Nekrotea

By Linnaeus_Leeuwenhoek

86 6 129

Do Akademii włamuje się młoda dama, utrzymująca, że chce tam studiować. Mówi, że potrzebuje pieniędzy, ale ja... More

Pilot
Bardziej dziwnym być się nie da!
Opiekun Pianina

Jabłka, jabłka i więcej jabłek

22 1 41
By Linnaeus_Leeuwenhoek

— Nie! Skądże znowu! — Licht gwałtownie zamachał rękami. —
— Po prostu... Po prostu... Tak się noszą na zachodzie! Naprawdę! — szybko wymyślił wymówkę, starając się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Jak mogła mu dowieść, że kłamał?

— Jak prostytutki? — zmrużyła oczy.

— Tak! Znaczy: nie! W... W ten sposób! — zaprzeczył i dodał ciszej: — To po prostu wy tutaj chodzicie jak błazny...

— Słyszałam to.

— Ale ja tego nie powiedziałem! Czemu... — już miał coś dodać, ale zauważył sprzedawcę, wbijającego mu sztylety spojrzeniem, wyglądającego jakby miał zamiar go wygonić.

Lecz on nie był taki głupi, zarobek do jednak zarobek, więc zamiast wziąć miotłę w dłoń, przybrał na twarz najbardziej szczery z uśmiechów i podjął grę dziwnego klienta.

— Och, tak! Panie na zachodzie uwielbiają takie stroje. Nie grzeją jak dawniej i pokazują kobiecość. Na pruderyjność już był czas i odstawmy ją na bok, spróbujmy czegoś nowego! — mówił tak przekonująco, że rektor sam uwierzył we własne słowa, lecz Sanji nadal miała wątpliwości. — Łączy oficjalność z codzienną prostotą i nie trzeba męczyć się z chowaniem rzeczy w rękawach — dodał, w nadziei, że szatynka ceni praktyczność.

Im pokręciła delikatnie głową. Nie. Hikari, widząc ten gest stracił cierpliwość, położył jej ręce na ramionach i uśmiechnął się sztucznie.

— Założysz to — ścisnął ją trochę mocniej. — To rozkaz.

Dziewczynę przeszedł dreszcz. To nie tak, że się przestraszyła. Po prostu czuła, że jak tego nie zrobi, to straci kończynę albo inny wartościowy przedmiot. Wzięła sukienkę i w asyście dwóch kobiet udała się do przebieralni.

Licht odprowadził ją wzrokiem i odetchnął, gdy zniknęła za rogiem. Ona może i się nie przestraszyła. Za to on już tak. Nie tylko się przestraszył, ale i bardzo zmartwił. Co jeśli ją tym zdenerwował? Nie chciał nastawiać jej do siebie negatywnie. Tak już samo się stało.

Po kilkunastu minutach jego asystentka wyszła z przebieralni, wyglądająca całkowicie inaczej w nowym stroju. Idealnie ukazywał jej kształty, a kolor sukienki podkreślał miękkość jej skóry. Podeszła do lustra, obracając się w różne strony. Mogła na początku mówić nie i nadal mówiła nie, ale nie potrafiła powstrzymać kącików ust unoszących się w górę, widząc niektóre zalety dziwnej szaty.

Licht stojący za nią przyglądał się jej jeszcze bardziej szczegółowo.

"Patrz, jakie ma nogi, spójrz wyżej".

"Ona rzeczywiście jest kobietą".

"Ej, Maul halten!"

"Rechtsschaut".

Żeby konflikt wewnętrzny się nie rozwinął, Hikari użył najskuteczniejszego i zawsze słusznego rozwiązania – przemocy. Wziął zamach i mocno klepnął się w policzek przy czym dało się słyszeć głośny plask.

— Co to był za dźwięk? — Sanji odwróciła się w jego stronę.

— Mnie wracającego do zmysłów.

"Olśniewająca".

Wstał i zaczął ją oglądać całkowicie otwarcie ze wszystkich stron, udając, że szuka dziury w materiale, za którą mógłby zmusić sprzedawcę do zejścia z ceny. Po części też to robił.

Kupiec podszedł do nich i zaczęli negocjować cenę. Był nieugięty. Kupiec. Licht nawet nie wiedział, co to bawełna. Spojrzał kątem oka na dziewczynę. Znał jej stan materialny. Opisałby go jako "kopaczka ziemniaków", ale na szczęście zaczęła dla niego pracować. Lecz wciąż nie mógłby jej obciążyć tym wydatkiem, który jeszcze po części był jego zachcianką. Co gorsza, nie mógł tego podciągnąć pod budżet Akademii...

Wyszli ze sklepu z definitywnie lżejszą kieszenią, ale przynajmniej jedno z nich było otwarcie zadowolone z zakupu.

— Pasuje ci — mruknął cicho, czerwieniąc się na policzkach.

Sanji widząc to, uśmiechnęła się delikatnie.

— Miałeś rację, całkiem wygodne.

— Dobrze — rozluźnił się trochę. — Zostań tu na chwilę, muszę coś załatwić. To nie powinno potrwać długo — pogłaskał ją po głowie i jak najszybciej ulotnił się z zasięgu jej pięści.

"On naprawdę nie ma pojęcia o przestrzeni osobistej", pomyślała. Westchnęła cicho. Nie powinno, czyli mogło? Ale co mogła zrobić. Oparła się o ścianę i czekała.

Pięć minut.

Dziesięć.

Piętnaście.

Gdy zaczynała już się niecierpliwić zauważyła, że coś upadło jej pod nogi. Jabłko. Podniosła je i zobaczyła fioletowowłosego mężczyznę z grzywką spadającą mu na lewe oko. Prawe było żółte i przenikliwe, jak u drapieżnego kota, bardzo dokładnie przyglądające się otaczającemu światu. Nosił bladofioletowy frak z mocnymi skórzanymi zapięciami, łączącymi guziki. Na to założona biała peleryna wyszywana złotymi niciami w połączeniu z jasnymi pantalonami dodawały mu królewskości.

Przyglądał się jej z uśmieszkiem, trzymając przy klatce piersiowej stos owoców.

Nadchodzi dziwak nr 2.

— Dzień dobry. Czy mogłaby mi pani pomóc? Zbieram jabłka dla przyjaciela.

— Oczywiście — odparła szybko i zaczęła podnosić owoce z ziemi.

Niegrzecznie byłoby odmówić, należy trzymać klasę.

Gdy pozbierali już wszystkie jabłka, nieznajomy zaczął rozmowę.

— Co panią tu sprowadza, nigdy się z panią nie spotkałem.

— Jestem tu... — Sanji zastanawiała się nad odpowiedzią. Ma powiedzieć, że nie udało jej się dostać do Akademii? W życiu. — Odwiedzam starego przyjaciela. — Tak, tak określiła Lichta jej matka.

— Mhm, interesujące — dziewczyna dałaby słowo, że wywrócił oczami! — A skąd ma pani ten... — wskazał na obrożę na szyi rozmówczyni. — Specjalny prezent.

— Pamiątka rodzinna — mruknęła. Nie podobał jej się. To nie była zwykła grzecznościowa formułka, a wciskanie się w jej życie po kilku minutach od poznania. — Nie przedstawił się pan.

— Ach, tak... Beto Hegamon — uniósł jej rękę do swoich ust i złożył na niej delikatny pocałunek.

Definitywnie dziwak. Tytuł powinien brzmieć "Sanji w krainie dziwaków". Co to w ogóle mają być za gesty, czemu wszyscy zachowują się jak... Nawet nie wiedziała, jak to określić? Ekscentrycy? Obwiesie? Zostajemy przy dziwakach, wieśniaki mogą pojawiać się gościnnie w ekspozycji.

— Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Im San Ji — ukłonił się i zniknął w tłumie.

— Jestem! Nie czekałaś długo? — przed bohaterką pojawił się Licht, machający jej kartką przed nosem.

— Nie... Znaczy tak! — dziewczyna nadal nie mogła wyjść z szoku, skąd nieznajomy dziwak [sic!] znał jej imię.

— Przepraszam — rektor spuścił smutno oczy, jakby na potwierdzenie szczerości swoich słów — ale to było bardzo ważne.

Szatynka, widząc jego reakcję, natychmiast zaczęła uspokajać go, że nic się nie stało.

— Dobrze, gdzie mieliśmy iść?

— Na polanę.

— Mieszka tam czarodziej, który da mi supermoce?

— Czy ty powiedziałaś to na głos?

— Powiedziałam to na głos?

Sanji uderzyła ręką w czoło. Akurat tego nie chciała mówić. Ale jednocześnie była tak ciekawa... Zresztą, kto by nie był? Po co szłaby z niestabilnym czarodziejem do lasu? Chociaż, teraz jak o tym myśli, to nikt nie powiedział jej, że będzie tam coś magicznego... Po co ona idzie z niestabilnym czarodziejem do lasu?! A. No tak. Ten niestabilny człowiek to jej szef. A polityka firmy mówiła, że należy wykonywać jego polecenia i spełniać zachcianki. Dziewczyna rozglądała się na boki szukając łuków albo pistoletów wycelowanych w nią. Chwila. Trochę się przecenia. Zamiast marnować na nią kulkę, mógłby po prostu ją zadźgać albo cokolwiek innego. Dobra, może już trochę odleciała.

— I po co tu przyszliśmy? — owiała polanę wzrokiem. Kwiaty, kwiaty, kwiaty, o, trawa, kwiaty, kwiaty. I wszędzie drzewa. Raczej nic nadzwyczajnego.

Licht zaczął rozpinać guziki płaszcza, przyglądając się jej uważnie. Ona szybko zakryła oczy rękami.

— Nie tutaj! — pisnęła.

— O czym tym myślisz! — po zdjęciu płaszcza rektor odjął jej dłonie od jej twarzy, modląc się, by nie zauważyła jego rumieńca.

Im otworzyła jedno oko. Dobra, ma koszulę. Czyli przeżyjemy jeden dzień dłużej.

— Siadaj — Hikari, uprzednio usiadłszy na rozłożonym na trawie odzieniu, poklepał miejsce obok siebie.

Asystentka szybko pokiwała głową i wykonała polecenie. Co to jest, piknik? Urywasz się z pracy, wyciągasz ją na zakupy, narażasz na spotkanie z kolejnym dziwakiem, a teraz jeszcze urządzasz piknik. Jednakże gdy odwróciła się w jego stronę, nie zauważyła żadnych potraw – uwaga Lichta była całkowicie pochłonięta przez otaczającą go naturę. Zbierał kwiaty, wąchając wszystkie, starannie wybierając, które mogą zostać wplecione do kwietnej korony, którą robił.

Wianek? Poważnie? Przyglądając się jego pracy, Sanji widziała jak dokładnie splata wszystkie łodygi, by był mocny. Ale jednocześnie robił to tak wolno, że była prawie pewna, że to jego pierwszy raz w życiu. Uśmiechnęła się do siebie. Wysoki urzędnik bawi się z kwiatkami.

Po kilku minutach ciszy, zakłócanej tylko dźwiękami lasu i artykulacją frustracji rektora, ten odwrócił się do towarzyszki. Zmrużył oczy i zaczął coś mamrotać. Przedmiot w jego dłoniach zaczął delikatnie świecić. Z jego rąk spłynęły krople krwi – używał magii. Ale... Czemu?

Hikari założył swoje dzieło na głowę asystentki. Szkarłatne kwiaty jakby przesiąknięte magią, oblały ją swoim kojącym zapachem, delikatnie łechtającym zmysł powonienia.

No dobra, dobra, ale po co ten cyrk?

Widząc pytający wzrok dziewczyny, mężczyzna wzruszył ramionami.

— Jeszcze ci tego nie wyjaśnię, ale masz tego pilnować i nigdy nie zdejmować, nie uschnie — rozkazał i zaczął podnosić się z ziemi.

Niby nie wymaga wiele, ale tak naprawdę dla tego dzieciaka trzeba mieć cierpliwość.

***

— Dzisiaj daję ci spokój, od jutra zacznie się poważna praca, pamiętaj i mnie za to wychwalaj.

Sanji wywróciła oczami na słowa Lichta, ale obdarzyła go za to też ciepłym uśmiechem. Zabawny ten jej dziwak.

Przy rektorze stał teraz niski mężczyzna w okularach. Był drobnej budowy, a jego brązowo-rude włosy wydawały się miejscami tracić kolor, co dodawało mu lat, ale piegi i dziecięca twarz redukowały do wrażenie. Ubrany w ciemny krawat i bladoniebieską kamizelkę z odcinającymi się na białej koszuli czerwonymi klapami; złote nici na karmazynowych spodniach wyobrażały różne rośliny... Owoce. Jabłka?

No proszę, proszę, mamy tu dziwaka numer 3, nieco za dużo jak na jeden rozdział, czyż nie?

Oryginał przedstawił się jako Isaac Mole. No tak. Oczywiście. Bo to nigdy nie może być Hiroshi Sato, prawda? Zatem nasz dziwak nr 3 był Dziekanem Wydziału Fizyki, Matematyki i Astronomii oraz bardzo lojalnym fanem rektora, jak Sanji stwierdziła po jego zachowaniu. Ubóstwiający wzrok, świecący iskierkami przywiązania wlepiony w urzędnika, lekko drżący, niepewny głos, który boi się ośmieszenia przed idolem, napięta postawa, jakby przerażona, a jednocześnie podniecona jego obecnością i gotowość na wykonanie każdego jego polecenia. Jeszcze nigdy nie spotkała nikogo tak zapatrzonego w przełożonego.

— To jest panna Im, moja asystentka — przedstawił dziewczynę Licht.

— Miło pana poznać, panie Mole — ukłoniła się i uśmiechnęła przyjaźnie.

Pamiętajcie: nie można robić sobie wrogów z ekscentryków.

Isaac przyjrzał się jej dokładnie. W jego oczach odbiły się przebłyski nieumiejętnie skrywanej zazdrości i Sanji mogła stwierdzić, że starał się o jej stanowisko znacznie dłużej i bardziej zacięcie. W tym momencie zrozumiała ludzi promujących wyższość zbrodni nad cnotą. Ostatecznie dziekan szybko pokiwał głową i skłonił się niezręcznie.

— Cieszę się, że się poznaliście, teraz Isaac cię popilnuje, a ja uciekam. Do zobaczenia, panno Im — błogosławiony Licht na szczęście miał na tyle wyczucia, którego i tak mu brakowało, by nie zwrócić się do niej po imieniu, tym samym nie skracając drastycznie i tak krótkiego już życia zestresowanego pana Mole'a. Niestety trzeba wstrzymać się z błogosławieństwem, bo stawił teraz przed profesorem nie lada wyzwanie. Introwertyczny i spięty; określenie teraz tej sytuacji "niekorzystną dla niego" byłoby bagatelizowaniem.

— Err, ja... Mmm... Panno Im... — mruczał pod nosem, wodził wzrokiem po otaczających ścianach, zastanawiając się lub po prostu nie potrafiąc niczego powiedzieć.

Widząc jego skręcanie się, Sanji ulitowała się nad biedakiem i sama zaczęła mówić:

— Jego Magnificencja prosił by poznał mnie pan z kadrą oraz oprowadził po budynku Akademii — podsunęła.

— A... Aaaa... Tak. To... Możemy. Tak. Najpierw pójdziemy do Nadsekretarza — pisnął i prawie pobiegł, jakby od niej uciekając. Miałaby problem z nadążeniem, gdyby Isaac nie był prawie jej wzrostu.

Ale co to w ogóle jest ten "nadsekretaż"?

— Przepraszam, ale czy...! Och! - Sanji chciała go zapytać, ale zaskoczyła ją jego nagła zmiana "zwrotu" — bo chyba tak to się w fizyce określa – która zwaliła ją także z nóg. Otóż nasz dziekan miał znakomity pomysł ucieczki przed zbliżającym się z zawrotną prędkością niebezpieczeństwem, którego realizację utrudnił obiekt na jego drodze, też zmierzający w jego kierunku, zwący się Sanji. Zatem Isaac wpadł na Sanji, a Sanji wpadła na Isaaca. A to bezładną plątaninę nóg i rąk udekorowało stworzenie zidentyfikowane przez profesora jako zagrożenie.

Dziewczyna obróciła głowę – jedyną część ciała, którą mogła ruszyć, przygnieciona masą dwóch osób – i zobaczyła... Jabłko?

— Isaac, mam dla ciebie prezent... O, dzień dobry pani, nie spodziewałem się, że panią tu znajdę — odezwał się rozbawiony męski głos. Czy to... O, nie. Dziwak nr 2.

— Dzie... Dzie... — Im chciała odpowiedzieć, ale łokieć dziwaka nr 3 skutecznie jej to uniemożliwiał.

Hegamon z gracją wstał i podelektował się jeszcze chwilę widokiem swojego dzieła, po czym podał rękę Mole'owi. Ten podniósł się z dziewczyny i schował okulary do torby. Już dawno nauczył się, żeby w obecności fioletowowłosego trzymać wszystkie ostre i/lub łatwo przekształcalne w ostre przedmioty w zamknięciu.

Sanji zaczęła chciwie łapać powietrze w swoje płuca. Nie zwracała uwagi na uśmiech węża, na przepraszającego profesora ani na to, że nadal siedzi na ziemi. Teraz najważniejszy był oddech.

— W-wszystko w porządku? — wydukał Isaac. Co jeśli wyrządził jej poważną krzywdę? Przecież była asystentką rektora, on go zabije! — Może chodźmy do lekarza? Tak, tak będzie rozsądnie.

— Co? Nie, nie, nigdzie nie musimy iść, nic mi nie jest! — dziewczyna zamachała gwałtownie rękami, by złapać się za głowę, jakby próbując powstrzymać napływającą falę bólu wywołaną wstrząsem.

— No, słyszałeś, Apfel-kun, poradzi sobie. Zaprowadź ją do Bakemono — zachichotał Beto. O czym on mówi? To przez jego dziwactwo. Na pewno.

— Nie! Jeszcze poczuje kre... Nie! Idziemy do Korwina. I nie nazywaj mnie tak — pisnął i złapał towarzyszkę za ramię.

No bo już bez przesady, nie będzie się ona o niego opierać, znowu aż tak mocno nie oberwała.

A może jednak tak.

Ale ona nie chce do Korwina. Co jeśli znowu ją ugryzie?

Dziewczyna nawet nie miała pojęcia, że to samo pomyślał wampir, gdy tylko ją zobaczył. Co jeśli ona znowu go ugryzie? Przecież ona jest chora na głowę. Nikt normalny nawet o czymś takim by nie pomyślał. A ona nie dość, że pomyślała, to jeszcze to zrobiła. Jest niestabilna.

— W czym mogę pomóc? — zapytał, przezornie chowając się za biurkiem pod pozorem przeglądania dokumentów.

Isaac wyczekująco spojrzał na Im. Nie tylko ona chciała się stamtąd jak najszybciej wynieść. Właśnie przebywał w pokoju z dwoma osobami, których ulubionym hobby było dręczenie go.

— Niczego nie potrzebujemy — rzuciła szybko Sanji. Hegamon wywrócił oczami i złapał ją za ramię, prowadząc w stronę wyjścia, specjalnie gwałtownie nią wstrząsając.

— W takim razie, do Bestii!

— Nie, nie, nie! — dziekan wyjątkowo dzielnie stanął w drzwiach, zagradzając tym samym drogę do pieczary potwora swoim ciałem. — Doktorze, proszę wyjść zza biurka!

— Jestem bardzo zajęty — odpowiedź była zwięzła, ale to nie pomogło w odstraszeniu przeciwników.

— Ale...!

— Jestem pewien, że pan Beto ma czas!

Fioletowowłosy zachichotał. Nie był lekarzem, nie miał żadnego wykształcenia w tym zakresie, zainteresowania też nie, a potrzeby... Także nie. Więc co miał? Umiejętności magiczne, które nie wymagały od niego najmniejszego wysiłku. Wystarczy, że kiwnie palcem, a sprawa załatwiona. W każdym razie tak się wydaje. Ale pozory są bardzo ważne, czyż nie?

— Mmm, oczywiście! Ale poświęcisz mi potem chwilę.

Dziwak nr 2 odwrócił się do dziewczyny. Ta gapiła się na niego z szeroko otwartymi oczami. Będzie ją macał czy odprawiał taniec deszczu? A może oba?

Czy pstryknięcie w czoło można nazwać tańcem deszczu lub macaniem, wciąż pozostaje kwestią sporną, jednakże liczy się efekt – Sanji przestało kręcić się w głowie! Ale jak on to zrobił?

— Mihai, mam kilka pytań, jeśli pozwolisz...? — po odprawionym czarowaniu zapytał lekarza, by wyjść z nim do sąsiedniego pokoju.

★ 에필로그°•-

— Apfel-kun, zobacz, co dla ciebie mam! — Hegamon uśmiechnął się szeroko do Isaaca, wręczając mu kosz jabłek.

— Czemu? — dziekan podskoczył. — Za każdym razem! Przestań mnie dręczyć, ja nawet nie lubię jabłek!

— Och? Ale jak to nie? — zza jego pleców wyskoczył Mihai. — A, no tak. Zawsze tak mówisz, żeby nie przyznać jak bardzo je uwielbiasz. No, choć, możesz nam podziękować grupowym przytulaniem!

Continue Reading

You'll Also Like

185K 15.3K 123
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
422K 24.7K 200
„Światło wkrótce przyniesie nieskończoną chwałę i dobrobyt Imperium Firenze, podczas gdy ciemność połknie światło i ostatecznie doprowadzi Imperium d...
833K 53.4K 191
Zostałam oskarżona o próbę zabicia mojej młodszej siostry. Nikt we mnie nie wierzył, nikt nie przyszedł mi pomóc. Nawet moja własna rodzina. Byłam...
52.5K 3.3K 71
Kapitan elitarnych sił specjalnych, Lee Yoon-ah, o której mówiło się, że jest koreańskim nerdem. Jako żołnierz do szpiku kości, w jej życiu nie było...