YINYANG TIGER

By milkychimy

19.9K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

18 🂡 początek mafijnej wojny

224 24 3
By milkychimy

           Od kilku ostatnich tygodni spływały pierwsze wyniki i przewidywania prawyborów z różnych stanów, jednak procenty były na tyle mało znaczące, że żadna z partii nijak przejmowała się praktycznie zerowymi statystykami. Charlie również nie był osobą śledzącą na bieżąco, czy przoduje w nikłych danych, które dzisiejszego wieczoru zmienić się mogły o sto osiemdziesiąt stopni. Kalendarz wskazywał dzień końca pierwszej tury wyborów, gdzie do urn wyborczych ubiegała największa liczba głosów z większości stanów. To ten dzień wyznaczyć miał oficjalnych przeciwników, którzy stoczą finalny wyścig po wygrzany fotel w Białym Domu. Ten aspekt sprawiał, że od najwcześniejszej godziny porannej telewizor w domu Wilsona toczył stały tor wyścigowy między różnymi stacjami telewizyjnymi, wygrywając na okrągło spekulacje pierwszych, nielicznych danych i przeczuwań na temat ostatecznych zwycięzców. Charlie siedział przed ekranem telewizora wraz z Milesem, w tle wytaczała kroki Vivienne, rozmawiając z kimś przez telefon, natomiast gdzieś z drugiego końca wyrywały się śmiechy i pogodniejsze rozmowy Ruby, i jej mamy. Charlie nerwowo wpatrywał się w potężny ekran, próbując na oślep zapiąć mankiety koszuli, niemalże wydrążając dziurę w materiale. Nieważne, na którą ze stacji by przemknął, wszędzie widział swoją i Vincenta twarz. Praktycznie nie wspominano o kandydatach pozostałych partii, zapominając, że ktokolwiek poza nimi rozgrywał jeszcze bój. Przełknął cierpko zatrzymaną w gardle gulę, nie odrywając wzroku od telewizora nawet w chwili, gdy do salonu wpadła Ruby, a tuż za nią jej mama.

Amelie była wysoką, farbowaną blondynką o kurzych łapkach pod oczami. Była chudej postury, szczycąc się pięknym, szerokim i pogodnym uśmiechem, i urokliwym błyskiem w wycierpianych oczach. Starsza Flores wyłoniła się zza pleców ucieszonej córki, gdy wspólnie tanecznym krokiem zatoczyły się przed dwójkę mężczyzn z sukienkami na wieszakach.

— Jak myślicie, która lepsza? — zapytała Ruby z ekscytacją wylewaną w głosie, machając w dłoni dwoma wieszakami.

Miles i Charlie nawet nie zerknęli na ubrania. Obaj zsynchronizowanym ruchem wychylili się na boki, próbując dojrzeć zza postury dwóch kobiet telewizora.

— Myślę, że ta beżowa — rzucił ze znudzeniem Charlie, a Miles pokręcił z ukorzeniem nosem.

— Ja bym wziął tę różową — burknął rudzielec.

Ruby i Amelie spojrzały na wiszące na wieszaku sukienki — jednej w odcieniu śnieżnej bieli, a drugiej podchodzącej pod brudną, ciemnawą zieleń. Młodsza Flores skrzywiła się, opuszczając z żalem ramiona, kiedy starsza tuż obok niej zaśmiała się dźwięcznie, ujmując jej ramię. Pośpiesznie odsunęła córkę sprzed ekranu telewizora, obserwując, jak dwójka mężczyzn na nowo ginie w podawanych przez dziennikarki informacjach.

— Odpuść im, są zestresowani. Chodź, przymierzymy obie i gdy Vivienne skończy rozmawiać, spytamy ją o opinię — odparła Amelie, prowadząc rozczarowaną córkę do sypialni na drugim końcu domu.

Politycy nawet nie zerknęli za dwójką kobiet, jednak Ruby obejrzała się już za ramię, doglądając zahipnotyzowanej, zdenerwowanej postawy ukochanego. To oczywiste, że nie była na niego zła za to, że nie doradził w kwestii wybrania idealnej stylizacji na wieczór przed tysiącami kamer. O godzinie dwudziestej mieli udać się na salę, gdzie spotkają się z pozostałymi kandydatami, mającymi największe szanse na wygranie prawyborów. Cały świat będzie na nią patrzeć jako potencjalną pierwszą damę Stanów, chciała wyglądać olśniewająco, nawet jeżeli wydęty, ciążowy brzuch czasami przeszkadzał w wyborze idealnego stroju. Nie miała jednak nawet znikomego żalu wobec Charliego, rozumiała jego stres, określając natarczywą wręcz niezdarność spowodowaną nerwami za całkiem uroczą i zabawną. W tym wszystkim jej zmartwienie rozsiewało się na zupełnie innej, drastycznej skali.

Ruby nieznacznie zagryzła dolną wargę, przekraczając wraz z mamą próg sypialni. Zamknęła za sobą drzwi, wieszając wieszak na okrągłej klamce. Obserwowała jak mama powoli, pełnym ekscytacji ruchem ułożyła jedną z sukienek na pościelonym łóżku, aby obejrzeć ją z daleka. Dziewczyna przełknęła zatrzymaną w gardle gulę, obserwując, jak Amelie powoli podnosi białą sukienkę z łóżka, z ekscytacją kiwając głową w jej stronę.

— Myślę, że ta jednak będzie dla ciebie najlepsza, ładnie podkreśli brzuszek, ale nie pogrubi przesadnie. Ta zielona jest zbyt ponętna jak na przyszłą pierwszą damę tego kraju — odparła, wciskając w jej dłonie wieszak, po czym ubiegła z szerokim uśmiechem w stronę toaletki pod oknem, skąd zaczęła wyszukiwać prostownicy do włosów.

Ruby spojrzała na materiał sukienki, przyciskając go z żalem do piersi. Zagryzła nerwowo wargę, wykonując dwa, cierpiące kroki w stronę łóżka, na którym przysiadła w akompaniamencie brzdęku sprężyn. Rzuciła materiał na kolana, garbiąc się boleśnie.

— Będziesz najpiękniejsza ze wszystkich panienek, zobaczysz. Świat się w tobie zakocha, kto wie, może twój wizerunek poprawi nawet szanse Charliego — zachichotała pogodnie Amelie, pośpiesznie wpinając prostownicę do kontaktu i odstawiając bezpiecznie na bok, aby się nagrzała. Ruby nawet nie zerknęła. Zamiast tego pogładziła niezgrabnie przedramiona, poprawiając ramiączko od opadającej koszuli nocnej.

— Boję się, mamo.

Amelie powoli odgarnęła włosy sprzed twarzy, zerkając ze zdziwieniem w stronę zgarbionych pleców córki. Zamrugała niepewnie, jakby wracając w ten sposób na ziemię z krainy podekscytowania. Wyprostowała się niezgrabnie, a cały entuzjazm zastąpiła nagła powaga. Powoli podeszła ostrożnym krokiem do Ruby, wpierw zerkając na skrzywioną, bladą buźkę, aby upewnić się, czy przypadkiem po porcelanowych policzkach nie popłynęły łzy. Dopiero po tym materac obok dziewczyny ugiął się, a starsza Flores usiadła tuż obok, obejmując córkę ramieniem.

— Czego się boisz? Przecież dobrze wiesz, że Charlie ma poparcie republikanów, równie dobrze może już teraz opijać zwycięstwo. O, wiem! — rzuciła energicznie, unosząc palec wskazujący ku górze tylko po to, aby zaraz wetknąć w pucaty polik córki. — A może boisz się, że ta panienka Serenity od Lawrence'a będzie od ciebie piękniejsza? Nie martw się, gołąbeczku, mamusia zrobi cię na cacy.

Ruby spuściła wzrok na nogi zwisające z łóżka i otoczone uroczymi, różowymi kapciami. Zagryzła policzek od środka, wzdychając cierpiąco.

— Chodzi o Vincenta.

Amelie zamrugała zdziwiona, momentalnie zerkając w stronę drzwi. Słysząc rozmowy Milesa i Charliego z salonu oraz wybijający się głos Vivienne z jadalni, ponownie odwróciła się w stronę Ruby, przyciszając swój głos do szeptu.

— Vincenta? Dlaczego?

Ruby momentalnie zacisnęła pięść.

— Charlie domyślił się, kim jest. On mu nie odpuści, a wiesz, co może mu grozić, gdy spróbuje wejść w drogę Yijing i wyeliminować jego pionka z gry — szarpnęła z trudem, przyciskając nasady zaciśniętych pięści do oczu. Głos zadrżał, a szloch uderzył o trzeźwy, spokojny umysł, dusząc dotychczasową beztroskę. — Mamo, ja się tak piekielnie boję tych pieprzonych wyborów. Chciałabym, żeby Charlie zrezygnował, jak głupia łudzę się, żeby przegrał te wybory. Ty wiesz, co się stanie, jeżeli wygra z Vincentem? Zabiją go. Ja tak bardzo się o niego boję, mamo.

Obie splotły swoje palce mocno, jakby ten ucisk miał pomóc im przetrwać najgorsze chwile. Starsza kobieta przełknęła z trudem zatrzymaną w gardle ślinę, po czym rozmasowała dwoma palcami skroń.

— Nie masz pewności, że Vincent jest z Yijing — szepnęła, a Ruby momentalnie podniosła się z miejsca rozgoryczona.

— Nie mam? Mamo, łudzisz jak głupia. Charlie dostał od niego chusteczkę z haftem symbolu Yijing. Vincent ma puste akta przeszłości, a do tego jego wszystkie porównania, to jak mówi i się wyraża...jeny, a tatuaż? Widziałaś jego tatuaż, nie wierzę, że nie połączyłaś faktów — rzuciła rozgoryczona, przejeżdżając palcami po twarzy. Niezgrabnie roztrzepała włosy, zaciskając z desperacji koniuszki palców. Sapnęła z żalem pod nosem, wypuszczając coraz to nowsze łzy z kącików oczu. — Tygrys. Tygrys, do cholery! Nie chcę, żeby Charlie wygrywał te wybory. Nie chcę, żeby dalej walczył z Vincentem. Tak bardzo się boję, mamo. Nie chcę, żeby skończył jak... — zaczęła, jednak matka weszła twardo w słowa.

— Chester sam sprawił sobie taki los. Sam prosił Smoka o śmierć.

Sposobem Amelie na pogodzenie się z traumą było odcięcie się od niej. Zapomnienie o ludziach, których brak wywiercał dziurę w sercu. Nierozpaczanie, niewspominanie, perfidne i okrutne zapomnienie, jakby wraz z chwilą tragedii rozpoczęło się nowe życie. Zapomniała o starym bólu, o dwójce synów, nieraz przedstawiając się jako matka jednej, ukochanej córeczki.

Ruby była ostatnim szczęściem, ostatnią, żyjącą rodziną. Jedyną osobą, z którą Amelie wiązała życie. Jej córka nie była nawet w jednym procencie tak silna jak matka.

Zdesperowana dziewczyna usiadła ponownie na łóżku, kuląc się niepewnie. Spojrzała na sukienkę, przygotowane obcasy, rozgrzewającą się prostownicę, po czym zacisnęła powieki, próbując stłumić napływające łzy.

— Kochanie — szepnęła, ujmując dłoń córki. — Vincent nie zagrozi Charliemu, bo jest osobą publiczną. Jeżeli wygra wybory i zgromi Lawrence'a, nie będzie mógł mu zrobić krzywdy, ponieważ wyeliminowanie prezydenta USA nie ujdzie nawet najsprytniejszej mafii bez konsekwencji. Yijing poniesie więcej strat niż korzyści. Dopóki Charlie nie ma pewności co do pochodzenia Vincenta i nie będzie próbował zagrozić w inny sposób niż zajęciem fotela prezydenta, Yijing nie zrobi mu krzywdy.

Ruby odetchnęła spokojniej, wpatrując się w splecione dłonie. Gładka, młoda skóra kontrastowała z pociemniałą, lekko pomarszczoną. Zacisnęła mocniej palce, biorąc dwa uspokajające oddechy w płuca.

— Ale... Charlie jest pewien, że Vincent jest oszustem. Nie odpuści.

Z nerwów zagryzła dolną wargę, wpatrując się przez dłuższą chwilę z zamyśleniem w ścianę. Podniosła spojrzenie ku matce dopiero w chwili, gdy ta podniosła się, a materac zatrząsnął się.

— Co robisz?

Amelie spojrzała ku niej przelotnie, sięgając do klamki w drzwiach.

— Chodź, przekonamy się, jaki jest jego stosunek do mafijnej aury Vincenta — odpowiedziała z wyrywającą pewnością siebie, sprawiając, że oczy Ruby otworzyły się szeroko.

Dziewczyna zerwała się z miejsca, próbując zatrzymać matkę, jednak ta pośpiesznym, prężnym krokiem wyszła z sypialni. Syknęła srogim przekleństwem na ustach. Ruby ścisnęła mocniej pięść, podążając pozornie naturalnym krokiem tuż za nią. Blondynka weszła w głąb salonu, gdzie do dwójki polityków dołączyła również Vivi.

— Charlie, matko! Ruby właśnie powiedziała, że twój przeciwnik polityczny to jakiś straszny mafioso! O co z tym chodzi? — rzuciła pogodnym, zabawnym i zaczepnym tonem Amelie, siadając na podłokietniku fotela, tuż obok grzebiącej w telefonie Vivi.

Pierwszy raz od samego rana trójka polityków pokusiła się na oderwanie spojrzeń od wiadomości. Spojrzeli wpierw po sobie lekko zdekoncentrowani, ubiegając synchronistycznym wzrokiem w stronę Ruby, finalnie spoglądając na postaci rozluźnionej Amelie.

Miles zaśmiał się gorzko.

— Coś ty, to same bujdy — prychnął gorzko rudzielec, uderzając siedzącego obok Charliego w udo.

— Czemu? — ciągnęła Amelie.

— Charlie z nim rozmawiał — mruknęła Vivi, wskazując brodą na milczącego posła. — Myśleliśmy, że ma jakieś kryminalne powiązania, nawet ukartowaliśmy porwanie, ale finalnie Charlie i Vincent wyszli z rozmowy roześmiani jak dobrzy kumple. Vince jest czysty, a my dzięki temu, zamiast bawić się w policjantów, możemy zająć się całkowicie polityką. Dzięki Bogu! — rzuciła z uradowaniem, składając ręce jak do modlitwy.

Amelie wydawała się uradowaną, słysząc tę informację, od razu uśmiechnęła się szeroko, zagadując jeszcze uśmiechniętą i równie uradowaną Vivienne. Atmosfera wydawała się momentalnie rozluźnić: Miles skakał po kanałach, starsza Flores żartowała urokliwie z Vivi, a jedyną osobą, która ani trochę nie uwierzyła w tę historię, była Ruby. Dziewczyna skrzywiła się, czując, jak pot oblewa ją aż po czubki palców. Charlie nie mówił, że próbował upozorować porwanie Vincenta. Nie powiedział nawet, że z nim rozmawiał, nawet nie mruknął o tym drobnym, machinalnym faktem, zupełnie jakby uznał, że powiadamianie o tak poważnej sprawie ukochaną nie miało większego znaczenia. W normalnej sytuacji zapewne byłaby wściekła.

W tym momencie nie potrafiła być jednak zła na Charliego. Nie, kiedy w tej swobodnej, luźnej atmosferze spojrzała w stronę wyciszonego w kącie Wilsona. Byłaby najgorszą partnerką na świecie, gdyby nie wyczytała z samych, ciemnych oczu przerażenia, nikłego stresu. Nie podzielał tej pewności przyjaciół. Nie wierzył, że cała mafijna otoczka wokoło Vincenta była kłamstwem i perfidnym przewrażliwieniem. Ruby zacisnęła pięść, gdy wzrok spotkał się z tym ukochanego. Wpatrywali się w siebie przez ułamek, nieznacznej sekundy.

Ruby nie miała już żadnych wątpliwości.

Charlie kłamał.

Vincent był z Yijing, a Charlie dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

                         Charlie i Ruby zasiedli na jednej z co najmniej dziesięciu skórzanych kanap na niewielkiej scenie pośród tłumów wyborców. Niebieskie światła otaczały ich z każdej strony, kamery łapały w łapczywy uchwyt każdy najmniejszy ruch i skryty uśmiech, natomiast wrzaski społeczności rozrywały bębenki uszne. Gdy tylko czarnowłosy odwrócił się, mógł dojrzeć twarze ludzi nawołujących jego nazwisko, trzymających malutkie flagi ze znakiem partii republikańskiej czy większe plakaty, skierowane bezpośrednio w jego stronę. Oprócz wyborców republikańskich wokół nich mieszali się ci podpisujący się pod partię demokratyczną czy nawet kilka innych, a w powietrze znosiły się nazwiska wielu innych kandydatów. Mężczyzna odetchnął ciężko, zagryzając dolną wargę. Natychmiastowo poczuł, jak delikatna dłoń Ruby zawędrowała na jego kolano, pośpiesznie odnajdując spiętą, zbitą w pięść dłoń. Kobieta wślizgnęła palcami między te jego, rozluźniając samym bijącym od siebie ciepłem. Poseł rozejrzał się po całej scenie. Ulokowana była na samym środku sali, miała okrągły kształt, a pod nogami rysował się pulpit z powiewającą flagą Stanów Zjednoczonych. Wokoło ustawione były kanapy, powoli zajmowane przez innych kandydatów wraz z drugimi połówkami. W samym centrum stała para prezenterów telewizyjnych, którzy powoli i schematycznie zapraszali na scenę kolejnych polityków, witanych gromkimi, głośnymi brawami.

Charlie oddychał płytko. Cały drżał, był blady i przerażony, a od samego rana zjadł jedynie słabe śniadanie, zapijając je kilkoma litrami pobudzającej kofeiny. Był przerażony, zestresowany do tego stopnia, że czuł momentami, jak grunt uciekał mu spod nóg, a świat rozmazywał. Nie ukrywał, że w tym momencie zemdlenie byłoby bardzo na rękę. Nie musiał słuchać nabitych niepotrzebnym pokładem napięcia wyników, aby wiedzieć, że wygra. Wiedział, że przejdzie do kolejnego etapu wyborów, w którym stoczy ostatni bój o posadę prezydenta kraju. Nie stresował się więc wynikami, lękiem przed tym, że miesięczne starania pójdą na marne, a on zostanie przy smutnym tytule zwykłego, szarego posła Wilsona. Nie stresował się nawet tym, z kim będzie walczył o tę posadę w ostatnim, najważniejszym wyścigu. Wiedział, że tą osobą będzie Vincent.

I to właśnie jego bał się Charlie.

Vincenta nie było jeszcze na scenie. Prezenterzy wyczytywali nazwiska pomniejszych, mało znanych samemu Charliemu kandydatów. Wzdrygał się za każdym razem, gdy imię lub nazwisko któregoś z nich zaczynało się na podobną sylabę, co to Lawrence'a. Nie widział go od dnia, kiedy w deszczowy wieczór wspólnie wyszli z opuszczonych magazynów. Z niewidoczną, przyłożoną do głowy bronią okłamał przyjaciół, mówiąc, że adwokat z Detroit nie jest nijak powiązany z chińskim imperium mafijnym. Zachował w sercu tajemnicę Vincenta, jakby przez nią zostali najbliższymi, zaufanymi przyjaciółmi. Tak nie było, a Charliem wzmagał największy strach na samą myśl ponownego spotkania tego człowieka. Nie chciał się bać. Chciał pokazać swoją wyższość, udowodnić, że nie pozwoli się zmanipulować. Postawi się z wysoko uniesioną głową.

Zacisnął mocniej palce na dłoni Ruby, gdy prezenterka wymówiła to jedno, charakterystyczne nazwisko.

— Vincent Lawrence oraz Yang Serenity — rzuciła żywo do mikrofonu kobieta, a wszystkie kamery momentalnie przeniknęły w stronę skromnych schodów w kącie sceny.

Światła zatrzymały się na dwóch sylwetkach, a w powietrzu zaniosły się najżywsze wiwaty ze wszystkich, które dostali inni kandydaci. Jeden wielki wrzask omamił szokiem pozostałych polityków, kiedy Vincent z partnerką wkroczyli pewnym krokiem na scenę. Szarmanckie, firmowe uśmiechy zdobiły twarze, a szczęśliwy wyraz ust Lawrence'a wyglądał wręcz nienaturalnie w ponurej aurze. Błyski fleszy aparatów ginęły w spojrzeniach kamer oraz wrzaskach wyborców. Charlie zadrżał na ich widok, czując się żałośnie, gdy zbiegł za szokiem pozostałych kandydatów, rozglądając się oniemiałym, jelenim spojrzeniem po wzburzonej ekscytacją sali. Poparcie wobec tego człowieka wydawało się przekrzykiwać wszystkich uczestników razem wziętych. Wdech zamarł w piersi, a przerażenie zdusiło się w płucach.

W tym samym czasie Vincent wraz z ukochaną pod ręką przemierzali drogę od kanapy do kanapy, ściskając dłoń każdego z przeciwników. Charlie biegł za nim badawczym spojrzeniem, obserwując, jak każdy pokornie podnosił się, poprawiał marynarkę czy koszulę tylko po to, aby z pełnym ekscytacji uśmiechem uścisnąć dłoń kandydata demokratycznego. Witali z uśmiechem i zachwytem, jakby mieli możliwość uścisnąć dłoń światowej gwiazdy, a nie człowieka o stokroć niższego rangą niż oni sami.

Uścisnąć dłoń kłamiącego ludziom w żywe oczy oszusta.

Vincent wraz z Serenity przywitali się z jedną z ostatnich par, przechodząc prosto w stronę Ruby i Charliego. Spojrzenia mężczyzn już z daleka związały się linią ostrego napięcia. Blondyn uśmiechnął się z kłamliwą życzliwością, kierując wpierw w stronę Ruby grzecznie podnoszącej się z miejsca. Poprawiła kant sukienki, po czym ochoczo wyciągnęła drżącą, przepoconą od stresu dłoń w stronę Vincenta. Lawrence posłał dyskretny błysk w oku, po czym subtelnie ucałował delikatny wierzch. Blondyn ustąpił miejsca partnerce, która bez słowa ścisnęła rękę Ruby, samemu przesuwając się w stronę Wilsona.

Który jako jedyny nie miał zamiaru podnieść się dla uściśnięcia dłoni Vincenta.

Wszystkie kamery w mgnieniu oka skupiły się tylko na nich. Na wysokim blondynie, stojącym na wprost rozłożonego wygodnie na kanapie posła, nieumywającego się od zaciętego kontaktu wzrokowego. Wpatrywali się w siebie niczym wodzowie najsilniejszych wojsk, po dwóch stronach walecznych frontów. Żar nienawiści wylewał się nie tylko między skupionymi po sobie, zaciętymi spojrzeniami, ale również przenikał w odważne, zadziorne uśmiechy. Zupełnie tak, jakby ta sytuacja bawiła ich obu. Już teraz zważali na konsekwencje medialne, które rozniesie ta jedna, kilkuminutowa potyczka. Jak gazety i dziennikarze snuć będą teorie na temat zaciętości konfliktu na linii Wilson — Lawrence, podsycając jedynie ich personalną wojnę, medialną otoczką.

Vincent przerwał szlak ciężkich spojrzeń i niemej wojny między nimi. Nie próbował wyciągnąć dłoni w stronę Wilsona. Zamiast tego powoli, wręcz teatralnym, przesiąkniętym gracją i swobodą ruchem, schylił się w stronę wygodnie usadowionego posła. Podparł ramię na oparciu kanapy, po czym natychmiastowo skierował się w stronę prawego ucha Charliego, którego ciało omiotła fala dreszczy. Nie pokazał stresu.

Lawrence zaśmiał się perfidnie do ucha.

— Myślisz, że takimi opryskliwymi działaniami wygrasz z mafią?

Charlie prychnął śmiechem. Ścisnął między palcami krawat Vincenta, aby zatrzymać go przy sobie. Samemu zwrócił się do jego ucha, z równą, grającą główne skrzypce w głosie drwiną i wyższością.

— Nie łudzę się, że wygram z mafią. Jestem natomiast pewien, że wygram z tobą, Xiao.

Continue Reading

You'll Also Like

15.8K 2.3K 19
Trzecia część losów Baekhyuna i Chanyeola, warunkująca to, na jakie zakończenie zasługuje ich burzliwa historia.
47.2K 2.2K 28
Cześć! To moja kolejna praca o tej tematyce. Tym razem Hailie ma 12 lat. Na początku książki Shane i Tony mają 16 lat; Dylan 17 lat; Will 24 lata; V...
21.9K 3.4K 28
[zawieszone] Kim Jeha przygotowuje się do finałowej walki o czwarty pas mistrza świata w boksie zawodowym, tym samym licząc na zdobycie tytułu superc...
4.7K 893 11
Anonimowy internauta i hacker zaczyna prowadzić kontrowersyjnego bloga na temat życia zniesławionego, zamordowanego przed kilku laty księdza, Kuroko...