Narzeczona na chwilę | JUŻ W...

By MonicaMargaret

1.3M 9.9K 2.2K

"Daj światu coś miłego, a odwdzięczy się z nawiązką" - tak brzmi motto Mackenzie Wilson, specjalistki od czys... More

Rozdział 1
Rozdział 3
Wattpadowe Oscary
The Wattys 2016
Dlaczego nie ma więcej rozdziałów?
Widzimy się w kwietniu!
Przedsprzedaż
PREMIERA i gdzie kupić

Rozdział 2

46.7K 2.7K 285
By MonicaMargaret

Muzyka w mediach: Tyler Ward — Some Kind Of Beautiful (ft. Lindsey Stirling)

(Edit: 03.05.2017 — rozdział poprawiony)

Mackenzie

Piętra osiemnaste i dziewiętnaste sprzątałyśmy w sześcioosobowej ekipie. Mnie przypadło pracować z Julią Porter, której buzia się nie zamykała, oraz z Tamarą Hudson, potężną byłą zapaśniczką. Lubiłam je, choć stanowiły bardzo dziwny, lecz nad wyraz zgrany, zespół. Jedna non-stop nawijała, druga milczała jak zaklęta, jedna nosiła ciężkie wiadra i kartony wypełnione jakimiś śmieciami, druga dusiła się po pokonaniu schodów na półpiętro. Julia była drobną blondynką, niższą ode mnie, z uśmiechem przyklejonym do sercowatej twarzyczki, natomiast Tamara — dobrze zbudowaną ponuraczką. Podobno podczas zawodów zdarzył się wypadek: pechowo została uderzona w nerw, którego uszkodzenie kosztowało ją paraliż prawej strony ust. Trzeba mieć naprawdę zatarg ze szczęściem, bo przecież zapasy nie polegają na waleniu się po twarzy. W każdym razie, to pewnie dlatego przypominała niezadowoloną z życia marudę.

— Może po pracy skoczymy na drinka? Przyda nam się odrobina rozluźnienia. — Julia była w wyśmienitym humorze. Już trzeci raz pytała o to samo i zaczynałam się poważnie zastanawiać, czy naprawdę nie słyszała moich poprzednich dwóch odmów, czy też postanowiła ich nie słyszeć, udając głupka przez resztę dnia, bo „może w końcu się skuszę".

— Nie mogę, muszę odebrać Jade ze szkoły — powiedziałam, spryskując okna płynem. Wcześniej losowałyśmy z dziewczynami patyczki, która z nas umyje szyby i jak zwykle padło na mnie. Cóż, przynajmniej nie musiałam ich czyścić od zewnątrz — od tego była inna ekipa.

— Niech ta śmierdząca papierochami starucha ją odbierze. Przecież miała się nią zająć, nie? — Julia nie dawała za wygraną.

— Panna Mester — zaakcentowałam nazwisko kobiety, dając tym samym znak Julii, że powinna zacząć go używać. — Miała zająć się Jade tylko rano, dopilnować, żeby zjadła śniadanie i wysłać ją do szkoły. Ja ją odbiorę, kiedy skończę pracę.

— Jesteś strasznie nudna, Kenzie — stwierdziła Julia, wpychając do worka na śmieci kilka papierów. — Prawda, Tamara, że jest nudna?

Była zapaśniczka wydała z siebie głośne „mmm", które zapewne miało być potwierdzeniem.

— Och, dziękuję bardzo.

— Poważnie, Kenzie. Jeszcze nigdy nie przyjęłaś mojego zaproszenia na drinka. To trochę dziwne, że taka młoda, atrakcyjna dziewczyna, nie robi nic innego, tylko zajmuje się dzieckiem. Przecież nic jej się nie stanie, jak zostanie chwilę sama. Powinnaś wyjść do ludzi, zabawić się, zadbać o swoją przyszłość! — zawodziła Julia, unosząc do góry ręce, jakby wznosiła modły. — O swoją i o Jade.

— Niby w jaki sposób zadbam o przyszłość upijając się w barze? — Zeszłam z drabiny, której używałam do wyczyszczenia górnych partii szyb.

— E, bo w barze można znaleźć jakiegoś przystojniaka? — odpowiedziała pytaniem, używając takiego tonu, jakby chciała obrazić moją inteligencję. — Aleś ty niedomyślna. Przecież wszyscy wiedzą, że bar to najlepszy sposób, żeby kogoś poderwać. I to wcale nie musi być pierwszy lepszy pijaczyna, wierz mi.

Podparła się pod boki, a po chwili dodała jeszcze:

— Czasem to są bardzo porządni ludzie!

Pokręciłam głową i wróciłam do swoich zajęć. Usłyszałam jeszcze, jak Julia prychnęła, niezadowolona z mojego zachowania, po czym zaczęła rozmawiać z Tamarą. Właściwie nie powinnam nazywać tego rozmową, ponieważ tak naprawdę panna Porter prowadziła monolog. Była zapaśniczka czasem tylko wtrąciła jakieś „mmm" lub „agh", które mogły mieć wiele znaczeń.

Nie uważałam się za nudną. Wręcz przeciwnie, kiedy jeszcze studiowałam, byłam stałą bywalczynią nocnych klubów. Wraz z moją najlepszą przyjaciółką, Francescą, poznałyśmy wówczas wielu nowych ludzi. Gdyby tylko Julia o tym wiedziała, z pewnością z wrażenia upuściłaby swoją miotłę! O tak, miałam co opowiadać. Niekoniecznie byłam dumna ze swoich wybryków, ale nie mogłam powiedzieć, żebym czegoś w życiu żałowała. Tamte czasy były pełne dobrej zabawy.

Zbliżała się piętnasta, a więc czas, w którym kończyłyśmy naszą zmianę. Bolały mnie kolana od ciągłego wchodzenia oraz schodzenia z drabiny, ale starałam się nie narzekać. „Dawaj światu uśmiech", myślałam. „Wtedy na pewno ci się odwdzięczy". Dlatego też z zadowoloną miną odstawiłam drabinę na bok i wyszłam na korytarz, niosąc ze sobą wiadro z wodą. Zmierzałam do łazienki, by wylać mydliny, ale w połowie drogi zza drzwi prowadzących na klatkę schodową wyszła Tamara. Nie zauważyłam jej ani ona mnie i żadna z nas nie zdążyła zareagować na czas. Drzwi walnęły we mnie, straciłam równowagę, a chwilę później spektakularnie wylądowałam na tyłku. Wiaderko natomiast z gracją opadło na moje kolana, mocząc niebieski uniform.

— Och! — zawołała Tamara, schylając się i pomagając mi wstać. — Okej? — spytała, przyglądając mi się uważnie. Jej głos był trochę zniekształcony, ponieważ nie mogła dobrze otworzyć ust, ale i tak brzmiała w nim nuta zaniepokojenia.

— Wszystko w porządku — powiedziałam, z żalem spoglądając na swoje mokre ubranie. Świetnie, nie miałam w co się przebrać. — Lepiej pójdę to wysuszyć.

Tamara kiwnęła głową, a kiedy odchodziłam, wciąż się we mnie wpatrywała. Zanim weszłam do łazienki, zauważyłam jeszcze, że chwyciła mop i zaczęła wycierać wodę, którą rozlałam. Dobra z niej koleżanka, powinnam się jej trzymać.

Zdjęłam z siebie koszulę, podchodząc do automatycznej suszarki do rąk, wiszącej na ścianie obok umywalek. Podstawiłam ubranie pod strumień powietrza, jednocześnie zerkając na swoje odbicie w lustrze. Z warkocza wysunęło mi się kilka pasemek, które teraz otaczały moją twarz. Posłałam sobie lekki uśmiech, po czym skupiłam się na suszeniu koszuli.

Poczułam wibracje telefonu w kieszeni spodni. Odłożyłam ubranie na ladę obok umywalki i wyjęłam starą komórkę, spoglądając na wyświetlacz. Dzwoniła Paula Fray, moja przełożona. Chwilę tylko zastanawiałam się, czego mogła ode mnie chcieć, zanim odebrałam.

— Mackenzie, jesteś jeszcze w biurowcu? — spytała, zanim zdążyłam się odezwać. „Dzień dobry i tobie, Paula", cisnęło mi się na usta. Wywróciłam oczami.

— Tak. Coś się stało?

— Właśnie dzwoniła do mnie Laura. Nie da rady przyjść na zmianę, jej matka miała udar. Biedna siedzi w szpitalu i nie odstępuje jej na krok! — zawołała do słuchawki Paula. Musiałam odsunąć telefon od ucha, by nie uszkodzić słuchu. — Niestety nie mam kogo obsadzić na jej miejsce, wszyscy już są zajęci. Musisz zostać dzisiaj dłużej.

— Paula, nie mogę. Przecież wiesz, że opiekuję się Jade — zaprotestowałam. — Niech ktoś inny zajmie jej miejsce. Na przykład Julia, ona nie ma dziecka i z pewnością może zostać.

Źle się czułam zwalając wszystko na Porter, ale prawda była taka, że z nas wszystkich to ona była najbardziej dyspozycyjna. Nie miała męża ani dzieci, mieszkała z bratem i właściwie nie robiła nic innego, oprócz pracy w Warrick Industries z rana i chlaniem piwa wieczorem.

— Julia nie może, ma potem jakieś ważne spotkanie na mieście — odpowiedziała kobieta, a ja ponownie wywróciłam oczami młynka. Ważne spotkanie, akurat. Spotkanie z butelką whiskey! — Tamara nadaje się tylko do noszenia ciężkich rzeczy, Vivian więcej gada niż sprząta, a Caroline została ostatnim razem, kiedy Olga zachorowała. Zostajesz tylko ty, Mackenzie.

Westchnęłam, przytykając dłoń do czoła. Naprawdę nie chciałam zostawać. Obiecałam pannie Mester, że odbiorę Jade ze szkoły. Miałyśmy upiec ciastka i obejrzeć „Krainę Lodu". Jade uwielbiała tę bajkę. Dlaczego to akurat na mnie padło?

Z drugiej strony, kilka dolców więcej z pewnością by mi się przydało. Ech. Nie miałam problemów finansowych, dawałam sobie radę z moją pensją oraz rentą rodzinną, ale i tak czasem musiałam odmawiać sobie przyjemności. Jeszcze nie było źle, kiedy chodziło o nową parę spodni dla mnie samej, ale kiedy odesłałam Jade z kwitkiem po tym, jak spytała, czy kupię jej nową sukienkę, serce mi pękało. Może więc za te nadgodziny sprawię jej mały prezent?

„Daj światu coś miłego, a odwdzięczy się z nawiązką", tak to szło.

— No dobrze.

— Świetnie! Laura zajmowała się piętrem dwudziestym piątym, dwudziestym czwartym i dwudziestym trzecim. Nie martw się, uwiniesz się w trymiga! — zawołała Paula i nim zdążyłam zareagować, rozłączyła się.

Wybrałam numer panny Mester i poinformowałam ją o wszystkim. Nie była zadowolona, chyba miała własne plany na popołudnie, ale mimo to zgodziła się odebrać Jade oraz zająć się nią do wieczora. Byłam jej za to dozgonnie wdzięczna. Obiecałam, że kupię jej cały karton ulubionych papierosów w ramach podziękowania. Zaskrzeczała do słuchawki, chyba się śmiejąc, i kazała mi się nie przepracowywać. Po tym, jak się rozłączyłam, schowałam telefon do kieszeni, ubrałam się i wyszłam z łazienki. Spodnie nadal miałam wilgotne, ale skoro musiałam zostać w pracy kilka godzin dłużej, postanowiłam pozwolić im schnąć w swoim tempie.

— No nareszcie! Ileż można suszyć durną koszulę?! — zawołała Julia, kiedy tylko pojawiłam się w zasięgu jej wzroku. Stały obie z Tamarą przy windach i najwyraźniej czekały na mnie. — Idziemy wreszcie czy nie? Drinki się same nie wypiją!

— Przepraszam, Juls, musimy to przełożyć — powiedziałam, pomimo faktu, że wcale się z nią na nic nie umawiałam. — Muszę zostać dłużej.

— No nie mów, że ta wredna Paula kazała ci wziąć zmianę Laury. Co za jędza! Przecież doskonale wie, że masz pod opieką Jade.

— Nie miała już kogo obsadzić.

Nie wiedziałam, dlaczego usprawiedliwiałam naszą przełożoną.

— Niech sama zostanie, jak tak bardzo potrzebuje kogoś na zastępstwo. Zauważyłyście, że ona tylko siedzi w tej swojej kanciapie i wszystkimi dyryguje? Jakby co najmniej była jakąś prezeską. A jest przecież taką samą sprzątaczką jak my. W dupie jej się poprzewracało od tego całego „menadżerowania". Niby co takiego świetnego zrobiła, że zasłużyła na tytuł managera? Bo jak dla mnie to tylko zbijała bąki, podczas gdy my odwalałyśmy całą robotę za nią. A kto został doceniony? — Potok słów wylewał się z Juliowych ust, a mnie chciało się śmiać z jej bardzo emocjonalnego wyrazu twarzy. Od razu widać było, że jest poirytowana: czerwieniła się i trzepotała rzęsami, jakby jej coś do oczu wpadło. Przy tym bardzo mocno gestykulowała rękami. Tamara, stojąca obok niej, musiała się odsunąć, by nie oberwać.

— Już dobrze, dobrze. Nic się nie stało. Panna Mester powiedziała, że odbierze Jade, a ja zarobię więcej za nadgodziny. — Posłałam dziewczynom szeroki uśmiech.

Julia chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Tamara szturchnęła ją w ramię, więc się powstrzymała. Zamiast tego, przytuliła mnie na pożegnanie i razem ze swoją najlepszą koleżanką weszła do windy. Pomachałam im na do widzenia, po czym metalowe drzwi się zasunęły.

Quinten

Zbliżała się osiemnasta, a ja byłem po czubek głowy zagrzebany w raportach z poprzedniego miesiąca. Chciałem uporać się ze wszystkimi błędami, które piętrzyły się na kartkach przez niekompetencję panny Jacobs. W dodatku musiałem jeszcze przygotować prognozy na najbliższe pół roku, w dziesięciu kopiach, na spotkanie zarządu, które miało się odbyć następnego dnia. Nie mogłem zająć się tym wcześniej przez spotkania biznesowe, których miałem aż pięć tego dnia. A gdyby tego było mało, na rogu mojego biurka leżały dwie niebieskie teczki: jedna opatrzona napisem „Fundacja Marthy Warrick", druga — „Falcon". Obydwa te projekty czekały na moją uwagę od tygodnia i wszystko wskazywało na to, że będą zmuszone czekać jeszcze trochę. Przynajmniej do czasu, aż znajdę nową asystentkę.

Chwyciłem plik kartek, które musiałem skserować i wyszedłem ze swojego gabinetu. Kserokopiarka znajdowała się w biurze panny Jacobs, zaraz za jej biurkiem z jasnego drewna. Położyłem dokumenty na blat, po czym zajrzałem do szuflady maszyny, upewniając się, że nie braknie mi papieru.

Dwie minuty później kląłem na cały głos, w ogóle nie przejmując się, że ktoś mógł mnie słyszeć. Było grubo po osiemnastej, a biuro o tej porze całkiem pustoszało. Jedynymi osobami, które mogłyby mnie widzieć, były sprzątaczki, ale nie słyszałem, żeby winda kogoś przywiozła. Założyłem więc, że byłem sam. Dobrze, bo naprawdę nie chciałem, by potem wszyscy moi pracownicy szeptali między sobą o tym, jak to rozwaliłem kserokopiarkę. A byłem tego bardzo bliski. Ta przeklęta maszyna, jakby na złość mi, wessała na raz za dużo kartek, przez co wszystko się zablokowało. Moje prognozy szlag trafił, lecz — jakby tego było mało — kiedy próbowałem wszystko naprawić, urządzenie zachrzęściło dziwnie i plunęło atramentem wprost na moją koszulę. Każdy by się zdenerwował.

— Co za cholerstwo! — wydarłem się, sięgając po chusteczki, które panna Jacobs zawsze trzymała na biurku. Próbowałem powstrzymać plamę od rozprzestrzeniania się po materiale koszuli, ale najwyraźniej tylko pogorszyłem sytuację. — Cholera jasna!

Z całych sił przywaliłem w kserokopiarkę. Byłem naprawdę wściekły. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś podobnego, chyba los chciał porobić sobie ze mnie żarty. Jak trudne mogło być skserowanie dokumentu? Robiłem to często, kiedy jeszcze na studiach asystowałem mojemu dziadkowi, i nigdy, NIGDY, nie miałem z tym problemu. Co się więc stało z tym cholernym kserem?

— Hej, co zrobiła ci ta kserokopiarka?

Odwróciłem się, słysząc nieznany mi głos. Prawie wypuściłem z rąk chusteczkę, kiedy zauważyłem w drzwiach dziewczynę. Nie spodziewałem się, że ktoś mnie widział czy słyszał, dlatego jej widok bardzo mnie zaskoczył. Nagle poczułem się zażenowany swoim zachowaniem. Byłem prezesem firmy, do cholery, a nie jakąś głupiutką sekretarką. Powinienem więc zachowywać się jak prezes!

Oczy nieznajomej rozszerzyły się, kiedy spojrzała na moją twarz. Prawdopodobnie zrozumiała, do kogo się odezwała.

— Pan Warrick, najmocniej przepraszam... Ja...

— Nic się nie stało. — Przerwałem, przypatrując się jej. Miała na sobie niebieski uniform, więc musiała pracować w sekcji sprzątaczy. Prawdopodobnie przyszła posprzątać moje biuro.

Zrobiła kilka kroków do przodu, wskazując drobną dłonią przeklętą maszynę.

— Mogę? — Jej głos był miękki i dźwięczny.

Kiwnąłem głową, przesuwając się, by zrobić jej więcej miejsca. Podeszła do kserokopiarki, wsadziła dłoń do kasety z papierem. Cały czas na nią patrzyłem. Była bardzo ładna, miała owalną twarz i wysoko zarysowane kości policzkowe. Czarny warkocz zwisał na jej ramieniu, a kończył się prawie przy pasie. Przez chwilę zastanawiałem się, jak długie były jej włosy, kiedy pozostawały rozpuszczone. Nie pomalowała się, jak to czyniły inne kobiety, pracujące w Warrick Industries, ale to wcale nie znaczyło, że wyglądała gorzej.

Płynnym ruchem uderzyła w coś dłonią, a urządzenie zazgrzytało, zapiszczało, po czym zaczerpnęło papier i dokończyło kserowanie. Z otwartymi szeroko oczami spojrzałem na przeklętą maszynę, zastanawiając się, co tak właściwie się stało.

— I już — powiedziała dziewczyna, prostując się i uśmiechając lekko.

— Jak ty to...? — zapytałem oszołomiony, lecz zaraz przypomniałem sobie o manierach. — Przepraszam. Jak pani to zrobiła, panno...?

— Wilson. Mackenzie Wilson, panie Warrick — odpowiedziała z uśmiechem, podnosząc lekko głowę, by na mnie spojrzeć. W życiu nie widziałem bardziej zielonych oczu. — Pracowałam kiedyś w biurze, w którym stała dokładnie taka sama kserokopiarka.

Mackenzie. Interesujące imię. Musiałem przyznać, że było tak samo oryginalne jak ona. Miała bowiem w sobie coś takiego, co nie pozwalało oderwać od niej oczu. Sam nie wiedziałem, co to było. Widziałem mnóstwo pięknych kobiet, osobiście też wolałem blondynki, ale ze swoimi naturalnie zaróżowionymi policzkami wydawała się po prostu... Śliczna.

— Więc zna się pani na prowadzeniu biura?

— Umiem parę rzeczy — odpowiedziała z wesołymi iskierkami w szmaragdowych oczach.

Wtedy coś mnie podkusiło. Może sposób w jaki się uśmiechnęła, a może to, jak poradziła sobie z przeklętą maszyną. Nie miałem pojęcia. Jedyne, co wiedziałem w tamtym momencie było to, że chciałem ją mieć w swoim zespole. Była ładna, wyglądała na inteligentną i już wcześniej pracowała w biurze. „Co mi szkodzi?", pomyślałem. Nie mogłem trafić na kogoś gorszego od panny Jacobs.

— Gratuluję, panno Wilson. Właśnie awansowała pani na stanowisko mojej asystentki — powiedziałem. Zaskoczyłem ją, bo sapnęła cicho i otworzyła lekko usta.

— Żartuje pan?

— Nigdy nie żartuję, jeśli chodzi o pracę. — Chwyciłem ostatnie kartki, które wypluła z siebie przeklęta maszyna, i stuknąłem nimi kilka razy o blat, żeby wyrównać krawędzie. — Chce pani tę pracę?

— Czy... O-czywiście, że chcę. Tak — odpowiedziała, jąkając się. Chyba nie mogła uwierzyć w to, co się działo. Musiałem się powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem, bo naprawdę wyglądała komicznie. Trochę jak ryba, którą wyjęto z wody. Otwierała i zamykała usta ze zdziwienia.

— Świetnie. W takim razie, zaczyna pani od jutra. Ja przychodzę do pracy o siódmej, lecz od pani oczekuję co najmniej piętnastominutowego wyprzedzenia. Z rana lubię wypić kawę, pół na pół z mlekiem, bez cukru. To jest pani biurko — powiedziałem, wskazując blat za moimi plecami. — Jutro poinformuję kadry o pani przeniesieniu i poproszę księgowość, by wyliczyli należną pani pensję. Zgadza się pani?

W odpowiedzi otrzymałem tylko kiwnięcie głową.

— Znakomicie. W takim razie widzimy się jutro — dodałem, zabierając dokumenty i wracając do swojego gabinetu. Musiałem jeszcze posegregować oraz spiąć papiery. Zostawiłem pannę Wilson przy kserokopiarce, a sam zająłem się swoimi sprawami. Cóż, przynajmniej próbowałem się nimi zająć. Prawda była jednak taka, że wciąż myślałem o tej dziewczynie.

Wyglądała na naprawdę zaskoczoną. Uśmiechnąłem się pod nosem, sam nie rozumiejąc, co tak właściwie się stało. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, że zaproponowałem jej tę posadę. Fakt, potrzebowałem asystentki, ale nigdy nie wybierałem ich tak pochopnie. Nawet pannę Jacobs sprawdziłem dokładnie, zanim ją przyjąłem, natomiast panna Wilson... To całkiem inna historia. Jasne, była ładna, ale kompletnie nie w moim stylu, więc na pewno nie zrobiłem tego, by móc być blisko niej. Poza tym, gdyby chodziło tylko o fizyczny pociąg, na pewno nie zaproponowałbym jej pracy, a raczej moje łóżko. Jednak miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że człowiek z miejsca jej ufał.

Westchnąłem. Obym tylko słono nie zapłacił za moją spontaniczność.

Continue Reading

You'll Also Like

270K 7.8K 94
Katy Hilfiger jest typową córeczką tatusia, która zalicza wszystko i wszystkich. Jej ciemnobrązowe, długie włosy, niebieskie oczy i zgrabne ciało to...
350K 14.1K 71
Druga część : "Nienawidzę Cię". Jeśli nie przeczytałeś pierwszej, odsyłam cię do niej, ponieważ możesz nie zrozumieć pewnych faktów i w sumie tam wsz...
4.7K 325 33
Współczesna opowieść o kopciuszku, w której książę okazał się być diabłem. On był samotnikiem, socjopatą i mordercą. Ona była tylko służącą w jego do...
855 61 19
Co jeśli ktoś postawiłby Cię w samym centrum jakiegoś nieprzewidywalnego zdarzenia? Losowość miejsca i czasu Twojego pobytu, zbiegłaby się z losowośc...