wolves of shadow and fire...

By AnabelleNoraColdwell

6.4K 484 55

'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupeł... More

Część Pierwsza
Prolog
2. Zapadanie w ciemność
3. Oczy Alfy
4. Achilles. Parys. Brett.
5. Płomień i pieśń
6. Nemeton
7. Kwestie ludzkie i nadludzkie
8. Jesteśmy tylko nastolatkami
9. Strzała
10. To, co ogień pochłonął
11. Rzeczy obce
12. Prawda
13. Stawianie warunków
14. Pragnienia
15. Konsekwencje naszych wyborów
16. Specjalność: Ratowanie Życia
17. Plagi
18. Droga w jedną stronę
19. Feniksy nie mają stad
20. W obcym mroku
21. Cadan i synowie Maellana
22. Matka. Ona. Obca.

1. Rodziny i inne zjawiska tragiczne

417 14 0
By AnabelleNoraColdwell



Dom ojca miał dwa piętra, wysokie okna i wyrastał pośrodku zadbanego trawnika. Z każdej strony otaczały go drzewa liściaste, obecnie oblepione srebrzystym, porannym szronem. Na podjeździe stał błyszczący range rover w kolorze 704 black metallic. Dom sprawiał wrażenie jakby zaraz miały się w nim odbyć nagrania do kolejnej części Kevina samego w domu, ale już za późno by wyemitowali film w święta. Zapewne dlatego nie zjawiła się żadna ekipa filmowa z młodocianym aktorem, który przed dwudziestką wpadnie we wszelkie nałogi znane człowiekowi.

Wspomniany wcześniej ojciec, Winston Montgomery, ma gęste, ciemnobrązowe włosy i chłodne szarozielone oczy. Jest przystojny, choć ciężko powiedzieć o własnym ojcu, że jest przystojny, to jednak istotna kwestia, że Winston akurat jest przystojny, wysoki, dobrze zbudowany i jest Anglikiem. Z jakiegoś powodu bycie Anglikiem działa świetnie na amerykańskie kobiety. Ważne jest też to, że codziennie nosi garnitur.

- Ten range pod domem jest wybitnie brytyjski – powiedziała Lorelai Montgomery marszcząc nos.

Winston wszedł akurat do kuchni ubrany w ciemnozielony garnitur. Jak co rano wyciągnął z szafki kubek; jego ulubiony, biały z namalowanym ręcznie zającem po jednej stronie i napisem „NAJLEPSZY TATA" na drugiej. Dostał go od Lor kiedy miała siedem lat. A zając na kubku był trochę koślawy i jedno oko mu uciekało, ale ojciec nadal go lubił.

- Land byłyby bardziej brytyjski – odparł Winston. – Na pewno nie uda mi się cię namówić, Lor?

Lorelai zaprzeczyła. Tak samo jak zaprzeczała przez te kilka ostatnich dni, kiedy ojciec próbował ją namówić, by jednak dała się zapisać do Devenford Prep. Nie chciała, zdecydowanie wolałaby się nawet powiesić byle tylko nie iść do szkoły, w której jej własny ojciec był dyrektorem.

- Nie chcę być dzieciakiem dyrektora. Wystarczyło, że byłam dzieciakiem profesor z Yale przez całe swoje życie.

Teraz należałoby powiedzieć skąd w ogóle wziął się problem zapisywania Lorelai do szkoły, skoro do szkoły powinna chodzić już od kilku dobrych tygodni, zważywszy na to, że semestr letni zaczął się kilka tygodni temu.

Otóż okazuje się, że kiedy przypadkiem wjedziesz w drzewo na kampusie Yale, twoja matka nie ma czasu się tym wszystkim zajmować i odsyła cię do ojca, na drugi koniec kraju. Lorelai nadal odczuwała gorycz myśląc o tym, nie wspominając już o zakazie prowadzenia pojazdów.

- No dobrze – powiedział Winston wyrozumiale. – W takim razie jesteś gotowa? Pojadę z tobą do Beacon Hills High.

- Nie jestem – odparła Lor takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Ale możesz mi zostawić kluczyki do drugiego samochodu. Wcale nie musisz mnie prowadzić za rączkę.

- Nie ma mowy. Nie możesz prowadzić samochodu dopóki nie zrobią ci kolejnych badań...

- Więc zróbmy badania dzisiaj!

Winston pokręcił głową pijąc kawę. Do przestronnej kuchni wczesnowiosenne słońce wpadało przez duże okna wychodzące na podjazd i na otaczające dom drzewa. Chociaż range mógł być brytyjski, dom był do szpiku amerykański.

- Nie możemy zrobić badań dzisiaj. Musi minąć miesiąc – uciął Winston. – Pospiesz się.

Lorelai nie protestowała. Jej pokój w domu ojca wybrała i urządziła sama. Wybór padł na sypialnię po zachodniej stronie z widokiem na tylne podwórko. Ojciec nie posadził tam żadnych kwiatów, brakowało mu damskiej ręki, ale na pewno Lor podobał się niewielki stawik kawałek od domu i zadbany żywopłot. W swoim pokoju rozkazała nakleić jasne tapety, nie szare ani nie niebieskie, ale białe ze srebrnymi pasami. Od drewnianej podłogi oddzielała je klasyczna lamperia. Łóżko dwuosobowe nakryte ciemnozieloną kapą w węże było wygodne, to musiała przyznać. Nim jednak do niego wróci będzie musiała przebłagać dyrektora (lub dyrektorkę) szkoły publicznej, żeby pozwoliła jej dołączyć w trakcie roku. Co to dla Lorelai Montgomery?

Lor lubi się malować i lubi ładnie wyglądać. Z natury wygląda ładnie; to odziedziczyła po matce. Alexandra Dune-Montgomery uchodzi za jedną z ładniejszych kobiet jakie Lorelai kiedykolwiek widziała. Po matce odziedziczyła kształtny nos i błyszczące niebieskie oczy. Włosy ma po ojcu, ciemne i proste. Jak na dziewczynę jest średniego wzrostu, nie za wysoka i nie za niska, ale jak twierdzi Alexandra, jest za chuda. Lor zdaje sobie z tego sprawę, ma dość kościste kolana i wystające obojczyki.

Po rozczesaniu włosów, niedawno ścięła je do ramion, Lorelai wsunęła przez głowę granatową sukienkę z długim rękawem i zbiegła na dół zapinając w pośpiechu buty. Winston czekał w holu; rozmawiał przez telefon, przez chwilę zupełnie nie zdając sobie sprawy, że Lorelai przygląda mu się ze szczytu schodów.

Kiedy ją zauważył, uciął rozmowę i schował komórkę.

- Twoja matka – powiedział, kiedy już do niego zeszła. – Weź płaszcz.

Lor zdejmując z wieszaka beżowy trencz zastanawiała się czego Alexandra nie zadzwoniła do niej. Jej rodzice rzadko kiedy rozmawiali. Właściwie ich rozmowy ograniczały się do cichych wymian kilku zdań. Na jej piętnastych urodzinach w New Haven trzymali się po dwóch stronach przyjęcia, zbyt wiele ze sobą nie rozmawiając. Jednak jeśli chodziło o Lor, nie miała wątpliwości, że kiedy rozmawiają, rozmawiają dla jej dobra.

Dopiero kiedy wsiadła do samochodu (pachniał jeszcze nowością, ojciec musiał kupić go zaledwie kilka tygodni przed jej przyjazdem), zdecydowała się zapytać.

- O czym rozmawiałeś z mamą?

Winston patrzył na drogę przez przednią szybę. W Kalifornii nawet poranny przymrozek nie wytrzymywał do drugiego śniadania. Już teraz, choć nie było nawet dziewiątej, Lorelai patrzyła na drzewa odzyskujące swoje żywe kolory, jakby cały czarno-biały film z nich spełzał.

- Pytała, czy już załatwiliśmy ci szkołę. Powiedziałem, że tak. Jeśli Beacon Hills High nie wyjdzie, będziesz się uczyć w Devenford. Możesz wpisać sobie w dokumenty nazwisko panieńskie matki.

Lor nie mogła odmówić. Opcje szkół w miasteczku tak małym jak Beacon Hills pozostawały raczej ograniczone. Kiedy Winston przywiózł ją z lotniska, na wjeździe do miasta minęli tablicę informującą o populacji Beacon Hills. W tamtym dniu wynosiła 29 879. Teraz, nawet jeśli wbrew woli Lorelai, wynosiła ona 29 880 mieszkańców.

- Miło, że przejmuje się moją szkołą – westchnęła Lorelai teatralnie i odrzuciwszy pasemko ciemnobrązowych włosów z twarzy, przyjrzała się ojcu. – Nawet jeśli wykopała mnie z domu.

- Nie wykopała.

- Jak dla mnie, to wykopała. Poza tym, nie musisz jej bronić. To nie tak, że jesteście małżeństwem, czy coś.

Nie chciała zranić Winstona. Nawet jeśli to zrobiła, ojciec nie dał po sobie poznać. Miał nieruchomą, obojętną maskę. Ciekawe, czy często myślał o tym rozwodzie. Jej ojciec pochodzi  z Anglii, matka to Amerykanka z Montpelier w Vermont. Poznali się w Londynie, Alexandra pojechała tam na staż studencki. Potem ojciec przyjechał tutaj. Urodziła się Lorelai i osiem lat później rozwiedli się we wrzasku i mnóstwie oskarżeń.

Szkoła Beacon Hills High różniła się od Hopkins School, do której uczęszczała w New Haven. Ten budynek był o wiele bardziej nowoczesny. Uczniowie, mimo całkiem chłodnego powietrza siedzieli na rozległych trawnikach, kręcili się między samochodami zaparkowanymi na obszernym parkingu albo stali poopierani o te właśnie samochody. Z kilku klas, jak zaobserwowała Lor, można było wyjść na zewnętrzne klatki schodowe. Nad budynkiem szkoły górował gmach sali gimnastycznej i zerknąwszy w lewo, Lorelai dostrzegła kawałek boiska.

Nim się zorientowała, Winston zaparkował.

- Chodźmy.

- Chwila – Lorelai złapała go za ramię. – Co ty robisz?

Winston zmarszczył brwi i puściwszy kierownicę potarł nos.

- Idę z tobą do dyrektora Whalberga, a jak ci się wydaje? – widząc zmieszanie na twarzy Lorelai, dodał pospiesznie. – To, że mama nigdy nie miała czasu na pójście z tobą do szkoły, kiedy tego wymagała sytuacja, nie znaczy, że znów tak będzie. Wysiadaj.

- Spóźnisz się do pracy! – zaoponowała Lorelai mocniej zaciskając palce na marynarce Winstona.

- To nic.

Trochę ją to rozczuliło. Faktycznie, matka rzadko kiedy wpadała do szkoły. Niezależnie od tego, czy ją wezwali czy nie, miała coś ważnego do załatwienia. Dziwnie było iść przez parking z ojcem.

Weszli do szkoły przez główne drzwi i znaleźli się w szerokim korytarzu obstawionym z obu stron szaroniebieskimi szafkami. W sztucznym blasku świetlówek, Lorelai miała wrażenie, że ludzie się na nią gapią. Każdy, kogo mijała, zdawał się jej przyglądać z nieskrywaną ciekawością. Zupełnie jakby wiedzieli, że znalazła się tutaj, bo wjechała w drzewo.

Jakiś niewysoki chłopak z kijem do lacrosse przypiętym do plecaka przebiegł obok niej wrzeszcząc „Scott!", kiedy ojciec otworzył drzwi z napisem SEKRETARIAT pod okienkiem wprawionym w skrzydło.

Sekretariat okazał się być dusznym pomieszczeniem z dwoma biurkami. Jedno, za którym siedziała szczupła blondynka o paciorkowatych oczach ustawiono najbliżej drzwi. Drugie, obecnie puste, ale z włączonym komputerem, stało pod oknem. W sekretariacie oprócz biurek upchnięte zostały metalowe szafki na dokumenty, ekspres do kawy na małym drewnianym stoliku i trzy niewygodne fotele.

- Do dyrektora Whalberga – odezwał się Winston do szczupłej blondynki.

Niechętnie uniosła wzrok znad komputera.

- Był pan umówiony?

Stojąca za plecami ojca Lorelai zwalczyła w sobie chęć, by pokazać tej babie język.

- Winston Montgomery – przedstawił się ojciec, a na dźwięk jego nazwiska kobieta wymusiła uśmiech. – To moja córka, Lorelai. Mieliśmy nadzieję spotkać się z dyrektorem...

W tej samej chwili drzwi gabinetu dyrektora, których Lorelai wcześniej nie zauważyła, otworzyły się szeroko. Stanął w nich niski, łysiejący mężczyzna w granatowym garniturze i okularach. 

- Winston – odezwał się miękkim, ciepłym głosem, wskazującym na to, że dobrze znał jej ojca. – Ja się tym zajmę, Dorothy. Przygotuj kawę i... - spojrzał na Lorelai. – Herbatę?

- Tak, dziękuję.

Gabinet pana Whalberga nie był duży, ale za to ładnie urządzony. Drewniane biurko stało  prostopadle o okna a za nim powieszono dyplomy. Naprzeciwko biurka stanęły dwa fotele, nie takie jak w sekretariacie a wygodne, miękkie z wysokimi oparciami. Pomiędzy nimi na niskim stoliku w kryształowym wazonie zasuszono kwiaty.

- Dziękuję, że zgodziłeś się z nami spotkać, Robercie.

- Przyjemność po mojej stronie – pan Whalberg wyminął go i usiadł za biurkiem. – Siadajcie. Dorothy zaraz przyniesie kawę i herbatę.

Na biurku wśród sterty papierów Lorelai zauważyła swoje nazwisko i natychmiast się spięła.

- Lorelai, nazywam się Robert Whalberg i jestem tutaj dyrektorem od niedawna. Twój tata powiedział, że kategorycznie odmawiasz chodzenia do Devenford i nie dziwię się, patrząc na ich drużynę lacrosse – uśmiechnął się ciepło pan Whalberg. – Skąd przenosiny w środku roku?

Lorelai miała dwie opcje. Skłamać, lub powiedzieć prawdę i pozwolić kreatywności pana Whalberga na dopowiedzenie reszty historii. Spojrzała na ojca w poszukiwaniu pomocy.

- Lorelai postanowiła zamieszkać ze mną – odparł Winston. – New Haven jej się znudziło.

Nawet jeśli nie przekonał tym dyrektora Whalberga, ten tylko kiwnął głową.

- Ojciec dostarczył twoje oceny – podniósł teczkę. Za oknem gabinetu grupa uczniów zaczynała właśnie trening lacrosse. – A z angielskiego, włoskiego i francuskiego... Masz prawie same A z większości przedmiotów. Ojciec najchętniej zgarnąłby cię do Devenford.

Dorothy przyniosła ich gorące napoje.

- Ale ja niechętnie bym się tam udała – przyznała Lor marszcząc nos, kiedy sekretarka już wyszła. – Należałam też do redakcji gazetki 'Hopkins Daily'. W tym roku byłam już naczelną, jako sophomore.

Dyrektor Whalberg odłożył teczkę i podsunął okulary na czoło. Potarł twarz. Nie był stary, ale na pewno starszy od jej ojca, miał smagłą twarz dopiero teraz dostrzegła jego ciemne oczy.

- Nie odrzuca się diamentów, kiedy trafiają cię w głowę, prawda? A może to były piłki na meczu baseballu? – Whalberg wzruszył ramionami. – Cóż, pozwólcie za mną.

Wyszli z gabinetu z powrotem do sekretariatu. Teraz przy biurku pod oknem siedziała pulchna czarnoskóra kobieta. Odwróciła się, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.

- Winifred, przygotuj proszę papirologię dla tej młodej damy. Dołączy do grona naszych uczniów od – rzucił okiem na kalendarz z wielkim rysunkiem mostu Golden Gate wykonanym kredkami świecowymi. Zakupiony na aukcji dobroczynnej. – Cóż, niech będzie od poniedziałku. Nie ma sensu żebyś przychodziła tylko jutro. Mogę cię poprosić do swojego gabinetu, Winston?

Kiedy ona podawała swoje dane Winifred, ojciec rozmawiał z dyrektorem w gabinecie. Lorelai nie musiała mieć supermocy żeby wiedzieć, ze rozmawiają o niej. Albo Winston albo pan Whalberg co jakiś czas spoglądali na nią jakby była bombą zegarową.

Wysiadając już pod domem z samochodu ojca, Winston zawołał zanim zamknęła drzwi.

- O osiemnastej przyjadę po ciebie – zapowiedział poważnie. – Jedziemy na mecz lacrosse do Devenford Prep.





____________________________________________________________

POWRACAM Z TEEN WOLFEM.

Czasem trzeba wziąć się w garść, zdać sobie sprawę, że jest się w czymś nienajgorszym i iść dalej.

Tym razem zostawiamy full moon za sobą i otwieramy nową historię. Wolves of Shadow and Fire z Brettem Talbotem w roli głównej.

Nim umarł, było go zbyt mało. 

A tu pojawi się już niedługo!  

W tej książce postaram się odwzorować postaci jak najlepiej; rozdziały będą długie, Derek (kiedy już wróci do swojej normalnej postaci) sarkastyczny, Stiles jak zawsze zabawny a co do Bretta - to jak zawsze przystojny dupek. 

Mniej więcej jak wyglądają rodzice Lorelai: 

Winston Montgomery - Matthew Goode; 

Alexanda Dune-Montgomery - Rosamund Pike 


MAM NADZIEJĘ, ŻE WAM SIĘ SPODOBA... WIĘC... KLASYCZNIE

ENJOY XxXxX

Continue Reading

You'll Also Like

41.1K 3.1K 62
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
21.8K 2.1K 12
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...
209K 12.4K 101
Nie jestem autorką, ja tylko tłumaczę ;)
10.4K 1.1K 18
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...