Gra warta świeczki

By skorek80

580 8 3

Niechronologicznie zestawione ze sobą etapy życia Joanny ukazują szereg przemian zachodzących w jej osobowośc... More

1
2
3
4
5
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20

6

39 0 0
By skorek80

Rzeczywiście, rano wstała jak nowonarodzona. Nastał wreszcie dzień, w którym, zamiast unikać patrzenia w lustro, chętnie spojrzała w nie zaraz po przebudzeniu, rzuciła figlarny uśmiech samej sobie, czując się niebywale komfortowo ze swym nowym imagem. Krzykliwy kolor włosów wywołał u niej poczucie nietuzinkowości, swoistej inności, która tym razem niosła ze sobą już tylko same pozytywy. Joanna zaczynała przekonywać się na nowo, że inność wcale nie musi być czymś gorszym. Nie była jednak jeszcze na tyle odważna, by ubrać się w bardziej wyrafinowane fatałaszki z jej nowonabytej garderoby. Niemniej jednak, idąc za radą Elisy, postanowiła zrezygnować z szerokich spodni, które nieustannie nosiła do tej pory. Założyła więc, wybrane przez koleżankę, jasne, wytarte, obcisłe dżinsy oraz zwiewną, żółtą bluzkę. Do tego plecione, skórzane sandałki, a  przez ramię przewiesiła torbę w podobnym stylu.

- Kawa?! – krzyczał z kuchni Karim, słysząc kroki Joanny na schodach.

- Tak, proszę. – odparła spokojnie, wchodząc do kuchni ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym we wnętrze torby, do której próbowała upchnąć duży zeszyt.

- O w mordę! – wykrzyknął Karim na widok jej czerwonych włosów – Coś ty zrobiła z włosami?!

- Ufarbowałam. – Joanna uniosła głowę znad torby i spojrzała na niego. Nic już nie mówił, tylko stał chwilę, przyglądając się jej wnikliwie. Z zamysłu wyrwało go cpyknięcie, oznaczające, że woda w czajniku się zagotowała. Bez słowa, zalał wrzątkiem dwa kubki z kawą rozpuszczalną i zaniósł je do stołu. Znów siedzieli przy tym samym stole tylko we dwójkę, znów w milczeniu. Zupełnie tak samo, jak pierwszego dnia szkoły. Droga na lekcje także wyglądała podobnie. Dopiero przy drzwiach do klasy, Karim rzucił od niechcenia – Ładne.

- Co? – Joanna nie bardzo wiedziała o co mu chodzi.

- No... włosy – nie patrzył na nią, odwrócił głowę w stronę korytarza, jakby kogoś na nim wypatrywał – Ładne.

- Dzięki. – odparła bez emocji, wchodząc do sali.

          Kilka kolejnych dni upłynęło bez większych awantur pomiędzy Joanną i Karimem. Owszem, było parę sprzeczek, ale takowe były już przez wszystkich uznawane za codzienną normę. Ci dwoje po prostu musieli od czasu do czasu wymienić kilka uszczypliwych zdań. Mogło mieć też na to wpływ przeniesienie Karima do innej grupy w szkole. Udało mu się bowiem znaleźć pracę na recepcji w hotelu. Nie widywali się więc tak często, jak dotychczas. Jednak, kiedy już byli w domu w tym samym czasie, któreś z nich musiało wtrącić jakąś jadowitą uwagę. Niemniej jednak, dzień po dniu, Joanna przestawała być już zahukaną, płaczącą i wiecznie smutną dziewczyną. Powoli zamykała drzwi rozdziału z napisem „Nie chce mi się żyć”. Nadal nie była okazem szczęścia i przebojowości, ale czuła, że jest na dobrej drodze do odzyskania utraconej na długo równowagi. Niespodziewanie, zaczął interesować ją otaczający świat, ludzie, przebywanie z nimi, rozmowy. Nawet nie spostrzegła kiedy, wreszcie stała się cząstką tłumu, którą tak bardzo chciała, ale dotychczas nie potrafiła nią być. A teraz, kiedy przestała się w końcu nad sobą użalać i pielęgnować zakorzenioną w swym wnętrzu depresję, mimowolnie poczęła wtapiać się w otaczającą ją rzeczywistość, a uczucie wyalienowania zaczynało stopniowo zanikać. W dalszym ciągu miała w głowie swój mały, inny od wszystkich, świat, ale żal i smutek pomału zaczęły w nim wygasać, pozostawiając dużo więcej miejsca na rozprzestrzenianie się pozytywnej energii i wyeksponowanie niewątpliwej niezwykłości. Z nowym nastawieniem, dni mijały jej nadzwyczaj szybko. Tak szybko, że ledwie zauważyła upłynięcie dwóch tygodni, po których obiecała spotkać się z Roberto na kolejną, fryzjerską sesję.

- Witam, witam, piękności! – Roberto, jak zwykle, był bardzo radosny i oszałamiająco gościnny już od samego progu – Ojoj... – dorzucił jednak po chwili frasobliwym tonem ze szczerością do bólu – Koniecznie musimy coś zrobić z tym spranym kolorem i odrostami! – usunął się z przejścia. W ogrodzie znów stał przygotowany stół, z parującym lunchem, czekającym na rychłą konsumpcję. Ponownie siedzieli przy nim we trójkę, popijając wino i delektując się znakomitą peperonatą. Tej potrawy Joanna zakosztowała po raz pierwszy. Smak usmażonej na aromatycznej oliwie z oliwek papryki z pomidorami i cebulą, okraszonych swieżą bazylią i czosnkiem oraz octem balsamicznym, był niepowtarzalny. Do tego chrupiąca bagietka, prosto z rozgrzanego piekarnika, maczana w oliwie. Wszystko w asyście wybornego Pinot Grigio Rose. Podczas lunchu, Roberto z wielkim entuzjazmem, opowiadał o pierwszych kilku dniach w nowej pracy. Czuł się w roli pełnoetatowego fryzjera jak ryba w wodzie, a klientki pokochały go od pierwszego wejrzenia. Wyglądało więc na to, że zagrzeje w salonie miejsce na dłużej.

- No i co my dzisiaj z tobą zrobimy? – zastanawiał się Roberto, oglądając głowę Joanny ze wszystkich stron, wciąż dzierżąc w dłoni kieliszek z winem. Poprzyglądał się kilka minut, dokończył wino, po czym zawołał z entuzjazmem – Wiem! Mam wizję! – i znów zaczęło się bieganie i znoszenie ekwipunku fryzjerskiego. Po raz kolejny nie było przy tym lustra. Roberto byl rozanielony, że włosy Joanny rosną nadzwyczaj szybko i wreszcie mógł zrobić z nimi coś więcej niż tylko skromne przystrzyżenie boków maszynką i farbowanie. Wreszcie mógł użyć nożyczek. Nie dane było mu jeszcze obcinanie za pomocą brzytwy, lecz i tak cieszył się z dużo większego pola do popisu, niż miał ostatnim razem. Skakał więc, kucał, prostował się, zaglądał to z jednej, to z drugiej strony, z tyłu,  z przodu, wesoło przy tym podśpiewując. Całość nie zajęła mu zbyt wiele czasu, ale efekt znów był oszałamiający. Joanna spojrzała w lustro i tym razem znowu zaparło jej dech w piersiach.

- Ojej... – rzekła w końcu, dotykając policzka, patrząc wciąż w lustro z niedowierzaniem. Teraz miała fryzurę pozornie ugrzecznionej chłopczycy, z przedziałkiem na prawym boku oraz nastroszonym lekko czubkiem i tyłem. Calość w ekstrawaganckim odcieniu fioletu, nadającym jej niebanalnym, niebieskim oczom, zjawiskowej głębi.

- Coś nie tak, kochanie? – zmartwił się Roberto.

- Nie, no coś ty? – powiedziała rozpromieniona – Ja po prostu nie wiem jak ty to robisz? Skąd masz takie pomysły? Jest super!

- Dla mnie też bomba! – dorzuciła z uśmiechem Elisa – Następnym razem ja chyba też pozwolę ci poszaleć z moimi włosami.

- Roberto, ogromnie ci dziękuję – zwróciła się do chłopaka Joanna – Nie wiem jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę...

- Cała przyjemność po mojej stronie – Roberto, jak zwykle, był nad wyraz skromny i przyjacielski – Po prostu nie zdradź mnie, oddając swoje włosy w inne ręce.

- Dobra, dobra, nie rozczulaj się tak, kochanie – szturchnęła go lekko Elisa – Bo czas ucieka, a tę panią trzeba jeszcze umalować.

- Koniecznie? – marudziła Joanna – Będę się chyba czuła nieswojo...

- Nie zrzędź, błagam! – nakazała Elisa – Tylko róż na policzki i tusz na rzęsy, obiecuję.

- Dobra, skoro muszę... – Joanna wiedziała już, że nie ma wyboru – Ale mogę sama? Chyba jeszcze pamiętam jak to się robi – zażartowała.

          Zaraz po wyjściu od zaprzyjaźnionego fryzjera, pojechały na Queensway. Były tam umówione ze współlokatorami i paroma innymi ludźmi w pewnej sympatycznej knajpce, aby świętować urodziny Nelsona. Joanna nie bardzo miała ochotę na wystawne kolacje, czy też huczne zabawy, w dodatku w towarzystwie Karima, który ani myślał przegapić wieczór, pełny nowych ludzi oraz niewątpliwie dobrej zabawy. Dziewczyny miały ze sobą niewielki, ładnie zapakowany prezent dla kolegi w postaci gry na playstation, o której od tygodni mowił, że musi ją mieć. Moment był idealny, bo akurat dzień wcześniej została wprowadzona do sprzedaży, toteż obie uznały, że będzie to pierwszorzędny prezent urodzinowy. Upewniły się tylko czy przypadkiem żaden z pozostałych współlokatorów nie ma tego samego pomysłu, bo chociaż od przybytku głowa nie boli, zdublowanie w tym przypadku byłoby jak najbardziej zbędne.

          Przybyły do umówionego miejsca jako ostatnie. Przy jednym z większych stołów siedziała już spora grupa ludzi, spośród których znały tylko swoich trzech współlkoatorów. Resztę widziały po raz pierwszy w życiu. W większości byli to brazylijscy znajomi Nelsona oraz jego dwaj koledzy z pracy, Australijczycy, Max i Jonathan.

- A to są właśnie nasze piękne współlokatorki – wskazał na stojące przy stoliku dziewczyny Nelson – Elisa i Jo.

Dziewczyny uśmiechnęły się miło do wpatrujących się w nie wszystkich ludzi, których po kolei przedstawiał im Nelson: Beatriz, Adriano, Ester, Larissa, Ontario, Vital i Leila. Nie sposób było od razu zapamiętać ich wszystkich, jednakże zarówno Joanna, jak i Elisa dyplomatycznie podawały rękę każdej z przedstawianych im osob, po czym zajęły wolne miejsca pomiędzy Nelsonem a Maxem.

Knajpka urządzona była w typowo brazylijskim stylu. Wszędzie panował nastrojowy półmrok, rozświetlony pokaźnych rozmiarów, jaskrawymi emblematami drzew i ptaków. Ponadto nad każdym ze stołów wisiały olbrzymie lampy, natomiast środek restauracji wraz z przestrzenią przybarową były puste, zaciemnione, z nikłymi tylko gdzieniegdzie kolorowymi światłami. Późnym wieczorem owa powierzchnia zmieniała się bowiem w szaloną dyskotekę rodem z Rio de Janeiro. W tak przyjemnej scenerii oraz miłym towarzystwie, czas upływał urodzinowym biesiadnikom wyśmienicie. Zajadali się grillowaną ucztą, na którą składały się rozmaite szaszłyki, warzywa, różne makarony, ryż przygotowany w kilku wersjach smakowych, sałatki, sosy, jak również grillowane i swieże owoce. Wszystko zapijane było piwem, winem oraz koktajlami. Uczcie towarzyszyły także sympatyczne rozmowy, przy których było naprawdę dużo śmiechu. Po każdym kolejnym kieliszku z zawartością alkoholu, biesiadnicy stawali się coraz glośniejsi. W pewnym momencie, widząc, że kończy się białe wino, Larissa krzyknęła za kelnerem przez pół restauracji – Dwie butelki wina, proszę!

- Życzą sobie państwo to samo wino czy może coś innego? – kelner zjawil się przy nich w mgnieniu oka i zdawał się być bardzo opanowany.

- To samo, tak! – Larissa nadal krzyczała, choć tym razem kelner stał bardzo blisko niej i na pewno nie miałby problemu, żeby ją usłyszeć, gdyby mówiła nieco ciszej. Mimowolnie pojawił się więc na jego twarzy grymas zaskoczenia.

- Tak, tak, ja wiem – zaczęła nie mniej rozwrzeszczana Beatriz, widząc minę kelnera – My, Brazylijczycy jesteśmy wyjątkowo rozdartym i głośnym narodem! Przepraszamy, ale taka już nasza natura! Jesteśmy jak wieczny karnawał w Rio!

          Kelner pozbierał ze stołu brudne kieliszki i bez komentarza odszedł, wciąż mając nieco zmieszaną minę.

- Widzisz, stary? U nich jest wieczna impreza! – zwrócił się do Karima Denis – Cały czas... Karnawał... w Rio... – westchnął, popijając łyk wina i spoglądając w sufit rozmarzonymi oczami – A u nas? U mnie, w Tuluzie buduje się rakiety, a u ciebie, w Dijon produkuje musztardę... Oni są chodzącą imprezą, a my? Rakietnik i musztardziarz! – po ostatnim zdaniu wszyscy, z Denisem na czele, zaczęli się śmiać, gdyż to, co mówił, ta jego sarkastyczna samokrytyka, wydała się wszystkim ogromnie komiczna. Całe towarzystwo błyskawicznie podchwyciło żart, każdy z osobna dorzucił też coś od siebie i szybko zrobiło się przezabawnie. Wciąż było słychać wybuchające salwy śmiechu. Szczerego śmiechu, który kończył się nawet łzami, cieknącymi po policzkach. Oprócz tego, były też tańce. Zapoczątkowane zostały przez grupę brazylijską, która szybko zajęła pustą dotąd przestrzeń w restauracji, w mig przeistaczając ją w gorący parkiet taneczny. Pozostali wciąż siedzieli przy stole, obserwując Brazylijczyków, którzy mieli salsę we krwi. I pewnie siedzieliby tak dalej, wpatrzeni w cudownie pląsających ludzi, gdyby nie to, że ci właśnie ludzie niemalże siłą ściągnęli ich z krzeseł. Żadne z nich jednak, nie żałowało wspólnej zabawy, choć nikt nie śmiał nawet rywalizować z tanecznymi umiejętnościami znawców salsy. Mimo to, każdy uważał imprezę za bardzo udaną, z czego najbardziej cieszył się Nelson. Był ogromnie szczęśliwy, że jego party urodzinowe odniosło niewątpliwy sukces towarzyski.

          Nikt z domowników nie wstał przed południem. Minionej nocy wypili bowiem stanowczo za dużo rozmaitych alkoholi i nawet olbrzymie ilości jedzenia oraz energiczne, żwawe tańce nie były w stanie uchronić od kaca. Na szczęście tej niedzieli, upał jakby zelżał. Na niebie pojawiło się nawet kilka, początkowo białych chmurek, które jednak szybko poszarzały i znacznie się powiększyły. Przez otwarte okna sypialni, zamiast codziennego, uporczywego upału, wpadał przyjemny, chłodny podmuch wiatru, tarmoszący delikatne firanki. Szare niebo i poranny zefir pozwoliły na dłuższy sen, a tym samym choć trochę złagodziły objawy kaca. Dopiero po dwunastej zaczęło się w domu niewielkie poruszenie.

- Cześć. – do kuchni weszła potargana i jeszcze zaspana Elisa.

- Cześć. – odparł po dłuższej chwili Nelson, nie mogąc oderwać ust od butelki zimnej wody mineralnej, którą zasysał jak odkurzacz.

- Jak się czujesz? – Elisa przetarła oczy.

- Jakby mnie czołg przejechał – Nelson miał ochrypnięty głos i dalej łapczywie pił wodę z butelki. – Ocho – uśmiechnął się, przestająć na chwilę pić, ujrzawszy wchodzącego właśnie do kuchni Denisa – Jak zdrówko?

- Więcej z wami nie pije! – powiedział stanowczo Denis, wymachując w stronę Nelsona telefonem komórkowym – Mam dwadzieścia nieodebranych połączeń z obcego numeru i trzy sms-y od jakiejś laski, która twierdzi, że zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia i ... takie tam głupoty...

- To ładny z ciebie Cassanova, Rakietniku! – Krzyczał Karim już na schodach, słysząc głośne sprawozdanie Denisa.

- Ty, Musztardziarzu, przestań się nabijać! – bronił się Denis – Ja nie mam w zwyczaju rozdawania swojego numeru obcym. Może jak nie będę się odzywał, ptrzestanie mnie nękać?

- Pokaż ten numer... – Nelson wyrwał mu komórkę z ręki, wyciągnął też swój telefon z kieszeni i coś w nim sprawdzał, po czym szyderczo się roześmiał – Nie ma szans, stary! Nie odczepi się! To Beatriz, a ona się szybko nie poddaje!

- Rakietniku, Rakietniku, musisz uzbroić się w cierpliwość – poklepał Denisa po ramieniu Karim, po czym włożył głowę do lodówki w poszukiwaniu czegoś zimnego do picia. W tym czasie Elisa parzyła czerwoną herbatę, której mężczyźni w studenckim domu szczerze nie cierpieli. Natomiast zarówno dla niej, jak i dla Joanny było to kacowe wybawienie.

- Jo! – Elisa przystanęła na skraju schodów na dole i krzyczała do koleżanki – Jesteś jeszcze w łazience czy już wyszlaś?

- Wyszłam! – odkrzyknęła Joanna.

- To chodź na dół, zaparzyłam nam herbatę!

- Eli, jesteś cudowna! – Joanna ucieszyła się na widok kubka z uzdrawiającą herbatą.

- Jak wy możecie pić to świństwo? – Nelson skrzywił się i dalej pił wodę.

- Ciesz się, że tobie nie każemy – zachichotała Elisa.

- A może jednak spróbujesz? – podchwyciła Joanna -  Może by cię uzdrowiło?

          Żaden z chłopaków nie chciał jednak nawet słyszeć o zaczerpnięciu chociażby jednego małego łyczka czerwonego naparu. Zresztą i tak był to dzień stracony dla całej piątki, ponieważ zamiast zmuszać się do robienia czegokolwiek, woleli poleniuchować i powoli odzyskiwać siły witalne, wlewając w siebie ogromne ilości płynów oraz spożywając wszelką niezdrową, ciężką i tłustą żywność. Mimo, że było już popołudnie, wszyscy nadal siedzieli w piżamach, oglądając w telewizji film, który nie do końca ich interesował, ale też żadnemu z nich nie przeszkadzał. Kiedy zaczynali się robić głodni, Karim rzucił pomysł, by zatelefonować po pizzę. Joanna sprzeciwiła się. Była to jej kolej na gotowanie i choć nie czuła się najlepiej, postanowiła stanąć na wysokości zadania. Wpadła na pomysł, by przygotować zapiekankę z ziemniaków, cebuli, kiełbasy i pieczarek, na którą nagle naszła ją niesamowita ochota. Jedzenia i gotowania tejże potrawy nauczyła ją Magda, góralska koleżanka ze studiów. Danie to bardzo zasmakowało Joannie, a ponieważ po raz pierwszy jadła je właśnie, mając kaca, a po zjedzeniu go poczuła się o niebo lepiej, miała zamiar przyrządzić je wlaśnie teraz. Nie zajęło jej to zbyt wiele czasu. Wszyscy byli więc bardzo zadowoleni. Zresztą, jak można byłoby nie cieszyć się z podsuniętego pod sam nos, ciepłego, domowego jedzenia, kiedy nie było się w stanie ukroić sobie chleba i posmarować go masłem? I rzeczywiście, wszyscy poczuli się po nim dużo lepiej. Niemniej jednak, dzień i tak był spisany na straty, więc po obiedzie nadal oglądali bzdury w telewizji, kręcili się z kąta w kąt, wspominali zabawne sytuacje z minionej nocy oraz naśmiewali się z Denisa, ilekroć jego telefon zasygnalizował kolejną wiadomość od Beatriz.

Continue Reading

You'll Also Like

1.1M 36.7K 62
WATTYS WINNER When her fiancé ends up in a coma and his secret mistress, Halley, shows up, Mary feels like her world is falling apart. What she does...