Szli torami już jakiś czas bez przerwy. Zmierzali do Terminusa. Bezpiecznego miejsca. Przynajmniej tak mówiono. Lana nie szła tam z powodu bezpiecznego miejsca. Spodziewała się, że może kogoś spotka. Z tych, których utracili. Że może poszli do tego miejsca tak jak oni. Maggie, Glenn, Daryl...
Rick wystawił w jej stronę butelkę z wodą. Zaprzeczyła.
- Zostało nam wody na jakiś jeden dzień. - ledwo odpowiedziała - Nie będziemy jej marnować na mnie.
- Co wy robicie? - zapytał Rick, odwracając się w stronę Michonne i Carla. Szli na krawędziach torów.
- Wygrywam zakład. - odpowiedział Carl.
- Możesz pomarzyć. - stwierdziła Michonne, uśmiechając się.
- Nadal idę. - Carl wyciągnął dłoń w stronę Michonne chcąc ją zepchnąć. Nie ruszyła się, tylko roześmiała.
- Nie mów hop, mądralo.
- To może trochę zająć. - oznajmił Rick, uśmiechając się do nich. - Może byśmy przyspieszyli?
- Racja, nie powinniśmy się wygłupiać. - odpowiedziała Michonne, nie schodząc z krawędzi. - Powinniśmy... Carl! - krzyknęła wyciągając w jego stronę dłoń. Chciała go przestraszyć, ale tylko sama spadła z krawędzi. Lana prychnęła na to śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią się uśmiechając. Właśnie o to im chodziło. Żeby się w końcu uśmiechnęła.
- Wygrałem. - stwierdził Carl i wyciągnął dłoń - Dawaj. - Michonne wyciągnęła z plecaka dwa batony. - To serio ostatni Big Cat?
- Daj spokój. - jęknęła Michonne, widząc jak bierze Big Cata.
- Mówiłaś, że zwycięzca wybiera.
- Dobrze, bierz sobie. - odpowiedziała,p chowając drugiego do plecaka. - Wygrałeś uczciwie.
•••
- Jak bardzo jesteś głodny w skali od 1 do 10? - zapytał Rick Carla. Siedzieli przy ognisku w lesie.
- Piętnaście. - odpowiedział. Rick spojrzał na Michonne.
- Dwadzieścia osiem. - stwierdziła Michonne. Rick spojrzał na Lanę. Nie słyszała ich. Wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń.
- Minęło sporo czasu. Sprawdzę sidła. - powiedział Rick, wstając z ziemi.
- Mogę z tobą? - zapytał Carl.
- A jak inaczej się nauczysz? - odpowiedział pytaniem Rick. Spojrzał jeszcze na Michonne, która zaprzeczyła głową. Chciała zostać z dziewczyną. Była blada. Może nawet żółtawa. Miała podkrążone, czerwone oczy. Jej usta były szare i spierzchnięte. W pewnym miejscach była krew od ciągłego podgryzania. Michonne spojrzała na jej dłonie. Trzęsła się, ale nie z chłodu. Jej paznokcie były słabe, a skórki poobgryzane.
- Miałam synka. - zaczęła Michonne. Lana wtedy na nią spojrzała, otwierając usta. - Miał trzy latka. Andre Anthony.
- Przykro mi. - odpowiedziała Lana, spuszczając głowę. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie wiedziała, czy może pytać dlatego tylko ponownie spojrzała na kobietę. Ta uśmiechnęła się delikatnie.
- Opanowali nasz obóz. - mówiła - Byłam po zapasy, kiedy to się stało. Pożarli go. - Lana zaczęła ledwo wstawać ze swojego miejsca. Michonne wyciągnęła do niej dłonie, żeby się nie przewróciła - Hej, Hej, ostrożnie. - powiedziała. Lana upadła na ziemię obok Michonne i mocno ją do siebie przytuliła. Czarnoskóra szybko odwzajemniła uścisk. Nic nie mówiły. Nie potrzebowały słów.
- Może będą tam jakieś domy. - powiedziała Michonne, kiedy ponowili podróż do Terminusa. - Może nawet sklep. Musi tu być jakieś pożywienie.
- Patrzcie. - Carl wskazał im palcem na samochód, stojący na drodze przed nimi. Michonne zabiła szwendacza przy aucie, a reszta sprawdziła go od środka. Nikogo tam nie było. A zbliżała się noc, więc tam się zatrzymali. Lana była słaba. Straciła mnóstwo krwi i przez brak jedzenia, picia oraz ciągłą podróż jej organizm nie mógł się dobrze zregenerować.
Ze względu na nią robili dużo przerw i postojów. Choć ona mówiła, żeby szli dalej, cała trójka sprzeciwiała się. Potrzebowała dużo snu, dlatego spała w aucie, a przynajmniej próbowała zasnąć. Reszta siedziała przy małym ognisku obok samochodu. Rozmawiali ze sobą cicho, aby Lana mogła zasnąć. Słyszała, że rozmawiają, ale nie wiedziała o czym. W końcu głosy ucichły, ale później usłyszała głośniejsze.
- Masz przerąbane, dupku. - otworzyła oczy. Ktoś przystawiał broń do Ricka, inny do Michonne i Carla. W ich stronę szli kolejni. - Słyszysz? Przerąbane. - jakiś mężczyzna oparł się o szybę od strony Lany. Spojrzał na nią z ohydnym uśmiechem i oblizał usta. Był gruby, miał łysą głowę na czubku, a po bokach długie brązowe włosy. - Oto dzień sądu. Rekompensaty. Na wyrównanie szal w tym cholernym wszechświecie. - wyciągnął ją z auta i przystawił broń do twarzy. Oparła się o maskę, aby nie upaść. - A już miałem iść w kimę. Dobra, kto będzie odliczał ze mną? Dziesięć. Dziewięć. Osiem...
- Joe. - ktoś mu przerwał, podchodząc do nich. Od razu rozpoznała głos Daryla. Wszyscy na niego patrzyli, ale on patrzył na nią. Jego wzrok był smutny, ale odetchnął z ulgą, kiedy ją zobaczył. Jego Lana. - Czekaj.
- Wstrzymałeś mnie przy ósemce, Daryl. - odezwał się Joe, który przystawiał broń Rickowi. Daryl zrobił kilka kroków w jego stronę.
- Wstrzymaj się.
- To on zabił, Lou, więc nie ma nad czym debatować. - oznajmił inny z nich.
- Co jak co, ale czasu mamy mnóstwo. - stwierdził Joe. - Mów, Daryl.
- Wypuść tych ludzi. To dobrzy ludzie.
- Lou by się nie zgodził. Muszę oczywiście mówić za niego, bo twój kumpel udusił go w łazience.
- Rozumiem, że chcesz się zemścić. - powiedział Daryl i odłożył kuszę - Wyżyj się na mnie. No dalej.
- Ten gość zabił naszego kolegę. Twierdzisz, że to dobry człowiek. To kłamstwo. - Daryl upuścił dłonie - To kłamstwo! - Wtedy się na niego rzucili. - Dajcie mu nauczkę, chłopcy.
- Nie! Nie! - krzyknęła Lana, widząc jak zaczynają go okładać. Chciała iść w jego kierunku, ale facet ją złapał za ramiona. Zaczął ją szarpać, a ona starała się wyrwać.
- Zostaw ją! - krzyknął Rick. Joe złapał go za kołnierz, a mężczyzna złapał Lanę i przyłożył jej nóż do szyi. Ohydnie się pochylił nad jej szyją i coś wyszeptał.
- Bez obaw, też oberwiesz. Czekaj na swoją kolej. - powiedział ktoś do Carla, który chciał iść w kierunku Lany.
- To tylko moja wina... - oznajmił Rick.
- I ty nie kłamiesz. - zaśmiał się Joe. - Dogadamy się. Jesteśmy rozsądni. Najpierw skatujemy Daryla na śmierć. Potem kolej na dziewczyny. A potem na chłopca. A potem cię zastrzelę i będziemy kwita.
Mężczyzna pchnął Lanę na ziemię i pochylił się nad nią. Szarpała się i wyrywała, ale był o wiele silniejszy, a ona nie miała siły by walczyć.
- Puśćcie ją! - tym razem krzyknął Carl.
- Przestań się wiercić, suko. Zaraz będzie po wszystkim. - zaśmiał się mężczyzna i zaczął rozpinać rozporek.
- Puśćcie ją.
Nagle Lana usłyszała strzał. Chybiony.
- Zajmę się nim. - powiedział Joe i pochylił się nad Rickiem, który już leżał ponownie na ziemi. - Teraz sprawy się pogorszą.
Wyrywając się znowu usłyszała strzał. Też chybiony. Michonne dostała w twarz.
- Wstawaj! - krzyknął Joe do Ricka. - No dalej. Pokaż, na co cię stać.
- Zostaw ją, zanim...
- No co? Dajesz. - Joe złapał Ricka, tak, że ten nie mógł się wyrwać. - I co teraz zrobisz?
Lana spojrzała na niego. Rick nagle wgryzł się mu w szyję i oderwał ją. Joe momentalnie się wykrwawił, a Rick wypluł resztki ciała. Facet mocno podniósł Lanę i przyłożył jej nóż do szyi. Michonne wykorzystała okazję jak każdy się wpatrywał w przerażeniu na Ricka i odebrała broń. Zastrzeliła jednego z nich. Potem zastrzeliła faceta od Carla i jednego od Daryla, ponieważ temu udało się innego z nich uderzyć. Michonne wymierzyła w faceta trzymającego Lanę.
- Zabiję ją!
- Puść ją. - odezwała się. Daryl bił jednego ze swoich oprawców, a Rick zabrał nóż od Joego. Zaczął iść w kierunku Lany.
- Jest mój.
- Nie zbliżaj się. - powiedział facet puszczając Lanę i cofając się. Rick jednym szybkim ruchem wbił mu nóż w gardło. Ponawiał wbijanie wiele razy, a facet krzyczał w mękach. Lana upadła na ziemię i Carl szybko do niej podbiegł upewniając się czy wszystko w porządku. Lana puściła Carla po chwili i wstała z ziemi. Zaczęła iść szybkim krokiem w stronę Daryla opartego o samochód. Widząc ją od razu ruszył w jej stronę i padli sobie w ramiona.
•••
Siedziała w aucie z Carlem na kolanach i głaskała go po włosach. Michonne siedziała z przodu i wpatrywała się w nich.
- Powinniśmy ją oszczędzać. - usłyszała głos Ricka z zewnątrz.
- Ty siebie nie widzisz. - odpowiedział mu Daryl. - Nie wiedziałem, co to za ludzie.
- Jak na nich natrafiłeś?
- Byłem z Beth. Uciekliśmy razem. Podróżowaliśmy przez jakiś czas.
- Nie żyje?
- Po prostu przepadła. Potem znaleźli mnie oni. Wiedziałem, że to źli ludzie, ale kierowali się zasadami. Były proste. I głupie, ale zawsze coś. Mnie wystarczyło.
- Ale i tak byłeś sam.
- Mówili, że tropią gościa. Że zobaczyli go wczoraj. Zamierzałem odejść. Ale jednak zostałem. Wtedy zobaczyłem, że chodziło o was. Wy zobaczyliście mnie. Nie wiedziałem, do czego są zdolni.
- To nie twoja wina, Daryl. To nie twoja wina. Wróciłeś do nas. I tyle.
- Mówili... O dziecku w wannie. Była sama?
- Nie. Ja z nią byłem.
- Dziękuję, Rick. Za wszystko
- Mam cię za brata.
- Każdy zrobiłby, to co zrobiłeś wczoraj.
- Nie to.
- Coś się musiało stać. Nie jesteś kimś takim.
- Widziałeś, jak postąpiłem z Tyreesem. To nie to samo, ale taki właśnie jestem. Dlatego teraz tu jestem razem z Carlem. Laną. Chcę, by byli bezpieczni. Tylko to się liczy.
•••
Podeszli pod płot Terminusa. Była tam kompletna cisza. W zasięgu wzroku żadnych ludzi. Tylko wagony i wielkie budynki.
- Rozproszymy się i będziemy obserwować okolicę. - powiedział Rick. - A potem się przygotujemy. Nie oddalajmy się zbytnio od siebie. - Rick spojrzał na Carla - Chcesz zostać ze mną?
- Nie, dzięki. - odpowiedział i poszedł razem z Michonne. Rick i Daryl zostali z Laną. Rick wykopał dziurę i włożył tam torbę z bronią. Zakopał ją.
- Na wszelki wypadek. - powiedział, widząc wzrok Daryla i Lany.
Przeszli przez płot. Najpierw Rick, Michonne, Carl, potem Lana, której Daryl pomógł wejść na płot, a Rick zejść i na końcu Daryl. Mieli w dłoniach broń przygotowaną w pogotowiu. Weszli do środka. Słyszeli jak ktoś nadawał z pokoju obok. Weszli tam. Starsza kobieta siedziała przy biurku i nadawała komunikat do mikrofonu. Przy innych biurkach było sporo osób pracujących nad kolejnymi plakatami.
- Hej. - przywitał się Rick, podchodząc do niej. - Halo.
- Obstawiam, że warte ma Albert. - stwierdził chłopak, wychodząc na środek do nich. - Przyszliście nas okraść?
- Nie. - odpowiedział Rick - Chcieliśmy zobaczyć was pierwsi.
- Całkiem sensowne. Zazwyczaj witamy się na torach. Witajcie w Terminusie. - rozłożył ręce - Jestem Gareth. Zdaje się, że trochę podróżowaliście.
- Owszem. Jestem Rick. To Carl, Daryl, Michonne i Lana.
- Jesteście nerwowi. Też tacy byliśmy. Przybyliśmy tu po schronienie. Też was to tutaj sprowadza?
- Tak.
- Dobrze.
- Świetnie. Znaleźliście je. Alex. - zawołał chłopaka z tyłu - Nie jest tak pięknie jak na zewnątrz, ale wagon dla gości jest o wiele przyjemniejszy. Alex was tam zaprowadzi i zada kilka pytań, ale najpierw musimy sprawdzić waszą broń. Moglibyście położyć ją przed sobą? - spojrzeli po sobie i po chwili Rick kiwnął głową.
- W porządku. - Rick położył broń.
- Na pewno rozumiecie. - powiedział Gareth. Reszta tak samo położyła broń.
- Tak. - rozłożyli ręce i ich przeszukali. Alex podszedł do Daryla.
- Twój rywal pewnie wygląda gorzej.
- Owszem. - odpowiedział za niego Rick.
- Zasłużył sobie na to? - zapytał przeszukując Carla.
- Tak. - odpowiedział bardzo pewnie i stanowczo Carl.
- Widzę dziecko. - Alex uśmiechnął się do Lany, kiedy ją przeszukiwał. Ciągle miała brzuszek.
- Już nie. - odpowiedziała bez żadnych emocji.
- Przykro mi. Nie jesteśmy tacy jak on, ale nie jesteśmy też głupcami. - zaczął Garteh - Wy też nie próbujcie głupot. Wtedy nie będzie problemów. Same rozwiązania.
Alex oddał im broń i wtedy zaprowadził ich gdzieś. Wyszli na zewnątrz.
- Od jak dawna to miejsce działa? - zapytał Daryl.
- Praktycznie od początku. Gdy przepełniły się obozy, ludzie zaczęli tu docierać. Podążali za instynktem. Szli za torami. Niektórzy zmierzali na wybrzeże, inni na zachód lub północ, ale wszyscy trafiali w końcu tutaj.
Podeszli do jakiejś kobiety robiącej jedzenie. Lana się rozejrzała. Było dużo stolików, ale tylko kilku ludzi.
- Cześć. - przywitała się kobieta - Podobno weszliście od tyłu. Mądre posunięcie. Będzie wam tu dobrze.
- Mary, przygotujesz im posiłek? - zapytał Alex kobiety.
- Dlaczego przyjmujecie ludzi? - zapytała Michonne. Lana w tym czasie podeszła bliżej Ricka i niezauważalnie dla reszty pociągnęła go za kurtkę. Spojrzał na nią, a ona spojrzała na jednego z ludzi, siedzących przy stoliku. Miał na sobie zbroję. Wyglądała identycznie jak ta, którą mieli w więzieniu.
- Wtedy rośniemy w siłę. - odpowiedział Alex - Dlatego poustawialiśmy znaki. - Dzięki temu przetrwaliśmy. Proszę. - podał Carlowi talerz z jedzeniem, potem podał Lanie. Rick nagle zbliżył się do niego i wyrzucił jedzenie z jego rąk. Złapał go od tyłu wyciągając coś z kieszeni Alexa i przystawił mu broń do skroni. Reszta także wyjęła broń i nakierowała kolejno na inne osoby.
- Skąd masz ten zegarek? - zapytał Rick patrząc na rzecz. Lana spojrzała kątem oka. Zegarek Hershela, który dał Glennowi. - Skąd masz ten zegarek?
- Jeśli mam ci odpowiedzieć, opuść broń.
- Widzę gościa na dachu. Jak dobrze strzela? Skąd masz zegarek? Skąd?!
- Niczego nie rób. - Alex zwrócił się do mężczyzny na dachu. - Poradzę sobie. Opuść broń! Opuść broń! - facet zrobił co mu kazano - Lepiej mnie posłuchaj. Jest nas wielu...
- Skąd masz ten zegarek?
- Zabrałem trupowi. Uznałem, że nie będzie go potrzebował.
- A co z więziennym ekwipunkiem? I poncho?
- Ekwipunek zabraliśmy martwemu policjantowi. - powiedział Gareth, stojący z tyłu. - Peleryna wisiała obok jakiegoś domu.
- Gareth, możemy zaczekać.
- Zamknij się, Alex.
- Gadaj. - powiedział Rick do Garetha.
- Co jeszcze można powiedzieć? Już nam nie ufacie.
- Gareth...
- Zamknij się.
- Proszę...
- Już dobrze. Już dobrze. Czego chcesz, Rick?
- Gdzie są nasi przyjaciele?
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. - stwierdził Gareth i zacisnął dłoń. Zaczęli do nich strzelać, a oni do tamtych. Zaczęli uciekać. Biegli w jakąś stronę, ale strzelali im pod nogi. Za każdym razem, gdy chcieli gdzieś skręcić, nie mogli. Zamykano im drzwi, a inne były otwarte. Kiedy przebiegały obok wagonów słyszeli wołanie o pomoc. Wbiegli do środka budynku. Tam znaleźli się w pomieszczeniu ze świecami porozkładanymi na podłodze i napisami na ścianach.
- Co to za miejsce? - zapytał Daryl.
- Oni nie chcą nas zabić. - powiedziała Michonne
- Zagonili nas tu. - stwierdziła Lana - Strzelali pod nogi.
- Tam. - Rick wskazał na drzwi. Zamknęli im je. Zostały im jedne. Wybiegli na zewnątrz. Podbiegli pod płot, a z niego wyszło mnóstwo snajperów. Na dachach także byli. Nie mieli wyjścia. Zatrzymali się.
- Rzućcie broń! - krzyknął Gareth. Stali tak chwilę, przyglądając się wszystkiemu. - Teraz! - rzucili ją na ziemię. - Przywódca, idź w lewo. Do tamtego wagonu. Zrób to, a chłopak może iść z tobą. Inaczej zginie, a ty i tak tam trafisz. - Rick ruszył. - Teraz Matka. - stwierdził Gareth. Lana spojrzała chwilowo na swój brzuch i poszła za Rickiem. - Kusznik... I samurajka. Ustawcie się przy drzwiach. Wpierw przywódca, matka, kusznik i samurajka. - zrobili to i wszyscy spojrzeli na Carla ciągle stojącego w miejscu.
- Mój syn!
- Idź, młody. - powiedział Gareth. Carl poszedł powoli. - Przywódco. Otwórz drzwi i wejdź do środka.
- Wejdę razem z nim. - odpowiedział Rick widząc, że Carl ciągle idzie.
- Nie każ nam zabijać go teraz. - Rick zrobił co kazał. Weszli powoli do środka. Chwilę później wszedł Carl. Ktoś zamknął za nimi drzwi. Było ciemno, ale ktoś był z tyłu wagonu. Zaczęli iść w ich kierunku.
- Rick? - zapytał. Wyszedł lekko do światła. To był Glenn.
- Jesteście tutaj. - zauważył Rick.
- O Boże. - powiedziała Maggie i szybko podeszła do Lany, mocno ją obejmując. Spojrzała na nią po chwili - Wyglądasz...
- Tragicznie. - odpowiedział ktoś z tyłu. Lana spojrzała na osobnika. Wysoki i duży rudy mężczyzna. Obok niego była Sasha, Bob i jeszcze trzy osoby, których nie znali.
- To przyjaciele. - powiedziała Maggie. - Pomogli nas uratować.
- Są i naszymi przyjaciółmi. - odpowiedział Daryl.
- Jak krótko by to nie potrwało. - odparł Rudy.
- Nie. - zaczął Rick - Poczują się głupio, gdy to sobie uświadomią.
- Co?
- To, że zadarli z niewłaściwymi ludźmi.