Strange Sight | larry

By rosealcea

2.1K 205 180

Harry jest nauczycielem baletu, Louis pisze artykuły dla New York Times Magazine, są małżeństwem od ośmiu lat... More

louis
jamie
harry
rosemary
podziękowania

ariel

779 54 69
By rosealcea

Ta historia będzie miała 5 rozdziałów - każdy o jednym członku rodziny. Jeśli jesteście zainteresowani tą historią, proszę, nie zraźcie się perspektywą córki Harry'ego i Louisa, która jest tu przedstawiona jako pierwsza.  Mam nadzieję, że mimo wszystko Was zaciekawię. Jestem taka podekscytowana! 

Inspiracją do tego fanfiction była piosenka Strange Sight  KT Tunstall.

Pamiętajcie o hasztagu: #StrangeSightff ♡



There's a light that you shine

There's a love, I see it in your eyes

All the dark, let it go

You're not alone




Moja rodzina jest duża.

Jamie to mój brat. Jest trochę młodszy ode mnie, ale i tak lubimy się razem bawić. Jamie jest astenikiem. To znaczy – ja tak mówię. Mój tata powtarza, że to nie końca odpowiednia nazwa. Ale komu normalnie chciałoby się mówić „osobowość asteniczna"? Według rodziców i wąsatego lekarza, to źle, że Jamie jest astenikiem. Podobno jego poprzedni rodzice go skrzywdzili i jego zachowanie jest podświadomą obroną dla jego serduszka. Nikomu nie podoba się to, że Jamie nie potrafi podejmować własnych decyzji, ani rozmawiać z obcymi. Ale ja nie rozumiem, dlaczego dla nich to taki problem... Przecież oprócz tego, Jamie jest też taki dobry, i miły! Tak bardzo nas wszystkich kocha i nigdy nas nie rani. A poza tym, jest taki inteligentny! Podobno nie można stwierdzić tego jeszcze w tak młodym wieku, ale ja to po prostu wiem. Tak samo jak Jamie wie, jaka roślinność porasta nowozelandyjskie szczyty oraz jaką prędkość ma zazwyczaj wiejący tam wiatr (ale więcej o tym później!).

Rosemary jest najmłodsza z naszej trójki. Ma piękne, miękkie loki, których bardzo jej zazdroszczę. Chociaż ona twierdzi, że moje włosy są piękniejsze, ponieważ lśnią – nawet gdy blask słońca ich nie dosięga. Nie mogę tego zobaczyć, więc nie jestem w stanie się z nią zgodzić. Ale czasem wierzę jej po prostu na słowo.

Mój tata, Louis, bardzo lubi się uczyć. Ciągle czyta i pisze, a ostatnio musiał nawet kupić sobie okulary, bo od tej nauki troszkę zepsuły mu się oczy – podobno tak się może stać, choć według mnie to nie ma sensu.

Mój drugi tata, Harry, jest nauczycielem w szkole baletowej. Ja znam go od tej bardzo łagodnej strony, ale Lizzy – moja koleżanka – powiedziała, że czasami, podczas zajęć, boi się mojego taty. Może gdybym też zaczęła na nie uczęszczać, to bym to zauważyła. Jednak na razie – właśnie z tego prozaicznego powodu niedowierzania w jego drugie oblicze, chyba wolę tego nie robić.

I właściwie jak ich tu wszystkich tak rozpisałam, to może się wydawać, że moja rodzinka wydaje się nagle mała. W końcu, gdyby ich policzyć, to wszyscy zmieściliby się na palcach jednej dłoni! Ale moja rodzina to tak naprawdę jeszcze kilka osób.

To jeszcze ciocia, Elodie, która zawsze przynosi nam pączki z kokosem lub miodem i orzechami – w budynku w którym mieszka znajduje się piekarnia, a ona zawsze kupuje tylko te smaki, które sama uwielbia – w ten sposób chce nas na nie przekabacić. Ze mną jej się udało; Jamie ma jeszcze opory z kokosem; natomiast Rosie niemal mdleje gdy tylko czuje zapach miodu. Nigdy tego nie zrozumiem – przecież miód to najpiękniejsza konsystencja, jaką kiedykolwiek stworzyła natura! Nie wspominając już nawet o smaku, o który się tu zresztą rozchodzi. Przecież po niesamowitym zapachu i delikatnej konsystencji, nie możesz tak po prostu spodziewać się złego smaku, prawda?

Jest też dziadek – Basile. To bardzo śmieszne imię, jednak podobno we Francji całkiem normalne. Niestety nie ma już z nami żadnych innych dziadków, jednak jedna z moich koleżanek nie ma nawet jednego, dlatego dziadek Basile jest naszym promyczkiem, którego bardzo wszyscy uwielbiamy. Brzmi to trochę, tak jakby to on był naszym wnukiem, ale w rzeczywistości czasem tak może się zdawać. Na przykład, tłumaczymy mu różne rzeczy, które normalnie to rodzice tłumaczą swoim dzieciom. Ale w zamian dziadek opowiada nam niezwykłe historie ze swojego dzieciństwa i nie tylko! Opowiada też o babci – Édith. O dziadku Tomie i babci Eve, nikt nam już nie opowiada z taką pasją, ponieważ mój tata, Harry, sam ledwo zdążył ich poznać.

Bardzo ważną osobą, którą lubię wliczać do naszej rodziny jest Tabitha. W rzeczywistości nie jest spokrewniona z nikim z nas. Poznałam ją na świetlicy miejskiej, której imię to Promyczek (tak, nasza świetlica ma imię), do której raz zaprowadził nas tata Louis i która w niedługim czasie okazała się być naszym drugim domem. Tabi przychodziła tam jako wolontariuszka i pomagała mi oraz innym dzieciom w lekcjach. Ale poza tym prowadziła też niektóre zajęcie, na przykład te sportowe. Kiedy źle się czuję, zawsze mnie pociesza. Pomaga Jamiemu w stawaniu się asertywnym (to jego główny cel), a Rosie odkryć jej nową pasję – malarstwo. Marzę, by móc oglądać jej prace. Podobno ma ogromny talent, mimo że ma dopiero pięć lat! Wydaje mi się, że nie można stwierdzić czyjegoś talentu w tak młodym wieku, ale w takim razie może to i jeszcze ciekawsze, że już teraz tak wiele osób zachwyca się jej pracami.

W każdym razie, Tabitha szybko stała się istotną ostoją dla naszej rodziny, mimo że przecież ma taki dziwny wiek – nastoletni. Jest o wiele starsza od nas, ale też o wiele młodsza od moich rodziców. Może to dobrze, a może i nie. Jednak nie rozmyślam nad tym wiele, bo kiedy tylko o niej myślę w moim serduszku rozlewa się ciepło, ponieważ właśnie tak bezpiecznie się z nią czuję. Tata Harry powiedział, że to uczucie jest jak kakałko. Ma w sobie wszystko co najlepsze – ciepło i czekoladę. Kiedy ją pijesz rozgrzewa cię od środka, a czekolada rozpływa w twoim sercu, tak jak i miłość, którą dają ci serduszka innych osób.

Ale obecnie najważniejszy dla mnie jest Felix. To mój pies, który jednocześnie jest też moim przewodnikiem. Bez niego potykałabym się sto razy częściej i ciągle zatrzymywała na środku chodnika w obawie przed tym, czy zmierzam we właściwą stronę. (No dobrze, Felix też kiedyś się pomylił, ale to naprawdę nie była jego wina!).

Felix zawsze był uwielbiany przez wszystkich. Ale w tym roku musiałam przenieść się do innej szkoły. A właściwie nie musiałam, ale chciałam. Ponieważ jest nowa; ponieważ jest bliżej naszego domu; ponieważ Jamie też w tym roku zaczął do niej chodzić, a ja nie mogłam znieść myśli, że płakał codziennie w poduszkę na myśl, że będzie tam zupełnie sam. Jak mogłabym odrzucić taką propozycję, skoro moi rodzice i tak martwili się już wystarczająco podczas moich samotnych dojazdów do szkoły, a Jamie tak desperacko pragnął, żebym była blisko? Dlatego bardzo się cieszyłam, że taka zmiana nastąpi.

Ostatecznie jednak nie zniosłam jej dobrze.

Po pierwszym dniu w tej nowej szkole, wróciłam do domu z mokrymi policzkami. I naprawdę nie chciałam płakać; przez całą drogę powrotną, przy której towarzyszył mi Jamie udawałam, że wszystko było super. Kiedy on pobiegł do siebie, a ja stałam w przedpokoju, jakaś podświadoma bariera pękła we mnie i sprawiła, że zaczęłam dusić się swoimi łzami. Nie chciałam martwić moich rodziców. Przecież nie stało się nic wielkiego, prawda?

Tata Harry podbiegł do mnie zmartwiony, a ja nie potrafiłam oprzeć się jego pytającym o wyjaśnienia spojrzeniu.

- Wszyscy mnie nienawidzą – wyjąkałam słabym głosem. Tata westchnął bezsilny, wiedząc już o jakiego rodzaju problem chodziło. Ja na nowo zaniosłam się płaczem.

Tata dopytał co się stało. Więc musiałam opowiedzieć mu dokładnie to poniżające wspomnienie o tym, jak moja nowa nauczycielka od angielskiego skarciła mnie za to, że Felix był w klasie.

- Do diaska, co to za pies? – niemal wykrzyczała te słowa wraz z chwilą, w której weszła do klasy. Wyglądała na przerażoną, więc wywnioskowałam, że najpewniej bała się psów. Uśmiechnęłam się wtedy automatycznie i pocieszycielsko, myśląc, że był to jedyny problem.

- Oh, niech się pani nie martwi. Felix nie jest groźny. – zapewniłam. Mój ton przesiąkała niemal duma.

Nie wiedziałam, że pani Deardorff w rzeczywistości zupełnie nie miała pojęcia, że byłam niewidoma i że Felix miał mi pomagać. Rodzice zapewniali mnie, że wszyscy będą wiedzieli. Że nie będę musiała martwić się o skonfundowane, zniesmaczone, czy pogardliwe spojrzenia. Gdyby mnie o tym nie zapewnili, nie poszłabym do tej nowej szkoły.

- Młoda damo, nie obchodzi mnie, czy jest groźny czy nie, on nie może tu przebywać! – Nie widziałam jej miny, jednak mogłam się domyślić jak komicznie ona wyglądała, pewnie bardziej niż jej skrzeczący głos. Przez chwilę byłam nawet rozbawiona jej tonem, aż nie dotarły do mnie jej słowa.

- Myślałam, że pani wie... - zaczęłam niepewnie. Pani Deardorff cmoknęła w odpowiedzi, jakby zniecierpliwiona i zupełnie zdegustowana. Moje ciało objęła fala gorąca – pierwsza oznaka dogłębnego zażenowania.

- O czym mam wiedzieć? Że nie potrafisz żyć bez swojego psa, a twój wysoko postawiony ojciec załatwił ci, że on może sobie tutaj pałętać, czy może-

- Że jestem niewidoma, proszę pani – przerwałam jej, zanim dokończyła ekspresję ciągu swoich niedorzecznych pomysłów. Myślałam, że to uśmierzy jej gniew. Naprawdę.

- Cóż, bardzo mi przykro. – Mnie nie, odparłam w myślach. Poczułam ukłucie w sercu. – Ale to nie zmienia faktu, że łamiesz szkolne zasady z niezwykłą dezynwolturą i bezczelnością.

- Ale proszę pani, Felix musi-

- Proszę cię, abyś teraz skierowała się do dyrektora tej szkoły. Może i on na to zezwolił, kto wie, co on ma w głowie. – Prychnęła, niemal z pogardą. Czy kogoś nie traktowała z pogardą? – Ale ja nie pozwalam na łamanie przepisów. Powiadom go, że od dzisiaj twój pies nie będzie tu przychodził, a już z pewnością nie na moją lekcję.

Dopiero kiedy wyszłam z klasy, z Felixem człapiącym obok mnie (on chyba też poczuł grozę tej sytuacji) pozwoliłam sobie na kilka cichych łez.

Znalezienie drogi do gabinetu dyrektora, okazało się dokładnie tak trudne, jak się spodziewałam. Usłyszałam na korytarzu stukot obcasów – to chyba kobieta, bardzo pewna siebie. Jest albo przemiła i ciepła, a przez to tak pewna albo zupełnie zgryźliwa (jak pani Deardorff) i zraniona, i jedynie udaje pewną siebie. Postanowiłam zaryzykować.

Ta pani nazywała się Wheatley, a już po moim niepewnym przywitaniu, oświadczyła, że to ona jest moją wychowawczynią. Jej głos był ciepły i entuzjastyczny – niemal jakby cieszyła się na mój widok, a może nawet wyczekiwała go, by mnie przywitać. Ta jej dobroć wzruszyła mnie na chwilę, a przez to paradoksalnie zaszkliła moje oczy bardziej.

To wtedy Pani Wheatley zapytała co się stało, a ja jej powiedziałam. Zaproponowała, że wrócimy do klasy i wszystko wyjaśnimy Pani Deardorff, ale ja z niezwykłą szczerością wyznałam, że boję się, że moi rodzice mnie okłamali i że oprócz niej – mojej wychowawczyni – nikt tu nie wiedział, że jestem niewidoma, ani po co pałęta się obok mnie mój pies. To dlatego uparłam się, że chcę pójść do dyrektora i wyjaśnić mu, dlaczego Felix jest obok.

- Pani Wheatley powiedziała, że dyrektor Cuthbert o wszystkim wiedział – tłumaczyłam tacie Harry'emu. Musiało go to zaboleć, że oskarżyłam jego i tatę Louisa o kłamstwo, ale chciałam opowiedzieć mu wszystkie moje odczucia, jak najrzetelniej. – Ale ja się bałam, więc się uparłam. W gabinecie okazało się, że dyrektor naprawdę wiedział, więc można powiedzieć, że mogłam odetchnąć z ulgą. Ale wcale nie było lepiej – westchnęłam bezsilnie. – Potem dyrektor poszedł ze mną i Panią Wheatley na lekcję angielskiego, gdzie wyjaśnił wszystko Pani Deardorff.

Nie słyszałam, aby coś odpowiedziała, ale czułam jej wrogość, jej zawiść niemalże, w stosunku do mnie. I wcale się nie pomyliłam! Jak tylko dyrektor i pani Wheatley wyszli z sali, pani Deardorff wzięła mnie na stronę i powiedziała, choć odczułam to jako groźbę, że za to jakie pośmiewisko z niej zrobiłam, ona zajmie się mną szczególnie podczas naszych lekcji. Już się boję jak będzie mnie dręczyła!

- Tato, co jeśli nie da mi spokoju i będę mieć łzy w oczach na wszystkich lekcjach? – Zanim tata zdążył mi odpowiedzieć, ja kontynuowałam. - A to nawet nie wszystko. Po lekcji słyszałam jak inne dzieci mówiły coś przyciszonym głosem o tym, że jestem rozpieszczona, bo pozwolono mi tu wprowadzić psa. Pani Wheatley znowu wyprostowała sytuację – tym razem dla innych uczniów. Ale to nic nie dało! Kiedy już raz usłyszeli, co mówiła o mnie pani Deardorff nie chcieli przyjąć innej wersji.

- Ariel, tak mi przykro. – Tata Harry wydawał się szczerze zmartwiony. Ucieszyłam się, że chociaż on zrozumiał powagę tej sytuacji. Szkoda, że nie wiedział jak mi pomóc. W istocie, nic przecież nie mogłoby zmienić myślenia jedenastolatków.

- Nie będę mieć żadnych przyjaciół w tej szkole – zapłakałam nagle, uświadamiając sobie, jak okropnie zapowiadały się moje szkolne dni. – Wszyscy tam mają mnie za zupełną dziwaczkę.

- Jeśli ta sytuacja nie zmieni się niedługo, obiecuję, że będziesz mogła wrócić do Highland Ranch.

- Nie mogę wrócić do starej szkoły. Wtedy Jamie byłby sam! Wiesz, że by tego nie zniósł.

- Wiem, ale jestem pewien, że kiedy Jamie usłyszy jak się czujesz, też by zechciał, abyś zadbała o swój komfort.

- Nie zostawię go – odpowiedziałam pewna tego jednego. Nawet jeśli oznaczało to niemożliwość ucieczki od tej posępnej szkoły.

Za takie popaprane sytuacje dotychczas nigdy nie śmiałam jednak winić faktu, że nie widzę. Dzisiaj przez chwilę się to stało. Przez krótką chwilę uwierzyłam w to, że jestem przeszkodą, że może Felixa nie powinno tam być, a ja nie zasługuje na te wszystkie „przywileje".

Do tej pory, nigdy mi to nawet nie przemknęło przez myśl – moi rodzice zrobili wszystko, bym nigdy tak nie pomyślała. Dali z siebie wszystko i sprawili, że moja niewidomość naprawdę nigdy nie była czymś złym. Dzięki nim, uświadomiłam sobie, że mimo iż nie widzę, to odczuwam wszystko dokładnie tak samo, jak każdy inny człowiek. Moje emocje są takie same, jak ich, a doznania zmysłowe jeszcze piękniejsze, a potwierdza to nawet nauka. Może to właśnie przez wyostrzenie wszystkich innych moich zmysłów, każdy posiłek jest dla mnie tak intensywną paletą smaków i zapachów, a każde pomieszczenie skarbcem szeptów, chichotów, ludzkich emocji i zachowań, które tylko ja słyszę tak dobrze i czuję tak wyraziście.

Bycie niewidomą nauczyło mnie też tej ogromnej pewności siebie. Myślałam, że to naturalne, jednak z czasem dostrzegłam, że wcale takie nie jest. Tata Louis powtarza, że jestem najbardziej śmiałą dziewczynką jaką zna, a Jamie nazwał mnie kilka razy bohaterką, na przykład, wtedy gdy nie wstydziłam się upomnieć obcego mężczyznę, który intensywnym światłem swojego telefonu oświetlał w nocy cały samolot, oślepiając przy tym Jamiego i nie pozwalając mu spać.

Gdyby nie wszystkie wątpliwe sytuacje w moim życiu, w trakcie których musiałam innym tłumaczyć swoją ślepotę i związane z nią okoliczności, pewnie nigdy nie nauczyłabym się myśleć o sobie w taki stabilny, pewny sposób. Nie chodziło o to, że byłam pewna swojej ślepoty i to w jej obrębie potrafiłam się odnaleźć, ale o to, że właśnie ona ukształtowała całą mnie. Bycie niewidomą nie sprawiło, że zaczęłam jedynie sobie z nią radzić, a przez to ją zaakceptowałam. Ale że każdy inny aspekt mojej osobowości i sposobu bycia stał się dla mnie integralnym elementem mojej duszy, która była wyjątkowa i warta poznania. Nie pomimo mojej niewidomości, ani nie ze względu na nią, ale wraz z nią.

Kolejne dni w szkole były zupełną makabrą – tak określiła to Rosie, której opowiedziałam, co się stało, bo nie wiedziała, czemu wciąż chodzę taka zasmucona.

Powiedziałam jej o tym, że nikt nie chce ze mną rozmawiać. Że raz było kilku uczniów, z innej klasy, którzy nie wiedzieli o mojej złej reputacji, ale chcieli po prostu pogłaskać Felixa. Mówiłam im, że nie mogą teraz tego robić, bo Felix jest zupełnie zdezorientowany, ale było ich tak dużo! Zupełnie mnie nie słyszeli, albo nie chcieli słyszeć – przecież ostatnie czego chcieli, to usłyszeć mój zakaz głaskania Felixa. Znałam już wszystkie imiona uczniów w mojej klasie, za to nikt z nich zdawał się nie pamiętać mojego. Nazywali mnie dziwnym słowem, którego nie mogłam zapamiętać, ani nawet zrozumieć. Nie jestem pewna, czy było obraźliwe, czy może tylko zabawne, jednak to właśnie ta niepewność za każdym razem wzburzała we mnie ponowne fale duszności.

Dwie z nich, Katie i Grace (dobrze już znałam ich głosy, cały czas zgłaszały się na lekcjach) wciąż kręciły się wokół mnie i szeptały coś o mnie. Nie byłam w stanie zrozumieć co – był za duży szum na korytarzach, ale wiedziałam, że to o mnie, wiedziałam. Czułam ich spojrzenie na sobie. Moimi jedynymi przyjaciółmi w tej szkole był Felix i Jamie, którego czasem spotykałam na przerwach, jadałam z nim lunch i czekałam na niego po lekcjach. Smuciło mnie, że w tym nowym, wspaniałym miejscu (kiedyś tak zwykłam definiować szkołę) nie dostrzegał, ani nie polubił mnie zupełnie nikt, oprócz tych, których miałam przy sobie już od zawsze. Nawet Felix miał już przyjaciół, mimo że głównie przeszkadzali mu oni w jego pracy.

- To zupełna makabra. – Wtedy podsumowała Rosie. Nie wiedziałam nawet, że zna takie słowo. Jednak miała zupełną rację.

Kiedy ciocia Elodie wpadła do nas pewnego popołudnia, wyrzuciłam z siebie to wszystko po raz kolejny.

- Moje biedne maleństwo – westchnęła z (przynajmniej w mojej perspektywie) przesadną dramatycznością w głosie. Ale gdyby przyjrzeć się moim najczystszym emocjom w stosunku do tej sytuacji, naprawdę były one dramatyczne, tak samo jak i ta sytuacja była dla mnie największym dotychczasowym dramatem. Może więc ciocia była jedyną osobą, która potrafiła zrozumieć ten mój dramat, który dla innych jawił się pewnie jedynie jako dziecięca desperacja. – Muszę sobie porozmawiać z twoimi rodzicami. Jak mogli pozwolić, byś tak cierpiała? I nic z tym nie zrobić?

- Próbowali, ciociu, naprawdę. Rozmawiali z moją panią, z dyrektorem, proponowali mi nawet, że mogę zmienić szkołę. W ogóle nie byli na mnie źli za te moje wymysły-

- Ależ skarbie, to nie są żadne wymysły. Nie wiem nawet czy ja sama wytrzymałabym codziennie w takim otoczeniu. Musimy coś z tym zrobić.

Ton głosu cioci był niezwykle stanowczy i zdeterminowany. Byłam wzruszona, że mam ją w swoim życiu i że tak bardzo o mnie dbała.

- To oczywiste, że dzieci w jej wieku nie wiedzą takich rzeczy. – Ciocia rozmawiała właśnie z moimi rodzicami w kuchni, a ja siedziałam zestresowana tym, na jaki pomysł, który rzekomo miał mi pomóc, ostatecznie wpadną. – Przecież nikt ich nie uczył o wszelkich możliwych ludzkich dolegliwościach oraz tego jak mają takie osoby traktować. No skąd mają wiedzieć! To nie ich wina. Jedyne rozwiązanie to takie, że Ariel, musi sama do nich przemówić.

Pierwszy dzień jesieni.

To właśnie wtedy przewidziane było przedstawienie szkolne dla rodziców. Oraz... moja przemowa. Tak określała to ciocia, choć ja bałam się używać tego słowa. Umiałam mówić, to jasne, ale nie umiałam przemawiać! Jak tylko ciocia opowiedziała mi o tym, co udało jej się uzgodnić z dyrektorem szkoły, oddech ugrzązł mi w gardle i poczułam jakbym była na skraju paniki.

Rodzice zapewnili mnie, że nie muszę tego robić, jeśli tak bardzo się stresuję, a ta myśl wyżera ze mnie resztki optymizmu i radości z życia (tak to jednego dnia sama określiłam). Resztki, bo niemal całość pożarła już szkoła i jej uczniowie, którzy niemal codziennie zmuszali mnie do płaczu.

Ale wtedy ciocia Elodie odpowiadała mojemu tacie:

- Louis, czy ty się słyszysz? Sam nazywasz to resztkami radości! Jak dziecko w jej wieku może mieć jakieś resztki? Musicie zmienić tą szkołę, albo-

- Nie chcę zmieniać szkoły! Nie mogę! – wykrzyczałam w bezsilności.

- Kochanie, to nie twoja rola, by martwić się o stan Jamiego. – Ciocia spojrzała na mnie zmartwiona, jakby świadomość, że wciąż o tym myślę – o szczęściu Jamiego - wzbudzała w niej wątpliwości i złe rokowania. Czy naprawdę tak złe było martwić się o Jamiego, pomimo mojego bólu? Czy nie o to chodziło w byciu rodziną? - Liczy się teraz twoje szczęście. My zajmiemy się Jamiem, a ty zrób to, co uważasz za dobre. Dla siebie.

Tata Louis i tata Harry zgodzili się z nią wtedy i spojrzeli na mnie tak, że wiedziałam, iż wymuszają na mnie jakiś wybór.

Moja miłość do Jamiego była większa niż jakikolwiek strach.

- Zgoda. Wyjdę na tą głupią scenę i powiem to głupie przemówienie.

Byłam obrażona, nie na ciocię, nie na rodziców, ani nawet nie na moją szkołę. Ale na świat i los, którzy zmusili mnie do takiego dylematu, do takiego wyboru, które borowało dziurę w moim brzuchu ze strachu i pewności przed porażką.

Tata Louis pomógł mi ułożyć całe przemówienie. Przez kolejne dni uczyłam się go na pamięć, chociaż według taty Louisa, wcale nie musiałam tego robić.

- Najważniejsze, żebyś mówiła od serca. – powtarzał mi, kiedy sfrustrowana próbowałam sobie przypomnieć kolejne zdanie. - Nie musisz mówić wszystkiego, co napisałem, a nawet niczego, jeśli poczujesz, że chcesz przekazać coś zupełnie innego.

- Wiem, ale ja muszę, tato. Inaczej się zbłaźnię.

Przez trzy kolejne dni chodziłam po domu, w kółko powtarzając pod nosem moją skrupulatnie ułożoną wypowiedź. Na występie miała być cała moja rodzina, włącznie z dziadkiem i ciocią. Nawet Jamie musiał wygadać się Tabi, która obiecała, że się pojawi. Jeszcze tego mi brakowało do zupełnej makabry! Nie dość, że zbłaźnię się przed moją rodziną, to przed moją najstarszą i najcudowniejszą przyjaciółką, także.

Rano, przed wyjazdem na przedstawienie i moje makabryczne przemówienie, tata Harry zrobił naleśniki z serem i miodem, a ciocia Elodie przyniosła pączki z kokosem, ku wielkiemu zmartwieniu Jamiego.

- Przepraszam cię, skarbie, ale nie było dzisiaj tych z orzechami – wytłumaczyła mu ciocia. - Po występie pójdziemy na lody pistacjowe, brzmi fajnie?

Jamie się zgodził, a ja odetchnęłam z ulgą, że przynajmniej mogłam zjeść pączki bez wyrzutów sumienia. Nie zniosłabym smutku na twarzy Jamiego, nawet jeśli nie byłam w stanie go zobaczyć. Uczucie było jeszcze gorsze.

- Wiem, dlaczego to robisz. – Zajęło mi chwilę, nim zrozumiałam, że Jamie mówił do mnie. Wszyscy inni zajęci byli rozmową, ich głosy były stłumione w porównaniu do bliskości mojego brata. – Robisz to dla mnie.

Zestresowałam się na te słowa. Bałam się, że Jamie się obrazi, że ma mi to za złe.

- Jesteś najlepszą siostrą na świecie – powiedział zamiast tego. Mimo wszystko nie uśmiechał się. Miałam przeczucie, że czuł się winny. – Jeśli nie uda ci się, nie martw się. Nauczę się sam być w szkole, to nic takiego. – Wiedziałam, że kłamie. To jeden z jego mechanizmów. – I tak mi głupio, że stresujesz się ze względu na mnie. Możesz nawet nie wyjść na scenę, a i tak będę najszczęśliwszy na świecie.

Potem Jamie mnie przytulił, a ja poczułam spokój i czułość wypełniające moje serce. Teraz – z tym zapewnieniem Jamiego – perspektywa wyjścia na scenę nie była aż tak straszna. Bo jeśli się nie uda... Jamie mi to wybaczy. Nikt nie będzie miał mi tego za złe. W tamtej chwili poczułam to, o czym w ostatnich dniach zdawałam się zapominać. Moja rodzina zawsze mnie będzie kochać i cokolwiek się stanie, nie pozwolą, bym dłużej żyła w makabrze.

- Przez długi czas bałam się mówić o tym głośno. Bałam się, bo myślałam, że muszę być cicho. – Tak zaczęłam moje przemówienie, słowo w słowo według scenariusza taty.

Głoś mi drżał tylko podczas tych dwóch zdań. Potem wyobraziłam sobie, jak moja cała rodzina patrzy na mnie z ciepłem w oczach, wspiera mnie i wysyła pozytywną energię, która zdawała się wibrować w moim sercu. Nagle wyuczone na pamięć słowa rozpłynęły się w mojej świadomości. Chyba na moje własne życzenie. Bo poczułam, że po prostu chcę mówić, to co czuję, używając przemówienia taty jedynie jako punktu zaczepnego. I tak zrobiłam.

- Wierzyłam, że jestem przeszkodą w życiu innych ludzi, a już zwłaszcza tutaj, w szkole, gdzie ja i Felix staliśmy innym dzieciom na drodze do zabawy. I to dosłownie. Wszyscy się o nas potykali, a czasem nawet popychali. Myślałam, że to we mnie jest problem. Że to ja muszę uważać. Muszę trzymać Felixa blisko siebie. Muszę chodzić z wielką ostrożnością po korytarzach. Ponieważ fakt, że pozwala mi się wprowadzić psa na teren szkoły jest już sam w sobie przywilejem. Ale w rzeczywistości wcale nim nie jest. Mój tata przypomniał mi, że to nie przywilej, ale konieczność. Mogłabym chodzić z laską, albo w ogóle bez niczego, bo przecież można się nauczyć korytarzy na pamięć, prawda? Tak powiedział mi jeden kolega z klasy. Oczywiście, że można, w pewien sposób. Jednak okoliczności każdego dnia są inne. Nasza szkoła jest duża, a ja dojeżdżam do szkoły sama. Felix jest moją prawą ręką, bez niego wpadłabym pod samochód nie jeden już raz, drzwi ciągle uderzałyby mnie w głowę, a moje nogi potykałyby się o schody. Skoro tak bardzo chcecie bym przestała na was wpadać, musicie wiedzieć, że najlepszym rozwiązaniem dla mojego ślamazarstwa spowodowanego ślepotą, jest właśnie Felix. To on sprawia, że jestem najbardziej ludzka w swej dolegliwości, jak tylko mogę być. Nikt, ani nic innego nie sprawi, że będę widzieć lepiej. Dlatego musicie zaakceptować Felixa. Musicie wiedzieć jak wiele dla mnie robi. Kiedy już zrozumiecie, jaki jest potrzebny, musicie też zrozumieć, dlaczego nie wolno go głaskać, ani do niego mówić. Felix był szkolony w taki sposób, by odróżniać czas pracy od czasu odpoczynku. Kiedy jesteśmy w domu, jego zmysły są zupełnie wyłączone, a on sobie przysypia, bo tak lubi i to jego czas wolny. Ale kiedy zakładam na jego szyję uprząż on wie, że to czas na pracę. Wtedy jest skupiony, słucha, wącha i obserwuje. Wie, że nie widzę i że to on prowadzi nas oboje. Ale to tylko piesek. I jeśli ktoś zaczyna go głaskać i chwalić, on automatycznie zapomina, że to czas skupienia i staje się zwykłym pupilem, który chce być głaskany. Teraz wyobraźcie sobie, że taka sytuacja zdarza się na ulicy, kiedy czekam na zielone światło. Kiedy ktoś zdekoncentruje Felixa, może mnie on nawet wyprowadzić na środek ulicy w trakcie ruchu pojazdowego, ponieważ najzwyczajniej w świecie się rozproszy! Tylko sobie wyobraźcie jak okropnie by się to mogło skończyć. Możecie sobie teraz pomyśleć, że przecież w szkole nie czyhają na mnie zagrożenia o tej wielkości. Że jeśli będę stała spokojnie, a wy podejdziecie i pogłaszczecie Felixa, a potem powoli z nim odejdę, to on automatycznie włączy się na nowo do pracy. Ale to tak nie działa. Musicie wiedzieć, że każda pojedyncza dekoncentracja nie wpływa na Felixa jednostkowo, ale całościowo. Jeśli takie sytuacje zdarzą się wiele razy, Felix w ogóle przestanie odróżniać czas pracy i czas odpoczynku i jego szkolenie pójdzie na marne, a on będzie musiał przejść na emeryturę. A nie chcę, by to robił. Chcę, żeby Felix był ze mną jeszcze przez długi czas. Możecie się śmiać, że nie widzę i że chodzę z psem u moim boku wszędzie, gdzie idę. Możecie mnie nie lubić za to, że poruszam się po korytarzu wolniej niż wy. Możecie mnie nie lubić za to, że mam pozwolenie na przyprowadzanie swojego psa do szkoły. Możecie nie lubić Felixa, albo się nad nim rozczulać. Ale pamiętajcie o rzeczach, o których dziś Wam opowiedziałam. Przyprowadzanie Felixa do szkoły to nie przywilej, a konieczność. Nigdy nie prosiłam o to, bym była niewidoma, a już z pewnością o to, by uprzykrzać Wam życie, więc pamiętajcie chociaż, że jeśli to robię, nigdy tego nie chciałam. Pamiętajcie, że Felix pracuje kiedy jest u moim boku i za każdym razem, kiedy go dotykacie w celu pogłaskania, on zbliża się do swojej emerytury. Jeśli dalej będziecie to robić, być może niedługo to nie Felix będzie ze mną chodził do szkoły, ale zupełnie inny piesek. Proszę więc Was tylko o tą jedną rzecz – uszanujcie pracę Felixa, uszanujcie moją niewidomość. A jeśli bardzo chcecie go poznać, mogę Was przecież zaprosić do mojego domu. Będziecie mogli go wtedy pogłaskać, obiecuję.

Okazało się, że kilku innych uczniów naprawdę chciało odwiedzić mnie w moim domu. Ale co ważniejsze chcieli się ze mną zaprzyjaźnić. Tego dnia wróciłam do domu z Katie i Grace, które uważały, żeby choćby palcem nie dotknąć Felixa podczas powrotu, ciągle pytały, czy dobrze się czuję i czy czegoś potrzebuję, zaproponowały, że po drodze zjemy jagodowe lody, które pan Wright robił zupełnie sam w swoim domu i sprzedawał na rogu San Anselmo Street (Jamiemu obiecano pistacjowe, ale okazało się, że te pokochał jeszcze bardziej!). Powiedziały, że od początku roku szkolnego planowały się ze mną zaprzyjaźnić, ale nie wiedziały, czy tego chciałam, ani tego że często byłam taka zła, jedynie dlatego, że głaskanie Felixa sprawiało, że on przestawał się mną opiekować

Rodzice tak się ucieszyli, że mam nowe koleżanki, że zamówili do domu pizzę, po czym całą rodzinę, wraz z Grace i Katie obejrzeliśmy Małą Syrenkę. Kiedyś rodzice powiedzieli mi, że to pewnie przez moje włosy w domu dziecka nadano mi to imię – Ariel. I że z pewnością byłam ulubienicą każdego, kto miał tam ze mną styczność. Byłam mała i nie mogłam tego pamiętać. Ale uwierzyłam moim rodzicom. To zawsze sprawiało, że czułam się wyjątkowa, choć tego wieczoru odczułam, że nawet jeśli w rzeczywistości tak nie było – to nieważne. Bo życie, którym obdarował mnie los okazało się znacznie bardziej niezwykłe, niż jedynie wyjątkowe.



If you hear my voice, follow the sound

'Cause I'm here to guide you home

Continue Reading

You'll Also Like

25.1K 2K 20
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
5.3K 115 20
Boka cały czas myślał o śmierci Nemeczka lecz gdy dowiedział się że jego przyjaciel otworzył oczy i jednak żyje odrazu jego życie się zmieniło...💕
24.7K 1.5K 19
Osiągnięcia książki: (03.05.2022) #1 w oznaczeniu "dnf"! "Butelka" czyli gra dla młodzieży, jak i starszej tak i młodszej, ale czy dzięki niej można...
63.7K 1.4K 60
jest to opowieść o tym jak Hailie trafia do braci jak ma 3 latka.Vincent opiekuje się nią jak córką,nawet kazał Willowi zająć się pracą.jeśli chcesz...