Larry Stylinson - One Shoty

By chrystuski

2.1K 182 175

- Wiesz Louis. - Urywa swoją wypowiedź i przysuwa się w moją stronę. - Bardzo lubię twój głos. Na mojej twar... More

ZASADY PUBLIKACJI
1. BEHAVIOUR
2. ROYAL
4. ADDICTED TO YOU
5. SUIT & TIE
6. WILD WEST
7. WICKED GAME
8. LATE NIGHT MAGIC
9. LARRENTS
10. TOUCH
11. ON HAUNTED WATERS
12. THE HORROR OF OUR LOVE

3. DANCING WITH THE DEVIL

187 17 9
By chrystuski

Zachęcamy do włączenia intensywnej i klimatycznej muzyki. ;)

// sceny 18+

I.

*Harry's pov*

- No dalej kochanie. - Siedzę na trawie i obserwuję Arya'e, która próbuje stawić samodzielnie swoje pierwsze kroki. Kiedy widzę jak jedna z jej nóżek się podwija podstawiam dłoń, na którą upada. - Jeszcze raz skarbie. - Czekam aż samodzielnie się podniesie. Podkurczam nogi przez co siadam po turecku i umieszczam dłonie na kolanach, a na dłoniach podbródek. - Właśnie tak kochanie.

Podnoszę głowę kiedy słyszę boski hejnał.

- Do zobaczenia jutro kochanie. - Po raz ostatni spoglądam na Arya'e, rozpościeram swoje skrzydła i odlatuję.

Z każdym następnym machnięciem skrzydeł unoszę się wyżej i wyżej. Przelatuję przez pierwsze chmury i tuż za nimi docieram do bram Nieba. Mijam moich braci i siostry. Zwijam skrzydła i stawiam małe i powolne kroki. Przekraczam próg świątyni i klękam przed obliczem boskim.

Po modlitwie każdy z nas udaje się do swoich sypialni gdzie szykujemy się na następny dzień pełen niesamowitych przygód.

Nad ranem pomagam sprzątać świątynie przez co w miejscu mojego wczorajszego pobytu spada intensywny deszcz. Nim się obejrzę zlatuję z powrotem na ziemię prosto pod dom mojej duszyczki. Moja chusta powiewa kiedy stawiam nagie stopy na ziemi.

Podchodzę spokojnym krokiem pod okno, przez które widzę śpiącą Arya'e.

- Dzień dobry kochanie. - Stawiam krok i stoję już nad jej malutkim łóżeczkiem.

W oczekiwaniu na jej przebudzenie wychodzę na zewnątrz, gdzie pogoda zaczyna się poprawiać. Wiatr rozwiewa moje kręcone włosy. Przymykam oczy i słyszę dźwięk łamanej gałązki. Otwieram oczy i przekręcam głowę w stronę, z której dobiegł hałas. Nie widzę nic więcej poza parą wielkich, czarnych skrzydeł.

II.

Wcześnie rano wszyscy zostali zwołani na obowiązkowe zebranie.

Zajmując miejsce pomiędzy zgromadzonymi, słuchałem słów Boga.

- Zebrałem was tu dzisiaj, aby was przestrzec. Szatan ponownie chodzi po ziemi. - Na sali dało się słyszeć głosy zdziwienia oraz przerażenia. - Dopilnujecie waszych podopiecznych, strzeżcie ich przed wszelkim złem. Nie dajcie się zwieźć. Diabeł jest w stanie przyjąć wiele najróżniejszych, najbardziej kuszących i przekonujących form. Chce was uwieść podstępem. Nie pozwólcie mu na to. Jeśli poddacie się szatanowi nie będziecie mieć ponownego wstępu do Nieba. Szatan nie słyszy boskiego hejnału. Mrok jest naszym największym nieprzyjacielem.

Ostatnie słowa zdawały obijać w mojej głowie kilkukrotnie.

Nie dać się zwieść szatanowi.

III.

Po wykonaniu standardowych porannych czynności zlatuję na ziemię. Poza Aray'ą muszę zająć się dzisiaj też inną, nową duszyczką, gdyż nie został jej jeszcze przydzielony opiekun.

Kiedy upewniam się, że z moją ulubienicą wszystko w porządku udaję się w wyznaczone miejsce.

- Dzień dobry kwiatuszku. - Kucam przy małej dziewczynce, która przygląda mi się z zaciekawieniem. Wyciągam ręce i umieszczam je pod paszkami dziecka. Podnoszę ją ostrożnie do góry i przyciskam do swojej klatki piersiowej. Stawiam małe i powolne kroki, całą uwagę poświęcając dziecku. - Będziemy teraz spędzać razem trochę więcej czasu, wiesz kwiatuszku? Jestem twoim Aniołem Stróżem i nie pozwolę aby stała Ci się krzywda. - Spoglądam na pulchniutką buzię dziecka i składam na jej policzku pocałunek, na co reaguje śmiechem. Sam uśmiecham się od ucha do ucha i łaskoczę piękną istotkę.

Zajmując się dzieckiem przechodzę tak jeszcze kawałek drogi. Kiedy słyszę hałas, który dobiega zza dużego drzewa, okrywam skrzydłami siebie oraz swoją podopieczną. Pogwizdywanie oraz śmiech dziecka stają się coraz głośniejsze.

Przyciskam dziecko mocniej do siebie i wyglądam zza rośliny.

Moim oczom ukazuje się najrozkoszniejszy widok jaki mam przyjemność ujrzeć.

Na polance, nad rzeczką siedzi Anioł, który podobnie jak ja, zajmuje się dzieckiem. Jego skrzydła są czarne i zdają się być większe od moich, natomiast jego biodra okrywa czarna chusta, kolorem podobna do skrzydeł.

Podchodzę bliżej układając skrzydła w prostej pozycji.

Kiedy zbliżam się do nieznajomego odwraca się do mnie przodem. Wtedy po raz pierwszy widzę jego nieziemskie oblicze.

Jego brązowe włosy są rozwiewane we wszystkie strony. Sylwetka jest perfekcyjnie wyrzeźbiona, jak gdyby sam Bóg spędził więcej czasu na jego stworzeniu. Oczy są tak ciemne, że ciężko jest wyróżnić tęczówki od źrenic. Bije od niego nadludzki blask, który niezwykle mnie onieśmiela.

- Witaj. - Odzywa się do mnie a na jego twarzy pojawia się uprzejmy uśmiech.

- Dzień dobry. - Unoszę kąciki ust do góry.

- Nowa dusza? - Spogląda na dziecko, które trzymam w ramionach.

- Tak, nawet nie wybrano jej jeszcze imienia, jestem Harry. A Ty?

- To Lilith a ja jestem Louis. - Wskazuje na dzieciątko.

- Witaj Lilith. - Podchodzę bliżej i kucam przy dziecku. Posyłam mu łagodne spojrzenie i gładzę je po twarzy.

Słyszę boski hejnał, wzywający do powrotu do Nieba.

Ruszam w drogę i oglądam się za siebie.

- Nie wracasz do Domu? - Unoszę pytająco brwi.

- Za chwilę. - Odwraca się do mnie tyłem.

Nie poświęcam nieznajomemu więcej czasu i po upewnieniu się, że nowa dusza jest bezpieczna, odlatuję.

IV.

Przez kilka następnych dni spotykam Louisa w tym samym miejscu, razem ze swoją podopieczną. Jego sposób mówienia, zachowanie, podejście do dzieci zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Dzisiejszego dnia po raz kolejny, początkowo odwiedzając Arya'ę a następnie nową duszyczkę, spotykam Louisa na polanie.

- Dzisiaj jesteś później. - Mówi w pierwszej chwili kiedy słyszy moje kroki.

- Owszem, musiałem poświęcić Arya'i trochę więcej czasu.

- Wyrwijmy się stąd. - Mówi nagle.

Zastygam w miejscu kiedy dociera do mnie co powiedział.

- Co? - Łączę brwi w jedną linię.

- Chodźmy stąd. Zostawmy dzieci i pozwól mi coś Ci pokazać.

- Ale Lou... Ja.. My nie możemy. To nasz obowiązek. Nie mogę zostawić duszy samej.

- Przecież to tylko chwila, zanim się obejrzysz będziemy z powrotem.

- Nie mogę. Co jeśli Bóg się o tym dowie? Będzie zawiedziony.

- Przecież go tu nie ma? - Rozgląda się wokół siebie. - A ja. - Kładzie rękę na sercu. - Nikomu nie pisnę ani słówka.

- Lou...

- To tylko chwila. - Wyciąga w moją stronę dłoń, której przez chwilę się wpatruję. Toczę walkę z samym sobą. Widząc jego wzrok i uśmiech na twarzy łapię za jego chudą dłoń i odlatujemy.

Lądujemy w ogrodzie oliwnym.

- Zaprowadziłeś mnie... do ogrodu oliwnego?

- Tak. Chciałem pokazać Ci drzewo, które niedawno tu zasadziłem. - Zatrzymujemy się przy jednej z roślin.

- Jest piękne. - Mówię dotykając liści rośliny, której rozmiar zachwyca.

- Podejdź bliżej. - Łapie mnie za biodro i przysuwa bliżej siebie. Jego ręka znika w gałęziach i rozchyla je, ukazując bezkres krajobrazu.

V.

Stoję przed obliczem Boga.

- Zawiodłem się na Tobie. - Mówi patrząc mi prosto w oczy. - Zostawiłeś bezbronną duszyczkę samą. Czy zdajesz sobie sprawę z tego w jakiej sytuacji ją postawiłeś?

- Ja... naprawdę nie chciałem, to była tylko chwilka.

- Chwila nieuwagi może nas doprowadzić do niechcianej tragedii. Co się z Tobą dzieje? Jesteś jednym z najlepszych i najbardziej doświadczonych Aniołów Stróżów. Takie zachowanie w Twoim przypadku nigdy nie miało miejsca.

- To się nigdy więcej nie powtórzy.

- Jeśli się powtórzy utracisz moje zaufanie i możliwość opieki nad dziećmi. Dobrze wiesz, że na zaufanie trzeba sobie zapracować. Nigdy nie zapominaj o tym, że Bóg widzi wszystko.

Idąc za poleceniem Boga więcej nie opuściłem podopiecznej duszy. Moje spotkania z Louisem również nie dobiegły końca. Zamiast porzucania dusz spotykaliśmy się w nocnych porach, kiedy nasze figury spowijał mrok.

VI.

Spotykaliśmy się każdego dnia, a ja nie czułem nawet krzty wyrzutów sumienia, kiedy powoli zacząłem zaniedbywać swoje obowiązki. Wiedziałem, że może to odbić się na mojej pracy, ale siła przyciągająca mnie codziennie do tego miejsca była silniejsza. Do Louisa...

Siedzielismy na zielonej trawie, w otoczeniu niesamowicie pięknej, jak na tę porę roku, scenerii oliwnego ogrodu. Louis położył się i delektował promieniami słońca. Jego oblicze było dzisiaj wyjątkowo spokojne. Wpatrywałem się w jego cudowną twarz chyba odrobinę zbyt długo.

-Coś się stało? - zapytał ostrożnie jednocześnie podnosząc się z ziemi i wpatrując się swoimi osmolonymi oczami w moje.

Zamarłem.

- Tak. Nie! Wszystko dobrze, nic się nie stało... - odchrząknąłem, ale na tyle niepewnie, że Louis zbliżył się nieznacznie i pochylił ku mojej twarzy, przypatrując mi się uważnie.

- Jesteś pewien? - jego oddech czułem niemalże na mojej skórze.

- T-tak... - wydukałem i przełknąłem ze zdenerwowania ślinę. Poczułem jak w moim gardle rośnie gula. Nigdy nie czułem czegoś takiego. To zdenerwowanie? Dlaczego denerwuję się w obecności tego chłopaka?

Świat na chwilę się zatrzymał, kiedy Louis lekko musnął moje wargi. Początkowo odsunąłem się, ale zaraz po tym brunet podniósł się na kolanach, nieznacznie przewyższając mnie głową w tej pozycji. Nie ruszył się, czekając na mój ruch.

Wyprostowałem się, aby moc sięgnąć jego idealnie wykrojonych ust, których miałem ochotę skosztować. Jednak on odsunął się, co kompletnie zbiło mnie z tropu.

- Mam lepszy pomysł. - Powiedział i pomagając mi wstać, rozłożył swoje wielkie, czarne skrzydła.

Dopiero teraz, w porównaniu z nimi, zauważyłem jak drobnej jest budowy i jak jego skrzydła przewyższają rozmiarem moje. Złapał mnie za obie dłonie, zmuszając do lotu. Do lotu w nieznanym mi kierunku.

Wznieśliśmy się w przestworza, a mnie otulił przyjemny zapach wieczornego nieba.

Spoglądając w dół, zauważyłem coś, czego wcześniej nie widziałem. Na polanie, na której byliśmy jeszcze parę chwil temu, była teraz ciemna poświata, jak gdyby cienie spowiły całą ziemię.

Podczas lotu nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Jednak Louis ani na sekundę nie puścił mojej ręki, trzymał mnie mocno, jakby bał się, że w każdej chwili mogłbym zmienić kierunek lotu i wrócić do Ojca. W pewnym momencie przejechał delikatnie kciukiem po wierzchniej stronie mojej dłoni, a mnie przeszedł elektryzujący dreszcz. Spojrzałem w jego stronę, ale jego twarz skierowana była nadal w kierunku lotu. Na jego ustach zbłądził jednak nieśmiały uśmiech satysfakcji. Poczułem jak moje policzki płoną.

Nie wiem ile lecieliśmy. Zdawało się to trwać całą wieczność. Ale czym jest wieczność dla nieśmiertelnej istoty? Ziemia pod nami zdążyła całkowicie okryć się nocą, kiedy dotarliśmy na miejsce.

- Gdzie jesteśmy? - Zapytałem, rozglądając się wokół siebie.

Miejsce w którym się znaleźliśmy w niczym nie przypominało Nieba, ani nawet Ziemi. Ciężkie, mosiężne drzwi stały przed nami. Płaskorzeźba na nich przedstawiała upadek Gwiazdy Zarannej, a mnie ogarnął niepokój. Ognista czerwień na wejściu wyglądała, jakby dokładnie w tym momencie zostały wypalone.

- Witaj w moim domu. - Na te słowa zadrżałem, gdyż dokładnie zrozumiałem co to znaczy.

- Przecież...

- Ciii. - Louis przyłożył palec do moich ust, uciszając mnie.

Pod wpływem jego dotyku, moje ciało ponownie zadrżało. Sunąc palcem po moich wargach, uśmiechnął się.

- Chodź. Pokażę Ci coś.

Niepewnie stanąłem za szatynem, kiedy otwierał bramę, a mnie już na wejściu uderzyła fala gorąca. Szliśmy w ciszy, a wokół nas świat nie różnił się dużo od tego ziemskiego. Jedyną różnicą był kolor wokół nas. Można by powiedzieć ze powietrze było czerwone i ciężkie.

Zatrzymaliśmy się przed wielkim pałacem. Jego ściany były z czarnego i czerwonego marmuru. Dziedziniec był ozdobiony to złotymi, to krwistoczerwonymi ornamentami. W środku wydawał się jeszcze większy niż z zewnątrz, ale Louis nie pozwolił mi na szybki obchód i zaprowadził mnie pod drzwi jednej z komnat.

- Zapraszam do świątyni rozkoszy. - Wyszeptał mi do ucha, a przed nami ukazała się ogromna przestrzeń.

Nieśmiało wszedłem do środka kiedy przepuścił mnie w przejściu.

Kiedy postawiłem pierwszy krok na czarnej podłodze wyłożonej zimnymi kafelkami, do moich uszu dobiegła powolna melodia, która sprawiła że moje ciało pokryło się ciarkami.

Louis pojawił się przede mną w mgnieniu oka i docisnął swoje boskie ciało do mojego. Moja klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej, zaś on oddychał regularnie, jak gdyby jego ciało oraz umysł były w dwóch, kompletnie różnych światach.

Nasze usta dzieliły milimetry w momencie kiedy jego silne ramiona owinęły się wokół mnie. Powolnymi ruchami poruszaliśmy się po hebanowej podłodze.

- Jeszcze nigdy nie byłeś tak piękny jak w tej chwili. - Wyraźne słowa opuszczają usta, których jestem wciąż głodny, odkąd pierwszy raz zabrał mnie do ogrodu oliwnego.

Spoglądam w jego piękne, smoliste oczy, którymi jestem doszczętnie urzeczony. Jego ślepia przez ułamek sekundy również skanują moje a następnie przenoszą się na moje usta, na co moje serce przyspiesza.

- Te usta. - Wymawia cicho a ja jak zaczarowany obserwuję, jak jego wargi poruszają się powolnie. Leniwie przesuwa językiem po zaróżowionej skórze. - Których nie mogę wybić sobie z głowy odkąd zobaczyłem je po raz pierwszy. - Mówi bezwstydnie podczas gdy sunie swoimi dłońmi po moich nagich plecach.

Opieram swoje czoło o jego. Niektóre z moich brązowych loków zwisają tuż przed naszymi oczami, inne otulają jego rajskie lica.

Jedna z jego chudych dłoni wplątuje swoje długie palce w moje włosy na co cicho mruczę. Przymykam oczy i odchylam głowę. Oddycham głośno przez rozchylone usta. Druga dłoń owija się wokół mojej szyji, którą ściska, odcinając dopływ krwi do mojej głowy. Jednym zdecydowanym ruchem przyciąga moją twarz bliżej swojej na co wydaję się siebie frywolny jęk. Czuję jego oddech na moim policzku.

- Jak możesz być tak perwersyjny w swojej cnotliwiości? - Jego szept dociera wprost do mojego ucha. Wydaję z siebie kolejny jęk i osuwam się na stopach.

Louis pcha mnie do tyłu, gdzie moje kolana uginają się kiedy upadam na gigantyczne łóżko. Podpieram się łokciami a moje łydki zwisają z posłania. Chłopak wchodzi na moje ciało i pnąc się coraz wyżej sprawia, że moje plecy przylegają do chłodniej pościeli. Zajmuje miejsce na moich biodrach wskutek czego zaciskam powieki oraz szczękę.

Nim zdążam otworzyć oczy czuję słodkie wargi na swoich. Poruszamy ustami w powolnym tempie. Jego dłonie, które jeszcze przed chwilą trzymały moje ramiona, teraz przesuwają się po mojej klatce piersiowej. Jednym z palców brunet nieprędko przeciąga po każdym z moich wystających żeber.

Odrywa swoje zachłanne usta ode mnie i całuje moja szczękę oraz szyję a ja ponownie odchylam swoją głowę. Zaciska dłoń na kępie moich włosów i ciągnie za nie tak mocno, że jestem zmuszony zdusić w sobie jęk. Jego idealne, pełne, słodkie usta znajdują swoją ścieżkę na moim ciele. Kiedy dociera do mojego brzucha bierze moją rozpaloną skórę pomiędzy zęby i ssie. Zaciskam powieki i wyginam kręgosłup na niespodziewany ruch.

Kiedy jego perfekcyjnie dłonie łapią za brzeg mojej chusty, czuję jak moje ciało oraz umysł ogarnia pożądanie.

- Ojcze wybacz mi, bo zgrzeszyłem. - Wyjękuję.

Jego usta, te usta błądzą po moim podbrzuszu. Każdy jego najdrobniejszy ruch doprowadza mnie do szaleństwa.

- Oh Harry. - Louis stęka kiedy zaczyna mnie wypełniać.

Po moim policzku zlatuje łza, która zdaje się piec moją delikatną skórę.

Z każdym ruchem jego bioder czuję jak upadam. Każde pchnięcie sprawia, że oddalam się od Boga.

Moje dłonie zaciskają się na pościeli.

Pomieszczenie wypełniają nasze przyspieszone oddechy i jęki. Otacza nas ogień a ja niczym głupiec oddaję się samemu Szatanowi.

- Witaj w Piekle Kochanie.

VII.

Rankiem wymykam się z sypialni Louisa i lecę do bram Nieba.

Kiedy stawiam kroki na pierwszej z chmur moim oczom ukazuje się niespodziewany widok.

- Boże... - Mówię cicho i klękam przed obliczem boskim.

- Zawiodłeś moje zaufanie. Igrałeś z Szatanem. Mówiłem Ci, że możesz ukrywać prawdę przed każdym, ale nie przed Bogiem.

- Boże... - Podnoszę się i podchodzę do zamkniętej bramy Królestwa Niebieskiego.

- Nie masz więcej wstępu do Nieba.

Po tych słowach czuję jak parkiet rozsuwa się pod moimi stopami a ja upadam. Nie jestem w stanie poruszyć skrzydłami. Spadam z Nieba, opuszczam Boga, opuszczam duszyczki i moich braci oraz siostry. Z hukiem upadam na ziemię i mija chwila zanim jestem w stanie się podnieść.

Obserwuję Aray'ę, nad którą stoi nowy Anioł Stróż.

Odnajduję drogę do Piekła i w momencie, w którym przechodzę przez bramy Podziemia zauważam moej skrzydła, które nie są już białe, lecz szare.

- Ukochany. - Louis wstaje z tronu i zbliża się do mnie.

- Nie mam już wstępu do Boga, nie mogę opiekować się duszami. Straciłem wszystko. - Mówię ze spuszczoną głową.

- Nie przejmuj się. - Łapie mnie za podbródek, który podnosi. - Zasiądź po mojej prawicy a razem będziemy władać światem. - Gestem ręki wskazuje na drugi tron, stojący zaraz obok pierwotnego.

Posyłam mu uśmiech i razem zmierzamy w kierunku siedzisk.

Continue Reading

You'll Also Like

57.1K 2K 120
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
69.5K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
15K 941 27
O Natalie Horner krążyła jedna plotka - dziewczyna nie istnieje. Córka szefa zespołu Formuły 1 po raz pierwszy w swoim życiu została pokazana publicz...
82.5K 2.8K 46
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...