Śmierć Motyla 2 ✔

De BlueOls

17.4K 1.9K 364

"Nie ma już żadnego zarażonego człowieka" mówiły media. "Jesteśmy bezpieczni" zapewniali. Jednak ludzie musie... Mais

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Epilog

Rozdział 10

779 85 10
De BlueOls

       Na zegarku wybiła dwudziesta pierwsza. Za oknami już dawno było potwornie ciemno. Śnieg leżący na chodnikach odbijał światła latarni, szczególnie tej jednej - mrugającej, jakby wołała o pomoc. To właśnie na nią Lily patrzyła, stojąc za ladą w sklepie, albo obserwowała mijające się samochody, które wzajemnie się oślepiały. Czasem kierowcy zatrzymywali się na stacji, tankowali, wchodzili do sklepu, płacili i wychodzili. Nie uśmiechali się, ich miny były niewyraźne, zawsze się spieszyli. Po godzinie spóźniona Olivia wreszcie przyszła do pracy. Machnęła ręką na przywitanie i podeszła do lady.
       — Znowu był wypadek? — zapytała brunetka.
       — Ludzie są naprawdę nieuważni — westchnęła białowłosa. — Dobrze wiedzą, że jest ślisko na drogach, a jeżdżą jak wariaci. Mają za swoje! Tylko szkoda tych Bogu ducha winnych kierowców, którzy ucierpieli przez tych niebezpiecznych idiotów.
       — To już chyba ósmy wypadek w ciągu tygodnia. Niech ta zima już minie.
       Olivia potarła zmarznięte dłonie i przeszła za ladę.
       — Chciałabym. Jest tak potwornie zimno, że nie czuję rąk i stóp. Niedługo palce zaczną mi odpadać jeden po drugim!
       — Zrobić ci herbatę?
       — Poproszę.

       Olivia zdejmowała płaszcz, kiedy zobaczyła, że Lily wyjęła z szafki dwa kubki lewą ręką. Tą samą wrzuciła do nich saszetki z herbatą i włączyła czajnik. Białowłosa zmarszczyła czoło i przyglądała się dziewczynie, która ani razu nie pokazała swojej prawej dłoni.
       — Co ci się stało? — odezwała się w końcu, nie mogąc czekać ani chwili dłużej.
       Brunetka odwróciła głowę i spojrzała na nią pytająco. Za chwilę zmieniła wyraz twarzy, który teraz wyglądał jakby już wiedziała, co chodzi po głowie koleżance.
       — Miałaś rację, ten pies jest krwiożerczy — odpowiedziała, pokazując zabandażowaną rękę. Jeszcze zanim białowłosa zdążyła się odezwać (a już brała porządny wdech, by zacząć swój wywód o tym, że miała rację), Lily powstrzymała ją, mówiąc: — Spokojnie, z mojej winy. To tylko drobne ugryzienie. Okazało się, że jest całkiem potulnym stworzonkiem, a moja mama jest w nim zakochana, chyba już z nami zostanie.
       — Skąd wiesz, że nie ma wścieklizny? Jeszcze się czymś zarazisz!
       Lily z trudem ukryła delikatny uśmieszek, pochylając głowę w dół. Po chwili znów skierowała wzrok na dziewczynę.
       — Byłam z tym u lekarza, nie panikuj. Zbadał mnie, powiedział, że nic mi nie jest. Do wesela się zagoi.
       Olivia ściągnęła brwi i spojrzała na bandaż.
       — Nie wygląda na fachowy opatrunek.
       Brunetka ugryzła policzek od wewnątrz. Nie sądziła, że aż tak źle zajęła się swoją ręką. Z jej perspektywy wyglądało na całkiem dobrze zrobione, w końcu nie krwawiło. Najwidoczniej jej koleżanka była bardziej spostrzegawcza, niż myślała.
       — Powiedziałam mu, że się spieszę, więc zrobił to szybko.
       — Przyznaj, że nie poszłaś do żad-
       Drzwi sklepowe automatycznie się otworzyły, gdy stanęła przed nimi niewysoka kobieta. Miała na sobie grubą kurtkę z futrzastym kapturem. Olivia od razu ją poznała i krzyknęła do niej po imieniu, na co Lily lekko drgnęła wystraszona donośnym głosem białowłosej. Klientką okazała się Isa. Podeszła do lady i zadrżała.
       — Cholera, ta zima doprowadza mnie do szału. Jeszcze ten pieprzony korek, jakby tego było mało.
       — Nawet nie mów. Stałam w nim przez dobrą godzinę — odezwała się Olivia.
       — Co cię do nas sprowadza? Może hot-doga lub ciepłego tosta z serem i szynką? Mamy też wyśmienite kawy — wtrąciła się Lily. Miała naprawdę szczęście, że Isa weszła w najlepszym momencie.
       — Ja tu przyszłam do was, a nie po jakąś kawę! — odparła, uderzając palcem wskazującym w szklaną ladę. — Za tydzień firma mojego narzeczonego obchodzi dziesiąte urodziny i jesteście zaproszone na bankiet. Zacznie się tak około siedemnastej, będzie jedzenie i alkohol. Nie możecie nie przyjść.
       — Chyba nie mam odpowiednich ubrań — westchnęła Lily. — Będę musiała odmówić.
       — Tym się nie martw — trąciła szybko Isa i obejrzała brunetkę z góry na dół. — Mamy podobną budowę i wzrost, coś ci pożyczę. Wolisz jaskrawe kolory czy odcienie szarości? Może coś żeby pasowało do twoich włosów?
       Lily odruchowo chwyciła czarno-biały kosmyk i wypchnęła językiem policzek.
       — Jeśli to nie będzie problem, to coś czarnego będzie najlepszą opcją. Chyba tęczowe ubrania niezbyt mi pasują.
       — No i świetnie! A jak tam z tobą, Oli? Kiedyś często nosiłaś sukienki, na pewno jakaś została ci w szafie.
       — Ale nie koktajlowe — odpowiedziała białowłosa. — Poszukam czegoś. Najwyżej jakąś wypożyczę.
       Isa uśmiechnęła się od ucha do ucha jakby usłyszała najlepszą wiadomość na świecie. Najwyraźniej bardzo jej zależało, by dziewczyny przyszły na przyjęcie. Szybko się pożegnała, mówiąc, że ma jeszcze sporo do zrobienia i wyszła, rzucając na pożegnanie „do zobaczenia". Lily spojrzała na Olivię.
       — Nie przypominam sobie, żeby mówiła coś więcej o swoim narzeczonym. Znasz go?
       Olivia pokręciła głową.
       — Niewiele. W młodym wieku odziedziczył firmę rodziców, bo ci nie przeżyli pandemii. Nigdy go na oczy nie widziałam. Isa mówiła, że sam nigdy nie wspomina o swojej przeszłości. Trochę skryty chłop, ale chyba jest im dobrze razem.
       — To już wiem, o co nie pytać, gdy już go spotkam.

       Wróciła do domu zmęczona. Zdjęła płaszcz wilgotny od roztopionego śniegu i buty, które zaczęły przeciekać. Już dawno miała sobie kupić nowe, ale nigdy nie miała okazji. Teraz szła do pokoju matki z jedną mokrą skarpetką, by sprawdzić, czy ta jeszcze śpi. Ku jej zdziwieniu, kobieta spała wtulona w Weia, który podniósł głowę, gdy usłyszał otwierające się drzwi. Lily uśmiechnęła się i przyłożyła palec do ust, żeby przypadkiem pies się nie odezwał, po czym wyszła, zostawiając uchylone drzwi na wypadek, gdyby owczarek chciał wyjść.

       Poszła do swojego pokoju i usiadła na brzegu łóżka. Zdjęła skarpetki i położyła się, przykrywając kołdrą. Zamknęła oczy i zasnęła niemal od razu. Obudziła się po niecałych dwóch godzinach. Przeciągnęła się i wstała, zakładając kapcie na gołe stopy. Zeszła po schodach i skierowała się do kuchni. Zmarszczyła czoło, gdy usłyszała nieznany język i spojrzała w stronę włączonego telewizora, a po chwili na zapatrzoną w niego mamę. Nawet Wei wpatrywał się w świecący ekran.  
       — Od kiedy oglądasz azjatyckie seriale? — zapytała brunetka z lekkim rozbawieniem. — Byłam pewna, że-
       — Cicho! — krzyknęła Claris i machnęła przed nią ręką. — Zaraz wyzna jej miłość! Dziesięć odcinków się za to zabierał, a za chwilę koniec. Dobrze, że chociaż trwają godzinę.
       — Ile?
       Lily pokręciła głową i wróciła do swojego pokoju, gdy mama już jej nie odpowiedziała, tylko machnęła ręką, by ta przestała jej przeszkadzać. Uderzenie pazurów o panele dały dziewczynie znać, że owczarek ruszył za nią. Ta padła na łóżko, a pies wskoczył tuż obok niej. Pogłaskała go po głowie, patrząc w sufit. Zastanawiała się nad tym przyjęciem? Galą? Już sama zapomniała, jak nazywała się ta uroczystość, na którą została zaproszona. Dotarło do niej, że zgodziła się na pożyczenie sukienki. Gwałtownie wstała i uderzyła się płaską ręką w czoło. Owczarek bacznie się jej przyglądał.
       — Boże, jaka ja jestem głupia — westchnęła, masując palcem środkowym miejsce między brwiami. Spojrzała na Weia, który nie spuścił z niej wzroku. — Poszukam czegoś w szafie. Tak będzie najlepiej. Jeszcze bym zniszczyła pożyczoną kieckę.

       Stała w samej bieliźnie, przeszukując ubrania wiszące na wieszakach. Przymierzyła dwie sukienki, o których istnieniu zapomniała wieki temu, ale były jej za ciasne. W tym momencie zdała sobie sprawę, że albo nagle urosła, albo najzwyczajniej jej się przytyło. Teraz patrzyła w zapchaną szafę, która wydawała się pusta. Usiadła na podłodze i oparła łokieć na kolanie. Pies, który już od dłuższego czasu leżał brzuchem do góry, wstał i zeskoczył na ziemię. Szturchnął brunetkę zimnym nosem, na co ta podrapała go za uchem.
       — Jestem za gruba na te sukienki — powiedziała do niego, robiąc szczenięce oczy i smutną minę. Po chwili jej wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Ścisnęła wargi w wąską linię i jeszcze raz spojrzała w głąb szafy. Wei włożył do niej pysk i chwycił zębami czarne spodnie. Lily wypchnęła językiem policzek i zmarszczyła czoło. Wstała z klęczek i zdjęła wieszak ze stojaka. Wei wybrał elegancki zestaw z marynarką. Lily spojrzała na owczarka. — Byłam w tym na pogrzebie mojej cioci — odparła.
       Pies, który jeszcze sekundę temu wesoło merdał ogonem, teraz usiadł i położył ogon na ziemi w bezruchu. Brunetka zaśmiała się, widząc jego reakcję.
       — Właściwie to nie przepadałam za nią — westchnęła. — Była gburowata i cały czas miała do mnie pretensje o byle co. Ciągle powtarzała o studiach, że powinnam pójść w ślady ojca. Tfu, ta kobieta doprowadzała mnie do szału. Najwidoczniej cała rodzina z jego strony była popaprana — zaśmiała się. Jednak uśmiech szybko zszedł jej z twarzy, gdy przypomniała sobie tragiczną śmierć mężczyzny. Czasami wyrzuty sumienia budziły się w niej w najgorszym momencie. Wtedy miała ochotę płakać i argumenty dotyczące okrutnych czynów ojca na nic się zdawały. Wracały też wspomnienia innych zabitych przez dziewczynę ludzi. Nieważne, czy to był mieszaniec, czy zwykły człowiek - pamiętała wszystkich. Pamiętała zmutowanego mieszańca, w którym człowieczeństwo już dawno zginęło pod naciskiem silniejszej rządzy krwi. Pamiętała kobietę, która pragnęła umrzeć. Teraz, gdy jeszcze raz o niej pomyślała, zaczęła się zastanawiać, czy nie chciała po prostu uniknąć konsekwencji. Może już wiedziała, że są na przegranej linii. Z drugiej strony, kobieta oberwała z kuli i wykrwawiała się. Nie było mowy o wezwaniu karetki, prędzej czy później i tak by zmarła. Lily tylko skróciła jej cierpienia. Był też dzieciak. Mały mieszaniec napędzany...
       — To nawet nie był wirus — powiedziała na głos nieco zirytowana, zwracając się do Weia. Przypomniała sobie słowa Dylana, które naprawdę miały sens. — Cholera. Wirus był jakąś pieprzoną przykrywką. Może nawet wszyscy pracujący w Instytucie nie wiedzieli, z czym mają do czynienia. Oszukali praktycznie cały świat. Byłam przekonana, że to jakaś choroba. Choroba przenoszona przez kontakt wzrokowy... — Lily uderzyła się płaską dłonią w czoło. — To jest w ogóle możliwe? Brzmi jak jakiś słaby pomysł na film science-fiction. Jak mogłam dać się na to nabrać. 

       Kiedy zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej ciała, ta przypomniała sobie, że jest w samej bieliźnie i powinna się ubrać. Wstała z ziemi i założyła szary, satynowy szlafrok. W tym samym momencie olśniło ją, że do eleganckich spodni idealnie będzie pasować satynowa koszula. Ale stwierdziła, że zajmie się tym jutro. W końcu do bankietu zostało jeszcze sporo czasu. 

Continue lendo

Você também vai gostar

1.9M 163K 106
{hej, tutaj hemdrugs z 2020 roku, chciałam przeprosić za największy cringe mojego życia i tak strasznie niepoprawny język} Niecodzienną rzeczą jest...
1K 608 16
Upadek starożytnego imperium to dopiero początek burzliwej ery. Ocalała księżniczka wampirów wydostaje się na wolność, a sprzymierzone narody stają p...
Copycat ✔️ De Sa-San-ka

Ficção Científica

4.8K 608 37
W nie tak dalekiej przyszłości, gdzie znaczenie mają jedynie pieniądze, żyje Gertie- dwudziestodwulatka mieszkająca na farmie, gdzie ludzie "hodowani...
174K 8.4K 55
fragment: ,,Ruszył w moją stronę, a ja się cofałam aż trafiłam plecami o ścianę. Nie czułam wielkiej radości, że wreszcie go zobaczyłam. Nie chciał...