Dawka Śmiertelna

Par deklinacja

5.3K 551 162

Osiemnastoletnia Nessa Spencer wreszcie decyduje się poprosić o pomoc, skutkiem czego zostaje wysłana do szpi... Plus

ostrzeżenie
I. Zamek Drakuli z mordercą w środku.
III. Połowa tablicy Mendelejewa.
IV. Mogłam być następna.
V. U progu najdłuższego tygodnia życia.
VI. Zawalczyłam.
VII. Inny, lepszy świat.
VIII. Naboje w pustym pokoju
IX. O kimś, kto też mnie spotkał.
X. Szemrany pomocnik.
XI. Więzienne tatuaże pana inteligenta.
XII. Ataki różne i różniejsze.
XIII. Droga przez piekło.
XIV. Czy papierosy rzeczywiście pomagają?
XV. Skutki wódki i słów wypowiedzianych zbyt szybko.
XVI. Uścisk jak za miliony.
XVII. Daddy issues.
XVIII. Blondwłosa nadzieja i wielka marynarka.
XIX. On wiedział, gdzie mnie szukać.
XX. Sukienka, którą on wybrał.
XXI. Nowe polecenia służbowe.
XXII. Scena pod wysokim do nieba sufitem.
XXIII. Zamknięta w szkle róża.
XXIV. Jak wyrastają najpiękniejsze kwiaty.
XXV. Rysa na szkle.
XXVI. Obraz, który miał ze mną zostać już na zawsze.
XXVII. Intencjonalne dewiacje.

II. Pan ordynator- złodziej kanapek.

488 48 4
Par deklinacja

twitter @dekliinacja + #dawkawatt

miłego czytania! 

– Jenny, ja naprawdę nie chcę podważać twojego zdania, ale chyba się troszkę nie zrozumiałyśmy – burknęłam, gdy blondynka zamknęła za nami drzwi do swojej sypialni – Albo inaczej rozumiemy określenie "niebezpieczny"... Po twoim wywodzie szybciej spodziewałabym się, że podstawił ci nogę na korytarzu albo ukradł kanapkę z talerza, a nie, że zabił człowieka.

– Przepraszam bardzo, że mam wysoki głos i wszystkie moje opowieści brzmią tak, jakby działy się w podstawówce – odparła, jednak od razu po tym zaśmiała się głośno – Powiedziałam tak dlatego, że faktycznie Garett szybciej byłby zdolny ukraść ci talerz z obiadem, niż pozbawić życia. Jak na moje to on po prostu zmyśla i chce cię wystraszyć.

– Po co chciałby mnie straszyć?

Jenny wlepiła wzrok w sufit, chyba zastanawiając się nad tym, jak zrozumiale wyartykułować to wszystko, co chciała mi powiedzieć.

A przynajmniej taką miałam nadzieję.

Do tej pory wypowiadała się kurewsko enigmatycznie i niezrozumiale, z czego najpewniej wyniknął nasz rozstrzał w interpretacji postaci czarnowłosego.

– On chce, żeby trzymać się od niego z daleka i tyle. – Wypaliła nagle, dosiadając się do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Trzyma na dystans każdego oprócz Harper i każdego prócz niej straszy jakimiś popieprzonymi historyjkami. To żadna nowość.

Popatrzyłam na nią ukosem, ponieważ nie rozumiałam, jak można było wieść o morderstwie skwitować głupim "To żadna nowość". Przynajmniej dla mnie była to cholerna nowość i nie sądzę, by kiedykolwiek się to zmieniło.

– Mówiłam ci, że jest trudny i niebezpieczny, ale w nieco innym sensie, niż ci się wydaje. Mówiąc niebezpieczny, raczej mam na myśli to, że może nakrzyczeć na ciebie tak, że odechce ci się żyć na kilka godzin, naskarży do Wilson i skończysz w izolatce albo coś w tym stylu.. No, z Aidemem pobił się kilka razy, ale to całkiem inna historia. Nikomu innemu nigdy nic fizycznego nie zrobił i spokojnie, zaręczam, że tobie też nie zrobi. Po prostu trzymaj się od niego z daleka.

– A obiad może mi ukraść?

– Wysoce prawdopodobne – parsknęła.

– Ale to żart, tak?

W odpowiedzi Jenny jedynie zaśmiała się promiennie, patrząc na mnie spod byka.

– Nie. Pilnuj kanapek z dżemem i zupy jarzynowej.

To wszystko musiała być jedna wielka, pieprzona symulacja.

***

Pomimo tego, że moje kontakty z innymi pacjentami miały być determinowane jedynie prośbą Blake'a, po dzisiejszym popołudniu byłam niemal pewna, że uda mi się z obietnicy wywiązać dobrowolnie. Początek choć intensywny, był też nadzwyczaj prosty; nawet nie musiałam się starać, bo rozmówca znalazł się sam i sam też ciągnął rozmowę.

Jenny przez pierwszych kilka godzin dość mocno mnie stresowała; mówiła bardzo dużo, a ja natomiast prawie nic. Bałam się wyrywać z odpowiedziami i nie chciałam wyjść na nieprzyjemną, więc przez zdecydowaną większość czasu gryzłam się w język i po prostu jej wysłuchiwałam.

Badałam teren i sprawdzałam jej reakcje na różnorakie czynniki.

Miałam ogromny problem z zawiązywaniem nowych znajomości, bo kierowana strachem i przykrymi wspomnieniami, robiłam się kurewsko nudną niemową. Zapomniałam wielu podstawowych słów, reagowałam nieadekwatnie... Generalizującbyło po prostu nieciekawie.

Jednocześnie obawiałam się tego, że Jenny będzie tak przesadnie słodka i urokliwa, jak jej ubiór i względna aparycja, jednak na szczęście pomyliłam się dość mocno. Wydawało mi się, że nie miała nic wspólnego z moimi byłymi przyjaciółkami.

De facto była bardzo kochana i pomocna, jednak jej poczucie humoru naprawdę nie pozostawało w dosadności zbyt daleko za moim. Jej żarty były cięte, spostrzeżenia jak najbardziej trafne, a przeszłe sytuacje i historie z życia ogromnie śmieszne.

Jenny była po prostu znośna.

Może nie była tak cyniczna jak Blake, jednak miała w sobie coś wyjątkowego. Spędziłam z nią całe popołudnie i nie miałam jej dość aż tak, jak myślałam, że będę.

Początkowo nieco pobolewała mnie głowa, ponieważ wszystkie jej wywody były dość długie, a głos wyjątkowo wysoki, jednak po kilku godzinach nieco się z tym oswoiłam. Ona zaś pomału zaczynała mówić swoim naturalnym, nieco niższym tonem. Okazało się bowiem, że wygląd i usposobienie lalki jej narzucono, zresztą tak samo jak cukierkowy styl ubioru i wiecznie wysoki, niezałamujący się głos.

W domu wymagano od niej, by dwadzieścia cztery godziny na dobę prezentowała się nienagannie. Aktualnie miała problemy z kolanami spowodowane butami na obcasie, które musiała nosić już od dziesiątego roku życia, a jej struny głosowe domagały się leczenia po ciągłym wymuszaniu najwyższego tonu z całej oktawy.

Byłam niemal pewna, że to właśnie rodzice wpędzili ją w zaburzenia odżywiania. Ot, przecież idealna figura również wpisywała się w kanon, który został jej narzucony.

Oprócz Jenny udało mi się jeszcze zamienić kilka słów z Evą, jednak ona nie przypadła mi do gustu tak, jak jej poprzedniczka. Wydawała mi się dużo bardziej sztywna i poważna, mimo iż była ode mnie młodsza o ponad półtora roku.

Chłopców, o których opowiadała blondynka, nie poznałam. Garett co prawda dość podejrzanie przyglądał mi się podczas kolacji, jednak szybko udało mi się zbyć natrętne, negatywne myśli. Starałam się wmawiać sobie, że czyhał on na moje kanapki, nie życie.

Swoja drogą, ta myśl była na tyle zabawna, że nieco mi pomagała.

Wielki i przerażający Garett, ubrany od góry do dołu w czerń, zgrywającą się z jego włosami, jak i soczewkami, do tego ciągle zdenerwowany wyraz twarzy i żyły na rękach wystające tak, jakby zaraz chciał kogoś zaatakować... Ten straszny Garett kradł ludziom kanapki.

Komiczne.

***

Dzień drugi przyniósł zdecydowanie więcej fajerwerków, niż poprzedni.

– Wstawaj, śniadanie będzie za pięć minut. – Usłyszałam nad uchem, gdy po raz kolejny włączyłam drzemkę w telefonie. – Na korytarzu nie kurwi tak, jak zawsze, więc chyba chcą cię przyzwoicie przywitać.

W nocy okropnie męczyłam się, ponieważ w szpitalu oprócz tabletek, które przepisała mi jakiś czas temu moja pani doktor, dostałam jeszcze leki uspokajające i wyrównujące nastrój. Faktycznie– wszystkie preparaty tego typu w początkowej fazie jedynie podbijały działania niepożądane i w ogóle nie działały tak, jak trzeba, o czym mogłam się na własnej skórze przekonać.

– Stanie się coś, jeżeli nie przyjdę?

– No, wyobraź sobie, że tak. Miałam okazję się przekonać, bo z początku sama nie chciałam tu nic jeść. – Odparła, siadając na brzegu mojego łóżka. – Jest to jedna z gorszych rzeczy, które tu praktykują, ale działa to tak, że jeżeli jedna osoba nie przyjdzie jeść, to wszyscy inni muszą na nią czekać. Prędzej czy później zmusi cię albo Wilson, albo któryś z pacjentów.

– Nie ma opcji, żeby ktokolwiek był na tyle jebnięty i zabraniał innym jeść, bo jedna głupia Nessa nie raczyła przyjść.

– Możesz się przekonać, ale nie radziłabym. – Westchnęła, ruszając w kierunku drzwi. – Wiem, jak się teraz czujesz, ale zaufaj mi– będzie gorzej, jeżeli nie pójdziesz. Źle jest zaczynać swój pobyt od durnego, upokarzającego śniadania odłożonego w czasie.

Finalnie poszłam za jej radą i faktycznie zwlokłam się z łóżka. Wsunęłam na nogi moje ulubione, na szczęście nie skonfiskowane, kapcie i ruszyłam za blondynką we wskazanym kierunku. Co prawda, pomieszczenie nie wyglądało jak stołówka, a raczej sala konferencyjna króla Anglii, ale może to i lepiej– jedzenie tutaj naprawdę miało swój klimat.

Głowa dosłownie mi pękała i nawet nie chciałam wiedzieć, jak wyraźne wory pod oczami musiałam mieć.

– Nie wyspałaś się? – usłyszałam po swojej lewej, od razu po zajęciu miejsca – Coś słabo wyglądasz.

– Wyglądam normalnie – burknęłam, nawet nie spoglądając na mojego rozmówcę – A ty co, znowu masz zamiar się ze mnie śmiać?

– Kiedy się z ciebie zaśmiałem?

– Na przykład wczoraj, kiedy przedstawiałam się wam w tym cholernym kółeczku różańcowym. Nie pamiętasz już?

– Och, ale ja nie śmiałem się z ciebie – odparł, mieszając łyżką w swojej zupie mlecznej – Raczej z twojego poprzedniego psychiatry, który zdiagnozował cię na tyle dobrze, że masz "chyba depresję".

– Nadal nie łapię, co w tym takiego śmiesznego – fuknęłam, rozglądając się za Jenny, która nagle mi zniknęła.

Spostrzegłam ją przy jednym ze stolików w rogu, zajętą rozmową z Evą. Nie wiedziałam, czy gorszy był Garett, czy rozmówczyni mojej koleżanki, jednak byłam na tyle zmęczona, że zdecydowałam się pozostać przy pierwszej z opcji.

– Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że to nie przytyk do ciebie? – odparł tonem porównywalnym do mojego, zabierając się za jedzenie – Depresja to paskudna choroba i powinna być rozpoznana jak najszybciej, a nie "chyba, kiedyś". Chcesz zupy?

– Co kurwa?

– Nie kurwa, tylko zupa – odparł, dumnie chichrając się ze swojego durnego żarciku – No już nie udawaj, że nie bawią cię dad jokes; przecież nie ma na świecie niczego równie głupiego i pociesznego, jak one. A teraz nie obrażaj się i leć po zupę, bo dawno nie zdarzyło się, żeby była tak dobra, jak dziś. To może się już nie powtórzyć.

Głośno zaśmiałam się po całej jego wypowiedzi, jednak zgodnie z zaleceniem ruszyłam w kierunku stołu, na którym wystawionych było kilka waz, najpewniej z zupą, o której wspominał czarnowłosy.

Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że jedzenie w takim miejscu może być naprawdę znośne. Spodziewałam się, że dostanę dwie kromki chleba i listek szynki rzucone na jakiś paskudny talerz, a tymczasem zastałam stołówkę obstawioną różnymi rodzajami śniadań. W jednej z waz była dość specyficzna, niekoniecznie zachęcająca zupa mleczna, w kolejnej ryż na mleku, obok natomiast poustawiane były miseczki z kaszką manną. Ostatnia z opcji wydała mi się najlepsza, więc pomimo braku apetytu, złapałam za jedną ze szklanych salaterek i ruszyłam na swoje poprzednie miejsce.

– Mówić zupa, to ona i tak jakąś breję wybierze – westchnął zrezygnowany Garett, wbijając wzrok w moje jedzenie.

– Według mnie lepiej wybrać się nie dało. Proszę bardzo, mogę sobie dorzucić owocki, posypać cynamonem; zresztą zobaczysz zaraz, jak ładnie będzie wyglądało – wyrecytowałam dumnie, układając na wierzchu trzy truskawki – A ta twoja zupa wygląda, jakby ktoś nasrał do gara.

– Gdybym wiedział, że taka wygadana jesteś, to chyba bym się z ciebie nie śmiał na samym początku – parsknął, podbierając łyżką kaszkę z mojej miski – Może się jeszcze dogadamy.

Faktycznie miał dziwne ciągoty i mógł w najbliższej przyszłości ukraść mi kanapki.

Zamierzałam odnieść się do tego ostatniej wypowiedzi i wręcz skarcić, za to, że faktycznie się ze mnie zaśmiał, jednak nim zdążyłam to zrobić, do moich uszu dotarł ten jeden, felerny głos, którego nie umiałabym pomylić z żadnym innym na świecie.

Matka.

– Gdzie ona, do cholery jasnej, jest?! – usłyszałam z końca korytarza, na co automatycznie się wzdrygnęłam – Gdzie jest i kiedy mogę ją stąd zabrać?

Czułam, jak rozpoczyna mi się atak paniki; ręce momentalnie zaczęły mi się trząść, oddech zrobił się płytki i nierówny, a serce niemalże boleśnie uderzało o moje żebra. Wiedziałam, że spokój nie mógł potrwać zbyt długo.

– O chuj chodzi? – parsknął nieświadomy chłopak, lustrując mnie przy tym od góry do dołu z nieodgadnionym, nieco nawet rozbawionym wyrazem twarzy – Czemu się tak trzęsiesz?

– To moja matka – wyszeptałam, czując zbierające się w kącikach oczu łzy – Znalazła mnie. Zabierze mnie stąd i dosłownie zatłucze w domu.

– Nie chcesz stąd wychodzić, co? – westchnął, podnosząc się z miejsca – Wisisz mi przysługę, Nessa.

Nim się obejrzałam zgarnął marynarkę zawieszoną na krześle któregoś z pacjentów, delikatnie poprawił włosy i przejrzał się w łyżce. Mruknął coś pod nosem, po czym podszedł do Evy, ściągnął jej okulary z nosa, a następnie po prostu wyszedł.

Co się tu, do kurwy nędzy, działo?

– Dzień dobry, jak mogę pomóc? – Usłyszałam nagle. Jego ton głosu był komicznie niski, a przybrana maniera tak sztuczna, że niemal zaśmiałam się, czym mogłabym zdemaskować swoje położenie. – Doktor Garett Wilson, jestem tu ordynatorem.

– Pamela Spencer, dzień dobry – burknęła, a w jej głosie nawet na odległość dało się wyczuć rozsierdzenie – Poszukuję mojej córki. Mąż powiedział mi, że wczoraj ją tu zostawił, a ja nie mogę na to pozwolić. Chciałabym ją wypisać.

– Och, niestety to niemożliwe. Minimalny okres rekonwalescencji po trafieniu do takiego ośrodka to dwa tygodnie. Dopiero po takim czasie może pani podjąć decyzję o zabraniu córki do domu. Niestety takie są przepisy, a w naszym szpitalu nie działamy wbrew prawu.

Nie mogłam powstrzymać ciekawości i zbliżyłam się do wyjścia, po czym nieznacznie wychyliłam głowę zza futryny i wlepiłam wzrok w trzy postacie sterczące na środku korytarza.

Mój ojciec przyjechał tu razem z nią.

Wyglądał, jak skarcone szczenię i nawet z odległości kilku metrów widziałam, że bał się zabrać głos. Nie byłam pewna, czy były to omamy spowodowane zmęczeniem, jednak wydawało mi się, że jego lewa brew był rozcięta. Co ja najlepszego narobiłam... To była moja wina.

– Wygląda pan strasznie młodo. Coś nie dowierzam, że jest pan tutaj ordynatorem. Chciałabym porozmawiać z kimś kompetentnym, kto pozwoli mi wypisać Nessa.

– Szanowna Pani – podniósł głos, starając się udawać obrażonego jej komentarzem – Bardzo proszę nie podważać moich kompetencji, bo to jedynie utrudni nam współpracę. Tak, jak już powiedziałem, nie możemy stąd pańskiej córki wypuścić. Zabrania nam prawo.

– Jako prawo?

– Jest to załącznik numer trzy do Ustawy o Prawach Obywatela, przepis dwunasty, ustęp siódmy – wyrecytował, a moja matka pokręciła głową z dezaprobatą.

– A mogę ją chociaż zobaczyć?

– Oczywiście, że nie – wypalił, usiłując powstrzymać śmiech – Córka nie wyraziła zgody na jakiekolwiek odwiedziny na przestrzeni pierwszych trzech dni pobytu. Proszę spróbować za kilka dni, ponieważ dzisiaj nie mogę pani pomóc.

– Żebyś wiedział doktorku, że przyjdę za kilka dni, ale z prawnikiem – fuknęła, zgarniając torebkę z podłogi – Dawno nie widziałam tak niekompetentnego pracownika służby zdrowia.

– Pani też życzę miłego dnia. – rzucił, odwracając się na pięcie. Kiedy upewnił się, że drzwi na oddział się za nią zamknęły, wrócił do sali i opadł na swoje poprzednie siedzenie. – Prawnika ucałuj w czółko, Pamela.

– Wiesz, że słowa rekonwalescencja używa się trochę inaczej?– parsknęłam, gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy.

– To twój największy problem? – odparł, przerzucając marynarkę przez oparcie krzesła – Ona tu wróci z prawnikiem, który będzie rozstrzygał zmyślone przepisy.

– Zmyśliłeś te przepisy? – pisnęłam, nie kryjąc rozbawienia.

– Ustawę też – wzruszył ramionami – A teraz pozwolisz, że skończę to gówno, które mam na talerzu.

– Smacznego.

– Dziękuję. Aczkolwiek uważam, że z naszej dwójki to ty powinnaś to teraz powiedzieć.

Continuer la Lecture

Vous Aimerez Aussi

93.8K 11.5K 15
Aby ratować idący na dno wizerunek klubu piłki nożnej, zarząd zatrudnia na stanowisko młodszej specjalistki PR świeżo upieczoną absolwentkę marketing...
1.8K 176 25
aisha, nie umiesz jeździć na łyżwach. dlaczego, słońce, idziesz na lodowisko? [1 - 24 december]
206K 6.6K 45
Współczesna opowieść o kopciuszku, w której książę okazał się być diabłem. On był samotnikiem, socjopatą i mordercą. Ona była tylko służącą w jego do...
2.3K 77 12
Szesnastoletnia Melanie Wiliams od dwóch lat mieszka w innym mieście z dala od osób, które zniszczyły jej życie, i którzy nazywają się "rodziną". Cho...