wolves of shadow and fire...

By AnabelleNoraColdwell

6.4K 484 55

'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupeł... More

Część Pierwsza
Prolog
1. Rodziny i inne zjawiska tragiczne
2. Zapadanie w ciemność
3. Oczy Alfy
4. Achilles. Parys. Brett.
5. Płomień i pieśń
6. Nemeton
7. Kwestie ludzkie i nadludzkie
8. Jesteśmy tylko nastolatkami
9. Strzała
10. To, co ogień pochłonął
11. Rzeczy obce
12. Prawda
14. Pragnienia
15. Konsekwencje naszych wyborów
16. Specjalność: Ratowanie Życia
17. Plagi
18. Droga w jedną stronę
19. Feniksy nie mają stad
20. W obcym mroku
21. Cadan i synowie Maellana
22. Matka. Ona. Obca.

13. Stawianie warunków

235 22 2
By AnabelleNoraColdwell


Następnego ranka podłączyli jej kroplówkę wypłukującą z organizmu to, co przyjęła. Popołudniu dostała kolejną. Liczyła czas kroplówkami w samotnej sali. Wszyscy jej przyjaciele byli na lekcjach, ojciec w pracy. Ona natomiast nie miała nic lepszego do roboty niż patrzeć jak po kolei, kropelka po kropelce płyn spada do rurki i nią cieknie do żyły, usuwając resztki Adderallu i Dexedrine z jej organizmu.

Kiedy kropelka numer 485 popołudniowej kroplówki spadła z worka, drzwi do sali Lorelai się otworzyły i wkroczył przez nie Winston. Po jego napiętych mięśniach poznała, że szykuje się poważna rozmowa. Wczoraj się wywinęła, ale dziś nie było absolutnie nikogo, kto mógłby im przeszkodzić.

Ojciec rozluźnił krawat i odpiął dwa guziki koszuli nim usiadł. Lor ledwie podciągnęła się na poduszkach nim zaczął mówić.

- To, co wydarzyło się wczoraj absolutnie nie może się powtórzyć, Lorelai – zaczął rzeczowo. – Wiem, że kiedy mieszkałaś w New Haven musiałaś sprostać niewyobrażalnym oczekiwaniom matki, ale tutaj jedynym twoim zadaniem jest bycie zwykłą nastolatką, rozumiesz?

- Trochę za późno, biorąc pod uwagę bycie Feniksem i w ogóle – wypaliła Lorelai.

- Do tego przejdziemy, ale nie teraz. Teraz chcę żebyś wyrzuciła oba te leki. Wiem, że są gdzieś w domu, ale nie będę ci grzebać w szafkach. Jesteś prawie dorosła, Lor. Niedługo skończysz osiemnaście lat – ciągnął Winston. Potarł zmęczoną twarz smukłymi dłońmi. Nie nosił obrączki. I dobrze. Alexandra nie zasługuje na żadne upamiętnienie. – Drugą sprawą jest kwestia szkoły.

Lorelai zamarła.

- To znaczy?

- Nie sądzisz chyba, że po takim czymś będziesz mogła zostać w Beacon Hills High? Dokończysz tam ten rok ale na ostatnią klasę przeniosę cię do Devenford Prep i nie rób takiej miny.

- Tato, to Feniks! Nauczyłam się dawkować oba te leki żeby nie robiły mi...

- Lorelai, do Feniksa dojdziemy – uspokoił ją ojciec. – Chcę mieć cię na oku, presja ostatniej klasy jest jeszcze większa, a w Devenford dostaniesz wszystko czego potrzebujesz żeby dostać się na uczelnię jakiej pragniesz.

Myśli, że robi coś dobrego. Myśli Lorelai nagle krążyły wokoło bycia córką dyrektora, w dodatku taką, której trzeba pilnować jak dziecka. W ogóle jej się to nie podobało. Miała ochotę wrzeszczeć.

I w jej głowie zaświtał pomysł.

- Co Brett robił w twoim gabinecie, kiedy do niego zadzwoniłam? – przyszpiliła ojca wzrokiem do fotela. Winston nie musiał nic mówić, żeby wiedziała. – Jeśli chcesz mnie w Devenford, muszę postawić warunek.

- Lorelai...

- Brett i Lorilee zostaną. Nie wiem jak to zrobisz, ale jeśli ich nie będzie w tej zakichanej szkole, przysięgam, że mnie też tam nie uświadczysz. Wyjadę sobie albo nie wiem... Nie wiem co zrobię, ale jeśli ich tam nie będzie, zrobię to.

Winston potarł kąciki oczu. Był pokonany. Pokonało go ojcostwo, pokonała go własna praca i teraz jeszcze jego własna córka. Kiedy przemówił, jego słowa były ostre, kanciaste.

- Wiesz, że nie mogę sobie od tak wywalać uczniów...

- Nie ma ich, nie ma mnie. Mogę zostać w Beacon Hills High, nie zależy mi.

Oboje wiedzieli kto jest na przegranej pozycji. Winston, nawet jeśli nie powiedział na ten temat nic więcej, zrobił w głowie istotną notatkę: wybrać nowe cele do wyrzucenia zamiast Bretta i Lorilee. Córka jednak miała nad nim okropną władzę.

- Jakieś wieści od mamy? – zapytała Lorelai ojca.

Dopiero teraz przypomniał sobie, że przyniósł jej czekoladowy deser z Venue i wyciągał go z roztargnieniem z papierowej torby. Lorelai rozłożyła sobie styropianowe pudełeczko na kolanach, wzięła plastikowy widelec i czekała na odpowiedź.

Ojciec zacisnął usta w wąską kreskę.

- Nie mów, że przyjeżdża. Błagam, tylko nie ona...

Pokręcił głową.

- Ma ważną konferencję w Atlancie. Najwyraźniej banda starych politologów jest ważniejsza niż jej własna córka – Winston wyglądał jak ktoś na skraju załamania nerwowego, ale Lorelai postanowiła nie mówić tego głośno.

- Dobrze, że nie przyjechała – Lorelai dziabała widelcem deser czekoladowy wyobrażając sobie, że to głowa Alexandry. – Nie chcę jej tutaj. Kiedy do niej zadzwoniłam, nawet nie chciała ze mną gadać. Też była na konferencji. Czy ona w ogóle jeszcze bywa na uczelni?

Winston zmarszczył brwi.

- Dzwoniłaś do niej?

- Kiedy dowiedziałam się o Feniksie. To nie ma większego znaczenia – Lor unikając spojrzenia ojca wsadziła wreszcie trochę deseru czekoladowego do ust. Rozpłynął się jak pianka, przyjemnie drażniąc jej kubki smakowe absolutną słodyczą. Dopiero kiedy przełknęła, zdecydowała się dodać coś jeszcze. – Wrócę do szkoły na egzaminy? Chyba, że zamiast odpowiadać na to, wolisz mi powiedzieć, co się ze mną do cholery dzieje?

- Jak wolisz.

- Więc pogadamy o Feniksie – Lorelai podsunęła ojcu styropianowe opakowanie. Spróbował deseru jak kiedy była mała i jedli na spółę gofry. – Od jak dawna wiesz?

Doskonale znała odpowiedź, ale chciała ją usłyszeć od niego.

- Święta. Miałaś kilka lat. Znaleźliśmy cię z matką w samym środku ognia podczas kolejnej kłótni – wyjaśnił dość pobieżnie, ale Lor znała już szczegóły. – Potem, cóż... Alex uznała, że jeśli to zignorujemy, samo minie. Nie minęło.

- Nie minęło – Lorelai powtórzyła. – Wolałbyś, żeby minęło? Albo żeby mnie to ominęło?

Winston zmarszczył czoło i pomiędzy jego brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Coś podpowiadało Lorelai, że ojciec się waha. Wyglądał jak ktoś niepewny co ma dokładnie powiedzieć. A Winston rzadko kiedy nie wiedział co powiedzieć.

- Zawsze byłaś dość nadzwyczajna, Lor – powiedział w końcu. – To tylko kwestia czasu, żeby wszystko wyszło na jaw.

- Mama tak się skupiła na pogadankach o bezpiecznym seksie że zapomniała mi powiedzieć, że mogę płonąć jak ludzka pochodnia – Lorelai wcisnęła sobie do ust jeszcze trochę deseru czekoladowego. Powoli znikał z pojemnika. Zapomniała o liczeniu kropelek w kroplówce. – Wiedziałeś, kiedy się z nią żeniłeś?

- Że będzie zołzą czy że moja córka będzie Feniksem?

Lorelai roześmiała się. Po raz pierwszy od kilku dni na serio się roześmiała.

- Na to pierwsze muszę odpowiedzieć, że nie. Na początku była w porządku. Później coś się zmieniło. Na drugie, cóż... powiedziała mi o małej przypadłości w jej rodzinie – Winston wzruszył ramionami.

Lorelai wiedziała, a przynajmniej podejrzewała, kiedy matka tak okropnie się zmieniła. Lor miała brata, Patricka, którego jej matka nazwała po Patricku Swyazem po tym, jak zobaczyła go w Wykidajle i Dirty Dancing. Patrick urodził się dwa lata przed nią i umarł dość nagle w kwietniu; miesiąc przed jej urodzeniem. Rodzice niezbyt wiele o tym mówili; matka unikała tematu, ojciec sprawiał wrażenie kompletnie niewzruszonego, ale Lorelai wiedziała, że Alexandra wolałaby by to Patrick siedział tutaj gdzie Lorelai siedzi teraz, i żeby żył.

Czasem wyobrażała sobie jakby to było, gdyby żył. Lubiła myśleć że Patrick wyglądałby jak ojciec, ona jak matka i byliby takim rodzeństwem, które za sobą skoczyłoby w ogień. Kłóciliby się, to jasne. Kiedy by się przepraszali – jedno przynosiłoby drugiemu jego ulubioną pizzę i jedliby ją razem oglądając filmy z Patrickiem Swayze albo ich ulubione odcinki serialu Gilmore Girls, chociaż pierwszy odcinek telewizyjnego hitu ukazał się długo po narodzinach Lor.

Ją nazwali po syrenie z germańskiej legendy; syrena zwodziła marynarzy i doprowadzała ich statki do katastrof na skałach. Nawet jeśli miała to być kara za to, że to ona żyła a Patrick umarł, jej drugie imię, Bridget wzięło się od irlandzkiej bogini ognia, i teraz musiała przyznać, że miało ono sens.

- Zastanawiasz się czasem jak by to wszystko wyglądało, gdyby Patrick jednak żył?

- Nie – powiedział ojciec zbyt szybko, by mogłoby to być prawdą. – Lepiej dla niego. Nie przechodził przez tą całą masakrę z rozwodem i w ogóle. Lorelai, musisz zrozumieć, że to, co stało się ze mną i twoją matką było nieuniknione.

Lorelai wpatrywała się w jego twarz; minę, zmieniającą się ze zmęczenia w ojcowską troskę.

- Bo jest egoistką? Skupioną na sobie, egocentryczną karierowiczką, która traktuje każde najmniejsze potknięcie jak błąd godny kary śmierci?

Winston westchnął i wstał. Podszedł do okna, rozchylił delikatnie wertykale. Kiedy mówił, już na nią nie patrzył.

- Byliśmy młodzi. Niedoświadczeni. Jak kretyn przyjechałem do tego kraju za piękną Amerykanką z głową pełną pomysłów i magnetyzującym charakterem. I nie zrozum mnie źle, nie ma nic złego w młodej miłości. Problem zaczyna się, kiedy zaczyna być zobowiązaniem i kiedy czujesz, że dajesz z siebie wszystko, wypruwasz sobie żyły i nie możesz dać już więcej. A kiedy kochać trzeba za dwie osoby, takie wypalenie jest nieuniknione. Trzeba wiedzieć, kiedy odejść. Poza tym, fenomenalną matką też nie jest.

Lorelai nie mogła nie przyznać mu racji. Natychmiast pomyślała o wszystkich książkach, które przeczytała i próbowała sobie przypomnieć cokolwiek o miłości. O tym jak powinna być. Poległa, przynajmniej na razie, ale jeszcze do tego wróci.

Ciche pukanie wyciągnęło ich z rozmowy. Lorelai krzyknęła „PROSZĘ" i do sali szpitalnej weszła Lydia z pomarańczowym segregatorem w dłoniach.

- Przyniosłam ci rzeczy ze szkoły. Dzień dobry panie Montgomery.

- Pójdę po kawę i pogadam z lekarzem o jutrzejszym wypisie – ojciec szybko znalazł wymówkę, żeby zostawić je same.

Kiedy zniknął za drzwiami, na twarz Lydii wpłynął plotkarski uśmieszek. Rozsiadła się wygodnie na krawędzi łóżka Lor, segregator rzuciła na fotel i wyciągnęła na nim nogi obute w karmelowe botki.

- Chciałabyś mi coś powiedzieć?

- Deser czekoladowy? – zapytała Lorelai. – Czy chodzi ci o coś innego?

Lydia zacmokała kręcąc głową.

- Brett Talbot.

Lorelai westchnęła przeciągle. Przeczesała palcami włosy i wkurzająca maszyna od której nadal jej nie odłączyli przyspieszyła pikanie.

- Nie ma o czym gadać.

- Ten mały monitorek mówi inaczej. Jest przystojny, jest wilkołakiem i... czego mu brakuje? – Lydia wydęła wargi. – Poza tym, coś mi mówi, że trochę tu wczoraj posiedział... A twój uśmiech mówi mi, że mógłby ci się nawet spodobać.

Lorelai poczuła ucisk w żołądku. Zaczerwieniła się na tyle delikatnie, że Lydia nawet nie zauważyła. Oczywiście, że Brett jej się spodobał – był a tyle pociągający, że gdyby nie znalazł jej w tak kompromitującej sytuacji jak dławienie się własną krwią na noszach medycznych – już byłby jej. Tylko że Lorelai nie była pewna, czy by tego chciała.

Wielokrotnie, a nawet dzisiaj między liczeniem kropelek w kroplówkach, zastanawiała się, czy ona się w ogóle do tego wszystkiego nadaje. Miała kilku chłopaków i całkiem ich lubiła; Chris był zabawny, Thomas przystojny i trochę arogancki, Oliver doprowadzał ją do szału, ale jego toksyczność pociągała ją jak magnes. Był też Levi... Levi się zabił.

Każdego z nich kochała na jakiś swój sposób, ale nigdy, przenigdy nie czuła więzi na poziomie takim, jaką odczuwała w pewien sposób z Brettem. Od chwili kiedy uścisnęła mu dłoń w Venue tamtego wieczoru i za każdym razem kiedy go widziała, iskierki przeskakiwały między nimi a jej własne serce gubiło jedno lub dwa uderzenia. To jednak nie było przyziemne, ludzkie, wytłumaczalne. To było ponad poziomem pojmowania, ponad wszelkim wyobrażeniem - nieludzkie. Lorelai nie była pewna czy to udźwignie. I czy w ogóle chciałaby to dźwigać. A jeśli Brett nie miał pojęcia o tym połączeniu, tym lepiej.

- Był tu, bo przypadkiem wybrałam jego numer. Nie widziałam absolutnie nic. To był cud, że w ogóle udało mi się do kogoś zadzwonić – wyrecytowała Lorelai. Nauczyła się tego po wyjściu Bretta.

Lydia zrobiła wszystkowiedzącą minę jakby czytała wszystko, co działo się w myślach Lorelai.

- Każdy kogoś potrzebuje. Nawet diabeł potrzebuje przyjaciela, jeśli o to chodzi – odgarnęła włosy z czoła Lor matczynym gestem. – Mam wrażenie, że potrzeba nam trochę oddechu, nie sądzisz? Nie chciałabyś tak po prostu odetchnąć pełną piersią?

- Ostatnio kiedy próbowaliśmy, ktoś prawie zrobił ze mnie szaszłyk. No i egzaminy... Poza tym...

- Poza tym, w mieście jest taki klub, Sinema – Lydia machnęła niedbale ręką słuchając wymówek Lorelai. – Pójdziemy w następną sobotę, jak wydobrzejesz.

To było jak obietnica utrzymująca Lorelai przy życiu. Myślała o tym, kiedy następnego dnia ją wypisywali, kiedy oddawała ojcu pomarańczowe fiolki czując się przy tym jak narkomanka wracająca do domu z odwyku.

Nagle jej pokój stał się całkowicie pusty, chociaż wszystko w nim było tak, jak to zostawiła w drodze do szkoły tamtego dnia. Czy to był wtorek? Może czwartek? Jaki dziś dzień? Zerknęła na wyświetlacz telefonu. Wtedy musiał być wtorek.

Na samą myśl, że czekał ją jeszcze tydzień w domu, Lorelai miała ochotę rozsadzić sobie płuca ogniem od środka. Wszystko byłoby dobre, tylko nie to. Miała zdecydowanie za dużo czasu. Dlatego zajmowała się wszystkim po kolei. Uczyła się, sprzątała, gmerała w starych rzeczach taty i rozpakowywała pudła przesłane przez matkę. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że te rzeczy nie należą do niej.

Jej kurtki, spodnie, bluzki i swetry. Wszystko pachniało inaczej niż ona. Dlaczego zmieniła się aż tak bardzo w tak krótkim czasie? I czy wszyscy inni też to wiedzieli? 


jest trzynastka xXx wiele przed nami 

Continue Reading

You'll Also Like

4.8K 543 21
Powieść jest w trakcie tworzenia, publikowana jest na brudno. Kiedy napisze całość do końca, każdy rozdział będzie poprawiony i z pewnością poszerzon...
Mate By GS

Fantasy

248K 10.5K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
15K 877 37
Po zakończonej, jak i wygranej bitwie o Hogwart, uczniowie wracają powtarzać rok jak i skończyć edukację. Dużo się zmieniło, natomiast sami uczniowie...
439K 20K 198
To jest opowieść o. pewnej dziewczynie z białymi włosami i fioletowe oczy to Leslie Sperado. I mieszka z rodziną Sperado,którzy mają posiadającą taje...