TWO SHINING HEARTS | RISK #1

Autorstwa itsmrsbrunette

185K 6K 7.2K

~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpal... Więcej

WSTĘP
Prolog
1. Gorzej być nie mogło.
2. Nie patrz tak na mnie.
3. Decyzja zapadła.
4. Połamania nóg.
5. Jestem twoją dłużniczką.
6. Idź do domu.
7. Nie doceniasz mnie.
8. Ale z ciebie egoista, stary.
9. Tego jeszcze nie grali.
10. Winni się tłumaczą.
11. Życie za życie.
12. To wy ze sobą nie kręcicie?
13. Nie ze mną takie gierki.
14. Głupi zawsze ma szczęście.
15. Otwórz się na uczucia.
16. Nie chcę twoich tłumaczeń.
17. Pieprzyć moralność.
18. To przecież Ethan.
19. Jedyna szansa.
20. Nasza mała tajemnica.
21. Wóz albo przewóz.
22. Ja i tylko ja.
23. Nie wychodź.
24. Moment zwątpienia.
25. Puste słowa.
26. Jedenaście dni.
27. Miarka się przebrała.
28. Nie jestem taka łatwa.
29. Nie zaczynaj czegoś, czego nie umiesz skończyć.
30. Sprawy się skomplikowały.
32. To i wiele więcej.
33. Dotyk szczęścia.
34. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
35. Moje bezpieczeństwo.
36.1. Cyrk na kółkach.
36.2. Napraw to.
37. Banda idiotów.
38. Teraz albo nigdy.
39. Początek końca.
40. Bezsilność.
Epilog
Podziękowania

31. Kilka słów.

2.5K 116 191
Autorstwa itsmrsbrunette

Dzień dobry, misie. Przychodzę do Was ze spóźnioną niespodzianką mikołajkową! Z góry dziękuję za komentarze i aktywność pod hasztagiem. 

Rozdział jest dla mnie ważny pod względem opisów uczuć, także wczytajcie się uważnie. Miłego czytania x

twitter: #shiningheartsIMB

      Bardzo często rozmyślałam nad sensem tego wszystkiego. Żyliśmy, aby jutro już być może nie istnieć. Znikaliśmy ze świata naszych bliskich jak kartka wyrwana z kalendarza. Zostawialiśmy ich bez pożegnania, z nierozwiązanymi konfliktami i masą niewypowiedzianych słów. Wtedy wszystkie wspólne chwile, obietnice, zdania przestawały mieć znaczenie. Bo pozostawaliśmy już tylko mglistym wspomnieniem, które w obliczu czasu wkrótce stanie się nieczytelne. Przestaną o nas mówić i będą żyć tak, jakby nas nie było. Gdy jednego dnia pojawimy się w ich myślach, może uśmiechną się na tę wizję. Przykre, że na co dzień nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak ulotne było życie każdego z nas.

      Chłód torturował moją zmarzniętą skórę na rękach i brzuchu odkrytym przez krótki top. Z ust wypadała para spowodowana zimnem, którym się nie przejmowałam. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w szare niebo, które wkrótce powinno przekształcić się w zupełną czerń. Marcowy wiatr rozwiewał moje rozpuszczone poplątane włosy i uderzał o ciało, dając mi poczucie, że jeszcze egzystowałam. Sama nie wiem, ile czasu siedziałam już w tym miejscu. Może minął kwadrans, a może parę godzin i choć byłam bardziej skora do potwierdzenia drugiej opcji, nie mogłam mieć pewności. Tak naprawdę czas przelatywał mi przez skostniałe palce jak ziarenka piasku.

      Byłam pochłonięta myślami. Bardzo dokładnie analizowałam swoją pozycję i stanowisko, które zajęłam w tej skomplikowanej sytuacji. Doszłam do wniosku, że czas zadać sobie pytanie, co tak właściwie czuję.

      Cóż, nigdy nie byłam dobra w te klocki. Mówiąc nigdy mam na myśli ostatnie trzy lata, przez które wypracowałam sobie system ochronny, który polegał na zatrzymaniu uczuć i decydowania emocjami. Początkowo miałam z tym spore problemy. Mimo starań, w dalszym ciągu bardzo szybko się przywiązywałam. Z czasem jednak skorupa, którą próbowałam zbudować, coraz głębiej się we mnie zakorzeniała. Z każdym dniem łatwość w kontrolowaniu uczuciowej jak i twardej strony potęgowała się i bez problemu dawałam sobie z tym radę, Nagle zaczęłam gubić swoje emocjonalne wcielenie, a działanie zgodnie wyłącznie z rozumem i obojętnością stało się dla mnie tak naturalne, że wręcz automatyczne. Takim sposobem zrodziła się obecna Destiny Dallas.

      Wiele razy słyszałam od moich bliskich, głównie przyjaciółek, że powinnam przestać się blokować i otworzyć na uczucia. Sądziły, że robię to specjalnie, ukrywam emocje, których odczuwam cały wachlarz. Do teraz nie są w stanie pojąć, że to przestało być zależne ode mnie. Życie ukształtowało mnie w ten, a nie inny sposób. Nie zamykam się. Zwyczajnie nie potrafię darzyć ludzi głębszymi uczuciami. Nie chodzi o to, że nie chcę. Ja po prostu tego nie umiem.

      Nawet przyjaźń postawiłam na tak wysokim szczeblu, że ciężko przychodzi mi określenie w ten sposób relacji, które reszta nazwałaby przyjaźnią bez żadnego problemu. W takim razie co z miłością? Cóż, nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, ani nawet w tę po nieco dłuższej znajomości. Oczywiście, istniała i gdzieś w głębi sama na nią liczyłam. Jednak ja już poznałam ból, który się z nią wiązał. Wiedziałam, że niosła za sobą wyłącznie cierpienie i krzywdę. Naprawdę nie wiem, co musiałoby się stać, abym rzeczywiście się zakochała. Na ten moment nie wyobrażałam sobie skierować do jakiegoś człowieka słów kocham cię w romantycznym wydźwięku. Nie mówię, że nigdy, ale teraz nie potrafiłam odnaleźć w sobie cienia szans na miłość. Ja nie umiałam kochać. Już nie.

      Ale to też nie wyglądało tak, że byłam kompletnie znieczulona. Po prostu głębsze uczucia przychodziły mi po dłuższym czasie niż moim znajomym, a dodatkowo umiałam nad nimi panować. Miałam ten problem, że kiedy coś rzeczywiście zaczynało się we mnie rodzić, nie potrafiłam zarejestrować tego w umyśle. Od tak dawna odczuwałam tylko powierzchowne emocje, że mój mózg nie przyswajał czegoś innego do wiadomości. Lecz ja nie byłam głupia. Potrafiłam zajrzeć w głąb siebie i dowiedzieć się czegoś więcej.

      Ethan Pierce był ciężkim przypadkiem. Pojawił się w moim życiu zupełnie niespodziewanie i początkowo wydawał się tylko kolejnym półgłówkiem z ciężkim do przetrawienia poczuciem humoru i nieco zawyżoną samooceną. Właśnie - początkowo. Z czasem zaczęłam tolerować jego towarzystwo. Później zdobył trochę mojej sympatii, co zawdzięczać mógł tylko swojemu charakterowi. Gdyby rzeczywiście okazał się typowym, dzianym sportowcem z wybujałym ego i brakiem klasy, który traktował kobiety jak zabawki i każdej nocy sypiał z inną to nie obcowalibyśmy ze sobą zbyt długo.

      Ale Ethan był tego przeciwieństwem. Nie cechowała go dwubiegunowość, nie zmieniał humoru co kwadrans, nie wstydził się emocji, nawet tych mniej przyjemnych i przede wszystkim wprowadzał do mojego życia sporo zamieszania. Od zawsze sądziłam, że mi to nie pasuje, lecz i to polubiłam. Zamęt zaczął mi się podobać. Intrygowały mnie wszystkie nasze dziwaczne wycieczki, potyczki słowne i zaczepne spojrzenia. Intrygował mnie przypadkowy dotyk, jego zapach i te cholerne tęczówki w kolorze sztormu, w których powoli tonęłam. Intrygował mnie on cały.

      Sama nie wiem, kiedy zaintrygowanie przerodziło się w czystą ciekawość. Cząstka mnie zapragnęła go poznać. Rozebrać ze wszystkich sekretów i uprzedzeń. Dzień po dniu przekonywałam się, że miał w rękawie jeszcze wiele asów, o które w życiu bym go nie podejrzewała. Imponował mi swoją otwartością. Tym jak troskliwy bywał, mimo że w zamian dawałam mu chłód i wywracanie oczami. Nie zniechęcała go moja postawa i zamknięcie w sobie. Nie poddawał się, ale nie był też nachalny i natarczywy, choć czasem używał na mnie tych swoich podstępków, które mnie do czegoś zmuszały.

      Doskonale pamiętam pierwsze miesiące naszej znajomości. Byłam taka nieugięta, bezkompromisowa i uparta. Mam wrażenie, że miał ze mną naprawdę ciężko. Zawsze musiałam mieć ostatnie zdanie i nie zgadzałam się z nim praktycznie w niczym, czasami wyłącznie dla zasady. Aż nagle mnie podmieniono. Gdy znajdował się blisko, coraz częściej zdarzało mi się iść na ugodę, odpuścić obronę własnego zdania. Niepokoić zaczęłam się w momencie, w którym wszystko to, co postrzegałam za niemożliwe i niedostępne, w jego obecności przychodziło mi wręcz zbyt naturalnie. Nieświadomie wpuszczałam go do swojego życia, pozwalając sobie na drobne gesty, takie jak współczucie czy chęć okazania wsparcia. Powoli puszczały mi hamulce. Uświadomiłam to sobie w chwili, gdy pierwszy raz szczerze się przy nim uśmiechnęłam. Obudził we mnie coś, co - jak sądziłam - już dawno usnęło.

      Mogłam oszukiwać wszystkich dookoła, byłam w tym przecież doskonała. Potrafiłam kłamać jak z nut, a przy tym nawet nie drgnęła mi powieka. Nie wahałam się. Obrałam sposób na dojście do celu i się go trzymałam. Bez skrupułów karmiłam obłudą tych, których należało nią nakarmić. Przyszedł czas, by być szczerą z samą sobą. Musiałam wreszcie przyznać się i nie wypierać tego z głowy. Nie wiem jak, ale jakimś cudem stał się dla mnie ważny.

       Nie mówię tu o miłości, czy chociażby zauroczeniu. W zasadzie sama nie do końca potrafię zidentyfikować i opisać, co dokładnie się we mnie zmieniło, ale tak. Zaczęło mi na nim zależeć. Zależało mi na Ethanie.

      Trochę przykre, że zrozumiałam to dopiero w obliczu straty, ale może właśnie tego potrzebowałam, żeby sobie to uświadomić.

      Przystawiłam do ust papierosa, który tlił się pomiędzy skostniałymi palcami i zaciągnęłam się używką, już nawet się nie krzywiąc. Wystarczająco nakrzywiłam się przy pierwszym szlugu. Nie znosiłam tego zapachu, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Wszystko przestało mieć znaczenie. Siedziałam na schodkach tarasowych boso, w samych dresach i krótkim topie na ramiączkach, z poplątanymi włosami, gęsią skórą i mętnym spojrzeniem. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w drzewo, które powoli znikało mi z pola widzenia. Mrok był tuż za rogiem i z każdą sekundą coraz bardziej utrudniał widoczność.

      Nie wiem, co w tej chwili czułam. Nie płakałam, bo nie miałam tego w zwyczaju, ale wewnątrz tonęłam w morzu zmartwień. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie przejmowałam. Dawno nie było we mnie tylu emocji. Myślę, że górował nad nimi przede wszystkim stres i strach. Naprawdę się denerwowałam. Do takiego stopnia, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Może stąd narodził się pomysł na poczęstowanie się zawartością pozostawionej przez Lizzie na stoliku paczki papierosów, którą zdążyłam opróżnić do połowy. Staczałam się. Co więcej, ja serio się bałam. O jego życie, ale nie tylko. O niego całego. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś mogło mu się stać. Że miał pieprzony wypadek samochodowy, bo zawsze jeździł jak wariat. Że w tej chwili leżał na jakiejś sali szpitalnej i nikt nie wiedział na której. Że w tej chwili najprawdopodobniej walczył o przeżycie, a my wszyscy bezczynnie siedzieliśmy w swoich domach. Był tam sam. Doskwierała mu samotność, choć być może właśnie trwały jego ostatnie momenty.

      Nie. On nie umrze. Nie mógłby nam tego zrobić. Nie swojej mamie, siostrze, przyjaciołom... nie mi. Nie odważyłby się. Był zbyt uparty, aby tak łatwo odpuścić.

      Choć psychicznie byłam wycieńczona, moje ciało przez ułamek sekundy nie rozważało pójścia spać. Nie czułam już żadnej kończyny. Palce stały się skostniałe i bez przerwy drżały, pośladki i zdrętwiałe stopy mogłabym posądzić o przyrośnięcie do powierzchni schodów, a płuca o wyczerpanie baterii. Coraz ciężej przychodziło mi oddychanie, a w gardle pojawiła się nieprzyjemna chrypa. Bez wątpienia rozchoruję się po tej przesiadce na zimnie, ale jakie to ma znaczenie? Zupełnie żadne.

      Lekki wiatr rozwiewał moje poplątane włosy, jednocześnie orzeźwiając ciało. Z zimna zaczynałam odczuwać ból w różnych jego częściach. Rzecz w tym, że od zawsze byłam masochistką. Wręcz lubiłam ból fizyczny, bo uciszał on ból psychiczny. Gdy działo się coś złego, odreagowywałam na sali treningowej, zdzierając stopy do krwi tylko po to, żeby uratować się mentalnie. Będąc małą dziewczynką, nie sądziłam, że w wieku niespełna osiemnastu lat będę świadomie wybierać cierpienie cielesne jako coś dobrego dla mnie. Ale ja to polubiłam.

      Bo w życiu emocjonalnie wycierpiałam już tak wiele, że każdy kolejny raz był jak kula w okolicach serca. Nie wiem, ile jeszcze ich zniosę, zanim nieodwracalnie polegnę.

      Najchętniej pojechałabym do szpitala, byleby tylko go zobaczyć. Ujrzeć jego twarz i unoszącą się klatkę piersiową potwierdzającą, że oddychał. Tylko tego potrzebowałam, żeby się trochę uspokoić. Niewiedza była najgorsza, a ja nawet nie miałam pojęcia, w jakim szpitalu się znajdował. Musiałam zachować zimną krew, ale wyjątkowo słabo mi to dziś wychodziło. Powoli odchodziłam od zmysłów, co na co dzień się nie zdarzało. Obłęd.

      W pewnym momencie nastał kompletny mrok, a jakiś czas później zapaliły się lampy tarasowe, które automatycznie włączały się o dwudziestej drugiej. Och, nie spodziewałam się, że jest tak późno. Z każdą kolejną minutą supeł w żołądku się zaciskał. Każda kolejna minuta bez znaku życia. To czekanie mnie wykończy. Jak na zawołanie pełen pęcherz dał o sobie znać. Niechętnie podniosłam się z ziemi i na drżących nogach weszłam do środka. Pokojowa temperatura uderzyła we mnie jak najprzyjemniejsze zjawisko na świecie. Westchnęłam pod nosem i skierowałam się do łazienki, zanim coś zaczęłoby cieknąć mi po udach. Załatwiłam swoją potrzebę i podeszłam do umywalki, by umyć ręce. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam swoje lustrzane odbicie. Blada skóra, wory pod przekrwionymi oczami, roztrzepane włosy i źrenice wypełnione strachem.

      A to wszystko za sprawą tego, że doskonale wiedziałam, z czym wiązały się wypadki samochodowe. Niech to szlag.

      Przy odkręcaniu kranu trąciłam dłonią dozownik na mydło, przez co spadł na podłogę i roztrzaskał się na kawałki. Kurwa. Kto kupuje mydelniczki ze szkła? Warknęłam pod nosem na widok cieczy rozlewającej się pośród odłamków dozownika i przejechałam palcami po nasadzie włosów, ciągnąc za nie niedelikatnie. Przykucnęłam i zaczęłam zbierać z ziemi kawałki rozbitego przedmiotu, krzywiąc się przy tym, bo wszystko okropnie się się kleiło.

       Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, wzdrygnęłam się i w wyniku tego mocniej zacisnęłam rękę, w której trzymałam podniesione odłamy. Syknęłam z bólu i spojrzałam w tamtą stronę, a moim oczom ukazała się małe skaleczenie, z którego sączyła się strużka krwi. Do diabła, kto śmiał dobijać się do mnie o dwudziestej drugiej?! Prawdę mówiąc, mało mnie to obchodziło. Mój dom nie był hotelem i nie zamierzałam przyjmować absolutnie żadnych gości. Jeśli to ktoś zaufany, wejdzie bez pozwolenia, jak to zawsze robiły moje przyjaciółki. Dźwięk dzwonka odbił się o ściany domu jeszcze dwa razy, a następnie ucichł. Początkowo postanowiłam zignorować ranę, lecz ból nie ustawał. Dla świętego spokoju pozbierałam wszystkie odłamki szkła i wyprostowałam się, z jękiem kierując w stronę kuchni, w której trzymaliśmy apteczkę i leki. Woda utleniona i kawałek bandażu powinny załatwić sprawę. Zamknęłam za sobą drzwi do łazienki i uważając, by po raz kolejny nie zacisnąć palców na szkle, przeszłam przez korytarz, w którym paliły się światła.

       Niestety, los nie zaplanował dla mnie dojścia do kuchni. Zatrzymałam się w przedpokoju, wstrzymując oddech. Z ręki wypadło mi całe szkło, tłukąc się na jeszcze mniejsze kawałki. Wpatrywałam się przed siebie, jakbym zobaczyła ducha. Nie wiedziałam, co się dzieje. Serce boleśnie obijało się o żebra, a żołądek wywinął fikołka. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Kilkukrotnie zamrugałam powiekami, ale nawet to nie rozwiało moich wątpliwości. Gdyby ktoś podał mi środki odurzające, pewnie czułabym się w ten sam sposób. Byłam odurzona. Nie kontaktowałam. Stałam w miejscu, trwając w bezruchu z rozchylonymi wargami.

      — Aż tak wyładniałem, że zabrakło ci słów?

      Już nie miałam wątpliwości. Nie śniłam. On tu był. Stał w przedpokoju. Miałam go przed sobą. W białej bluzie, ciemnych spodniach i nieśmiertelnych Air Force. Z bałaganem na głowie, nonszalanckim uśmieszkiem i śladami zmęczenia pod oczami. Był tuż obok. Żywy. Cały i zdrowy.

      Nie potrafiłam złapać oddechu. Wszystkie emocje, jakie odczuwałam przez ostatnie kilka godzin, wzięły górę i zaczęły wyprawiać z moim ciałem, co tylko chciały. Nie mogłam się poruszyć. Nie umiałam się odezwać. Jakby ktoś przywiercił moje stopy do podłogi. Naprzemiennie rozchylałam i zamykałam usta, próbując dojść do siebie. A było ze mną gorzej niż przed jego przybyciem. Niech ktoś to zatrzyma.

      — Dallas. — Usłyszałam z jego ust moje nazwisko. To był on. To naprawdę był on. — Nie poznajesz mnie czy jaki chuj?

      Ściągnął brwi, przez co na czole pojawiła się zmarszczka. Biła od niego konsternacja i niezrozumienie. Spuścił wzrok na potłuczone szkło i wydął wargę, po czym umieścił dłonie na biodrach. Gdy zrobił krok w moją stronę, wszystko się we mnie obudziło. To było jak impuls. Nie zważając na ostre odłamki porozwalane na panelach podłogowych, po prostu pobiegłam w jego kierunku. Bez zastanowienia owinęłam rękami szyję bruneta, czym musiałam wprawić go w zaskoczenie, bo zdębiał i przestał oddychać. Nawet nie drgnął, gdy przyciskałam do niego zmarznięte ciało. Chłonęłam bijące od chłopaka ciepło, czując rozlewającą się po organizmie ulgę. Mimo to nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Chyba musiałby mnie uszczypnąć, abym przyswoiła ten fakt do wiadomości. Supeł w żołądku nieco się rozluźnił, ale nadal pozostawał zaciśnięty, a tętno musiało dawno wybiec poza skalę. Czułam kołatające serce i krew szumiącą w uszach. Powieki cały czas miałam zaciśnięte w obawie, że gdy je otworzę, jego już nie będzie.

      — Tak, dzieciaku, ja też kurewsko się za tobą stęskniłem — wymruczał cicho i przylgnął swoją silną ręką do moich drżących pleców.

      Gdy to zrobił, gorąc przemówił mi do rozumu. Zdałam sobie sprawę, co się działo i nagle mnie oświeciło. Niedelikatnie oderwałam się od jego ciała, wciąż pozostając blisko. Był zszokowany i oniemiały. Omiótł całą mnie wzrokiem, na końcu zatrzymując się na moich przestraszonych ślepiach. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, który zmiótł mnie z planszy. Bo znów patrzyłam w te hipnotyzujące oczy. Deszczowy odcień niebieskiego przeszywał mnie na wskroś. Pochłaniały mnie z dokładnością i precyzją, tak jak ja jego. Ponownie wstrzymałam oddech. Charakterystyczne iskierki zaczepnie wirowały, przyprawiając serce o szybsze bicie. Mogę przysiąc, że wręcz zmiękły mi kolana. W morskich tęczówkach zastałam spokój i zdezorientowanie. To właśnie ten spokój uświadomił mnie w tym, że nic mu się nie stało. Ethan żył.

      Z tego natłoku emocji zaraz zejdę na zawał.

      Nie wiem, jakim cudem, ale tyle wystarczyło. Spojrzenie w jego lodowate tęczówki. To one były powodem rozbrojenia skorupy, która wydawała się nie do zdarcia. Emocje przejęły górę. Wtargnęły nawet od mózgu, uniemożliwiając racjonalne myślenie. W pewnym momencie widząc jego nieśmiało uniesiony kącik ust i troskę w oczach, coś we mnie pękło i najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogłam tego skontrolować. Jak przy pstryknięciu palcami nagle poczułam się przytłoczona. Ten cały stres, zdenerwowanie, strach... one zaczęły zżerać mnie od środka.

       I wtedy pękłam. Gwałtownie poczułam mrowienie pod powiekami, a chwilę później pierwsze mokre strużki rozbłysły na policzkach. Chcąc to zatrzymać, ukryłam twarz w dłoniach i korzystając z okazji, że był blisko, oparłam czoło o jego tors. Nie minęła minuta, a poczułam ramiona Ethana oplatające moje drżące ciało. Płakałam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mi się to przytrafiło, ale dziś nie umiałam tego powstrzymać. Spięłam się, gdy kropla smutku spotkała się ze szramą po szkle. Łzy wkrótce zaczęły przepływać pomiędzy palcami, przez co moczyły bluzę obiektu moich zmartwień. Cichutko szlochałam, oczyszczając się ze wszystkich żali. Trzęsłam się i nie potrafiłam uspokoić. Broda Ethana spoczęła na czubku mojej głowy. Słyszałam ciche westchnienia i głębokie wdechy. Szczelnie przylgnął swym ciałem do mojego, jednocześnie dając mi przestrzeń. Trzymał mnie tak, aby nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Sprawił, że czułam się bezpiecznie.

      Świadomość, że się rozsypałam, rujnowała mnie od środka. Tyle czasu składałam się do kupy i to wszystko na nic, bo przyszedł dzień, w którym znów coś mnie złamało. Nie wiem, czy był to fakt, że mogłam nie zobaczyć już tego chłopaka, czy po prostu zdanie sobie sprawy, że zaczynało mi zależeć. Pokazałam słabość, chociaż taka nie byłam. Nie byłam słaba. Musiałam wziąć się w garść.

       Delikatnie wyplątałam się z uścisku silnych ramion. Nie zamierzałam teraz chować się po kątach i umierać ze wstydu, bo przy nim płakałam. Musiałam ponieść odpowiedzialność za swoje emocje i przyjąć na klatę oceniającą postawę Ethana. Nie byłam tchórzem i nie będę od tego uciekać.

      Uniosłam brodę, by spotkać się z jego zmartwionymi oczami. Spoglądał na mnie z niepokojem i troską, z jaką nie robiła tego nawet moja matka. Jakbym była pieprzonym centrum wszechświata. Co najważniejsze, nie widziałam w niebieskich ślepiach nawet grama oceny, zniesmaczenia czy kpiny, a jedynie zatroskanie i utrapienie. Jakby smuciła go moja postawa. Och.

       Westchnęłam, gdy przez dłuższy czas milczeliśmy. Taksowałam wzrokiem każdy skrawek jego twarzy, którą w sumie znałam już na pamięć. Wtedy dotarła do mnie kwestia, którą zdawałam się pomijać, odkąd tylko się tutaj pojawił. Bowiem wszyscy sądziliśmy, że miał wypadek samochodowy i był w krytycznym stanie, ale na jego buzi nie dało się dostrzec żadnego, nawet najmniejszego zadrapania, nie mówiąc o poważnych obrażeniach, które powinien odnieść w danej sytuacji. Jak mogłam to przeoczyć?

       Zmarszczywszy brwi, przejechałam opuszkiem palca po jego lewym policzku, a konsternacja coraz bardziej gotowała się w moim ciele. Och, i niech nie myśli, że właśnie pokazałam mu nową mnie. Destiny Dallas jest tylko jedna i poznał ją już wystarczająco dobrze. Niech go nie zmylą pozory. To że raz się popłakałam, nie znaczy, że magicznie stałam się miękką kluchą. Niedoczekanie.

      — Nie widzę żadnych zadrapań, więc zgaduję, że ten cały wypadek samochodowy to bujda na resorach — skwitowałam bezpośrednio, co spotkało się z jego chwilowym zawieszeniem. Najwyraźniej nie był przygotowaną na tak szybką zmianę mojego nastroju.

      Nie mówcie, że oczekiwał, iż przez cały wieczór będę wypłakiwać się w jego ramię. Człowieku, nie zachowuj się, jakbyś mnie nie znał.

       Prawdę mówiąc, wszyscy daliśmy się nabrać na sytuację przedstawioną w wiadomościach. Nic nie poradzimy na fakt, że tamten mercedes był wręcz identyczny jak ten Ethana, a wzmianka o tym, że kierowcą był nastoletni brunet, była naprawdą przekonująca. W tym momencie pozostaje mi jedynie liczyć, że rzeczywista ofiara wypadku wygra ze śmiercią, jednak nie ukrywam, że kamień spadł mi z serca, gdy to nie Pierce się nią okazał.

      Pora wylać frustracje.

       — Gdzieś ty był? — Podniosłam głos, odchodząc nieco w tył. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i wbiłam w niego przeszywający wzrok. Na twarzy Ethana pojawiło się skołowanie, na widok którego krew mnie zalała. Boże, za jakie grzechy? — Lizzie prawie zalała mi dom łzami, a Shane niemal wydeptał mi dziurę w podłodze od ciągłego chodzenia w kółko!

       Zaczynałam się nakręcać, więc złapał mnie za rękę, którą gestykulowałam.

      — Desie, może lepiej się tak nie unoś. — Jego głos zadziałał na mnie jak czerwona płachta na byka.

      Wyrwałam nadgarstek, piorunując go ostrzegawczym spojrzeniem. Nie przyszło mu do głowy, żeby poinformować nas, że przyjedzie później?

      Och, ja mu pokażę.

      — Lepiej to ty mi nie mów, co mam robić — rozkazałam, nie akceptując sprzeciwu. Westchnął, widząc mój ognisty zapał. O chłopie, dam ci popalić. — W tej chwili weź w rękę telefon i zadzwoń do reszty powiedzieć, że wróciłeś w jednym kawałku. Matko, jaki ty jesteś nieodpowiedzialny! — Wyrzuciłam ręce w powietrze, nie dowierzając w jego bezmyślność. Odchodziliśmy od zmysłów, bo książę zapomniał nas poinformować.

       Krew we mnie zawrzała, kiedy cień uśmiechu przemknął przez usta chłopaka. Ależ ja byłam zabawna, no boki zrywać. Przetarł wielkim łapskiem twarz i zwiesił głowę, spoglądając na mnie spod byka. Zrobiłam dwa kroki w przód i wbiłam swój długi paznokieć w jego mostek schowany pod materiałem białej bluzy. Wtedy już ledwo powstrzymywał się przed śmiechem.

      — Gdybyś dała mi dojść do słowa, wiedziałabyś, że przed przyjechaniem tutaj już się z nimi spotkałem. — Podrapał się po karku i spojrzał na mnie, błagając o litość. — Chcieli zadzwonić, by cię poinformować, ale nie odbierałaś. Dostałem taki opierdol od Lizzie, że dopiero po drodze do ciebie zorientowałem się, że przecież nie masz telefonu.

      Odetchnęłam bezradnie, po czym ze świstem wciągnęłam do płuc powietrze. To, co mówił, miało sens. Natomiast nadal nie wiedziałam, co sprawiło, że pojawił się w Atlantic City ponad dziesięć godzin później, niż powinien. Zmarszczyłam brwi i zaczesałam do tyłu swoje poplątane włosy.

       — W porządku — mruknęłam ugodowo. — A przyjechałeś dwanaście godzin później bo?

      Ethan zwiesił głowę i podrapał się po karku, gdy pod zakłopotaniem przejawił się ślad dezaprobaty? Rozbawienia? Płaczu przez łzy? Sama nie wiem, co to właściwie było. Wiedziałam jedynie, że ewidentnie nie chciał mi powiedzieć i bronił się przed tym, jak tylko mógł. Na Boga, przecież go nie pobiję. Niech po prostu to z siebie wykrztusi.

      — Może lepiej sobie usiądź — powiedział z rezerwą i wykrzywił usta w sztucznym, niewyraźnym uśmiechu.

      Okej, zaczynałam coraz bardziej obawiać się o swoje życie. Ten człowiek mnie wykończy.

       — Dzięki, postoję. To tobie będzie potrzebne krzesło, ale w ambulansie, jeśli wreszcie nie powiesz mi, co tak ważnego, cię, do cholery, zatrzymało — warknęłam z przesłodzoną miną. Mam nadzieję, że zabrzmiałam wystarczająco groźnie, aby w końcu zaczął paplać.

      Chryste, pod jego tygodniową nieobecność prawie zapomniałam, jak miło jest obrzucać go swoimi frustracjami.

      Brunet zdjął buty, ocierając piętę palcami drugiej stopy i wyminął mnie, kierując się do salonu. Rozchyliłam wargi, ściągnąwszy brwi na widok jego swobody. Jasne, czuj się jak u siebie. Wywróciłam oczami i podążyłam za nim, przedrzeźniając go w myślach. Jestem pewna, że na język chłopakowi cisnęły się piękne epitety opisujące moje niezrównoważenie psychiczne. Jeszcze kwadrans temu wypłakiwałam mu się w ramionach, ciesząc się, że był cały i zdrowy, a teraz ironizowałam każde słowo, wymachując rękami tak, jakbym zaraz miała go pobić. Racja, naprawdę uszczęśliwił mnie widok Ethana, ale jednocześnie gotowałam się na myśl, że był tak bezmyślny i zapomniał wykonać głupiego połączenia do kogoś z rodziny. Pragnęłam solidnie go opierdolić, bo po jego postawie stwierdzam, że młoda Pierce nie zrobiła tego wystarczająco dobrze. Czas wziąć sprawy w swoje ręce.

      Dotarliśmy do salonu. Podeszłam do komody pod telewizorem i oparłam się o jej brzeg lędźwiami, cały czas obserwując poczynania dziewiętnastolatka, który właśnie rozsiadał się na kanapie. Oparł łokcie na kolanach i parsknął bezsilnym śmiechem. Następnie westchnął i odnalazł oczami moje.

      — Tylko nie wrzeszcz — powiedział od razu i uniósł ręce w geście obronnym.

       Och, czyli mam u niego tytuł świruski. Fascynujące.

      Przechyliłam głowę, spojrzeniem nakłaniając go do kontynuacji. Nonszalancko się uśmiechnął, jednak równie szybko skrzywił.

      — Zgodnie z planem byłem na lotnisku od piątej, bo samolot miałem na siódmą — przerwał na chwilę, chcąc zobaczyć moją reakcję. Skinęłam głową, bo doskonale o tym wiedziałam. — Zaznaczę, że rozmawialiśmy do trzeciej nad ranem, więc miałem prawo być bardzo zmęczony...

      Wywróciłam oczami. Pamiętałam to doskonale, nie potrzebowałam słownego powrotu do przeszłości, która działa się mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu.

      — Do sedna, Ethan — pospieszyłam go, mrużąc oczy.

Mruknął coś pod nosem i złożył usta w ciup.

      — Przeszedłem odprawę około szóstej. Zamierzałem przeczekać najbliższą godzinę na jednym z foteli, ale... — Uśmiechnął się niewinnie. — Ale trochę mi się przysnęło. Gdy otworzyłem oczy, było po dziewiątej. — Spojrzał na mnie przepraszająco, gdy rozchyliłam wargi i już szykowałam się do dania mu kazania. — Po pierwsze, miałaś nie wrzeszczeć. Po drugie, i tak wiem, że nie zastosujesz się do punktu pierwszego. Ale zanim skrzywdzisz moje bębenki, opierdalając mnie za to, że nikogo nie poinformowałem, musisz wiedzieć, że mój telefon najprawdopodobniej został skradziony. Gdy się obudziłem, już go nie było.

      Patrzyłam na niego jak na kompletnego idiotę. Ten bałwan rocznikowo miał dwadzieścia lat, a umysłem dorównywał przeciętnemu dwunastolatkowi. Rozchyliłam wargi, jeszcze raz analizując jego słowa i wizualizując w myślach całą sytuację. Nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, czy może jednak płakać. Irracjonalizm. Nonsens. Kpina i niedomówienie. Bóg mi świadkiem, że w życiu nie spotkałam bardziej... przebojowej osoby niż ten wysoki brunet.

      I cóż, gdy to usłyszałam, automatycznie złagodniałam, co nawet mnie samą zdziwiło. Jednak ja po prostu nie mogłam się na niego dłużej gniewać. Wyobrażając go sobie, otwierającego oczy na lotnisku ze świadomością, że zaspał na samolot, wkładającego rękę do kieszeni, by zorientować się, że urządzenia w niej nie ma, najchętniej parsknęłabym gorzkim, niepohamowanym rechotem. Jego wyraz twarzy musiał być komiczny!

      Mimo to wciąż zachowałam pozornie niewzruszoną minę. Nie mogłam dać mu do zrozumienia, że cała frustracja ze mnie wyparowała, dlatego nadal udawałam obojętność. Wywiercał we mnie dziurę spojrzeniem, które wręcz błagało o jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Z hukiem przyłożyłam sobie dłonią w czoło i tchnęłam z pobłażaniem.

       — Osiwieję przez ciebie jeszcze przed maturą — jęknęłam męczeńsko i odepchnąwszy się od komody, zaczęłam krążyć po pokoju. Przystanęłam dopiero przy uchylonym oknie tarasowym, stwierdzając, że pora je zamknąć, bo wewnątrz naprawdę się ochłodziło.

       Ethan zdążył rozsiąść się na sofie i w międzyczasie sięgnął po pilot od telewizora, włączając medialne pudło. Nawet nie skomentowałam tego na głos.

      Pewnie, czuj się jak u siebie.

       Westchnęłam pod nosem i schowałam pasmo włosów za uchem. W zasadzie byłam naprawdę zmarznięta, więc bez zastanowienia skierowałam do jadalni, w której rano zostawiłam swoją część garderoby. Ignorując obecność chłopaka, przeszłam przez salon, specjalnie zwalniając podczas mijania telewizora. Z uniesioną głową szybko znalazłam się w odpowiednim pomieszczeniu i w mgnieniu oka zgarnęłam z oparcia krzesła swój obszerny sweter na guziki. Swoim beżowym odcieniem nijak komponował się z resztą jakże menelskiej stylizacji, jaką były szare dresy i ciemnozielony top na ramiączkach.

       Owinęłam się przyjemnym materiałem i wróciłam do Ethana, który patrzył na mnie z niezadowoleniem. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc nagłej zmiany nastroju tego chłopaka.

       — Niby od kiedy palisz? — burknął, powodując u mnie zdziwienie.

       Szybko dotarło do mnie, o czym mówił, a gdy wzrok padł na stolik kawowy, już wiedziałam, co mnie zdradziło. Pusta paczka papierosów, które wypaliłam na tarasie. Skrzyżowałam ręce na biuście, składając usta w ciup.

       — Tobie wolno się truć, ale mi to już nie? — Odbiłam piłeczkę, wodząc go za nos. — Nie bądź hipokrytą, Ethan.

       Zmrużyłam oczy, by przyjrzeć się politowaniu, które wstąpiło na jego spiętą twarz, ale najwidoczniej nie było mi to dane, bo ni z gruszki, ni z pietruszki wszystkie światła w domu nagle zgasły. Ciemność ogarnęła całą posiadłość, uniemożliwiając mi dostrzeżenie czegokolwiek. W niewielkiej odległości słyszałam westchnienia Ethana, a gdy podłoga pode mną zaskrzypiała, chłopak wypalił głupio:

      — Co to było?

      Wzięłam głęboki oddech, pytając się w myślach, dlaczego w ogóle się z nim zadawałam.

      — Krwawa Mary — odpowiedziałam z przekąsem, wywracając oczami na jego mało inteligentne pytanie. — Moje prośby zostały wysłuchane i przyszła po ciebie, aby wreszcie cię ode mnie zabrać — zironizowałam.

      — Pyskata jak zawsze. — Głos Ethana ociekał sceptyzmem. — Nikotyna chyba wyostrzyła ci ten twój cięty język.

      — Sam się wyostrzył, gdy tylko się odezwałeś — mruknęłam obojętnie, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Podeszłam do jednego z okien i odsunąwszy grubą, zamszową zasłonę, wyjrzałam przez szybę. Prócz lamp w ogrodzie, nie paliły się także światła uliczne, ani te w sąsiednich domach. Świetnie. — Wygląda na to, że prądu nie ma w całej okolicy. — Zacisnęłam palce na materiale zasłony, a wolną ręką rozsunęłam drugą z nich, by do środka dotarł przynajmniej blask księżyca. — Jak już siedzisz na kanapie, schyl się i weź ze stolika zapalniczkę. Póki co posłuży nam za źródło światła.

      Nie musiałam długo czekać, by do moich uszu dotarły niezrozumiałe zdania, które Ethan mruczał pod nosem. Puściłam je mimo uszu i szczelniej opatuliłam się swetrem. Kroki chłopaka rozniosły się po salonie, a zaraz potem pojawił się kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Zgodnie z moją prośbą zapalił zapalniczkę, więc mała wiązka światła trafiła do naszych oczu. Złapałam go za rękaw bluzy i zaczęłam ciągnąć w kierunku kuchni, w której miałam nadzieję, że znajdowała się jakaś latarka. Całe szczęście, że tyle razy szłam tą drogą, dzięki czemu bez problemu pokonałam ją nawet w ciemności. Znałam ten dom jak własną kieszeń.

       Ciężkie, wręcz znudzone oddechy Ethana towarzyszyły moim bębenkom, które ledwo to znosiły. Tak, ja też wolałabym robić teraz ciekawsze rzeczy niż szukanie pieprzonej latarki.

      — Nienawidzisz papierosów, a wypaliłaś całą paczkę — podsumował znienacka, zbijając mnie z tropu. Nie całą, a pół - pragnęłam skomentować na swoją obronę, ale się powstrzymałam. — Co masz na swoje wytłumaczenie?

       Dmuchnęłam na pasmo włosów, które wleciało mi do oczu i jednocześnie miałam ochotę przywalić sobie z otwartej dłoni w czoło. Och, naprawdę zebrało mu się na kontynuowanie tematu nikotyny, gdy w świetle drobnego płomienia, który gasł co pięć sekund, szukaliśmy latarki? Chyba rzeczywiście powinnam przemyśleć kwestię wysłania prośby do prezydenta Stanów Zjednoczonych o wypisanie temu bałwanowi zakazu zbliżania się do mnie.

      — W niektórych sytuacjach zapominam, że nie lubię tego świństwa — bąknęłam, gdy wchodziliśmy do kuchni.

       Na oślep macałam powierzchnię blatu i szafek w poszukiwaniu uchwytu do szuflady. Po chwili odnalazłam jeden z nich i wysunęłam ją, przeczesując ręką całą jej zawartość. Między palcami przewinęło mi się pełno papierków, długopisów, a nawet paczka gum do żucia, ale tego, czego szukałam, akurat tam nie było. Zamykając szufladę, zahaczyłam dłonią o jej rąb, a gdy poczułam drobne pieczenie, przypomniałam sobie o ranie, jaką wyrządziłam sobie przy zbieraniu rozbitej mydelniczki. Kurwa, nie sprzątnęłam odłamków, które upuściłam w przedpokoju, kiedy Ethan się w nim pojawił. Biada któremuś z nas, jeśli, nie daj Boże, nadepnie na ostry kawałek.

       — A jaka to była sytuacja? — drążył temat, doprowadzając mnie do szewskiej pasji.

      To nie był czas na rozmowę o szlugach, do cholery.

      — Stresująca — odparłam bez zastanowienia i kątem oka zerknęłam na jego twarz oświetloną płomieniem ognia. Był blisko. Zdecydowanie za blisko! — Chłopie, odsuń się, bo inaczej za moment spalisz mi włosy!

      Odskoczyłam od niego, wpadając biodrem na krawędź zabudowy kuchennej, kiedy zapalniczka znalazła się za blisko moich kochanych, jasnych włosów. Zabiłabym, jeśli przez niedopatrzenie Ethana stałaby im się krzywda.

       — Stresująca? — dopytał, gdy przeszukiwałam kolejną szufladę. Tym razem stał nieco dalej, aby przypadkiem mnie nie podpalić. Cóż, jemu ciepło ognia najwyraźniej roztopiło mózg. — Niby dlaczego? Przecież akurat ty się nie stresujesz takimi pierdołami.

      Za moment wyrwę tę zapalniczkę i spalę mu język, aby wreszcie przestał gadać. O tak, ta wizja spowodowała u mnie nagły przypływ radości.

       — Tak, ale akurat ta była stresująca, Pierce — warknęłam, oplatając palcami jego nadgarstek. — Boże, widzisz i nie grzmisz — jęknęłam desperacko i wyprostowawszy się jak struna, przytkałam Ethanowi dłoń do ust. — Mógłbyś łaskawie zamilknąć i zacząć współpracować?

       Nie odpowiedział, co uznałam za znak, że zrozumiał. Westchnęłam z politowaniem i zabrałam się do przerzucania szpargałów w następnej szufladzie. Chryste, czy ktoś w tym domu czasami robi porządki w meblach? Nie zdziwiłabym się, gdybym zaraz znalazła tutaj zdechłą mysz.

      — Przestanę się odzywać, jeśli udzielisz odpowiedzi na moje pytanie. — Ze świstem wciągnęłam do płuc powietrze, nieco mocniej zaciskając palce na jego skórze. Powiedziałam, że mi go brakowało? Cofam te słowa. Może sobie wyjechać do tego swojego Lexington na kolejne dwa miesiące. Ten człowiek wyśle mnie do grobu jeszcze przed dwudziestką. — Powiedz mi, Desie. Dlaczego świadomość, że coś mogło mi się stać, była dla ciebie taka stresująca?

       Irytacja narastała we mnie z każdą sekundą. Starałam się znaleźć tę pieprzoną latarkę, ale nie mogłam się skupić, bo ten człowiek non stop zrzędził mi nad uchem. Chryste, ileż można. Dostanę przez niego szału. Lada moment, a naprawdę wepchnę mu tę zapalniczkę do gardła.

      — Jezu, jaki ty jesteś upierdliwy — wysyczałam, zaciskając dłoń w pięść. — Płyta ci się zacięła czy co?

       Nijak nie przejął się moimi słowami. Pokręcił głową i uśmiechnął się cwanie na widok mej irytacji. Parszywy drań. Obrzydliwie przebiegły, parszywy drań.

      — Kilka słów, Desie. Powiedz mi wreszcie, co czujesz — powiedział, a płomień zapalniczki ponownie zgasł. Nie zapalił go z powrotem, jakby chciał wzbudzić we mnie zainteresowanie. Nie wiedział, z kim pogrywał. Nadal szperałam po wnętrzu mebla, stojąc do chłopaka tyłem. — Dlaczego mój widok doprowadził cię do płaczu? — Ciągnął mnie za język.

       Granica cierpliwości została przekroczona.

      Kilka słów. 

      — Bo mi zależy, nosz ja pierdolę! — wrzasnęłam bez opamiętania, z hukiem uderzając z otwartej dłoni w blat kuchenny i odwracając się ku Ethanowi.

       W tym samym momencie drugą ręką odnalazłam wśród bałaganu panującego w szufladzie moją upragnioną latarkę. Dotarło do mnie, co z siebie wyrzuciłam i nagle odechciało mi się włączać światło, toteż tego nie rozbiłam. W zupełnej ciemności, oddaleni od siebie o jakieś trzydzieści centymetrów, może mniej, staliśmy w milczeniu. Słyszałam jego oddechy, a oczami wyobraźni już widziałam, jak rozchyla wargi w geście zaskoczenia. Starał się wyciągnąć ode mnie odpowiedź, ale zapewne nie spodziewał się, że wykrzyczę mu coś takiego. Cóż, też się tego nie spodziewałam, ale ciężko mi powiedzieć, czy miałam jakieś wyrzuty sumienia. Skoro on wiele razy zapewniał mnie, że mu na mnie zależy, ja nie mogłam się do tego przyznać?

       Z drugiej strony wiedziałam, że nie było już odwrotu. Teraz wiedział, że on także nie był mi obojętny. Słowo się rzekło, choć może nie powinno. Bo uczucia prowadziły do zguby, na którą żadne z nas najprawdopodobniej nie było gotowe. Nawet jeśli tymi uczuciami były wyłącznie przywiązanie i zainteresowanie. Bowiem mogły zapoczątkować coś, czego nie będziemy potrafili zatrzymać. To był początek końca. Już wtedy zaczęłam tonąć. 

Czytaj Dalej

To Też Polubisz

1.4M 30.7K 44
1 część dylogii „Lost" ~06.01.2022.~
102K 5K 13
2 część dylogii „Lost" ~16.10.2023~
50.7K 2.6K 8
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
32.5K 1.2K 34
Kiedy w liceum pojawia się nowa uczennica, odwieczni wrogowie, Prudence i Winston, zawierają pakt, który ma im ułatwić zdobycie ich celi. On chce zos...