrany był cały na czarno, a spod podw...
134K 7.9K 43
Nazywam się Pam. Mam 17 lat i dotąd moje życie wydawało mi się idealne. Dwójka zdrowych, kochających rodziców, świetny chłopak, z którym jestem w zwi...