YINYANG TIGER

By milkychimy

20K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki

589 74 108
By milkychimy


                  Charlie posyłał swój szarmancki, wyuczony uśmiech stronę błysku fleszy, które kierowane były centralnie w jego stronę, odkąd zdążył tylko postawić swoją stopę na powierzchni innej, niż wnętrze samochodu służbowego. Momentalnie fala pytań, próśb o zamienienie kilka słów, z co trzecią dziennikarką uderzały w niego niczym pociski.

„Co pan myśli o silnym demokratycznym przeciwniku?".

„Czy czuje pan poseł zagrożenie ze strony Vincenta Lawrence'a?".

„Ostatnia wypowiedź pana Lawrence'a wpłynęła na pana pewność wygrania wyborów?".

W ostatnich dniach Charlie miał wrażenie, że częściej słyszał imię kandydata na prezydenta ze strony opozycji, niżeli swoje własne z ust najbliższych. Miał wrażenie, że już przymusowo jego postać zestawiano z Vincentem, a media nakręcały wojenną otoczkę między ich dwójką, chcąc zaszczuć w ich obu jeszcze większą wolę do skakania sobie do gardeł.

W tym momencie, gdy tylko o jego zmysły obijało się to jedno, konkretne imię, widział wygrawerowane litery w aktach, zdjęcie do dokumentów przypięte tuż obok i pustą historię życia tego mężczyzny. Widział tylko możliwe czarne scenariusze, w których Vincent okazuje się nie być tą osobą, za którą się przedstawiał. Wiedział jednak, że nabijanie sobie myśli możliwym przekrętem politycznym ze strony demokratów i tego faceta bez posiadania rzetelnych, jawnych dowodów było samoistnym odciąganiem się od sprawy kampanii. Dlatego też Charlie jedynie przycisnął mocniej telefon do swojego ucha, wsłuchując się w uspokajający głos swojej kobiety po drugiej stronie. Ku jego boku zmierzał wiernie z kamienną twarzą Miles, wyglądając niczym nieznacznie chudszy ochroniarz, a po drugiej stronie Vivienne obcasami biła o posadzkę, przewyższając nimi nawet dźwięki fleszy i krzyki odtrącanych na boki dziennikarzy.

Dopiero gdy przekroczyli próg placówki telewizji państwowej, cisza zapuściła spokojem uszy zestresowanego tak nagłą burzą wokoło niego ludzi. Spokój i nikła swoboda przegnały z ciała Charliego niepotrzebny stres i niepokój. Dzięki temu mógł całą uwagę oddając delikatnemu, kobiecemu głosowi uciekającemu z głośnika przyłożonego do ucha telefonu.

— Oddychaj, Charlie. Jest dobrze tak? Pamiętaj, że mentalnie trzymam cię za rękę — rzuciła swobodnie i uspokajająco Ruby, dobrze wiedząc, jak ukoić nerwy swojego chłopaka.

Na dźwięk jej delikatnych, idealnie dobranych słów czarnowłosy zaciągnął drażliwie powietrze w płuca. Czarnowłosy uśmiechnął się delikatnie, nie zauważając nawet kątem oka, jak Vivienne szepnęła coś Milesowi na ucho, odłączając się od nich.

— Tak. Dziękuję ci, kochanie. Od razu mi lepiej na sercu — zaśmiał się delikatnie, umykając spojrzeniem w stronę Milesa, który na te cnotliwe słówka imitował odruchy wymiotne. Charlie szturchnął go ramieniem.

— Mam przerwę w pracy, więc będę z Elianą oglądać cię na żywo! Będziemy trzymać kciuki, abyś zagiął tę tlenioną blondynę.

Mimo to gdzieś na jego niewyraźnej twarzy pojawiał się przebłysk nerwów. Charlie nie był już pewien, czy bardziej stresuje się wywiadem na żywo do południowego wydania wiadomości, czy też spotkaniem oko w oko z Vincentem. Nie chciał w końcu pokazywać, że cokolwiek wywęszył na jego temat ani tym bardziej, że się go boi.

Wkroczył z Milesem do jednej z kilku garderób, gdzie zaszczycił go krąg makijażystek, chcących przypudrować jego nos przed klątwą świecenia w obiektywie kamery. Usiadł wraz ze wpatrzonym w ekran komórki Milesem na jedną ze skórzanych kanap, zarzucając zgrabnie nogę na nogę.

— Nie ma chyba innej możliwości, nie? Jak już wygram wybory, to załatwię ci futerko z takiego jasnego włosia, przyszła Pierwsza Damo.

Spokój Charliego nie potrwał jednak długo, ponieważ nagłe, siarczyste wręcz uderzenie w jego zaznaczone wyrobionymi mięśniami udo zostało wymierzone prosto z ręki Milesa. Czarnowłosy zerknął w jego stronę, widząc jedynie zgrabny, kuszący, wredny uśmieszek.

— Twój materiał na futerko dla miłości życia właśnie tam stoi.

Wskazał ukradkiem ręką za próg otwartych na oścież drzwi od garderoby. Charlie momentalnie ubiegł za wskazaniem spojrzeniem. Dostrzegł na końcu jednego z jasnych, przejrzystych holi trzy, wysokie sylwetki.

Słońce przebijało przez ogromne, pokaźne okna jednego z wyższych pięter budynku telewizji. Tuż obok windy, o srebrzyste barierki opierał się Florence Vasquez, kartkujący z zaangażowaniem jakieś niesamowicie ważne dokumenty, z których wiedzą dzielił się z drugim mężczyzną, głównym tematem zainteresowania Charliego. Blond kosmyki świeciły w blasku południowego słońca słodkim miodem, podkreślając przy tym karmelową karnację Vincenta. Jego chude nogi zakrywały jedynie długie, garniturowe spodnie, swoimi koniuszkami łaskoczące urokliwie skórzane mokasyny. Natomiast opływający miód z kosmyków niemalże rozpływał się na cienkiej, czarnej koszuli. Wzrok Charliego ubiegł na drobniejszą, trzecią sylwetkę między dwoma mężczyznami. Szczupła kobieta, Azjatka o ciemnych włosach w odcieniu przebijającym po sobie nutę lśniącego granatu, odziana w czarne, puchate futerko, kontrastujące ze skromną torebką od Chanel dawała poczucie bogactwa. Niemalże perfekcyjnie wpasowywała się do Vincenta, a nim Charlie zdążył pomyśleć o tym, że ta dwójka wyglądałaby jak zgrana, nadzwyczaj zapatrzona w siebie i w swoje bogactwo para, czarnowłosa kobieta ujęła zgrabnie ramię mężczyzny, rozglądając się badającym wzrokiem po okolicy.

Jego spojrzenie zaczepiło się na postawie samego w sobie kandydata na prezydenta, który nikle przestępował z nogi na nogę, nie przerywając jakiegoś niesamowicie ważnego tematu z Florence.

Denerwował się?

Charlie momentalnie przejechał koniuszkiem języka po kąciku swoich warg. Podsunął ponownie telefon pod swoje ucho.

— Ruby, słońce, oddzwonię do ciebie wieczorem w hotelu. Muszę kończyć, kocham cię — rzucił niezgrabnie, nawet nie wsłuchując się w odpowiedź dziewczyny. Zamiast tego pośpiesznie nadusił czerwoną słuchawkę, swój telefon momentalnie rzucając na kolana siedzącego tuż obok niego kolegi, który zagubiony prześledził postawę przyjaciela niezrozumiałym spojrzeniem.

— Coś się stało?

Charlie jak gdyby nigdy nic podniósł się z siedziska z wrednym, nieprzewidywalnym uśmieszkiem.

— Znasz powiedzenie „przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej"? — mruknął zagadkowo, jednak Milesowi nie zajęło dużo czasu na rozszyfrowanie tego szyfru.

Ślepia rudzielca o mało co nie wypadły z oczodołów, a sam mężczyzna momentalnie poderwał się z miejsca, mało co nie zbierając szczęki z podłogi.

Charlie nie patrząc za siebie ruszył prędko na główny korytarz, rozbijając stukot swoich lakierków o idealnie wymyte, beżowe kafelki. Był w stanie domyślić się, że Miles momentalnie wpadł w panikę, nie wiedząc, jak zatrzymać swojego przyjaciela przed możliwą katastrofą i zapewne odpalającego już system „Anty-dziwno-pomysłowy Charliego", dzwoniąc po prostu z alarmem S.O.S. do Vivienne.

— Dzień dobry, dawno się nie widzieliśmy, panie Lawrence — zanucił z pełnym szacunkiem w głosie, siląc się na pogodny, zadowolony uśmieszek.

Jego słowa zwróciły dopiero ich uwagę, przez co Florence w mgnieniu oka przymknął z hukiem teczkę, którą do tej pory trzymał otwartą w dłoniach.

— Dzień dobry, rzeczywiście. Musieliśmy się nieustannie mijać — odpowiedział Vincent, jakby wyuczoną, pełną dziwnie wygórowanej życzliwości i skromności kwestią.

Charlie zwrócił się w stronę jedynej w tym towarzystwie kobiety. Teraz mógł przyjrzeć jej się z bliska. Azjatycka urodna promieniowała już z daleka. Dorodne, pełne wargi odznaczone były czerwonawą pomadką, idealnie dopasowując się z pozostałą częścią delikatniejszego już makijażu. Pod ciemnymi włosami przenikały kolczyki ze szczerego złota podobnie z resztą drogiej, pięknej biżuterii. Wysunął swoją dłoń w jej stronę na powitanie.

— Nie poznaliśmy się chyba jeszcze, poseł Charlie Wilson — przedstawił się miło.

Ku jego zdziwieniu jednak kobieta wydawała się tym ruchem przerażona. Zdezorientowana skakała spojrzeniem z wyciągniętej przez czarnowłosego dłoni ku jego twarzy, robiąc przy tym niepewny, drobny krok w tył. Wyglądała, jakby ktoś pierwszy raz przemówił do niej, do tego oczekując jeszcze odpowiedzi, której jej umysł nie potrafił poskładać. Charlie zamrugał zdziwiony. Kobieta jakby w geście błagania o pomoc, przysunęła się bliżej swojego mężczyzny. Zdezorientowany poseł zerknął w jego stronę, doglądając, jak Vincent obejmując dyskretnie swoją kobietę, rozcierając ciepłem dłoni jej ramię.

— Wybacz, zaskoczyłeś ją. Moja narzeczona jest Chinką. Rozumie dużo po angielsku, ale niestety mało potrafi powiedzieć. Jest trochę nieśmiała — wyjaśnił zgrabnie Vincent. Czarnowłosa wpatrzona była w postawę swojego mężczyzny, zaraz pewnie i zgrabnie kiwając głową, jakby w duchu cieszyła się, że Vincent odpowiedział za nią.

Charlie miał dziwne przeczucia wobec niej. Nie lubił oceniać ludzi po pierwszym spojrzeniu, jednak sama w sobie kobieta nie wyglądała na taką szczęśliwą, jaką mogłaby być kobieta bogatego, przystojnego, a do tego młodego adwokata, jeszcze do tego zestawu startującego na kandydata prezydenta kraju. Wyglądała na rozpieszczaną. Jej ciało pokrywały ubrania od drogich projektantów, była zadbana i piękna, jednak jej pewność wydawała się zginąć, wraz z momentem, kiedy Vincent zerknął w jej stronę. W ciemnych ślepiach Chinki emanował strach. Przeraźliwy, okrutny strach, a Charlie naprawdę chciał sobie tłumaczyć jej reakcję stresem związanym z całą sytuacją wokoło i spotkaniem nieznanych jej do tej pory ludzi.

Mimo to Charlie posłał jej szeroki, zgrabny uśmieszek, po raz kolejny wyciągając swoją dłoń, jednak tym razem z szokującym asem w rękawie

— Przepraszam. Nazywam się Charlie Wilson — odpowiedział nieznacznie łamliwym i zapomnianym już przez szyk lat chińskim, budząc już nie tylko zdziwienie dziewczyny, Vincenta i Florence, którzy wymienili się zszokowanymi spojrzeniami tuż za plecami Charliego.

Kobieta powoli i niezgrabnie puściła ramię swojego narzeczonego, wyciągając ją w stronę Charliego, zaraz pozwalając sobie ścisnąć z żarliwą niepewnością jego dłoń. Poczuł chłód skóry kobiety, która swoim wyglądem wydawała się gorąca, niczym samo słońce.

— Yang Serenity. Miło mi...

Mimo wszelakich niepozornych wrażeń Serenity wydawała się o wiele milszą personą, niż jej ukochany. Tylko jakim cudem osoba tak pogodna i nieśmiała, związała się z takim gburem jak mężczyzna tuż obok niej? Nie chciał zarzucić związku dla pieniędzy czy innych korzyści, jednak była to pierwsza myśl nasuwająca mu się w głowie.

Spojrzenie Charliego ubiegło jednak niepewnie w dół, uciekając od nieśmiałego spojrzenia kobiety. Przesunął powoli wzrokiem po jej ramieniu obitym ciepłym, czarnym futerkiem i nadgarstek malujący się kilkoma brzęczącymi bransoletkami ze złota. Jego uwagę przykuł jednak ślad tuszu na zewnętrznej stronie dłoni Serenity. Z zaciekawieniem odwrócił więc jej rękę, nim ta zdążyła go puścić, momentalnie zalewając się zimnym potem. Wystraszony czarnowłosy odskoczył wystraszony.

— O matko — odparł z dziwną ulgą, jedną ręką łapiąc się za lewą pierś, a drugą wskazując na bardzo realny tatuaż obrzydliwego pająka. — Wygląda prawie jak prawdziwy. Przepraszam, mam straszną arachnofobię — zachichotał zawstydzony poseł, uciekając skruszonym spojrzeniem po pozostałych mężczyznach.

Vincent splątał swoje ramiona na klatce piersiowej, kiedy Serenity ponownie przywarła do jego ciała ufnie, zupełnie tak, jakby bliskość mężczyzny miała zaoferować jej ochronę przed każdym możliwym niebezpieczeństwem.

— Nie spodziewałem się, że potrafisz mówić po chińsku — rzucił już po angielsku.

Brzmiał, jakby kpił z Charliego.

— Umiem kilka zwrotów, kiedyś marzyło mi się zostanie poliglotą. No widzisz, panie Lawrence. Teraz musisz się postarać, aby obrażać mnie w mediach, nigdy nie wiadomo, jakim językiem również posługuję się biegle — zaśmiał się sucho. Chytrość i zadziorna mimika twarzy miodowowłosego w ciągu sekundy spadły z jego polików, rozbijając się niczym drogocenna porcelana tuż pod ich stopami. To rozbudziło jeszcze większą pewność siebie Charliego, który przejechał koniuszkiem języka po kąciku swoich warg, od razu nachylając się dyskretnie w stronę przeciwnika. — I tak na marginesie. Angielski potrafię perfekcyjnie. Dlatego polecam ci uważać, kogo nazywasz marnym dachowcem. — Wyciągnął ramię tylko po to, aby wbrew restrykcyjnej przestrzeni osobistej mężczyzny, poklepać go swawolnie po ramieniu. — Powodzenia dzisiaj. Liczę na iście dżentelmeńską bitwę.

                    Światła odbijały się ogromną falą fleszy od nieznacznie przypudrowanych nosów, niszczyły wszystkie próby zakrycia wizualnych niedoskonałości, a krzyki ludzi zza kamer wypełniały całe studio nagraniowe. Kilka poleceń padło w powietrzu. Kamery wraz z wrzaskiem zostały zwrócone w stronę ogromnego, medialnego studia, gdzie za plecami dwóch polityków i skromnej prezenterki roznosił się olbrzymi ekran, w tym momencie zanoszący za sobą odcienie błękitu. Wraz z krzykiem głównego dyrektora planu kilka ostatnich poprawek z rąk makijażystek zostało porzuconych, a same kobiety uciekły z głównego planu, gdy tylko informacja o nadawaniu na żywo zaniosła się między ścianami. Przy długim, białym stole siedział tylko on, prezenterka telewizyjna i Vincent. Adwokat naprzeciwko niego wydawał się niezroszony stresem. Jego mimika twarzy zgubiona była w głębokich przemyśleniach, wzrok do tej pory dziarsko wbity miał w pustą przestrzeń na drugim końcu pomieszczenia, jedynie co jakiś czas wzdychając jakby ze skromnym znudzeniem czy wypychając prawy policzek językiem. Charlie w przeciwieństwie do niego nie potrafił usiedzieć na miejscu. Nieustannie wiercił się i odwracał za poszukiwaniami Vivienne, która odkąd opierdzieliła go za wtykanie kija w mrowisko, jakim było zaczepianie Vincenta, nie zaszczyciła go już swoją uwagą. Mimo to sam Charlie nie stresował się jakoś wybitnie, w sumie to nawet nie miał czym.

A przynajmniej wmawiał sobie, że nie stresuje się wcale tym, że to jego pierwsza, publiczna konfrontacja z Vincentem i to jeszcze na żywo.

Wraz jednak z jego nerwowym przełknięciem irytującej, stojącej w gardle guli, czerwona dioda na głównej kamerze się zaświeciła. Siedząca między nimi kobieta w mgnieniu oka uśmiechnęła się pogodnie, biorąc między palce niewielki plik kartek, do tej pory leżący swobodnie na stole tuż przed nią.

— Witam serdecznie, to jest popołudniowe wydanie wiadomości, ja nazywam się Leah Giles, a dziś w studiu wraz ze mną jest pan Vincent Lawrence, adwokat a również kandydat spod partii demokratycznej. — Czarnowłosa odwróciła się w swoją prawą, posyłając pogodny, delikatny uśmieszek w stronę blondyna, który odwzajemnił gest w ten sam sposób, cicho witając się pod nosem. Prezenterka od razu po tym odwróciła się w drugą stronę, czyniąc dokładnie to samo, tyle że w kierunku Charliego. — Oraz poseł republikański Charlie Wilson. Witam panów serdecznie — odpowiedziała sprawnie, pozwalając Charliemu na posłanie dyskretnego uśmieszku. — Ostatnie dni przyniosły za sobą ogromny szum medialny. Wszystkie nagłówki huczą od zaciętej linii walki o stanowisko prezydenta kraju obu panów, a portale typu Twitter zacierają się w sporach między wyborcami. Dzisiaj jednak zainteresujemy się tym, co do powiedzenia na ten temat mają sami kandydaci. Panie Lawrence? — Zwróciła się prędko w stronę blondyna. — Jest to pański debiut na arenie politycznej. Myśli pan, że wzburzenie sił medialnych oraz internetowe poparcie pańskiej kandydatury wpłynie jakkolwiek na rzeczywisty wzrost szans na wygranie przez demokratów wyborów?

Charlie nawet nie wydawał się zdziwiony, że pierwsze pytanie, jak na odstrzał padło w stronę Vincenta. Wokół niego rozgrywała ogromna burza. Osoby poniżej wieku wyborczego, a zainteresowane polityką kraju, zachwycały się każdym aspektem egzystowania młodego adwokata. Twitter pod hasztagiem z nazwiskiem kandydata opływał w zdjęciach i rozwodzenia się z piękna i przystojności mężczyzny, jego elokwencji oraz tego, jak mądrą w swoich słowach osobą się wydawał. Natomiast środki masowego przekazu zapychały się wiadomościami odnośnie tego, jak nagle wysunięta została jego kandydatura.

Mimo to Charlie wykorzystał ten moment na przeanalizowanie postawy Vincenta. Do tej pory miał okazję widzieć jeden nieliczny wywiad z tym mężczyzną, który w znacznej większości obleciał go bluzgami po tym, jak blondyn zaatakował go publicznie. Dlatego teraz też wytężył swój wzrok, śledząc każdy najmniejszy ruch adwokata naprzeciw siebie. Vincent wziął powolny wdech w płuca, odwracając spojrzenie od kobiety, aby wbić je w spojrzenie kamery. To nieznacznie zdziwiło posła. Ludzie przeważnie wpatrywali się w swojego rozmówce, nawet gdy ich rozmowa była uwieczniana przez obiektyw. Vincent jednak zdawał się dobrze o tym wiedzieć, a mimo to posłał w stronę odbiorców oglądających to na żywo szeroki uśmiech, prostując się swobodnie.

— Media nie stanowią tu większego znaczenia. Napisać lub przeczytać w Internecie można wszystko, a zaznaczyć finalnie na karcie zupełnie co innego. Ludzie pełni niewiedzy i nieufności kierowali swój głos poprzez opinie innych wypisywane na portalach tego typu. Natomiast osoby świadome wagi swojego wyboru pokierują się rzetelnymi informacjami — odpowiedział ze spokojem Vincent, a wraz z każdą kropką na końcu jego zdania, prezenterka kiwała poczciwie głową. — Plotki, domysły czy teorie zamieszczane w Internecie są jedyną wielką propagandą, nieznacząca nic w momencie, gdy ludzie pragną w tym kraju poważnych zmian. Zmian, których raczej nie przyniesie im kolejna kadencja republikanów.

Tu została wbita w Charliego jawna igiełka. Piłeczka została przebita na pole przeciwnika, jakim w tym momencie był spokojnie i w ciszy słuchający wypowiedzi swojego wroga Charlie. Prezenterka, jakby zaszczuta trucizną sensacji, momentalnie odwróciła się w stronę drugiego polityka.

— Co o tym myśli poseł partii rządzącej, panie Wilson?

Charlie splątał swoje palce na blacie stołu, prostując się zgrabnie i pewnie. Samemu jednak nie zabierał spojrzenia z twarzy prezenterki, w przeciwieństwie do swojego poprzednika.

— Muszę się niestety zgodzić z panem Lawrence'em. Media mają ogromną siłę w kwestii politycznej, jednak w tym momencie sztuczne rozcieranie pierwszej linii ognia w relacji demokraci-republikanie niewiele zmienia. To jedynie bezczynne próby podsycania ognia, aby roznieść go jeszcze dalej, a nie próby przekonania innych do swojego zdania i poglądów — wytłumaczył zgrabnie czarnowłosy, za co zyskał nieznacznie zdziwione spojrzenie Vincenta i uniesioną delikatnie jedną brew.

Charlie cudem stłumił uśmiech dumy na ustach, nie wracając już jednak spojrzeniem do postaci kobiety prowadzącej ich rozmowę. Zamiast tego aż drastycznie wbił je w sylwetkę przeciwnika po drugiej stronie.

— Ciekawi mnie jednak jakie „zmiany" ma na myśli pan Lawrence.

Vincent skubnął językiem po kąciku własnych ust, nie odrywając spojrzenia od postaci posła.

— Przykro mi to mówić, drogi pośle, ale republikanie w ostatnich pięciu latach stracili na zaufaniu obywateli. Dopuścili się wielu nieodpowiednich zagrań, ignorując przy tym szereg okrutnych problemów.

— Może pan sprecyzować swoje myśli? — poprosił, wyprzedzając znacznie prezenterkę, która uchyliła nagle swoje usta, zapewne chcąc zadać to samo pytanie. Zamiast tego jednak zaangażowana zamknęła bez słowa swoje odznaczone lekką pomadką usta, wbijając zaciekawione spojrzenie prosto w postać Vincenta, który na moment zamilknął.

Powoli zasięgnął palcami po plik dokumentu umiejscowiony tuż pod jego palcami. Skubnął językiem opuszek palca, zaraz przewijając trzy, może cztery kartki, aby znaleźć odpowiedni, upragniony szyk tekstu. Nie wydawał się ani trochę zagięty prośbą przeciwnika. Zupełnie tak, jakby był na to przygotowany, co zaskoczyło Charliego. Spodziewał się wymijających odpowiedzi, z których słynęli demokraci.

Dlatego teraz nieznacznie zestresował się, gdy blondyn po minucie uniósł pewnie głowę ku górze, posyłając ku niemu słodki, delikatny uśmieszek.

— Demokraci od lat zajmują się sprawami, które najmniej tej uwagi potrzebują. Nie chcę umniejszać innym sprawom, z którymi partia rządząca radzi sobie odpowiednio, jednak czy naprawdę mamy zamiar ignorować rosnący z roku na rok wskaźnik samobójstw wśród dzieci i młodzieży? Partia rządząca jakoś w głębokim poważaniu ma to, że normalni, szarzy ludzie muszą zaciągać kredyty, aby leczyć swoje zdrowie psychiczne. Nie wspomnę nawet o życiowych długach w przypadku śmiertelnej choroby czy nawet złamanej nogi. Jednak ciężko dostrzec stracone życia ludzi, których uderza piętno płatnej opieki zdrowotnej, kiedy myśli się tylko o tym, jak ukradkiem ściągnąć jak najwięcej pieniędzy z i tak już pogrążonych w biedzie podatników — zrzucił suchym, ciętym tonem Vincent, sprawiając, że prezenterka, jak i Charlie momentalnie zdębieli. Blondyn nie wydawał się jednak na tym przystopować, ponieważ przerwał jedynie na moment, aby zerknąć w stronę swoich zapisków. — Odnośnie do podatników nie możemy zapomnieć też o kwestii ubóstwa, która na przestrzeni ostatnich pięciu lat wzrosła aż o dwadzieścia pięć i trzy dziesiąte procenta. To dużo jak na pięć lat. A z tego, co wiem, poseł wychowywał się w nie najbogatszym sierocińcu. Czy sprawa biednych, żyjących na zasiłkach ludzi nijak pana obchodzi w chwili, gdy samemu udało się panu dostać do samej władzy?

Słowa Vincenta padły na jego ramiona niczym najcięższa skała, zrzucona tuż z samego nieba. Czarnowłosy poczuł, jak momentalnie pot zasadza się na jego skórze pod cienkim kołnierzykiem białej, idealnie wyprasowanej koszuli. Sam za to uśmiechnął się nerwowo, wciskając palec pod jeden z przeźroczystych guzików, aby odjąć sobie męki nagłego poczucia tracenia oddechu.

Teraz jednak gdy kamera najechała na niego w duchu oczekiwania zaciętej odpowiedzi, poczuł na sobie spojrzenie nie tylko obiektywu, nie tylko prezenterki oraz Vincenta, ale samych tysięcy odbiorców, którzy możliwie przerwali konsumowanie obiadu albo pogłośnili stację radiową, aby usłyszeć odpowiedź drugiego posła. Charlie niezgrabnie uśmiechnął się, starając grać pewnego, jednak był pewien, że wszystkie pudry, które zastosowano na jego twarzy, w tym momencie rozmywały się po jego skórze wraz z potem, który podkreślił nikły stres mężczyzny.

— Tak, rzeczywiście, partia rządząca w ostatnich latach skupiła się na innych sprawach niż wymienione przez pana, jednak nie zmienia to faktu, że w moich postulatach zawarta jest obietnica złożenia projektu ustawy wnioskującej o zasiłki i polepszenie życia dla osób z cięższą sytuacją finansową. Chyba nie przeczytał pan programu przed przyjechaniem tutaj. — Odwrócił kota ogonem, całe pełne presji i żaru światło obsadzając w tym momencie nad głową swojego przeciwnika.

Vincent jednak nie wydawał się tym zagraniem jakoś wybitnie zaskoczony. Wydawało się, jakby w rzeczywistości był on głównym, wszechwiedzącym narratorem ich powieści, który dobrze wiedział, jak ich historia potoczy się dalej.

— Przykro mi to mówić, ale ciężko mi wierzyć w jakiekolwiek obietnice pana i pańskiej partii — westchnął z udawanym utrapieniem, strącając blond kosmyk sprzed swoich oczu. — Ciężko wierzyć obietnicom, które na słomiane słowo składane są od tylu lat, a mimo to nic w kraju nie posunęło się w stronę lepszego, poza grubszym portfelem prezesa Dawsona. Wie pan, co najbardziej frustruje mnie w losach naszego kraju, kiedy ponowne rządy wygrają republikanie? — zapytał, jakby retorycznie, nawet nie oczekując odpowiedzi od Charliego.

— Niebywale mnie to ciekawi — zasugerował poseł, podjudzając jedynie klimat w całym studio.

Wydawało się, jakby mimo niskich temperatur na zewnątrz, w studiu nagraniowym zasiał się środek czerwca i wysokie, gorące temperatury. Charlie czuł, jak z każdym mocniejszym spojrzeniem Vincenta w jego stronę, topił się w lepkim, przeraźliwym pocie. Mimo to nie odbierał sobie pewności siebie i profesjonalizmu. Patrzył w oczy swojego wroga, który uśmiechnął się perfidnie na dziarską odpowiedź oponenta, zaraz opierając swoje oplecione szeregiem srebrnych sygnetów i pierścionków dłonie na blacie. Kuszący, zwycięski uśmiech zalewał kąciki jego ust, pobudzając atmosferę na coraz to wyższe sfery temperaturowe, a sam mężczyzna nieznacznie wychylił się w jego stronę, podnosząc z siedziska i umykając koniuszkiem języka po kąciku swoich warg. Jego głos normalnie był niesamowicie ciężki i niski, jednak jego największe, głębokie dno dało się wyczuć dopiero w chwili, gdy płynny język chiński rozlał się po całym studiu nagraniowym.

— Twoje stanowisko w nim. Dlatego czeka cię los Yin, kiedy ja będę górował tytułem Yang.

                      Reszta dnia przysporzyła Vincentowi jedynie kolejnych nerwów, zacierając przy tym szlak satysfakcji, jaka rozlała się w nim w chwili, gdy na jego słowa w studiu telewizyjnym, Charlie nie był w stanie odpowiedzieć. Ich konwersacja z prezenterką trwała jednak o wiele dłużej, zacierając się z czasem antenowym, jaki był dla nich przeznaczony, jednak reszta tematu nie pozwoliła mu już na dłuższe pastwienie się ponad zdesperowanym posłem. Po zakończeniu nagrywek Charlie nie potrafił spojrzeć mu w oczy.

Vincent wrócił do zarezerwowanego mu hotelu dopiero około godziny osiemnastej. Zmęczenie w tym momencie znacznie przeważało na jego humorze, z czym wiązały się też jego jedyne w tym momencie pragnienia, jakim był kieliszek wina, zdjęcie tego przeklętego krawatu i włączenie w końcu social mediów, aby dojrzeć artykuły i wpisy na Twitterze, chwalące go za jego oryginalny pocisk wymierzony w stronę posła.

Z taką więc ulgą przekroczył stopień windy na odpowiednim piętrze, odszukując w kieszeni marynarki swojej karty do apartamentu. Ciche westchnienie zgubiło się na ustach, a karta okręciła się zgrabnie między chudymi, kościstymi palcami mężczyzny, kiedy przystanął swobodnie przy odpowiednich drzwiach. Przesunął kartą z logiem hotelu po czytniku, a mechaniczny pisk dał mu znać o otworzeniu drzwi. Blondyn barkiem pchnął brązowawe, dębowe drzwi. Od razu zrzucił marynarkę dręczącą jego zmęczone całym dniem ramiona.

Nie zdążył jednak zrobić niczego innego, ponieważ momentalne, głośne kroki rozniosły się po apartamencie. Nim się obejrzał, już otoczyła go dwójka mężczyzn, która stanowczo zbyt ufnie przyległa do jego ciała.

— Vincent, jestem z ciebie taki dumny! — wyrzucił żwawo rozczulony Florence, obejmując go odważnie.

Do ciała blondyna momentalnie zaszczepiła się gęsia skóra i nagłe, poczucie obrzydzenia wraz z tak nagłą i niechcianą bliskością. Nie zdążył jednak nawet spróbować odepchnąć od siebie starszego mężczyzny, ponieważ zaraz z drugiego boku zaatakował go drugi, a długie, fioletowawe kosmyki otarły mu się nieprzyjemnie o polik. Vincent od razu wyczuł w nich zapach Marshalla, który ochoczo chichotał coś pod nosem, sprawiając, że jego pachnący alkoholem oddech odbijał się nieprzyjemną mgłą o odsłoniętą skórę na szyi mężczyzny. Zdruzgotany tak nagłą bliskością blondyn próbował wyrwać swoje ramiona spod okupacji silnych mięśni obu mężczyzn, jednak wszystko szło na marne. Odchylił się dyskretnie w tył, czując, jak obrzydliwe dreszcze przenikają przez całą powierzchnię jego skóry. Warknął siarczyście, łapiąc między dłonie chude barki czarnowłosego, odrywając go do siebie z grymasem wymalowanym na polikach.

— Przestrzeń osobista!

Wbrew jego złości, żaden z jego towarzyszy nie odsunął się od niego na oczekiwaną odległość. Jedynie Marshall odskoczył na nieznaczne trzy centymetry, teraz jednak chuchając oddechem niosącym zapach drogiego, czerwonego wina prosto w jego twarz.

— Na wąsa Smoka, Vincent, byłeś tak seksowny! To porównanie do Yin i Yang. — Marshall rozpłynął się, pokazując z palców słodką okejkę. — To był totalny sztos! Jeszcze ta mimika twarzy w porównaniu z argumentami... ten peć posikał się w gacie do samego twojego spojrzenia! — ciągnął dalej fioletowowłosy, z każdym kolejnym słowem odsuwając się od Vincenta, kręcąc przy tym, niczym polna wróżka wokół własnej osi.

Dłonie Florence w mgnieniu świetlnej sekundy znalazły się po bokach głowy zmęczonego mafioso, a że Vincent był o połowę głowy wyższy od Vasqueza, czarnowłosy wbrew jego woli pociągnął go w dół, składając pełen emocji, nagły pocałunek na środku czoła zaskoczonego blondyna.

— Przysięgam, pozwolę ci mordować każdą chińską nastolatkę na środku ulicy, tylko mów tak dalej! Zaorałeś Wilsona, tak, jak jeszcze nikt go nigdy nie zaorał! — rzucił oczarowany, dopiero wraz z cmoknięciem zszokowanego do maksymalnego poziomu Vincenta, pozwalając sobie na odsunięcie od niego i wkroczenie powolnym, dyskretnym krokiem w głąb apartamentu. — Wszystkie media od południa tylko krzyczą o pierwszym polityku, który zdołał w konwersacji zaciąć posła Wilsona. Nikt jeszcze nigdy tego nie zrobił, chłop z każdej sytuacji potrafił wybrnąć. Byłeś świetny, nawet przez moment w ciebie nie wątpiłem.

W rzeczywistości wątpił nieustannie, a Vincent dobrze o tym wiedział, ale przez nagminne ocieranie chustką wyjętą z kieszeni swojego czoła, nie myślał nawet o uwzględnieniu tego. Blondyn westchnął jedynie obrzydzony w stronę dwójki mężczyzn, którzy uciekli w głąb jego apartamentu, goszcząc tutaj jak u siebie. Odpuścił im finalnie, po czym ruszył zgrabnym krokiem do przestronnej kuchni, gdzie Daiyu odpieczętowała drugą butelkę wina, rozstawiając cztery kieliszki z hotelowego zestawu. Zmęczony przesunął drażliwie krzesłem po idealnie wypolerowanych płytkach, opadając na nie z ciężkim westchnieniem. Po jego przeciwnej stronie pośpiesznie zasiadł rozemocjonowany Marshall oraz Florence, a Daiyu powolnym, zgrabnym ruchem rozlała drogie, włoskie wino do czterech kieliszków, podając je mężczyznom.

— Mówię ci, Vince. Republikanie to teraz srają w gacie na sam widok twoich kolejnych posunięć po wygraną — odpowiedział pewnie Marshall, zaczesując fioletowawe kosmyki, aby po zbiciu szkła z alkoholem z dwójką pozostałych mężczyzn, upić pewny, duży łyk.

Vincent jednak omiótł go jedynie sporadycznym spojrzeniem. Sięgnął palcami do jednego z górnych guzków koszuli, odpinając go z nieznaczną agresją i niedbalstwem, nie zważając nawet na to, że jego krawat nieznacznie poluzował się, nadając mu niechlujnego wyglądu.

W rozmowę wplątał się Florence, który upił drobny łyk swojego trunku, zaraz odstawiając z hukiem kieliszek na blat.

— Jeszcze nie srają w portki. Są zapatrzeni w siebie, pewni wygranej Wilsona. Już teraz wspierają go partyjnie, jak my Vincenta, mimo że nie powinni. Dlatego powinniśmy im zaszkodzić i przeszkodzić.

Vincent jednak nie wydawał się nawet w jednym stopniu zainteresowany. Zamiast tego sięgnął powoli do swojego kieliszka z alkoholem, pozwalając sobie na wypicie całej zawartości jednym, zachłannym i niedbałym łykiem. Czuł, jak procenty mierzwią jego przełyk i uderzają do głowy, dając momentalne ukojenie nerw spotęgowane całym dzisiejszym dniem.

Dwójka mężczyzn do tej pory zajęta rozmową ogólnopolityczną, dopiero teraz umknęła w jego stronę nikłym, jakby pewnym zastanowienia spojrzeniem. Marshall nieznacznie skrzywił się, opadając na oparcie krzesełka i krzyżując swoje ramiona na klatce piersiowej, niczym obrażone dziecko.

— Nie możemy go po prostu „pif-paf"? — mruknął, sprawiając, że wicedyrektor Florence jedynie złapał się za głowę. — No co? W Yijing najlepszym sposobem na pozbycie się niszczącego plany przeciwnik było rozstrzelanie go. I to najlepiej jeszcze publiczne, aby wszyscy jego pracownicy widzieli, jak ginie ich marny przywódca. Prawda, że tak jest, Vince? — dopowiedział Marshall, odwracając się porozumiewawczo w stronę blondyna, który jedynie wiernie pokiwał głową, pokazując przy tym jednak swoje nagminne zmęczenie.

— Ale my pracujemy na zasadach polityki, a nie mafii. Nie możemy go zabić, nagłe morderstwo drugiego, silnego kandydata byłoby aż zbyt podejrzane i mogłoby przesunąć wybory w czasie. A zmusić go do rezygnacji siłą również nie możemy. Wzbudzi to zbyt wielkie podejrzenia. — Na jego słowa Marshall pokiwał niezgrabnie głową, wyglądając przy tym na niebywale smutnego i rozczarowanego. Mimo to Florence nie zważał na niego, zamiast tego wbił na moment swoje zamyślone w zupełnie innych sferach spojrzenie prosto w ubrudzone czerwonym, włoskim winem szkło, zagryzając niezgrabnie swoją dolną wargę. — Powinniśmy przeszkodzić w jego kampanii. Ukazać go jako kogoś niekompetentnego. Nawet możemy go ośmieszyć. To zawsze jakkolwiek wpłynie na ludzi, szczególnie kiedy wykreujemy Vincenta na poważnego, zadbanego i zorganizowanego. To tak zwany „efekt aureoli". Przystojny, młody i zadbany mężczyzna w garniturze daje momentalne wrażenie inteligentnego i uczciwego. Co innego w przypadku Wilsona, którego inteligencją i zorganizowaniem przewyższa każdy średnio rozgarnięty szympans — westchnął nikle Florence, opierając swój policzek na nadgarstku.

Natomiast Vincent słuchał słów obu mężczyzn, czując, jak nagle wypite procenty powoli rozluźniają jego mięśnie. Czuł, jak wszystkie nerwy powolnie i mozolnie uchodzą z niego, mimo że ciągłe poczucie odcisków dłoni dwóch mężczyzn na jego ciele nie znikało i zapewne nie zniknie zbyt szybko. Teraz jednak samemu nawet wpłynął do rozmowy Marshalla i Florence, przywracając na główne sceny swoich myśli postać Charliego.

Wilson wyglądał na rozgarniętego. Był przystojny, uśmiechał się pogodnie i szczęśliwie, jednak jego wypowiedzi momentami były niezgrabne, ukazywały jasno jego roztargnienie w każdej możliwej sytuacji życiowej, a on sam w rzeczywistości był jednym, wielkim, żałosnym bałaganem. Te cechy jednak byłoby im ciężko udowodnić, zostając przy tym anonimowym i nie posilając się w wywiadach czy na wiecach wyborczych o obrażenie prywatnych aspektów drugiego kandydata.

Musieli więc zasięgnąć po możliwe słabości oraz lęki.

Spojrzenie miodowołosego jakby momentalnie uciekło w stronę dziewczyny, która siedziała tuż obok niego. Daiyu nie była zainteresowana ich rozmową. Popijała wino i próbowała przykleić na nowo do paznokci odklejony diamencik. Pognał wzorkiem po ciemnej skórze, zatrzymując się na kościstej dłoni, pokrytej charakterystycznym tatuażem.

Czarny, ogromny, chudy i dla niejednego niesamowicie obrzydliwy pająk.

A wraz z widokiem tuszu wbitego pod skórę dziewczyny, nad jego głową zapaliła się nagle jaśniutka żaróweczka.

— Wiecie, co? Chyba mam pewien świetny pomysł.

Continue Reading

You'll Also Like

49K 3.2K 47
Siedemnastoletni Chanyeol - przyjaciel Kyungsoo, z powodu braku drugiej połówki, postanawia założyć konto na portalu randkowym, dla homoseksualistów...
1.4M 36.1K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...
13K 909 16
Co by się stało gdyby Hailie znów miała taką relację z braćmi?Jak by się potoczyło życie jej dzieci?I jakie niebezpieczeństwami sprowadzi ich nazwisk...
83.6K 8.7K 70
Będąc odważnym splotł ich dłonie ze sobą. Ucieszył się, kiedy starszy ani nie wyrwał ręki, ani jakkolwiek nie zaprotestował. Ba! Baekhyun był wręcz z...