wolves of shadow and fire...

By AnabelleNoraColdwell

6.8K 508 55

'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupeł... More

Część Pierwsza
Prolog
1. Rodziny i inne zjawiska tragiczne
2. Zapadanie w ciemność
3. Oczy Alfy
4. Achilles. Parys. Brett.
5. Płomień i pieśń
6. Nemeton
7. Kwestie ludzkie i nadludzkie
8. Jesteśmy tylko nastolatkami
10. To, co ogień pochłonął
11. Rzeczy obce
12. Prawda
13. Stawianie warunków
14. Pragnienia
15. Konsekwencje naszych wyborów
16. Specjalność: Ratowanie Życia
17. Plagi
18. Droga w jedną stronę
19. Feniksy nie mają stad
20. W obcym mroku
21. Cadan i synowie Maellana
22. Matka. Ona. Obca.

9. Strzała

240 20 1
By AnabelleNoraColdwell


Lorelai oderwała się od Harrisona kiedy zaczęły ją boleć usta. Błyszczące drobinki z jej błyszczyka lśniły teraz na miękkich wargach chłopaka. Dookoła nadal szalała impreza. Stiles i Scott dołączyli do Malii i Kiry, choć żaden z nich nie był zbyt dobrym tancerzem. Kiwali się bez rytmu z bardzo głupimi minami.

- Muszę pójść do samochodu – mruknął Harrison i przelotnie cmoknął ją w usta. Uniósł do góry piersiówkę.

Lor poprawiła ramiączko bluzki.

- I tak muszę znaleźć moją koleżankę.

Kiedy chłopak zniknął jej z oczu odnalazła Lydię. Siedziała na blacie stołu piknikowego z plastikowym kubkiem w ręce i wyjątkowo znudzoną miną. Jakiś koleś od ponad godziny opowiadał jej o budowie ogona gekona.

Na widok Lorelai rozpromieniła się.

- Zjeżdżaj – rzuciła Lor do chłopaka i zajęła jego miejsce.

- Gdzie byłaś? Szukałam cię – w głosie Lydii pobrzmiewała wdzięczność.

- Tu i tam – Lor wyciągnęła jej kubek z rąk i upiła łyk ginu z tonikiem. – Wierzysz mi?

- Widziałam cię z tamtym kolesiem – odparła krótko rudowłosa dziewczyna. – Popraw błyszczyk.

Obie się roześmiały. Lydia zabrała jej kubek twierdząc, że Lorelai musi je przecież odwieźć do domu. I Stilesa prawdopodobnie też, choć teraz wił się z rękami uniesionymi wysoko i zielonkawym odcieniem twarzy.

Za chwilę wymiotował już przy pobliskim drzewie a Scott poklepywał go w plecy.

- O są. Spóźnieni, ale są.

Lorelai odchyliła się do tyłu by lepiej widzieć. Spomiędzy drzew wyłaniali się ludzie. Nastolatki, mniej więcej w ich wieku zaczęły wtapiać się w tłum. Była ich dziesiątka, może jedenastka. Po chwili Lorelai nie mogła już nawet ich rozpoznać wśród tańczących uczniów Beacon Hills.

- Kto to?

- Mówiłam ci, że mam złe przeczucia – Lydia zsunęła się ze stołu i wygładziła spódnicę. – Poprosiłam Scotta o...

Lorelai właśnie w tej chwili dostrzegła wysokiego chłopaka zmierzającego w ich stronę przez tłum tańczących ludzi. Rozstępowali się przed nim niczym morze przed Mojżeszem, i Lor miała ochotę samą siebie uderzyć za to porównanie. Zaciskał szczęki a jego mięśnie napinały się pod czarnym T-shirtem.

- Wyglądasz na zadowolonego Brett – mruknęła cynicznie Lydia, zaplatając ramiona na klatce piersiowej.

Brett zerknął na Lorelai a potem odwrócił wzrok, ale mogła przysiąc, że w jego oczach błysnęła iskierka.

- Obstawianie imprezy Beacon Hills High to od zawsze było moje marzenie.

- Są tu też członkowie twojego stada, nie narzekaj... Ugh, ktoś musi tam pójść – Lydia spojrzała przez ramię na siedzącą nadal na blacie Lorelai. Ona jednak uniosła tylko ręce w geście kapitulacji. – Czyli ja, no dobrze.

Oddaliła się pospiesznie. Brett stał jeszcze chwilę nieruchomo z rękami wciśniętymi w kieszenie a potem zrobił krok do przodu. Lor nic o nim nie wiedziała, nie znała go nawet ale w jakiś niewytłumaczalny sposób jej serce zgubiło jedno uderzenie kiedy stał na tyle blisko, by mogła wyczuć jego zapach; pachniał wtedy, i każdego następnego dnia, perfumami Maisona Martina Margieli, świeżym praniem, mydłem i czymś dzikim, leśnym. Pociągającym.

Oparł się o stół piknikowy obok Lor wyciągając przed sobą długie nogi skrzyżowane w kostkach i splótł ramiona na potężnej klatce piersiowej. Milczał.

Lorelai też milczała. Cisza, niczym kowadło nad ich głowami, wisiała grożąc katastrofą. Lor, świadoma swojego ciała i świadoma tego, że od Bretta Talbota dzieli ją jedynie kilka cali założyła włosy za ucho.

Chłód bijący od Bretta jedynie potęgował wrażenie, że chłopak obudował się murem.

- Masz zamiar się odezwać? – Lorelai się poddała. – No wiesz, widziałeś, jak się palę i w ogóle. Nie chcesz zadać jakichś pytań?

Brett odwrócił ku niej twarz.

- Okej, nie musimy gadać, jeśli nie chcesz.

- Wiesz, że nie masz błyszczyka? – zapytał w końcu. – Ale pewnie go miałaś, prawda? Nie masz go na ustach, ale resztki drobinek jeszcze się błyszczą.

Lorelai zatkało. Nagłe ciepło uderzyło ją w twarz jakby Feniks otulił ją skrzydłami. Po raz pierwszy nie wiedziała co odpowiedzieć i była wdzięczna Harrisonowi za pojawienie się obok.

- Już jestem – rzucił wesoło unosząc do góry piersiówkę.

Lorelai zsunęła się z blatu stolika zabierając chłopakowi alkohol.

- Miło się gadało, Talbot.

- Zawsze do usług, Montgomery.

Lorelai boleśnie odczuwała na sobie spojrzenie Bretta.

Najpierw tańczyli z Harrisonem dosyć chaotycznie, cały czas pijąc i śmiejąc się. W trakcie piosenki Katy Perry chłopak opowiadał jej o tym, jak zabrał siostrę na koncert i podczas tej piosenki wdał się w bójkę z jakimś oblechem próbującym dotknąć tyłka Nali. Muzyka uderzała nadal w taflę jeziora.

Lorelai pociągnęła Harrisona na molo, teraz już całkowicie opustoszałe. Usiadła jako pierwsza na krawędzi z nogami zwieszonymi kilka cali nad lustrem jeziora pomarszczonym przez muzykę. Obok siebie położyła swoje buty i wyciągając stopy delikatnie w dół dotknęła palcami wody.

Harrison pochylił się. Odgarnął włosy z twarzy Lorelai jednym, delikatnym gestem muskając opuszkami palców jej policzek. Z tak bliska jego oczy były czarne. Ich usta dzieliły zaledwie milimetry kiedy nagle dokładnie między nimi śmignęła strzała łaskocząc lotką nos Lor.

Lorelai odepchnęła chłopaka. Harrison otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Strzała wbiła się w tafle wody i zniknęła. Wszystko nagle wydarzyło się bardzo szybko. Lor skoczyła na równe nogi i zepchnęła Harrisona z mostu. Zatoczył się, wpadł z pluskiem do wody.

Za późno by zapytać, czy umie pływać.

Rzuciła się w kierunku lasu. Twarde drewno nie dawało jej odpowiedniego odbicia, wydawało jej się, że biegnie nieprzyzwoicie wolno. Impreza przed nią przypominała rozmazaną plamę, orgię kolorów i światełek.

Kolejna strzała minęła ją zaledwie o kilka cali i wbiła się grotem w deskę mola. Lorelai obejrzała się przez ramię i w tej samej chwili spod jednej stopy grunt nagle zniknął. Ześlizgnęła się z mola gotowa na upadek i zetknięcie z wodą, ale kiedy palcami prawej dłoni dotknęła już wody, zawisła nad lustrem jeziora.

Brett chwycił ją mocno za lewą dłoń i z drugą ręką pod jej plecami podciągnął Lor do góry. Przyciągnął ją do siebie, jego zapach mocniejszy niż wcześniej towarzyszył szybkiemu biciu serca.

Biegł. Znalazł się przy niej tak szybko, przecież wcześniej go nie widziała, a może widziała, ale zlał się ze wszystkim dookoła.

- Nic ci nie jest?

Lor pokręciła głową.

- Strzała...

Brett wyciągnął rękę. Kolejną strzałę zatrzymał kilka cali od twarzy Lorelai. Ściskał korpus w jednej, napiętej dłoni. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Przytrzymywała się przedramion Bretta i zadzierając głowę do góry, przyjrzała się twarzy chłopaka jeszcze raz. Maska idealnie do niego pasuje.

- Nie lubię się powtarzać. Nic ci nie jest? – powtórzył jednak.

Pokręciła głową ledwie zauważalnie. Imprezowicze niczego nie widzieli; zapewne wyglądali we dwójkę jak para obściskujących się, pijanych nastolatków. Ciało Bretta przyciśnięte od ciała Lorelai wywoływało nieznaną jej do tej pory sensację. Jej własne serce ponownie ominęło jedno lub dwa uderzenia. Mięśnie napięły się pod jego dotykiem

Scott i Malia wpadli na molo. Lorelai i Brett zdążyli się od siebie odsunąć.

- Nic ci nie jest? – Scott chwycił Lor za ramiona. – Cholera, Lydia miała rację. To był zły pomysł.

Przez kolejne dwie minuty Scott obracał Lorelai to w lewo to w prawo w poszukiwaniu jakichkolwiek ran czy zadrapań.

- Powiedziałam ci już, że nic mi nie jest – odezwała się z końcu zniecierpliwiona. Chwyciwszy go za nadgarstki powstrzymała kolejny obrót. – Nic mi nie jest. Brett zjawił się w samą porę bo inaczej wpadłabym do wody a... Cholera.

- Co jest? – Malia zmarszczyła brwi.

Lorelai wskazała ręką koniec pomostu.

- Wepchnęłam Harrisona do wody. Myślicie, że już się wydostał?

Brett z ociągnięciem podszedł do drugiej krawędzi mostu. Wychylił się jedynie kilka cali za nią i zapatrzył.

- Tu go nie ma.

Lorelai przyszły do głowy najdziwniejsze i najmroczniejsze scenariusze.

- Ale się nie utopił? Nawet się nie starasz.

- Marne szanse – Brett wzruszył ramionami po czym zwrócił się do Scotta – Stado poszło wypłoszyć z lasu napastnika... A co do tego kolesia, to nie wyglądał na specjalnie...

- Zbieramy się – uciął Scott. – Trzeba zabrać Stilesa do domu. Kira i Lydia z nim zostały i chyba zwymiotował już wszystko co mógł

- Oszczędź mi szczegółów – Brett miał zgorszoną minę.

- Nigdy nie byłeś pijany do nieprzytomności? Ciężko mi w to uwierzyć. Nawet przed przemianą?

Spojrzenie Bretta, ciężkie i palące, spoczęło znów na Lorelai.

- Taki się urodziłem – wyznał z rozbawieniem. – Ta przyjemność została mi odebrana już w dniu przyjścia na świat.

Wszystkich zaskoczyła ta wiadomość. Scott gapił się na Bretta w kompletnym osłupieniu dopóki Lorelai go nie szturchnęła.

- A... Pójdę zapakować Stilesa do samochodu. Cześć – pożegnał się z Brettem i ruszyli z Malią z powrotem. Kolejni śmiałkowie rozpoczęli pęd przez molo by skakać do wody.

Lorelai zdążyła złapać swoje buty nim ktoś strącił je do jeziora i poszli z Brettem śladami Scotta. Impreza trwała.

- Ktoś postanowił chyba od razu pójść po największa nagrodę.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz – Lor przysiadła przy końcu pomostu i zabrała się do wciągania skarpetek i butów z wysokimi cholewkami. – Ktoś ciągle mówi coś o nagrodzie.

- Nie powiedzieli ci?

- Nie.

- No nieźle – Brett prychnął cynicznie. – Cóż, to nie mój biznes. Dobrze, że dzisiaj nic ci się nie stało.

- Co masz na...

- Nic – uciął Talbot. Lydia machała do nich spod linii drzew. – Cóż, do zobaczenia, Montgomery. Bo pewnie jeszcze się zobaczymy.

Odszedł zostawiając za sobą elektryzującą aurę i nie dając jej już nic powiedzieć.

Lorelai dogoniła Lydię i razem wsiadły do lexusa. Lydia majstrowała przy radiu całą drogę do jej domu a gdy wysiadła, rzuciła tylko przelotne pożegnanie, ale nie wspomniała ani razu o tym, by miała rację. Lor bądź co bądź odczuwała wdzięczność.

okej kochani, dziś jeden, jutro może jeszcze jeden i Wesołych Świąt!

Continue Reading

You'll Also Like

4.3K 340 50
Kiedyś napisze opis. Ogólnie manga isekai, bl, nie moja, tylko tłumaczę
3.2K 428 42
Przesąd głosi, że rozsypanie soli zapowiada nadejście zła. Sól może także przed tym złem ochronić. Wyobraźmy sobie jezioro. Co jeśli jego słone odmęt...
6.8K 529 42
(nie moja manga, ja ją tylko tłumaczę) Najlepsza aktorka Lee Sia posiadająca zdolność widzenia duchów. Po wypadku budzi się w ciele „Camili Sorpel". ...