Babysitter

De twoj_stary_metal

163K 3.2K 4.7K

Rozpoczynają się wakacje, więc wielu nastolatków szuka pracy, żeby sobie dorobić. Katherine ma szczęście i do... Mais

Bohaterowie ~ AKTUALIZACJA
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Epilog
Dodatek dla zainteresowanych
Podziękowania
ZWIASTUN II CZĘŚCI + DATA PREMIERY

Rozdział 26

2.4K 58 58
De twoj_stary_metal

Dylan szybkim krokiem podszedł do stołu i odsunął mi krzesło. Skinęłam mu głową z wdzięcznością i usiadłam spokojnie. Po chwili chłopak siedział obok mnie, pan Roberts u szczytu stołu, a May naprzeciwko ojca.

Mama Dylana jeszcze się krzątała i znosiła jedzenie na stół. Szybko jednak się uporała ze wszystkim i dołączyła do naszego grona.

- No to smacznego, zaczynajmy. - powiedziała życzliwym tonem i podała mi półmisek z makaronem.

Odpowiedziałam jej równie życzliwym uśmiechem i nałożyłam sobie porcję, po czym podałam czarnowłosemu po mojej prawej.

- Jak się czujesz, Katherine, z tym, że już połowa wakacji za wami? - spytała uprzejmie mama Dylana, nakładając sobie długi makaron.

- Nie mogę się nadziwić, jak szybko ten czas płynie. Dopiero co był lipiec, a tu już początek sierpnia. - zaśmiałam się.

Pan Roberts podał mi sos spaghetti, którym polałam swoją porcję i przekazałam półmisek dalej.

- A co lubisz robić w wolnym czasie? - kontynuowała rozmowę pani Roberts, pomiędzy kolejnymi kęsami.

- Kat umie ładnie rysować! - wtrąciła szczęśliwa May.

Posłałam małej serdeczny uśmiech i skinęłam głową potwierdzająco.

- Zgadza się, lubię rysować i robię to, kiedy mam wolny czas. - wyjaśniłam. - Oprócz tego lubię czytać od czasu do czasu, a także spędzać czas w naturze.

- Oh, ja też czytam. Co takiego lubisz? - zachwyciła się mama Dylana.

- Głównie romanse historyczne. - przyznałam nieśmiało, rumieniąc się lekko. - Ale poza tym czasem zdarzy mi się przeczytać kryminały.

- Jeśli chodzi o kryminały, polecam te od norweskiego autora Jø Nesbo. - wtrącił się do rozmowy Aiden.

Nie spodziewałam się, że się odezwie tak spokojnie i zwyczajnie. Tymczasem jego głos był taki...normalny. Zupełnie nie jak podczas tamtej kłótni z Dylanem. Może ochłonął po tamtym albo to rodzicielka mojego chłopaka porozmawiała ze swoim mężem? Nieważne co wywarło tę zmianę, jest lepiej.

Ta normalność przy stole dodała mi otuchy, co do tej kolacji. Może nie będzie tak źle... Myślałam, że takie kłótnie są często, jak nie niemal codziennie, ale może się myliłam. Mam nadzieję, że się faktycznie pomyliłam...

- A kim są twoi rodzice z zawodu? - zadał pytanie pan Roberts.

- Tata prowadzi firmę, która produkuje części samochodowe w zachodniej części Francji, natomiast mama jest kierowniczką salonu makijażu. - wyjaśniłam prosto.

Przepyszne spaghetti dosyć szybko znikało z talerzy i musiałam przyznać, że kuchnia mamy mojego chłopaka była wspaniała. Wiadomo więc, skąd u niego taki talent kucharski. Albo to zwykły farciarz i umie jedynie proste dania. Cóż, musiałabym go poprosić o przyrządzenie mi takiej kolacji, żeby się przekonać.

- Pewnie twój tata rzadko jest w domu, skoro pracuje tak daleko. Bilety lotnicze nie są najtańsze. - Aiden spojrzał na mnie zaciekawiony.

- To jest racja, kiedy wraca z Europy, to jest wielkie święto dla mnie i mojej siostry. - przyznałam nieśmiało.

- Oh, masz siostrę? - zdumiała się czarnowłosa kobieta naprzeciwko mnie.

Skinęłam potwierdzająco głową.

- Tak, nazywa się Amelie i jest rok starsza. Głównie przesiaduje u siebie w pokoju, ale spędzamy razem czas. - podsumowałam.

- To ją przebiłem w grze, żeby wyciągnąć ją na plażę. - dodał Dylan, śmiejąc się lekko.

- Opowiadałeś o tym swojej mamie? - odwróciłam wzrok zdziwiona i pierwszy raz od kilkunastu minut spojrzałam na Dylana.

Kiedy natrafiłam na jego błękitne tęczówki i łagodny uśmiech, jaki kierował do swojej rodzicielki, coś we mnie zmiękło. Kiedy roześmiał się, wspominając przedwczoraj, zauważyłam w jego oczach błysk, bardzo podobny do tego, który pojawiał się w jego oczach, kiedy patrzył na mnie albo widział się z kumplami.

I to ten blask sprawiał, że duży, groźny Dylan Roberts znikał, a pojawiał się przyjazny i ciepły chłopak, który nie potrzebował nic, poza jedzeniem, piciem i przytulasami.

I to sprawiło, że go kocham.

Musnęłam palcami dłoń Dylana, która leżała swobodnie obok mojej, a chłopak nie spoglądając w tę stronę odpowiedział mi, splatając nasze palce. Wyglądało to trochę niezgrabnie, ale było nasze.

Nagle wzrok chłopaka skierował się na mnie, a ja speszona zarumieniłam się, bo przez to zauważyłam, że nie odwróciłam od niego oczu przez dobrą minutę. Usta Dylana drgnęły i po chwili rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu.

- Jedzenie jest przepyszne. - pochwaliłam mamę mojego chłopaka, odwracając wzrok od błękitnych tęczówek.

Ciepła, męska dłoń ścisnęła moją nieco mocniej, a ja odpowiedziałam tym samym.

Jestem tu, Dylan, spokojnie. Nigdzie się nie wybieram.

- Cieszę się, że ci smakuje. - odparła serdecznie kobieta. - May, nie baw się przy stole!

Skierowałam wzrok na małą dziewczynkę, która z serwetki zrobiła coś na wzór lalki i bawiła się, przesuwając nią nad talerzem. Kiedy mama ją upomniała, wywróciła oczami i odłożyła serwetkę. Zaśmiałam się na ten widok, ale pod wpływem morderczego wzroku małej czarnowłosej, zakryłam szeroki uśmiech dłonią.

Mój humor uległ całkowitej zmianie i zamiast tamtej niepewnej, zestresowanej dziewczyny, przy stole siedziała zadowolona i spokojna Katherine Le'Moure. Co prawda Aiden nie odzywał się wiele, a z Dylanem nadal chcę wyjaśnić to wszystko, co się stało wczoraj, ale nie przejmowałam się już tak bardzo.

Przecież mamy siebie, będzie dobrze.

Spojrzałam odważnie na prawo i uśmiechnęłam się łagodnie do Dylana. Czarnowłosy zauważywszy mój ruch, również skierował na mnie swój wzrok i zauważyłam w jego oczach ulgę. Obróciłam rękę i całkowicie splotłam nasze palce.

Nasze dłonie pasowały do siebie tak dobrze... Jego była lekko większa i ciepła, a na wewnętrznej stronie kostek jego skóra była pogrubiona przez długie ćwiczenia walki. Moja natomiast była smukła, ale silna, zadbana.

Nagle ciszę, jaka zapadła, przerwało donośne chrząknięcie pana Robertsa.

Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny, a Dylan poszedł w moje ślady.

- Rozumiem, że jesteście...razem. - zaczął nieprzekonany, patrząc kontrolnie na swoją żonę. - Ale czy moglibyście raczej nie robić...takich rzeczy. - zaznaczył Aiden, patrząc na nasze splecone dłonie.

Mama Dylana upiła zadowolona łyk soku porzeczkowego. Chciałam puścić mojego chłopaka, Aiden poprosił uprzejmie, więc nie widziałam przeszkód, ale czarnowłosy po mojej prawej stronie przytrzymał mnie mocno. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam z ukosa na swojego chłopaka.

- Dylan? - mruknęłam cicho.

- Przecież nic takiego nie robimy. - odparł spokojnie czarnowłosy.

- Nie podzielam waszego związku, ale Ellie rozmawiała ze mną i nie mogę was do niczego zmuszać. Proszę jednak, żebyście ograniczyli swoje czułości przy nas. - dało się zauważyć, że pan Roberts dobierał każde słowo uważnie.

- Dylan, daj spokój i tak kolacja się kończy. - rzuciłam cicho do czarnowłosego, lekko szarpiąc jego dłoń.

- Nie, Katherine, Aiden cały czas mnie kontroluje, a my przecież tylko trzymamy się za ręce. Ja go nie proszę, żeby nie całował mojej mamy w mojej obecności. - zdenerwował się w odpowiedzi Dylan, rzucając mi krótkie, zirytowane spojrzenie.

Chłopak zdecydowanie przesadzał. Chodziło przecież o błahą rzecz, dlaczego tak się o to denerwował? Rozumiem, że się nie lubili z Aidenem, pewnie, gdyby była taka możliwość, Dylan wyrzuciłby go z domu. Ale to było już naprawdę przesadą ze strony chłopaka. Przecież pan Roberts zwyczajnie i spokojnie nas poprosił, nie rozkazywał, ani nie krzyczał.

- Dylan, uspokój się. - rzuciła ostrzegawczo rodzicielka czarnowłosego.

- Nie, dlaczego mam go słuchać we wszystkim, co mówi, skoro w większości nie ma racji? - Dylan puścił moją dłoń i rozłożył ramiona.

Poczułam w tamtym miejscu, jak chłodne powietrze owiewa moją rękę. Co się dzieje, Dylan? On się nie denerwuje tak szybko i łatwo. Potrafi stracić kontrolę nad emocjami, ale dopiero kiedy naprawdę coś mu przeszkadza. A teraz nawet jakby specjalnie coś próbował zmieszać. Nie pomagałam ja, słowa jego mamy, ani tym bardziej obecność May. Zupełnie jak gdyby potrzebował się wyżyć.

- Dylan, posłuchaj mamy i się uspokój. Nie chcę się znowu kłócić przy Katherine, a tym bardziej przy May. - Aiden próbował załagodzić sprawę.

Cóż, z marnym skutkiem.

- Teraz nie chcesz się kłócić? Może jeszcze myślisz, że jesteś na służbie i musisz trzymać emocje na wodzy? - prychnął czarnowłosy po mojej prawej.

- Dylan! - mama chłopaka spojrzała na niego zdenerwowana.

- Uspokój się, naprawdę zaczynasz przesadzać. - położyłam dłoń na ramieniu błękitnookiego.

Ten jednak wstrząsnął nim, strącając moją rękę. Auć... Czemu on znowu się zamykał na jakąkolwiek pomoc? Nie wiedział, że nie przyjmując jej, również mógł zranić drugiego człowieka? Co mu nagle strzeliło do głowy, że odwalał takie rzeczy? I to przy swojej młodszej siostrze.

Cofnęłam rękę i spojrzałam na małą czarnowłosą. May siedziała na swoim miejscu i piła powoli sok porzeczkowy ze swojej szklanki. Patrzyła swoimi błękitnymi jak niebo oczami to na swojego brata, to na ojca.

Widząc, że mój chłopak otwiera ponownie usta, złapałam stanowczo za jego dłoń i mocno ścisnęłam. Dylan spojrzał na mnie pytająco, a ja odpowiedziałam skinięcie głowy w stronę jego młodszej siostry.

Czarnowłosy przez moment stał w bezruchu, po czym zlustrował każdego z osobna szybko. Odchrząknął i delikatnym ruchem dłoni dał mi znać, że wszystko w porządku. Puściłam go i zagryzłam wnętrze policzka, czując napiętą atmosferę.

- Kolacja chyba skończona... - ciężką ciszę przerwała rodzicielka Dylana. - Chodź May, pomożesz mi w kuchni, a ty, Dylan, zajmij się swoim gościem.

- Dziękuję, że zechciałaś przyjść, Katherine. - rzucił krótko pan Roberts, a ja skinęłam uprzejmie głową.

Wszyscy wstali jednocześnie i odeszli do swoich zajęć. Dylan spojrzał na mnie zawstydzony.

- Pójdziemy do mnie? Muszę zapalić... - dodał cicho.

- Jasne.

Ruszyliśmy po schodach dobrze znaną mi drogą, po czym chłopak otworzył przede mną drzwi swojego pokoju i wpuścił pierwszą. Kiedy przekroczyłam próg, dotarły do mnie pojedyncze wspomnienia - kiedy całowaliśmy się na jego łóżku, kiedy tu spaliśmy, a także... jak znalazłam w jego szufladzie prochy.

Zamrugałam kilka razy, pozbywając się niechcianych i nieprzyjemnych myśli. Nie chciałam pogarszać swojego humoru, podczas gdy czarnowłosy pewnie będzie przepraszał i próbował wyjaśnić sytuację przy stole.

Tak naprawdę nie byłam pewna, czy chcę wysłuchiwać jego tłumaczeń. Nie rozumiałam ich, kompletnie nie wiedziałam dlaczego chłopak zachował się tak, a nie inaczej. Od jakiegoś czasu jest dziwny, nieswój, jakby się czymś denerwował, stresował. Może coś się zmieniało? Może to on się zmieniał? Bałam się, bo mówił, że wprowadzał zmiany tylko w niewielu przypadkach, a dotąd był na dobrej drodze. Troskliwy, opiekuńczy i szczery przystojniak, z samochodem i uroczą młodszą siostrą. Było nam dobrze, bo mieliśmy siebie i mało co innego się liczyło. A teraz Dylan kłamał, nie trzymał nerwów na wodzy i ciągle tylko przepraszał za wszystko. Nie takiego Dylana poznałam...

Co się stało?

Usiadłam na krawędzi łóżka z ciężkim westchnięciem i zaczęłam bawić się rąbkiem granatowej pościeli. Była taka miękka w dotyku, niemal jak skóra Dylana...

Pokręciłam nieznacznie głową. Nie czas na takie rozmyślania! Uspokój się, Katherine.

- Powiedz coś... - ciężką ciszę, jaka panowała w pokoju, przerwał cichy, zrezygnowany głos z charakterystyczną chrypką.

Nie odpowiedziałam.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć.

- Błagam cię, powiedz coś. - powtórzył Dylan, stojąc przy oknie.

Słońce już zaszło, ale jego jasna poświata nadal pozostawała na niebie. Pomarańczowy, lekko różowawy kolor padał na idealnie zarysowaną twarz czarnowłosego chłopaka. Jego dłonie drżały, a dało się to poznać po tym, jak podnosił rękę z papierosem, żeby się zaciągnąć. W pokoju rozniósł się zapach tytoniu, a ja spojrzałam przez ramię na Dylana.

- Nie wiem co. - wzruszyłam ramionami.

- Nie obwiniasz mnie? Nie jesteś wściekła? Nie chcesz wyjaśnień? Na jakikolwiek temat? - Czarnowłosy obrócił się o czterdzieści pięć stopni i wbił we mnie spojrzenie.

- Nie obwiniam cię i nie jestem wściekła. Nie wiem, czy chcę wyjaśnienia, bo doskonale wiem, co powiesz. Zastanawia mnie, co się dzieje, Dylan? - wstałam i oparłam się o kolumnę z ciemnego drewna, jaka wystawała w rogu jego łóżka.

- Zdenerwowałem się na Aidena, bo...

- Nie. - weszłam mu w słowo. - Nie o to mi chodzi. Zachowujesz się dziwnie od jakiegoś czasu, nie jak ty. I to nie jest w porządku, okej? Wybuchasz złością i wyrzucasz z siebie wszystko jak leci. Odtrącasz każdą, choćby najmniejszą pomoc, choć sam starasz się pomóc wszystkim. Kłamiesz i szukasz na wszystko wyjaśnienia, które podpasuje wszystkim, a najbardziej tobie! - podeszłam do okna, stając milimetry od torsu chłopaka. - Co się dzieje, Dylan?! Bo, kurwa, nie chcesz mi powiedzieć prawdy! A ja tylko tego chcę! - wskazałam na jego klatkę piersiową. - Cholernej prawdy!

Dylan wysłuchał mojego małego wybuchu ze spokojem, po czym zaciągnął się dymem, wydmuchując go jak zwykle za okno.

- Prawda boli, Katherine. Jest cholernie ciężka do przyjęcia i zrozumienia, nie wiem czy to wiesz. A ja nadal nie rozumiem, dlaczego mi nie wierzysz? Dlaczego uparcie twierdzisz, że kłamię i odwalam jakieś pojebane akcje? - czarnowłosy rozłożył ramiona, patrząc na mnie wyczekująco.

- Bo tak się faktycznie zachowujesz? - odparłam jakby to było oczywiste. - Nie jesteś takim zimnym idiotą, który wkurza się o każdą najmniejszą rzecz, jeśli chodzi o kogoś, kogo nie znosi! Dbasz o swoich, nie pamiętasz już, jak mi to mówiłeś? May, twoja mama... - zmarszczyłam brwi, niedowierzając. - Te osoby są ci bliskie, a ty je ranisz, bo... no właśnie! Dlaczego Dylan? Czemu tak się wkurzasz o wszystko, co robi Aiden? Masz do niego pretensje o to, że oddycha? - skrzyżowałam ramiona.

- Nie wiesz, co takiego mówił mi Aiden przez całe dwa lata, od kiedy zjawił się w naszym domu z May, więc nie możesz mnie sądzić po zaledwie dwóch rozmowach z nim. - błękitne tęczówki spojrzały na mnie chłodno i groźnie.

Nie pierwszy raz widziałam ten wzrok. Ale za to pierwszy raz był on skierowany we mnie... Bolało.

- Nie wiesz ile razy na początku przeszukiwał mój pokój w poszukiwaniu alkoholu, fajek lub prochów. Nie widziałaś ile razy patrzył na mnie, jakbym go zawiódł tak mocno, jak jeszcze nikt nigdy. On nie jest i nie będzie moim ojcem... - ostatnie zdanie Dylan wypowiedział tak szorstko i lodowato, że poczułam gęsią skórkę.

Pomiędzy nami zapadła kolejny raz ciężka i napięta cisza. Czarnowłosy naprzeciwko mnie obrócił się ponownie przodem do okna i zaciągnął parę razy dymem.

- Masz rację. - odezwałam się. - Mało wiem o Aidenie, tobie i waszej relacji. Ale twoja mama go kocha, May także bo to jej ojciec. Musiałeś wybuchnąć przy nich? One też nie są dla ciebie matką i siostrą? - dodałam łagodniej.

Dylan westchnął ciężko i spuścił głowę, wbijając wzrok w parapet.

- Nie chciałem się kłócić przy May, w porządku? Ale teraz nie zmienię przeszłości, nie wymarzę jej tego z pamięci. To chciałaś usłyszeć? Przeprosiny? - błękitne tęczówki przeniosły się na mnie.

Zmarszczyłam brwi i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

- Nie jesteś sobą, Dylan. Coś się dzieje, ale nadal mi nie chcesz powiedzieć. - powiedziałam poważnie. - Najwyraźniej nadal mi nie ufasz...

Odwróciłam się i powoli ruszyłam do drzwi, zaciągając się zapachem, jaki był w tym pokoju. Ten dym papierosowy, jego ulubione zielone Marlboro i perfumy o zapachu cytrynowca. Kochałam to.

- Kat... - za sobą usłyszałam kroki. - Katherine.

Męska dłoń złapała przegub mojej dłoni, zatrzymując mnie w miejscu. Nie wyrywałam się, nie krzyczałam i nie wściekałam. Nie chciałam bardziej pogrążać naszej relacji.

- Przepraszam. Przepraszam cię, naprawdę. Ja... Nie mam żadnego wytłumaczenia, tylko przeprosiny. Tylko tyle mogę ci dać. - kontynuował zrezygnowany i zmęczony Dylan.

- To trochę za mało, nie uważasz? - rzuciłam obojętnym tonem i sięgnęłam wolną dłonią do klamki.

- Proszę. - powiedział dobitnym, poważnym, ale spokojnym tonem Dylan. Nawet jego chrypka zniknęła. - Nie zostawiaj mnie.

- Nie zostawię cię. Obiecałam ci, że będę przy tobie, pamiętasz? Ale Dylan, jakie znałam się zmienił, a to tamtemu złożyłam obietnicę, nie temu. - zmierzyłam czarnowłosego wzrokiem od stóp do głów.

- Nie zmieniłem się. Nadal jestem sobą, Dylanem Carter-Robertsem. O co ci chodzi, Kat? - zmarszczył brwi chłopak.

Pokręciłam głową i westchnęłam cicho.

- Nie kłam...

Odpowiedziała mi cisza.

Otworzyłam drzwi i wyszłam najpierw z pokoju, a potem z domu, żegnając się z obecnymi w kuchni May i mamą mojego chłopaka. Nie widziałam nigdzie Aidena, więc odetchnęłam z ulgą. Na dworze robiło się trochę chłodno, więc otuliłam się skórzaną kurtką ciaśniej i ruszyłam chodnikiem.

Nie kłam...

Może ma rację? Może był taki zawsze, a to ja nie znałam go tak dobrze, jak uważałam? Jakim cudem mogłabym się zapoznać z kimś, tak dobrze, w zaledwie miesiąc? Jak się okazało, to raczej mało możliwe i prawdopodobne. Nawet mimo spędzania kilku tygodni, z wyłączeniem niedziel.

Czy w takim razie Dylan Roberts, którego dotąd widziałam - ten troskliwy, kochany, czuły i przystojny chłopak był jedynie maską? Jeśli tak, był to beznadziejny prezent, opakowany we wspaniały i kolorowy papier. Z gwiazdką na wierzchu. Tylko, że chodziło tu o to, co w środku, nie na zewnątrz. Nie ceni się ludzi po ich wyglądzie, po tym jakie noszą ubrania, jakimi samochodami jeżdżą czy jaką mają figurę. Liczyło się to, czy byli dobrzy, współczujący, troskliwi i opiekuńczy względem drugiego człowieka i samego siebie.

Może poznając Dylana, skupiłam się na jego pięknych, błękitnych oczach, czarnych, przydługich włosach i wyrzeźbionych mięśniach, a miałam gdzieś jego wnętrze? A może dostałam krótkoterminowy prezent?

Cholera jasna, mam tak wiele pytań, tak dużo niewiadomych! Jak zwykle! Wplątałam się w relację, która z czasem robi się trudniejsza i nie umiem sobie z nią poradzić! Boże, jestem taka żałosna i słaba... Cholernie słaba.

Szłam tak długo, że nie zauważyłam, kiedy zaszłam w okolice mojego domu, skąd szybko i łatwo dotarłam na moją ulicę.

Bolało mnie, że Dylan nie pobiegł za mną, nie gonił mnie, nie próbował zaproponować mi, że odwiezie mnie do domu. Za to ostatnie akurat byłam trochę wdzięczna, bo chłód zapadającej nocy był dla mnie uspokajający i kojący. Mogłam się wyżyć, stawiając krok za krokiem i przemyśleć to wszystko, co się działo.

Podniosłam wzrok na mój dom, który wychylał się spośród kilku innych budynków.

Chciałam tam teraz wracać? Do domu w którym czekała na mnie mama, starsza siostra i Natalie, chcąc opowieści o tym, jak wspaniale było na kolacji u rodziców mojego chłopaka, jakie pyszne jedzenie było na stole i jaka cudowna jest jego rodzina?

Nie. Nie miałam siły tam teraz iść.

Rozejrzałam się, obracając wokół własnej osi i zauważyłam sklep osiedlowy, w którym kupywałam z Dylanem Monstery i KitKaty, nasze ulubione batony, za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do mnie. Zrobiłam krok w tamtą stronę, ale poczułam, jak bardzo bolą mnie palce i pięta od przejścia kilku kilometrów na piechotę w botkach na wysokim obcasie.

- Pieprzyć to. - syknęłam cicho i ściągnęłam buty.

Ruszyłam na bosaka w stronę sklepu, dzierżąc w dłoni moje wspaniałe buty. Weszłam do środka, witając się z ekspedientką, którą była kobietą po czterdziestce o podkrążonych oczach i ciemnych, czerwonych włosach, związanych w niechlujny kok.

Podeszłam do alkoholi i wyciągnęłam dwie butelki piwa. Spojrzałam z ukosa na nie, po czym sięgnęłam po jeszcze dwie. Podeszłam do kasy i postawiłam wszystko przed ekspedientką. W tym buty, które odsunęłam trochę na bok. Wyciągnęłam z mojego plecaka portfel i pokazałam kobiecie mój lewy dowód osobisty.

Pamiętam jak się bałam i ekscytowałam jednocześnie, kiedy drukowałyśmy sobie z Nat po jednym, drukarką 3D Petera. Jak się okazało, były niezwykle dobrze zaprojektowane przez naszego kolegę, więc sprawdzały się w dziewięćdziesięciu procentach przypadków.

Kiedy ekspedientka skinęła głową i oddała mi dowód z powrotem, zapłaciłam kartą i wyszłam, siląc się na obojętny, a nie triumfujący wyraz twarzy.

Teraz tylko przejdę się na najbliższy plac zabaw, na którym bawiły się już nieliczne dzieciaki i...

- Oh, przepraszam. - rzucił dobrze mi znany głos, kiedy otworzyłam drzwi i omal na kogoś nie wpadłam.

- Kat?

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Amelie. Spodziewałabym się tutaj każdego, ale mojej siostry? I to o takiej wczesnej porze, jaką jest dwudziesta pierwsza? Normalnie przecież siedziałaby przy konsoli albo oglądała beze mnie kolejny odcinek Teen Wolf.

- Co ty tu... - zaczęła szatynka, ale w połowie pytania zauważyła cztery piwa, które obejmowałam tak ciasno jakby były moimi dziećmi. - ...robisz?

Zagryzłam wnętrze policzka i czułam, jak się rumienię zawstydzona tym, jak moja własna siostra złapała mnie na kupowaniu alkoholu. Nie, żeby cztery piwa to było dla mnie dużo, ale chciałam się napić wystarczająco dużo, żeby choć na moment zapomnieć o Dylanie.

- Chodź, nie wypijesz tego sama. - westchnęła Amelie, obejmując mnie ramieniem. - Nie na mojej warcie.

Przeszłyśmy do naszego starego, osiedlowego placu zabaw i usiadłyśmy na skrzypiących huśtawkach, otwierając po piwie. Dopiero po upiciu kilku pierwszych łyków, spojrzałam lekko zdziwiona na szatynkę obok.

- Nie będziesz o nic pytać? Nie będziesz mnie karcić za kupowanie alkoholu na nielegalu ani nic takiego? - zapytałam.

- A chciałabyś? - zaśmiała się w odpowiedzi Amelie.

Odpowiedziałam jej tym samym i pokręciłam głową.

- Czasem człowiek potrzebuje pomilczeć, kiedy jest gotowy, to mówi, kiedy nie wie co, może milczeć. - wzruszyła ramionami, kontynuując. - Lepiej, żeby mówił prawdę i z sensem, niż kłapał dziobem na darmo.

- Zgadzam się z tym. - upiłam łyk ze szklanej butelki. - Tylko jak rozróżnić prawdę od kłamstwa?

- A to akurat banalnie proste. - Amelie upiła łyk ze swojej butelki.

Spojrzałam na nią znad uniesionej brwi.

- Myślałam, że masz mocniejszą głowę. - sarknęłam.

- Spadaj, przekonasz się jutro jak mocną mam głowę. - prychnęła szatynka. - Słuchaj, siostra, kiedy ktoś kłamie, zawzięcie broni swojego kłamstwa. Ten mały fałsz, jaki wprowadza, staje się jego całym światem, życiem, no jedynym co widzi i zaczyna tego bronić bardziej, niż lwica młode.

- A kiedy ktoś mówi prawdę? - mówiłam całkiem z sensem. A przynajmniej po wypiciu połowy butelki piwa to miało jakikolwiek sens.

- Mówi to, co myśli i nie zabiega o to, żeby każdy uznał to za prawdę. - wzruszyła ramionami luźno moja siostra. - Jak to ktoś kiedyś powiedział, prawda obroni się sama.

Pokiwałam głową rozumiejąc to, co ma na myśli szatynka. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, bo tak naprawdę mnie zaskoczyła. Nie myślałam, że Amelie kiedykolwiek zastanawiała się nad czymś takim. Raczej widziałam ją jako odludka, który siedzi tylko z nosem w grach. A tu wychodzi na jaw, że moja siostra chyba ma jakichś znajomych! Kto by pomyślał...

- Skłamał? - zapytała szatynka, upijając kolejny łyk.

- Tak mi się przynajmniej wydaje. - westchnęłam. - Ale to ogólnie popieprzona sprawa.

- Jak wszystkie w życiu. - zaśmiała się w odpowiedzi dziewczyna.

Odpowiedziałam jej tym samym.

- Wczoraj w autobusie, kiedy wracałyśmy do domu, widziałam go. Wiesz, że północna część miasta nie ma najlepszej reputacji, a tamtędy przejeżdżałyśmy. Cóż, on tam był i rozmawiał z jednym gościem, którego znamy z tego, że był z człowiekiem, którego nienawidzić Dylan. - wyjaśniłam pokrótce.

- Nie myślałam, że on tam ma z kimś ustawki. - zmarszczyła brwi Amelie.

- Unika ich jak tylko może, więc tak właściwie nie ma. Może jedynie z jednym lub dwoma kumplami. Ale widziałam, jak mocno nienawidził tych typów, więc się zdziwiłam tym, że rozmawiali. - wyjaśniłam.

- Ja też bym miała pewnie taką reakcję. - stwierdziła szatynka, wychylając butelkę piwa.

Powoli kończył nam się napój, a niedawno co usiadłyśmy. Minęło maksymalnie pół godziny, odkąd tu siedzimy. W takim tempie będziemy musiały iść do sklepu po jeszcze, a to się nie skończy dobrze.

- Potem próbowaliśmy rozmawiać, ale pokłóciliśmy się, bo ja uważam, że nie powiedział mi prawdziwego powodu, dla którego rozmawiał wtedy z tym chłopakiem i coś ukrywa. A on uparcie twierdzi, że wszystko jest w porządku. - pokręciłam z niedowierzaniem głową.

- To faktycznie popieprzone. - westchnęła Amelie. - Poza próbą rozmowy z nim, to tak naprawdę średnio możesz cokolwiek zrobić. Nie wymusisz na nim prawdy, a on powie ci wszystko, kiedy będzie uważał, że jest gotowy. - podsumowała dziewczyna.

- Będąc szczerą, Amelie, zastanawiam się, czy ja go w ogóle dobrze znam? Poznaliśmy się zaledwie miesiąc temu, to za krótko na cokolwiek. Powinniśmy teraz iść na pierwszą randkę, zacząć rozmawiać o sobie. - dopiłam resztki napoju w butelce. - Jestem beznadziejna. Żałosna i beznadziejna.

Huśtawka zaskrzypiała, kiedy moja siostra podniosła się z niej i wzięła dwie pozostałe butelki piwa, podchodząc do mnie.

- Nie, siostra, nie jesteś. - kucnęła przede mną. Wyjęła z tylnej kieszeni spodni otwieracz i po chwili podała mi otwarte piwo. - Jeszcze. - otworzyła swoje.

- To znaczy? - zdziwiłam się i upiłam kolejny łyk.

Amelie wstała i położyła mi dłoń na ramieniu.

- Będzie żałosna i beznadziejna, jeśli się poddasz. W momencie, w którym ktoś przestaje walczyć z problemem i pozwala problemowi zwyciężyć nad sobą, to faktycznie staje się żałosny. - wyjaśniła szatynka. - Ale ty jesteś Le'Moure, siostra, Katherine Le'Moure, nie możesz się poddać, rozumiesz? Walcz o to, co uważasz za słuszne. Nie chodzi mi szczegółowo o związek, dobre oceny czy cokolwiek innego.

Kiwałam głową cały czas podczas jej dłuższego wywodu. Ostatni raz słyszałam, jak tak mocno wcieliła się w rolę starszej siostry, kiedy pierwszy raz wracałam do domu naprutabw trzy dupy, po jakiejś imprezie z Nat. Dostałam niezły opieprz od Amelie, która pilnowała mnie jak niemowlaka, kiedy wymiotowałam, brałam zimny prysznic i kładłam się spać. A ważnym szczegółem jest, że wszystko działo się nad ranem, więc lada chwila mogła wstać mama.

Wtedy porządny opieprz miałybyśmy obie.

- Masz walczyć. - kontynuowała poważnie szatynka. - O to, co uważasz za słuszne. Jeśli zorientujesz się, że stoisz po złej stronie, to ją zmień na tą dobrą. Ale musisz walczyć. Nigdy, ale to nigdy nie możesz się poddać. - na koniec dziewczyna upiła łyk piwa.

Poszłam w jej ślady, po czym nabrałam głębokiego oddechu chłodnego, nocnego powietrza.

- Bo jeśli ty się poddasz... to wszystko upadnie. - zakończyła Amelie.

Nie poddam się.

Zaczęłam to sobie powtarzać w głowie, jak jakąś dziwną mantrę, która jednak nadal brzmiała dla mnie jak coś wyjęte z kontekstu.

Nie poddam się.

Dylan, jego pocałunki, zapach i ciepły dotyk. May i jej szczery, wieczny uśmiech. To, co stało się dla mnie ważne i mi bliskie. Za to wszystko musiałam walczyć, żeby tego nie stracić.

Nie poddam się. Bo wszystko i wszyscy, których kocham upadną.

- Wiesz co, Amelie? Jesteś całkiem zajebistą siostrą.

Kolejny rozdział za nami!

Powiem wam, że w którymś momencie pisania tego rozdziału miałam taki brak weny i wczucia się w bohaterów >.<

Mam jednak głęboką nadzieję, że udało mi się dobrze napisać sceny pomiędzy naszymi głównymi bohaterami.

Zbliża się powoli wielki finał naszej historii, a ja szykuję w głowie część drugą, więc szykujcie się kochani ;)

Trzymajcie się ciepło,
Autorka ;*

Continue lendo

Você também vai gostar

322K 28.6K 21
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...
Claret Night De Soorin White

Ficção Adolescente

91.9K 1.9K 33
- Racja, pamiętam Cię Adrien. - Świetnie, więc tą część mamy za sobą, pokażesz mi teraz moje mieszkanie? - Jasne, chodź. - gestem ręki pokazałam mu...
196K 5.2K 66
Jenny ma 18 lat. Żyje spokojnie, wśród najbliższych, przygotowując się do egzaminów. Jednak los ma wobec niej inne plany. Przez przypadek poznaje Har...
424K 14.2K 30
On- Liam, pewny siebie, arogancki, siedemnastoletni, mający w szkole opinie Bad Boy'a chłopak, który zmienia dziewczyny jak skarpetki. Ona- Mary, mło...