The Walking Dead • Daryl Dixon

By Lina_KQures

21.3K 897 36

"Sposób na przetrwanie - milczenie. Sposób na życie - przetrwanie. Sposób na milczenie - śmierć." Barbara Ros... More

I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXVI
XXVII
XXVIII
XXIX
XXX
XXXI
XXXII
XXXIII
XXXIV
XXXV
XXXVI
XXXVII
XXXVIII
XXXIX
XL
XLI
XLII
XLIII
XLIV
XLV
XLVI
XLVII
XLVIII
XLIX
L
LI
LII
LIII
LIV
LV
LVI
LVII
LIIX
LIX
LX
LXI
LXII
LXIII
LXIV
LXV
LXVI
LXVII
LXVIII
LXIX
LXX
LXXI
LXXII
LXXIII
LXXIV
LXXV
LXXVI
LXXVII
LXXVIII
LXXIX
LXXX
LXXXI
LXXXII
LXXXIII
LXXXIV
LXXXV
LXXXVI
LXXXVII
LXXXVIII
LXXXIX
XC
XCI
XCII
XCIII
XCIV

XXV

326 14 0
By Lina_KQures

Szli torami już jakiś czas bez przerwy. Zmierzali do Terminusa. Bezpiecznego miejsca. Przynajmniej tak mówiono. Lana nie szła tam z powodu bezpiecznego miejsca. Spodziewała się, że może kogoś spotka. Z tych, których utracili. Że może poszli do tego miejsca tak jak oni. Maggie, Glenn, Daryl...
Rick wystawił w jej stronę butelkę z wodą. Zaprzeczyła.

- Zostało nam wody na jakiś jeden dzień. - ledwo odpowiedziała - Nie będziemy jej marnować na mnie.

- Co wy robicie? - zapytał Rick, odwracając się w stronę Michonne i Carla. Szli na krawędziach torów.

- Wygrywam zakład. - odpowiedział Carl.

- Możesz pomarzyć. - stwierdziła Michonne, uśmiechając się.

- Nadal idę. - Carl wyciągnął dłoń w stronę Michonne chcąc ją zepchnąć. Nie ruszyła się, tylko roześmiała.

- Nie mów hop, mądralo.

- To może trochę zająć. - oznajmił Rick, uśmiechając się do nich. - Może byśmy przyspieszyli?

- Racja, nie powinniśmy się wygłupiać. - odpowiedziała Michonne, nie schodząc z krawędzi. - Powinniśmy... Carl! - krzyknęła wyciągając w jego stronę dłoń. Chciała go przestraszyć, ale tylko sama spadła z krawędzi. Lana prychnęła na to śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią się uśmiechając. Właśnie o to im chodziło. Żeby się w końcu uśmiechnęła.

- Wygrałem. - stwierdził Carl i wyciągnął dłoń - Dawaj. - Michonne wyciągnęła z plecaka dwa batony. - To serio ostatni Big Cat?

- Daj spokój. - jęknęła Michonne, widząc jak bierze Big Cata.

- Mówiłaś, że zwycięzca wybiera.

- Dobrze, bierz sobie. - odpowiedziała,p chowając drugiego do plecaka. - Wygrałeś uczciwie.

•••

- Jak bardzo jesteś głodny w skali od 1 do 10? - zapytał Rick Carla. Siedzieli przy ognisku w lesie.

- Piętnaście. - odpowiedział. Rick spojrzał na Michonne.

- Dwadzieścia osiem. - stwierdziła Michonne. Rick spojrzał na Lanę. Nie słyszała ich. Wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń.

- Minęło sporo czasu. Sprawdzę sidła. - powiedział Rick, wstając z ziemi.

- Mogę z tobą? - zapytał Carl.

- A jak inaczej się nauczysz? - odpowiedział pytaniem Rick. Spojrzał jeszcze na Michonne, która zaprzeczyła głową. Chciała zostać z dziewczyną. Była blada. Może nawet żółtawa. Miała podkrążone, czerwone oczy. Jej usta były szare i spierzchnięte. W pewnym miejscach była krew od ciągłego podgryzania. Michonne spojrzała na jej dłonie. Trzęsła się, ale nie z chłodu. Jej paznokcie były słabe, a skórki poobgryzane.

- Miałam synka. - zaczęła Michonne. Lana wtedy na nią spojrzała, otwierając usta. - Miał trzy latka. Andre Anthony.

- Przykro mi. - odpowiedziała Lana, spuszczając głowę. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie wiedziała, czy może pytać dlatego tylko ponownie spojrzała na kobietę. Ta uśmiechnęła się delikatnie.

- Opanowali nasz obóz. - mówiła - Byłam po zapasy, kiedy to się stało. Pożarli go. - Lana zaczęła ledwo wstawać ze swojego miejsca. Michonne wyciągnęła do niej dłonie, żeby się nie przewróciła - Hej, Hej, ostrożnie. - powiedziała. Lana upadła na ziemię obok Michonne i mocno ją do siebie przytuliła. Czarnoskóra szybko odwzajemniła uścisk. Nic nie mówiły. Nie potrzebowały słów.

- Może będą tam jakieś domy. - powiedziała Michonne, kiedy ponowili podróż do Terminusa. - Może nawet sklep. Musi tu być jakieś pożywienie.

- Patrzcie. - Carl wskazał im palcem na samochód, stojący na drodze przed nimi. Michonne zabiła szwendacza przy aucie, a reszta sprawdziła go od środka. Nikogo tam nie było. A zbliżała się noc, więc tam się zatrzymali. Lana była słaba. Straciła mnóstwo krwi i przez brak jedzenia, picia oraz ciągłą podróż jej organizm nie mógł się dobrze zregenerować.

Ze względu na nią robili dużo przerw i postojów. Choć ona mówiła, żeby szli dalej, cała trójka sprzeciwiała się. Potrzebowała dużo snu, dlatego spała w aucie, a przynajmniej próbowała zasnąć. Reszta siedziała przy małym ognisku obok samochodu. Rozmawiali ze sobą cicho, aby Lana mogła zasnąć. Słyszała, że rozmawiają, ale nie wiedziała o czym. W końcu głosy ucichły, ale później usłyszała głośniejsze.

- Masz przerąbane, dupku. - otworzyła oczy. Ktoś przystawiał broń do Ricka, inny do Michonne i Carla. W ich stronę szli kolejni. - Słyszysz? Przerąbane. - jakiś mężczyzna oparł się o szybę od strony Lany. Spojrzał na nią z ohydnym uśmiechem i oblizał usta. Był gruby, miał łysą głowę na czubku, a po bokach długie brązowe włosy. - Oto dzień sądu. Rekompensaty. Na wyrównanie szal w tym cholernym wszechświecie. - wyciągnął ją z auta i przystawił broń do twarzy. Oparła się o maskę, aby nie upaść. - A już miałem iść w kimę. Dobra, kto będzie odliczał ze mną? Dziesięć. Dziewięć. Osiem...

- Joe. - ktoś mu przerwał, podchodząc do nich. Od razu rozpoznała głos Daryla. Wszyscy na niego patrzyli, ale on patrzył na nią. Jego wzrok był smutny, ale odetchnął z ulgą, kiedy ją zobaczył. Jego Lana. - Czekaj.

- Wstrzymałeś mnie przy ósemce, Daryl. - odezwał się Joe, który przystawiał broń Rickowi. Daryl zrobił kilka kroków w jego stronę.

- Wstrzymaj się.

- To on zabił, Lou, więc nie ma nad czym debatować. - oznajmił inny z nich.

- Co jak co, ale czasu mamy mnóstwo. - stwierdził Joe. - Mów, Daryl.

- Wypuść tych ludzi. To dobrzy ludzie.

- Lou by się nie zgodził. Muszę oczywiście mówić za niego, bo twój kumpel udusił go w łazience.

- Rozumiem, że chcesz się zemścić. - powiedział Daryl i odłożył kuszę - Wyżyj się na mnie. No dalej.

- Ten gość zabił naszego kolegę. Twierdzisz, że to dobry człowiek. To kłamstwo. - Daryl upuścił dłonie - To kłamstwo! - Wtedy się na niego rzucili. - Dajcie mu nauczkę, chłopcy.

- Nie! Nie! - krzyknęła Lana, widząc jak zaczynają go okładać. Chciała iść w jego kierunku, ale facet ją złapał za ramiona. Zaczął ją szarpać, a ona starała się wyrwać.

- Zostaw ją! - krzyknął Rick. Joe złapał go za kołnierz, a mężczyzna złapał Lanę i przyłożył jej nóż do szyi. Ohydnie się pochylił nad jej szyją i coś wyszeptał.

- Bez obaw, też oberwiesz. Czekaj na swoją kolej. - powiedział ktoś do Carla, który chciał iść w kierunku Lany.

- To tylko moja wina... - oznajmił Rick.

- I ty nie kłamiesz. - zaśmiał się Joe. - Dogadamy się. Jesteśmy rozsądni. Najpierw skatujemy Daryla na śmierć. Potem kolej na dziewczyny. A potem na chłopca. A potem cię zastrzelę i będziemy kwita.

Mężczyzna pchnął Lanę na ziemię i pochylił się nad nią. Szarpała się i wyrywała, ale był o wiele silniejszy, a ona nie miała siły by walczyć.

- Puśćcie ją! - tym razem krzyknął Carl.

- Przestań się wiercić, suko. Zaraz będzie po wszystkim. - zaśmiał się mężczyzna i zaczął rozpinać rozporek.

- Puśćcie ją.

Nagle Lana usłyszała strzał. Chybiony.

- Zajmę się nim. - powiedział Joe i pochylił się nad Rickiem, który już leżał ponownie na ziemi. - Teraz sprawy się pogorszą.

Wyrywając się znowu usłyszała strzał. Też chybiony. Michonne dostała w twarz.

- Wstawaj! - krzyknął Joe do Ricka. - No dalej. Pokaż, na co cię stać.

- Zostaw ją, zanim...

- No co? Dajesz. - Joe złapał Ricka, tak, że ten nie mógł się wyrwać. - I co teraz zrobisz?

Lana spojrzała na niego. Rick nagle wgryzł się mu w szyję i oderwał ją. Joe momentalnie się wykrwawił, a Rick wypluł resztki ciała. Facet mocno podniósł Lanę i przyłożył jej nóż do szyi. Michonne wykorzystała okazję jak każdy się wpatrywał w przerażeniu na Ricka i odebrała broń. Zastrzeliła jednego z nich. Potem zastrzeliła faceta od Carla i jednego od Daryla, ponieważ temu udało się innego z nich uderzyć. Michonne wymierzyła w faceta trzymającego Lanę.

- Zabiję ją!

- Puść ją. - odezwała się. Daryl bił jednego ze swoich oprawców, a Rick zabrał nóż od Joego. Zaczął iść w kierunku Lany.

- Jest mój.

- Nie zbliżaj się. - powiedział facet puszczając Lanę i cofając się. Rick jednym szybkim ruchem wbił mu nóż w gardło. Ponawiał wbijanie wiele razy, a facet krzyczał w mękach. Lana upadła na ziemię i Carl szybko do niej podbiegł upewniając się czy wszystko w porządku. Lana puściła Carla po chwili i wstała z ziemi. Zaczęła iść szybkim krokiem w stronę Daryla opartego o samochód. Widząc ją od razu ruszył w jej stronę i padli sobie w ramiona. 

•••

Siedziała w aucie z Carlem na kolanach i głaskała go po włosach. Michonne siedziała z przodu i wpatrywała się w nich.

- Powinniśmy ją oszczędzać. - usłyszała głos Ricka z zewnątrz.

- Ty siebie nie widzisz. - odpowiedział mu Daryl. - Nie wiedziałem, co to za ludzie.

- Jak na nich natrafiłeś?

- Byłem z Beth. Uciekliśmy razem. Podróżowaliśmy przez jakiś czas.

- Nie żyje?

- Po prostu przepadła. Potem znaleźli mnie oni. Wiedziałem, że to źli ludzie, ale kierowali się zasadami. Były proste. I głupie, ale zawsze coś. Mnie wystarczyło.

- Ale i tak byłeś sam.

- Mówili, że tropią gościa. Że zobaczyli go wczoraj. Zamierzałem odejść. Ale jednak zostałem. Wtedy zobaczyłem, że chodziło o was. Wy zobaczyliście mnie. Nie wiedziałem, do czego są zdolni.

- To nie twoja wina, Daryl. To nie twoja wina. Wróciłeś do nas. I tyle.

- Mówili... O dziecku w wannie. Była sama?

- Nie. Ja z nią byłem.

- Dziękuję, Rick. Za wszystko

- Mam cię za brata.

- Każdy zrobiłby, to co zrobiłeś wczoraj.

- Nie to.

- Coś się musiało stać. Nie jesteś kimś takim.

- Widziałeś, jak postąpiłem z Tyreesem. To nie to samo, ale taki właśnie jestem. Dlatego teraz tu jestem razem z Carlem. Laną. Chcę, by byli bezpieczni. Tylko to się liczy.

•••

Podeszli pod płot Terminusa. Była tam kompletna cisza. W zasięgu wzroku żadnych ludzi. Tylko wagony i wielkie budynki.

- Rozproszymy się i będziemy obserwować okolicę. - powiedział Rick. - A potem się przygotujemy. Nie oddalajmy się zbytnio od siebie. - Rick spojrzał na Carla - Chcesz zostać ze mną?

- Nie, dzięki. - odpowiedział i poszedł razem z Michonne. Rick i Daryl zostali z Laną. Rick wykopał dziurę i włożył tam torbę z bronią. Zakopał ją.

- Na wszelki wypadek. - powiedział, widząc wzrok Daryla i Lany.

Przeszli przez płot. Najpierw Rick, Michonne, Carl, potem Lana, której Daryl pomógł wejść na płot, a Rick zejść i na końcu Daryl. Mieli w dłoniach broń przygotowaną w pogotowiu. Weszli do środka. Słyszeli jak ktoś nadawał z pokoju obok. Weszli tam. Starsza kobieta siedziała przy biurku i nadawała komunikat do mikrofonu. Przy innych biurkach było sporo osób pracujących nad kolejnymi plakatami.

- Hej. - przywitał się Rick, podchodząc do niej. - Halo.

- Obstawiam, że warte ma Albert. - stwierdził chłopak, wychodząc na środek do nich. - Przyszliście nas okraść?

- Nie. - odpowiedział Rick - Chcieliśmy zobaczyć was pierwsi.

- Całkiem sensowne. Zazwyczaj witamy się na torach. Witajcie w Terminusie. - rozłożył ręce - Jestem Gareth. Zdaje się, że trochę podróżowaliście.

- Owszem. Jestem Rick. To Carl, Daryl, Michonne i Lana.

- Jesteście nerwowi. Też tacy byliśmy. Przybyliśmy tu po schronienie. Też was to tutaj sprowadza?

- Tak.

- Dobrze.

- Świetnie. Znaleźliście je. Alex. - zawołał chłopaka z tyłu - Nie jest tak pięknie jak na zewnątrz, ale wagon dla gości jest o wiele przyjemniejszy. Alex was tam zaprowadzi i zada kilka pytań, ale najpierw musimy sprawdzić waszą broń. Moglibyście położyć ją przed sobą? - spojrzeli po sobie i po chwili Rick kiwnął głową.

- W porządku. - Rick położył broń.

- Na pewno rozumiecie. - powiedział Gareth. Reszta tak samo położyła broń.

- Tak. - rozłożyli ręce i ich przeszukali. Alex podszedł do Daryla.

- Twój rywal pewnie wygląda gorzej.

- Owszem. - odpowiedział za niego Rick.

- Zasłużył sobie na to? - zapytał przeszukując Carla.

- Tak. - odpowiedział bardzo pewnie i stanowczo Carl.

- Widzę dziecko. - Alex uśmiechnął się do Lany, kiedy ją przeszukiwał. Ciągle miała brzuszek.

- Już nie. - odpowiedziała bez żadnych emocji.

- Przykro mi. Nie jesteśmy tacy jak on, ale nie jesteśmy też głupcami. - zaczął Garteh - Wy też nie próbujcie głupot. Wtedy nie będzie problemów. Same rozwiązania.

Alex oddał im broń i wtedy zaprowadził ich gdzieś. Wyszli na zewnątrz.

- Od jak dawna to miejsce działa? - zapytał Daryl.

- Praktycznie od początku. Gdy przepełniły się obozy, ludzie zaczęli tu docierać. Podążali za instynktem. Szli za torami. Niektórzy zmierzali na wybrzeże, inni na zachód lub północ, ale wszyscy trafiali w końcu tutaj.

Podeszli do jakiejś kobiety robiącej jedzenie. Lana się rozejrzała. Było dużo stolików, ale tylko kilku ludzi.

- Cześć. - przywitała się kobieta - Podobno weszliście od tyłu. Mądre posunięcie. Będzie wam tu dobrze.

- Mary, przygotujesz im posiłek? - zapytał Alex kobiety.

- Dlaczego przyjmujecie ludzi? - zapytała Michonne. Lana w tym czasie podeszła bliżej Ricka i niezauważalnie dla reszty pociągnęła go za kurtkę. Spojrzał na nią, a ona spojrzała na jednego z ludzi, siedzących przy stoliku. Miał na sobie zbroję. Wyglądała identycznie jak ta, którą mieli w więzieniu.

- Wtedy rośniemy w siłę. - odpowiedział Alex - Dlatego poustawialiśmy znaki. - Dzięki temu przetrwaliśmy. Proszę. - podał Carlowi talerz z jedzeniem, potem podał Lanie. Rick nagle zbliżył się do niego i wyrzucił jedzenie z jego rąk. Złapał go od tyłu wyciągając coś z kieszeni Alexa i przystawił mu broń do skroni. Reszta także wyjęła broń i nakierowała kolejno na inne osoby.

- Skąd masz ten zegarek? - zapytał Rick patrząc na rzecz. Lana spojrzała kątem oka. Zegarek Hershela, który dał Glennowi. - Skąd masz ten zegarek?

- Jeśli mam ci odpowiedzieć, opuść broń.

- Widzę gościa na dachu. Jak dobrze strzela? Skąd masz zegarek? Skąd?!

- Niczego nie rób. - Alex zwrócił się do mężczyzny na dachu. - Poradzę sobie. Opuść broń! Opuść broń! - facet zrobił co mu kazano - Lepiej mnie posłuchaj. Jest nas wielu...

- Skąd masz ten zegarek?

- Zabrałem trupowi. Uznałem, że nie będzie go potrzebował.

- A co z więziennym ekwipunkiem? I poncho?

- Ekwipunek zabraliśmy martwemu policjantowi. - powiedział Gareth, stojący z tyłu. - Peleryna wisiała obok jakiegoś domu.

- Gareth, możemy zaczekać.

- Zamknij się, Alex.

- Gadaj. - powiedział Rick do Garetha.

- Co jeszcze można powiedzieć? Już nam nie ufacie.

- Gareth...

- Zamknij się.

- Proszę...

- Już dobrze. Już dobrze. Czego chcesz, Rick?

- Gdzie są nasi przyjaciele?

- Nie odpowiedziałeś na pytanie. - stwierdził Gareth i zacisnął dłoń. Zaczęli do nich strzelać, a oni do tamtych. Zaczęli uciekać. Biegli w jakąś stronę, ale strzelali im pod nogi. Za każdym razem, gdy chcieli gdzieś skręcić, nie mogli. Zamykano im drzwi, a inne były otwarte. Kiedy przebiegały obok wagonów słyszeli wołanie o pomoc. Wbiegli do środka budynku. Tam znaleźli się w pomieszczeniu ze świecami porozkładanymi na podłodze i napisami na ścianach.

- Co to za miejsce? - zapytał Daryl.

- Oni nie chcą nas zabić. - powiedziała Michonne

- Zagonili nas tu. - stwierdziła Lana - Strzelali pod nogi.

- Tam. - Rick wskazał na drzwi. Zamknęli im je. Zostały im jedne. Wybiegli na zewnątrz. Podbiegli pod płot, a z niego wyszło mnóstwo snajperów. Na dachach także byli. Nie mieli wyjścia. Zatrzymali się.

- Rzućcie broń! - krzyknął Gareth. Stali tak chwilę, przyglądając się wszystkiemu. - Teraz! - rzucili ją na ziemię. - Przywódca, idź w lewo. Do tamtego wagonu. Zrób to, a chłopak może iść z tobą. Inaczej zginie, a ty i tak tam trafisz. - Rick ruszył. - Teraz Matka. - stwierdził Gareth. Lana spojrzała chwilowo na swój brzuch i poszła za Rickiem. - Kusznik... I samurajka. Ustawcie się przy drzwiach. Wpierw przywódca, matka, kusznik i samurajka. - zrobili to i wszyscy spojrzeli na Carla ciągle stojącego w miejscu.

- Mój syn!

- Idź, młody. - powiedział Gareth. Carl poszedł powoli. - Przywódco. Otwórz drzwi i wejdź do środka.

- Wejdę razem z nim. - odpowiedział Rick widząc, że Carl ciągle idzie.

- Nie każ nam zabijać go teraz. - Rick zrobił co kazał. Weszli powoli do środka. Chwilę później wszedł Carl. Ktoś zamknął za nimi drzwi. Było ciemno, ale ktoś był z tyłu wagonu. Zaczęli iść w ich kierunku.

- Rick? - zapytał. Wyszedł lekko do światła. To był Glenn.

- Jesteście tutaj. - zauważył Rick.

- O Boże. - powiedziała Maggie i szybko podeszła do Lany, mocno ją obejmując. Spojrzała na nią po chwili - Wyglądasz...

- Tragicznie. - odpowiedział ktoś z tyłu. Lana spojrzała na osobnika. Wysoki i duży rudy mężczyzna. Obok niego była Sasha, Bob i jeszcze trzy osoby, których nie znali.

- To przyjaciele. - powiedziała Maggie. - Pomogli nas uratować.

- Są i naszymi przyjaciółmi. - odpowiedział Daryl.

- Jak krótko by to nie potrwało. - odparł Rudy.

- Nie. - zaczął Rick - Poczują się głupio, gdy to sobie uświadomią.

- Co?

- To, że zadarli z niewłaściwymi ludźmi.

Continue Reading

You'll Also Like

107K 5.3K 77
Jest to druga wersja instagramu Harry'ego Pottera i jego przyjaciół, a co za tym idzie nowe przyjaźnie, sympatie, i najważniejsze: dramy! Występując...
14.4K 455 100
Do książek Cassandry Clare nigdy się nie przekonam, ale muszę przyznać, że w jej twórczości można znaleźć ładne cytaty, więc zapraszam do przeczytani...
1.6K 191 24
Eleia nigdy nie miała szczęścia, a szczególnie do związków. Każdy w jaki wchodziła kończył się porażką i złamanym sercem. Eleia dużo cierpieła, nie t...
49.1K 1.9K 42
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...