wolves of shadow and fire...

By AnabelleNoraColdwell

6.4K 484 55

'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupeł... More

Część Pierwsza
Prolog
1. Rodziny i inne zjawiska tragiczne
2. Zapadanie w ciemność
3. Oczy Alfy
5. Płomień i pieśń
6. Nemeton
7. Kwestie ludzkie i nadludzkie
8. Jesteśmy tylko nastolatkami
9. Strzała
10. To, co ogień pochłonął
11. Rzeczy obce
12. Prawda
13. Stawianie warunków
14. Pragnienia
15. Konsekwencje naszych wyborów
16. Specjalność: Ratowanie Życia
17. Plagi
18. Droga w jedną stronę
19. Feniksy nie mają stad
20. W obcym mroku
21. Cadan i synowie Maellana
22. Matka. Ona. Obca.

4. Achilles. Parys. Brett.

287 22 4
By AnabelleNoraColdwell


Kiedy Lorelai weszła do gabinetu psychologa próbując oczyścić głowę z całej algebry jaką właśnie przyswoiła, pani Martin już na nią czekała. Psycholog szkolna, Natalie Martin okazała się być całkiem wysoką, ładną kobietą w średnim wieku. Coś w jej aparycji przypominało o matczynym cieple odróżniającym ją na pewno od Alexandry. Gabinet był niewielki, ale na ścianach powieszono plakaty informujące o tym jak ważne jest zdrowie psychiczne i dlaczego sen jest tak istotny dla licealistów. Niech powie to seniorom.

Ubrana w spódnicę w kratę i czerwoną bluzkę pani Martin, uścisnęła dłoń Lor.

- Usiądź, Lorelai – wskazała fotel naprzeciwko biurka i Lor usiadła. – Wiesz, dlaczego tu jesteś?

- Musi pani sprawdzić, czy nie przeniosłam się na drugi koniec kraju żeby uciec przed odpowiedzialnością za morderstwo? – zapytała promiennie Lorelai.

- To rutynowe spotkanie – Natalie Martin wyciągnęła teczkę i położyła ją przed sobą na biurku. – Według tych dokumentów miałaś świetne oceny, dużo zajęć dodatkowych i możliwość zostania valedicorian.

To wszystko prawda, pomyślała Lorelai, ale w teczkach nie ma wszystkiego.

- Chciałam zamieszkać z tatą – oficjalna wersja zawsze brzmiała wiarygodnie, bez mrugnięcia okiem ją wygłosiła. – New Haven było fajne, ale wolałam przenieść się tutaj, tak po prostu.

Pani Martin odchyliła się na oparcie krzesła. Lorelai nie podobał się sposób w jaki na nią patrzyła. Matczyna energia uleciała albo wyparowała, zastąpiona przeszywającym, lodowatym powątpiewaniem. Przez chwilę Lor miała wrażenie, że kobieta zagląda jej w duszę.

- Powiedz mi – powiedziała po długiej chwili, pochylając się znów do przodu i wspierając łokcie na biurku. – Czy chodziłaś kiedyś do psychologa?

- Tak – potwierdziła Lorelai. – Dawno temu. Mama mi kazała.

- Dlaczego? – ciągnęła psycholożka.

Lorelai zacisnęła pięści na podłokietnikach fotela.

- Bo rodzice się rozwiedli – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Uznała, że to dobry pomysł. Miałam osiem lat.

- I ty też uznałaś to za dobry pomysł? – piorunujące spojrzenie pani Martin przygwoździło Lor do fotela. Wiedziała, że nawet jeśli chciałaby teraz wstać i wyjść, ciężar tego wzroku by jej nie pozwolił.

- Nie miałam za dużo do gadania – odparła zgodnie z prawdą. – Moja matka jest przekonana, że wie lepiej.

Pani Martin zanotowała coś na czystym kawałku papieru. Widząc, że Lor wyciąga szyję, by zobaczyć co to, zsunęła sobie notatki na kolana ukryte za biurkiem. Potem Lorelai odpowiedziała na kilka pytań. Były proste, ale z jakiegoś powodu, opuściwszy gabinet psychologa poczuła się wyżęta jak ścierka.

Poczłapała go szkolnej stołówki, wyjątkowo gwarnej i wypełnionej najróżniejszymi postaciami; od dziewczyn i chłopaków z jaskrawymi, kolorowymi włosami, po zawodników różnych drużyn sportowych z cheerleaderkami wyciągniętymi na ich kolanach.

Ledwie przekroczyła próg stołówki, kiedy rudo słowa postać zagrodziła jej drogę.

- Cześć – odezwała się dziewczyna.

W tamtej chwili Lor nie wiedziała, ale ta dziewczyna zmieni jej życie. Jest trochę wyższa od Lorelai, ma ładne, kształtne ciało i całkiem ładną twarz. Orzechowe oczy okolone ciemnymi rzęsami, zaróżowione policzki i te włosy, rude, albo truskawkowo-blond.

- Cześć – wykrztusiła Lor nadal zachwycając się odcieniem włosów dziewczyny.

Nie mogła oderwać od nich wzroku nawet kiedy tamta jej się przedstawiała.

- Wybacz. Możesz powtórzyć?

- Jestem Lydia – powtórzyła cierpliwie rudowłosa. – A ty chyba jesteś nowa, prawda?

Lorelai w duchu przewróciła oczami.

- Tak. Lorelai, hej. Tak bardzo widać?

- Szkoła nie jest duża, podobnie jak miasteczko – Lydia chwyciła ją pod ramię i nim Lorelai zdążyła zaprotestować, pociągnęła ją w stronę przeciwną, niż poprzednia destylacja Lorelai. Szły korytarzami w kierunku drzwi głównych.

- Właściwie to miałam zamiar...

- Lunch? – zaszczebiotała Lydia. – Dzisiaj nie radzę jeść stołówkowego – skrzywiła się lekko, co o dziwo tylko dodało jej uroku. – Jest makaron z warzywami, a jestem przekonana, że to te które w piątek dorzucali do kurczaka.

Wyszły na oblany słońcem trawnik. Lydia pociągnęła Lorelai w kierunku dostawcy pizzy czekającego przy samochodzie. Wcisnęła mu do ręki banknot i zabrała pudełko.

- Chodźmy.

Lydia wydawała się być niezwykle z siebie zadowolona. Prowadziła Lorelai po trawniku w kierunku ław ogrodowych ustawionych pod zadaszeniem. Rzuciła pudełko na blat i usiadła.

- Siadaj. Mam nadzieję, że lubisz szynkę parmeńską.

Lorelai zastanawiała się, czy to jakaś małomiasteczkowa uprzejmość czy raczej uparcie Lydii, ale biorąc pod uwagę okropne spotkanie z psychologiem wolała nie dobijać się okropnym jedzeniem ze stołówki. Opadła na ławę i z pudełka podsuniętego jej przez Lydię wyciągnęła kawałek pizzy z ciągnącym serem.

- Więc, skąd tu przyjechałaś? Nie jesteś opalona, więc raczej to nie krótkie przenosiny z Los Angeles.

- New Haven – odparła po raz któryś tego dnia Lorelai. Zadziwiające, że nie będąc w New Haven częściej używała tej nazwy, niż kiedy tam mieszkała.

Lydia niemalże podskoczyła.

- Yale?

- Dokładnie tak – kiwnęła głową Lor. – Moja mama jest tam profesorem.

- Nie gadaj! – Lydia odrzuciła pukiel włosów z twarzy. W słońcu były jeszcze bardziej truskawkowe i ładne. – Musiało być super. Jak mogłaś porzucić New Haven na rzecz... Beacon Hills? Nie śmieję się z ciebie, ale tu mało kto przyjeżdża od tak, to niewielkie miasteczko, raczej sie stąd ucieka.

- Tak się złożyło. Mieszkam teraz z tatą.

Na dźwięk słów „tak się złożyło", Lydia uśmiechnęła się szeroko. Dokończyły pizzę, Lorelai podziękowała i wymówiła się potrzebą znalezienia sali od włoskiego, choć już w drodze na rozszerzoną historię ją zauważyła. Teraz przypomniała sobie, że widziała już Lydię. Siedziała kilka ławek od niej na lekcjach z panem Yukimurą.

Lydia uparła się, że pójdzie z nią. W drodze wypytywała ją o najróżniejsze rzeczy, jak potem Lorelai stwierdziła, dziwne rzeczy. Wchodząc do szkoły bocznymi drzwiami, zeszły na temat snów.

- Często śnią mi się okropne głupoty – wypaliła Lydia. – Ostatnio chodziłam po lesie.

Lorelai drgnęła. Patrzyła do tej pory prosto przed siebie zręcznie wymijając innych uczniów. Wolałaby już na nikogo dzisiaj nie wpaść. Zerknęła na Lydię ale ona już na nią patrzyła lekko przymrużonymi oczami. Tak jakby wiedziała, co śniło się Lorelai przez ostatnie dni.

Wczoraj też miała ten sen i tej nocy również. Zestresowana obudziła się i dwa razy sprawdzała, czy to na pewno jej łóżko.

- Sny są...

- Snami – ucięła Lorelai. – Muszę lecieć na włoski. Dzięki za pizzę i w ogóle.

Uciekła nim Lydia zdążyła się z nią pożegnać.

***

- Naprawdę potrzebuję samochodu.

Lorelai i Winston siedzieli w restauracji Venue w skrytym kącie sali, gdzie nikt im nie przeszkadzał i kelnerzy nie kręcili się w kółko z zamówieniami innych gości. Zgodnie z obietnicą ojciec zabrał ją na kolację po pierwszym dniu szkoły i wykorzystał tą okazję a wypytanie jej o wszystko, nie tylko w kwestii pierwszego dnia, nie tak złego jak się potem okazało; Lorelai zdołała dogadać się z nauczycielką włoskiego, panią Pratt, że jeśli dobrze napisze egzamin z włoskiego za dwa tygodnie, nie musi uczęszczać na zajęcia. Po przejrzeniu książki uznała, że wszystko z niej wie.

- Pytałem jak podoba ci się biblioteka, Lor – odparł cierpliwie ojciec zza swojego laminowanego menu. Kelnerka przyniosła im mrożoną herbatę i koszyczek z chlebem i ustawiła wszystko na stoliku informując, że wróci za parę minut po ich zamówienia.

Lorelai rozglądała się po wyjątkowo ładnym wnętrzu. Chociaż z zewnątrz budynek to raczej zwykły, małomiasteczkowy szeregowiec z mieszkaniami na górze i lokalami usługowymi na parterze, wnętrze przypominało wnętrze jednego z zamków nad Loarą, i to nie w kiczowaty sposób. Zasłony w oknach były ciężkie, ciemnoniebieskie i idealnie dopasowane do kwiecistych tapet. Na stołach przykrytych srebrnymi obrusami ustawiono świece i wazony z suszonymi kwiatami. Lor zastanowiła się, czy ojciec chodzi na randki; a jeśli tak, to czy zabiera swoje randki tutaj.

- Tak, biblioteka jest świetna – gówno prawda, wcale tam nie była. – Potrzebuję samochodu.

Winston wydał z siebie ciężkie westchnienie.

- Przerabialiśmy to. Kiedy przyjechałaś, przez ostatni tydzień, wczoraj, dziś przy śniadaniu.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Musi minąć miesiąc od poprzednich badań, Lor – powtórzył, jak za każdym razem, kiedy zadawała to pytanie.

Lorelai fuknęła próbując zdecydować pomiędzy zupą cebulową a wołowiną po burgundzku. Zmarszczyła brwi.

- Wyglądasz jak matka, kiedy tak robisz – zauważył półgłosem Winston.

Zignorowała go. Zamówiła w końcu pierś kaczki zapiekaną pod kozim serem i wraz z odejściem kelnerki wbiła wzrok w kropelki wody po zewnętrznej stronie swojej szklanki. Wiedziała, że w końcu ojciec się ugnie, musiała tylko wystarczająco długo się do niego nie odzywać.

W tym czasie błogiego milczenia Lor zastanawiała się, czy z Alexandrą kiedykolwiek siedziała tak po prostu w restauracji albo na lodach po pierwszym dniu szkoły. Jej matka od zawsze utrzymywała, że jest bardzo zajęta. Ciągle pisała jakieś prace, publikowała w magazynach politycznych jako profesor nauk politycznych z Yale. Wyjeżdżała często na konferencje do Waszyngtonu. Raz nawet zabrała ze sobą Lor. Widziała wtedy Obamę na żywo i potem opowiadała o tym każdemu kto chciał jej słuchać albo nie zdążył uciec.

Lorelai wodziła palcem po wzorku na srebrzystym obrusie w chwili kiedy usłyszała swoje imię.

- Ziemia to Lorelai.

Podniosła gwałtownie głowę. Obok ich stolika nie było kelnera czy też kogoś z obsługi. Podeszła do nich dwójka nastolatków; wysoki chłopak o szerokich barach i twarzy jak wyrzeźbionej z jasnego marmuru przyglądał jej się ze znudzeniem. Stojąca obok niego dziewczyna aż podskakiwała z podniecenia.

Lor ją rozpoznała.

- Cześć Lorilee – zagadnęła wesoło, przyklejając na twarz swój najlepszy uśmiech.

Lorilee chwyciła stojącego obok chłopaka za ramię.

- Lorelai, znasz już Lorilee, tak? – wtrącił ojciec. – To jej brat, Brett. Kapitan lacrosse.

Spojrzenie Lorelai spoczęło na chłopaku. Była naprawdę wysoki, wyższy niż kiedy patrzyła na niego na boisku. Bez stroju do lacrosse jego ciało nadal jest umięśnione, pomyślała, a z ułożonymi tak włosami wygląda bosko.

- I nasza przepustka do pokonania Beacon Hills High – dodał Winston szczerząc do niej zęby.

Lorelai uniosła brew.

- Nie sądziłam, że mityczny Brett Talbot jest prawdziwy – przyszedł czas na rewanż. Ona nie może jeździć samochodem, ojciec musi liczyć się z jej głupimi pomysłami. – Mój ojciec ciągle o tobie gada. Czasem, kiedy przestaje, zaczynam za tobą trochę tęsknić – wstała i wyciągnęła dłoń w kierunku Bretta. – Lorelai, ale pewnie nie mówi o mnie tak dużo jak o tobie.

Wszyscy popatrzyli na nią zdumieni, ale Brett po chwili podał jej dłoń uśmiechając się. Miał ładny uśmiech; niepewny, jakby się go wstydził choć wszystkie zęby miał równe a twarz przystojną. W migotliwym świetle świecy przypominał posąg. Może posąg Achillesa, może Parysa a może – Bretta.

Dziwna iskierka przeskoczyła między nimi i sądząc po nagłej zmianie wyrazu twarzy Bretta, on też to poczuł. Iskierka dosięgła jego oczu; błysnęły gwałtownie jak złota obrączka w blasku słońca.

- Wpadliśmy tylko się przywitać, dyrektorze Montgomery – wyjaśnił Brett.

- Jasne. Cieszę się, że podeszliście.

Lorelai ze zwycięskim uśmiechem ignorowała piorunującego ją wzrokiem ojca. Brett miał przyjemny głos, ostry jak miecz ale jednocześnie kojący. Ojciec odezwał się dopiero, kiedy znaleźli się poza zasięgiem słuchu.

- Lorelai...

- Nie. Wiem, że nie możesz zrobić mi badań bo matka podejrzewa u mnie jakieś tysiąc chorób. Nie byłam pijana kiedy zdarzył się ten wypadek ani nie mam w głowie jakiegoś guza.

- Lorelai...

- Mama jest profesorem nauk politycznych a nie lekarzem, tato – ciągnęła Lor nie dając ojcu dojść do słowa. – Nic mi nie jest, na serio.

- Ludzie od tak nie wjeżdżają w drzewa.

- Ja wjechałam. Od tak. Nigdy nie pasowało mi, że to drzewo stoi akurat tam. Ktoś musiał coś z tym zrobić – odchyliła się na oparcie krzesła z rękami założonymi na klatce piersiowej.

Winston dał za wygraną. Potarł twarz smukłymi dłońmi.

- Tydzień.

- Co? – zamrugała Lor.

- Za tydzień zrobimy badania. Nie mam do tego głowy przed meczem z twoim liceum, ale w następny poniedziałek, jak już opadnie kurz, zrobimy ci badania w miejscowym szpitalu – Lor nie wierzyła we własne szczęście, ale musiała zachować spokój, przynajmniej na zewnątrz. W środku cała się trzęsła z przejęcia. – Badania będą dokładne. Krew, USG wszystkiego, czego da się zrobić USG, tomograf, konsultacja z lekarzem. Jeśli wszystko będzie czyste, dostaniesz samochód.

- Ten, który stoi w garażu?

Winston nie wyglądał na przekonanego, ale się zgodził.

- Tak – kelnerka zmierzała już w ich stronę z daniami. – Dostaniesz lexusa. Zadowolona?

Lorelai się zawahała.

- Co to za lexus?

- Z czterema kółkami i kierownicą. Nie przeginaj. 



jak wrażenia? macie pomysły czym może być Lorelai? a może, zupełnie przypadkiem polubiliście jej ojca? 

DAWAJCIE ZNAĆ JAK WAM SIE PODOBA! i lecimy dalej! brett talbot moi państwo! 

Continue Reading

You'll Also Like

10.5K 1.2K 18
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...
50.4K 3.7K 58
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
41.2K 3.1K 62
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
845K 59.5K 133
Tytuł: The Monster Duchess and Contract Princess Polski tytuł: Potworna Księżna i Kontraktowa Księżniczka Autor: Rialan Tłumaczenie z języka angiel...