Detroit: Remain Human (Connor...

Por melanix8

10.6K 824 3.1K

Jest maj 2039 roku. Minęło 6 miesięcy odkąd Kara, Luther i Alice przedostali się do Kanady, a Markus poprowad... Más

Rozdział 1: Po rewolucji
Rozdział 2: Nowe życie
Rozdział 3: Ta nowa osoba
Rozdział 4: Spotkanie
Rozdział 5: Kość niezgody
Rozdział 6: Trudności
Rozdział 7: Noc żywych problemów
Rozdział 8: Konflikt na dwa serca
Rozdział 9: Za dużo słów
Rozdział 10: Rozczarowania
Rozdział 11: ***** wieczór
Rozdział 12: Na skraju
Rozdział 13: Czerń
Rozdział 14: Bliżej
Rozdział 15: Powrót wspomnień
Rozdział 16: Powrót koszmarów
Rozdział 17: W drogę
Rozdział 18: Spokojne wody
Rozdział 19: Za maskami
Rozdział 20: Jeden dźwięk
Rozdział 21: Wciąż tutaj
Rozdział 22: Dalej
Rozdział 23: Czas ucieka
Rozdział 24: Nadszedł czas
Rozdział 25: Kres
Rozdział 26: Za blisko, za daleko
Rozdział 27: Aureola
Rozdział 28: Otwórz oczy
Rozdział 29: Zobacz więcej
Rozdział 31: Po tym wszystkim - Zakończenie nr. 2
Rozdział 32: Sekretne zakończenie

Rozdział 30: Po tym wszystkim - Zakończenie nr. 1

225 15 73
Por melanix8

W Detroit padał ulewny deszcz. Connor, gdy tylko zamknął za sobą drzwi, otworzył czarny parasol i zszedł ostrożnie po schodach, by się na nich nie poślizgnąć.

Na parkingu przed wejściem do szpitala, obok swojego samochodu czekała na niego Helena.

Kobieta ubrana była w grafitową sukienkę za kolana, a rękawy sukienki sięgały do ramion.
Do tego nosiła czarne baleriny i sweter w tym samym kolorze co sukienka.

Brązowe włosy miała związane w koński ogon z tylu głowy, a w ręku trzymała parasol taki sam jak Connora, na ramieniu mając niewielką torbę w czarnym kolorze.

Connor zatrzymał się przy Heleną, podając jej niewielki, kwadratowy pakunek, który trzymał pod ramieniem.

Helena wzięła od chłopaka pakunek, przyglądając się pakunkowi szklistymi oczami.

Wewnątrz foliowego pakunku znajdowała się sukienka ubrudzona zaschniętą już krwią oraz buty, na których także można było dostrzec zaschnięte ślady.
Buty były już lekko zgniecione przez sposób w jaki je zapakowano wraz z sukienką.

Helena westchnęła przyglądając się pakunkowi przez chwile, zanim schowała do go torby i spojrzała na Connora.

Helena: Dziękuje, że po to poszedłeś. J - ja... ja bym nie dała rady.

Connor skinął głową.

Connor: Oczywiście. Żałuje, ale nie mogę pani zwrócić rzeczy, które tam znaleziono.

Helena: Rozumiem. Są dowodami. Ważne, że... ważne, że odzyskałam to, co mogłam odzyskać.

Kobieta otarła kąciki oczu z łez. Connor wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki opakowanie chusteczek, które podał Helenie.

Kobieta uniosła lekko kąciki ust zabierając od niego opakowanie, wyjmując z niego jedną chusteczkę.

Oparła się o samochód, ocierając oczy chusteczką.

Helena: Moje dziecko miało takie kłopoty... a ja nic nie przeczułam.

Connor: Nie wiedziała pani o wszystkim. Ja tym bardziej nie, ani pozostali.

Helena: Wiem. Wiem... a przecież powinnam. Powinnam była wiedzieć, co się działo z moją córką. Nie wiedziałam wszystkiego... ale wiedziałam dość, by robić wszystko, by ją zatrzymać. A ja jeszcze ją od siebie odcięłam, bo jak głupi bachor musiałam się obrazić za coś, co nie było jej winą. Co ze mnie za matka...? Nie powinnam była nigdy pozwolić jej odejść z tym psychopatą. Boże... co ja zrobiłam...

Connor: Zrobiła pani wszystko, co pani mogła. Chociażby na swój właśnie sposób. Ja... ja i pozostali... my też nie wiedzieliśmy wszystkiego. Ona... po prostu... ech... ona po prostu wolała milczeć, by nas ochronić. Nie chciała nas w to wplątywać. Taką podjęła wtedy decyzje. Nie zmienimy tego.

Helena: I się jej udało. Może to niewielkie pocieszenie, ale ostatecznie... moja córka okazała się bohaterką.

Connor: To prawda. Uratowała mi życie. Nigdy nie zapomnę, że żyje dzięki temu, co zrobiła. Wiem, że to dla pani niewiele, ale rozumiem jej wybór i przez to będę doceniał każdy następny dzień.

Helena: Usłyszenie takich słów... wiem, że jej decyzja... że decyzja mojej córeczki nigdy nie pójdzie na marne, póki żyjesz. Jednak... nadal nie mogę sobie wybaczyć. Tak, pogodziłyśmy się, ale... wiem, że powinnam była być lepsza. Popełniłam wiele błędów, których już nie naprawie. Za dużo błędów.

Kobieta pochyliła głowę, a Connor słyszał jej szlochanie. Podszedł bliżej kładąc dłoń na ramieniu Heleny.

Helena: Ciągle albo moja noga, albo praca, albo jej ojciec... nie mogłam... nie potrafiłam znaleźć w tym wszystkim miejsca dla niej. Nie byłam rodzicem... byłam okropną matką. Nie mam nawet prawa mówić o tym, jak bardzo mimo wszystko ją kochałam... pomimo tylu krzywd, jakie jej wyrządziłam... naprawdę tak czułam. Jak mogłoby być inaczej? To moja córka... ale ja na zbyt długi czas o tym zapominałam. Pozwoliłam sobie zapomnieć... a teraz jest za późno. I to tylko moja wina... z czym będę musiała żyć przez każde następne dni.

Connor podszedł bliżej do kobiety, przytulając ją, licząc, że choć trochę jej to pomoże.

Czuł, jak Helena się trzęsła, płacząc dalej.
Connor im dłużej słuchał jej szlochanie tym bardziej czuł, jak sam miał ochotę płakać.

I on także zaczął. Nie powstrzymywał się, tak jak Helena.

Helena: Była dla mnie najważniejsza... ale nie potrafiłam jej tego okazać tak długo aż... aż zaczęłam działać odwrotnie...

Connor: Ona zawsze wiedziała. Musiała sobie to tylko przypomnieć, tak jak pani. To właśnie was łączyło, by przypomnieć sobie w tym samym czasie. Jestem pewien, że nadal wie.

Helena: Wierzysz w takie rzeczy, Connor...?

Chłopak przez chwile milczał, obejmując ramionami plecy Heleny.

Connor: Bardzo bym chciał.

Helena zrobiła krok w tył, okrążając swój samochód tak, by zatrzymać się przy drzwiach od strony kierowcy.

Helena: Jeszcze raz c - ci dziękuje za pomoc. Czy... podwieźć cię do domu albo do pracy?

Connor pokręcił głową.

Connor: Nie, dziękuje. Chciałbym pojechać na cmentarz.

Helena: Och... w porządku. J - ja... ja też tam niedługo zajrzę.

Helena nie mówiąc nic więcej, otworzyła drzwi pojazdu i wsiadła do środka.
Zapięła pas i uruchomiła pojazd, podczas gdy Connor patrzył jak kobieta odjeżdża.

Gdy odjeżdżała chłopak widział, że kobieta dalej płakała, gdy tylko znalazła się w bardziej ustronnym miejscu.

Sam poszedł w przeciwną stronę niż pojechał samochód Heleny, idąc do najbliższego przystanku autobusowego.

Siedząc na autobusowym siedzeniu trzymał na kolanach swój złożony i mokry od deszczu parasol, a w dłoniach bransoletkę Amelii, tą samą którą jej dał w Bay City i którą udało mu się znaleźć.

Patrzył na bransoletkę gładząc przedmiot opuszkami palców. Podniósł głowę i rozejrzał się po autobusie.

Wokół niego było sporo osób, co było jedyną rzeczą, która powstrzymywała go od płaczu w tym miejscu.

Niedługo potem wysiadł, chowając bransoletkę z powrotem do kieszeni spodni i przeszedł jeszcze kawałek przez kilka następnych minut zanim dotarł na cmentarz, mając nad głową swój parasol.

Kupił rozwiniętą żółtą róże, której kwiat był spory i bardzo jaskrawy, zanim skierował się do wejścia na cmentarz.

Mijał po drodze groby i ludzi i androidów, jednak szedł bez zatrzymywania się, do konkretnej alejki, szukając konkretnego nagrobka.

Gdy skręcał, zauważył, że deszcz przestało padać, a chmury nad cmentarzem stają się jaśniejsze.
Złożył parasol i trzymał go w jednej ręce, a róże w drugiej, idąc dalej.

Zatrzymał się przed nagrobkiem na którego tablice patrzył przez dłuższą chwile, w milczeniu.

Otarł końcówką palca kącik oka, po czym kucnął, kładąc tuż przy tablicy róże, którą kupił.

Położył dłoń na mokrej, trawiastej ziemi przy tablicy nagrobnej, patrząc na kwiat, który tam położył.

Connor: Wiem, że mogłem zrobić więcej, do tego lepiej, niż zrobiłem. Na pewno mogłem! Mogłem działać efektowniej. Wiem, że potrafiłem. Teraz... teraz jest już za późno... nie wiem tylko jak sobie z tym poradzić. Kiedyś może dałbym temu radę... a teraz? Sam nie wiem, co mam z tym robić... co myśleć i jak dalej z tym żyć. Od dawna nie czułem się tak zagubiony...

Chłopak podniósł się, zaciskając w dłoni złożony parasol. Położył go na chwile na ziemi, tuż obok siebie, dalej patrząc na tablice nagrobną.

Nim zdążył wyciągnąć z kieszeni chusteczkę, poczuł lekki uścisk na lewym ramieniu.

Od razu gwałtownie się odwrócił i lekko otworzył usta, robiąc mały krok w tył.

Amelia: Mama do mnie zadzwoniła. Powiedziała, że cię tu znajdę.

Connor przytaknął, przyglądając się kobiecie.

Ubrana była w czarne legginsy oraz adidasy tego samego koloru z domieszką szarych elementów, miała na sobie też jasnoniebieską koszule, której rękawy były podwinięte do łokci wraz z rękawami granatowej, skórzanej kurtki, którą dodatkowo miała na siebie założoną.
Na jej ramieniu znajdował się cienki, grafitowy, zamszowy pasek od małej torebki w tym samym kolorze.

Jej długie, jasne włosy były splecione w warkocz, który opadał na jej lewe ramie, dotykając klatki piersiowej kobiety.

Lewą ręką trzymała się szarej kuli ortopedycznej na której się podtrzymywała.

Na jej czole ślad po uderzeniu był już ledwie widoczny, ale wciąż się goił.

Amelia: Co ty tu robisz?

Connor: Wiesz, że odbierałem z Heleną resztę twoich rzeczy ze szpitala. Uznałem, że powinienem tu przyjść. Potrzebowałem tego.

Amelia: Rozumiem. Jak twoje ramię i głowa?

Connor: Teraz już bez uszkodzeń. A co ty tutaj robisz? Powinnaś być w domu. Wciąż jest dla ciebie za wcześnie na takie wychodzenie. Wypuszczono cię ze szpitala dopiero przedwczoraj.

Amelia: I lekarz powiedział, że w następnym tygodniu będzie mi mógł zdjąć szwy, a później będę tylko przychodzić na kontrole tego, czy rana się dobrze goi. Póki co, wszystko się goi dobrze. Szwy się trzymają.

Connor: Nie masz żadnych bólów w okolicy rany? Minęły dopiero trzy tygodnie, dobrze wiesz, że ta rana nie była najłatwiejszą raną do zszycia, nawet dla chirurga.

Amelia pokręciła głową.

Amelia: Żadnego bólu. Mama mnie tylko namówiła bym chodziła z tą kulą. Jak widzisz, zgodziłam się.

Connor: Miała racje. Po stracie takiej ilości krwi wciąż możesz być osłabiona.

Amelia: Wiem. Codziennie mi mówi jaka jestem blada. Dlatego zgodziłam się to wziąć ze sobą.

Connor: Skoro to wiesz, dlaczego tu przyjechałaś? Twoja mama pewnie o tym nie wie.

Amelia: Nie wie, masz racje. Ale tak jak ty, musiałam tu przyjechać. Wiem, że nie będzie z tego zadowolona i, że ty tego nie pochwalasz, ale musiałam.

Connor: Dlaczego?

Amelia: Trzy ostatnie tygodnie spędziłam w szpitalu. Najpierw z powodu operacji i zagrożenia życia, potem na obserwacji.

Connor: Wiem o tym. Z tego powodu nie chciano by cię odwiedzano. Byś odpoczywała.

Amelia: Tym bardziej chciałam tu przyjechać. Connor... nie mieliśmy za bardzo okazji porozmawiać od... od tamtego dnia. Mama trochę mi mówiła, tyle co jej przekazałeś, albo co zdążyłeś mi przekazać w szpitalu ty czy ktoś z pozostałych. Ale... to z tobą chce porozmawiać. Co... co będzie dalej?

Connor: Wraz ze śmiercią Setha znaczna część jego pamięci została uszkodzona z powodu postrzału. Zachowały się jednak fragmenty z tamtego dnia. Razem z zapisami z pamięci modelu RK800 oraz moimi oczywiste jest to, że oboje działaliśmy w obronie koniecznej. Tylko dzięki temu nie oskarżono mnie o celowe pozbycie się dowodów. Gdyby tak się stało, zwolniono by mnie dyscyplinarnie. Pewnie czekałby mnie proces.

Amelia: Wiem. I bardzo się cieszę, że zdołałeś tego uniknąć dzięki nagraniom z ich pamięci. Gdy byłam w szpitalu, był u mnie prawnik i policja. Wiem, że śledztwo w sprawie tamtego zajścia... nie jest kontynuowane.

Connor: Dzięki zapiskom z pamięci naszej trójki, nagraniu audio odzyskanego z twojego telefonu, zeznaniom naszym, Heleny, Tiny i Jake'a wiadome jest, że twoje życie było zagrożone, jak później moje. W takim wypadku tylko uniewinnienie nas za to, co byliśmy zmuszeni zrobić liczyło się jako zakończenie sprawy.

Amelia: Dziękuje. Gdyby nie dodatkowo twoje wstawiennictwo jaki podkomisarza... nie wiem, czy uniewinnienie byłoby takim oczywistym rozwiązaniem.

Connor: Ta sprawa się zakończyła. Nie ma potrzeby do niej dłużej wracać. Jesteś bezpieczna, to najważniejsze. Ty i twoi bliscy. Nie musisz się dłużej bać.

Amelia wzięła głęboki wdech, uśmiechając się.

Amelia: Tak długo czekałam by móc powiedzieć albo usłyszeć te słowa... dawno nie czułam takiej ulgi wobec siebie, czy kogokolwiek innego. Tak się cieszę, że dla nas ta sprawa dobiegła końca. Znaczy... nie cała. Podobno... jesteście na tropie ludzi z którymi Seth miał kontakt odnośnie sprzedaży bordo?

Connor: Nie wolno mi ujawniać wszystkich informacji, ale wiadome jest, że pewne poszlaki ciągną się aż do Seattle. To spory krok naprzód po takim czasie bycia w miejscu w tej sprawie.

Amelia: Cieszę się, że jakkolwiek to wszystko wyszło na dobre.

Connor: To prawda. Może to okaże się kluczem, by zakończyć sprawę sprzedaży.

Amelia: Naprawdę chce by wam się to udało.

Connor: Ja też. Przecież do tego dążyłem od dłuższego czasu. Mogę tylko żałować, że osiągnęliśmy to tak późno, w porównaniu do tego jak mogło być.

Amelia spojrzała na Connora. Mężczyzna patrzył na tablice nagrobną, gdy ona zrobiła krok w jego stronę, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Amelia: Przyszłam tu żeby z tobą porozmawiać. Ale nie chciałam rozmawiać tylko o tym, co wyszło, jeśli chodzi o policję. Przede wszystkim chce wiedzieć, czy... czy ty chcesz ze mną porozmawiać?

Connor odwrócił się w stronę Amelii i przytaknął, podnosząc z ziemi swój parasol.
Odeszli kawałek od nagrobka zajmując miejsce na schnącej po deszczu ławce znajdującej się wzdłuż alejki.

Amelia odstawiła kule ortopedyczną obok, opierając ją o ławkę, zaś Connor obok siebie położył parasol, zanim odwrócił się w stronę Amelii.

Connor: O czym chcesz ze mną rozmawiać?

Amelia: Wiem, że... teraz możesz nie chcieć ze mną rozmawiać. Nie zdziwię się, jeśli właśnie tak jest i to zrozumiem, ale... ale jeśli naprawdę nie chcesz ze mną rozmawiać... powiedz mi. Nie chce cię do niczego zmuszać, jeśli nie chcesz. Tylko proszę, powiedz mi.

Connor odpowiedział po chwili milczenia.

Connor: Dobrze. Oboje chcemy wiedzieć na czym stoimy, prawda? Będziemy rozmawiać, ale tylko pod jednym warunkiem. Będziesz całkowicie szczera. Nie powiesz niczego, co nie będzie prawdą. Powiesz tylko prawdę i nic innego. Jeśli będziesz chciała coś więcej przede mną ukryć... będziesz mogła zachować to dla siebie, ale z rozmową będzie koniec.

Amelia: Dobrze. Oczywiście... ja... wiem, że możesz mi nie wierzyć, ale... ale też nie chce cię więcej okłamywać. Zrobiłam to i... dłużej nie chce. Wiem, że cię tym raniłam, a fakt, że chciałam cię chronić mnie nie usprawiedliwia.

Connor: Gdybyś tylko wyjawiła mi kogo i dlaczego się boisz, może wielu rzeczy dałoby się uniknąć. Tego również.

Chłopak wskazał na kule ortopedyczną.

Connor: To był błąd, że odpuściłem tak łatwo, gdy zobaczyłem ile razy odwracałaś się za siebie jakbyś się bała, że ktoś cię śledzi. Powinienem był pytać ile mogłem, by wiedzieć kogo i dlaczego się bałaś. Ale zawierzyłem ci i posłuchałem, gdy nie chciałaś o tym rozmawiać. Inaczej miałbym chociaż pojęcie do czego on był zdolny.

Amelia: Wiem, że powinnam była się przyznać... i tobie, a zwłaszcza Tinie i Jake'owi. Narażałam ich mieszkając u nich... ale za późno to zrozumiałam. Oni się nie bali, przyjęli mnie pod swój dach, ale nie powinnam była nigdy się godzić, by u nich zostać. Zostałam i... omal nie straciłam Christiny. Nie chciałam myśleć o przeszłości, tylko zapomnieć. Myślałam, że uda mi się Setha i to wszystko, co było zostawić za sobą. Naprawdę tego chciałam. Chciałam... żyć w teraźniejszości, a nie skupiać się na tym, co było. Poza tym... liczyłam, że dam sobie radę... że nie będę jak ta dziewczyna z przed lat, która potrzebowała pomocy innych. Myślałam, że to mnie uczyni lepszą wersją siebie i dorosłą... tym bardziej nie chciałam was w to mieszać przez swoje błędy. Nie chciałam was wplątywać w swoją przeszłość zanadto. Nie powiedziałam wam tego, co uznałam za nieistotne dla was. Że dla mnie coś było istotne... nie oznaczało, że dla was też miało takie być.

Connor: Jak mogłaś tak myśleć? Wiedziałaś, że nam na tobie zależy i co dotyczyło ciebie, mogło dotyczyć też nas gdybyśmy podjęli taki wybór, a podjęlibyśmy, zanim byłoby za późno. Ja bym tak zrobił. Myślałem, że z czasem się do tego przekonasz.

Amelia: Przekonałam się... ale inaczej, niż byś chciał. Czy prędzej bym powiedziała wszystko Tinie? Tak. Jake'a i ciebie znałam krótko. Nie wiedziałam, czy wam ufać, czy nie... bałam się wam zaufać. A potem, gdy już to się stało chciałam was chronić... i jednocześnie zapomnieć. Wierzyłam, że razem z takim nowym krokiem jak zaufanie komuś nowemu zdołam żyć dalej tak, jakbym chciała... i bez powrotu do tego, co było.

Connor: Nie mogę powiedzieć, że tego nie rozumiem. Odkąd zamieszkałem u Hanka, chciałem zapomnieć o tym, jak to było wcześniej. Nie chciałem o tym myśleć. Unikałem wszystkiego, co mogło mi o tym przypominać, albo chociaż się starałem. Widziałaś, jak reagowałem, gdy tylko ktoś mi przypominał, kim byłem. Szczególnie, jeśli chodzi o te gorszą wersje tego, jaki byłem.

Amelia: Wiem, że to był błąd. To, że tak od tego uciekałam. I... i zapłata za to była ogromna, wiem o tym. Connor... tak bardzo chciałabym to cofnąć.

Connor: Dopóki wierze, że mówisz prawdę, chce coś o tobie wiedzieć.

Amelia: Co tylko chcesz. Wszystko, co ci mówiłam o sobie, to prawda. Jeśli chcesz wiedzieć więcej... po prostu zapytaj. Obiecuje, niczego już przed tobą nie ukryje... teraz wiem, że mogę ci zaufać co do wszystkiego.

Connor: Teraz wiesz...?

Amelia: Od dawna wiedziałam. Od dawna... ale strach—

Connor: Był silniejszy?

Amelia: Tak... zazdrościłam ci, że miałeś odwagę tyle mi o sobie opowiedzieć. Żałuje, że wtedy ci nie powiedziałam, gdy miałam okazje. Nie cofnę tego, ani może to nie zmieni twoich myśli, ale... chce byś chociaż to wiedział i ode mnie usłyszał.

Connor: Chce wiedzieć jak poznałaś Setha i jak to się stało, że... że robiłaś to, co robiłaś? Nie musisz odpowiadać od razu. Rozumiem, że to ciężki temat, ale chce wiedzieć, czy jestem jeszcze w stanie cię słuchać z poczuciem zaufania.

Amelia wzięła głęboki wdech splatając dłonie na swoich kolanach, spuszczając niewiele głowę.

Amelia: To było w dniu kiedy prezydent Warren zarządziła ewakuacje całego Detroit. Kiedy wszystkie androidy się zbuntowały i były niszczone w centrach zwrotów. Tego wieczora miałam umówiony wyjazd do mamy. Jechałam właśnie pociągiem, gdy ten zatrzymał się na stacji pomiędzy Detroit, a Grand Rapids. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Próbowałam dodzwonić się do mamy, ale sieć nie działała. Wielu pasażerów nie miało pojęcia, dopóki nie dowiedzieliśmy się, że pociąg został zatrzymany przez wojsko. Żołnierze zmierzyli nam wszystkim po kolei temperaturę i kazali wysiąść z naszymi bagażami. Gdzieś dalej słyszałam strzały... słyszałam tylko od innych pasażerów, że... żołnierze znaleźli też takich, których... ech... brali na ubocze. Żołnierze przekazali nam więcej informacji o Detroit i powiedzieli, że nie ma mowy o dalszej drodze do miasta, które było ewakuowane. Nie mogłam dodzwonić się do mamy, więc mogłam tylko wrócić do Grand Rapids i spróbować stamtąd, czy czekać na dalszy kontakt. To była sroga zima. Wszędzie śnieg, kolejny padał, temperatura poniżej zera, a pasażerowie bez możliwości dotarcia do domu. Wielu z nas zatrzymało się na tej niewielkiej stacji by odpocząć, zanim znajdzie się następna możliwość transportu. Jeśli już mówimy o błędach... moim błędem było to, że po paru godzinach przesiadywania wewnątrz, wyszłam się przewietrzyć.

Amelia poprawiła się na ławce, opierając dłonie o swoje uda.

Amelia: Było już późno, wielu pasażerów zatrzymanego pociągu próbowało znaleźć sobie tymczasowy kąt do spania na stacji, albo chociaż się ogrzać i coś zjeść wewnątrz budynku. Ja chciałam zaczerpnąć powietrza i odpocząć od tego tłumu. Gdy wyszłam na zewnątrz usłyszałam dziwny hałas... zazwyczaj w takich okolicach się go nie słyszy. Jakby ktoś czegoś szukał. Znalazłam kogoś, kogo nie spodziewałam się znaleźć. Przerażony android w samej bieliźnie, którego skóry trzymał się śnieg, szukający w śmieciach ubrań. W ręku już miał jakieś zardzewiałe narzędzie, więc odruchowo chciałam mu pomóc. Najpierw pomogłam mu się pozbyć diody, a potem widząc jak z przerażeniem schował się przed żołnierzami wiedziałam, że musze zrobić coś więcej... widząc ten strach w oczach, którego nie dało się udawać musiałam coś zrobić. Nie mogłam wiedzieć, że to będzie największy błąd mojego życia.

Connor: Co zrobiłaś?

Amelia: Gdy się ukrył, poszłam po swój bagaż. W toalecie udało mi się wyciągnąć z walizki kilka niepozornych ubrań, takich, które byłyby dobre także na mężczyznę. Schowałam je pod płaszczem i wyszłam na zewnątrz. Gdy żołnierzy tam nie było, podrzuciłam je Sethowi. Wtedy żołnierze sprowadzili dla nas autokar, który miał odwieźć pasażerów z powrotem do Grand Rapids. Seth nie mógł jechać, żołnierze sprawdzali na wejściu temperaturę każdemu z pasażerów. Nie muszę mówić co by się stało, gdyby i jemu sprawdzili. Wokół było coraz więcej żołnierzy, to była tylko kwestia czasu zanim sprawdziliby Setha. Uznałam, że jedyne co mogę zrobić to zamówić Sethowi taksówkę z najbliższego miasteczka i dać mu trochę gotówki na ucieczkę. Nie mogłam wiedzieć co zapoczątkuje, gdy poradzę mu znaleźć schronienie w Grand Rapids... nie miałam pojęcia! Ale w Grand Rapids androidy nie były tak popularne jak w Detroit, było tam dużo spokojniej w tej kwestii... więc... więc mu poradziłam właśnie tam się ukryć. Kilka dni później przypadkiem spotkaliśmy się w mieście, zaczęliśmy więcej rozmawiać, widywać... a... a reszty... pewnie już się domyślasz.

Amelia pochyliła się opierając łokcie o kolana, chowając dolną część twarzy w dłoniach.

Connor: Nie myśl o tym, jak o błędzie.

Amelia: Nie wiem, czy możliwe jest by myśleć o tym inaczej. Gdybym tylko nie wyszła wtedy z tej stacji, nigdy nie poznałabym Setha. Albo chociaż mogłam mu nie mówić, by uciekał do Grand Rapids. Nie mogłam przewidzieć kim będzie... ale może nie powinnam była mu w ogóle pomagać.

Connor: Miałaś dobre intencje, to prawda. Chodzi mi o to, byś nie obciążała się myśleniem o tym, jak o błędzie. Nie obwiniaj się za to, że chciałaś pomóc. Jak chęć pomocy miałaby być zła? Nie była. Złe było tylko to, co ta pomoc zapoczątkowała. Ale nie mogłaś wiedzieć.

Amelia: Nie... ale wiele rzeczy mogłam powstrzymać.

Connor: Mówisz o tym co wyprawiałaś w Grand Rapids?

Amelia wciąż była lekko pochylona. Jedną dłoń oparła o kolano, zaś drugą dłoń użyła jako oparcia dla swojej szyi, z zaczerwienionymi policzkami odwracając wzrok w przeciwną stronę, niż wzrok Connora.

Amelia: Tak...

Connor: Więc? Jak to się stało, że się w coś takiego wplątałaś?

Amelia: Wiem, że nie ma usprawiedliwiania na sam fakt, że zaczęłam coś takiego. Wiem, że niewiele pomoże fakt, że nigdy tego nie wzięłam ani nie pomagałam bezpośrednio w sprzedaży. Ale... jednak... odkąd tylko tknęłam się czegokolwiek związanego z tym świństwem, wstydzę się tego. Nie chodzi o strach, że spotkałaby mnie za to kara. Wstyd mi za to, że uwierzyłam, że jest to dobry sposób, by pomóc... wstyd mi za to jaka byłam naiwna.

Connor: Masz racje. Nic tego nie usprawiedliwia. Ale jeśli faktycznie żałujesz i jest ci wstyd z powodu tego, co robiłaś, to dobry krok. Amelia... wierzę, że zawsze byłaś i jesteś dobrą osobą. Wiem, że i ludziom i androidom zdarza się pogubić. Próbuje... próbuje myśleć, że ty właśnie byłaś taką osobą także wtedy - dobrą, ale zagubioną. Nie jest mi łatwo sobie ciebie wyobrazić jako kogoś, kto jest z tym powiązany i nie wiem już w które słowa mogę ci wierzyć. Ale próbuje myśleć, że tak właśnie było.

Amelia: Sama tak o sobie wtedy myślałam. Nadal, nijak mnie to nie usprawiedliwia. Wiem, że... wiem, że ten wstyd już zostanie.

Connor: Ale jak to się zaczęło? Szczerze to wątpię byś z własnej woli wpadła na coś takiego.

Amelia: Z własnej woli się na to zgodziłam... ale z własnej woli na to nie wpadłam. Kilka tygodni po tym, gdy znów spotkałam Setha, zaczęliśmy się umawiać. Już wtedy mówił mi, że wynajmuje pokój, takie, które zazwyczaj są wynajmowane studentom. Oczywiście by mieć gdzie mieszkać musiał zarabiać. Twierdził, że... twierdził, że trzymał się różnych mniejszych prac, ale albo nie wystarczało, albo go zwalniano... wtedy naprawdę w to wierzyłam. Ktoś, kto musiał zarabiać w tylko jeden sposób i nagle musi zarabiać całkowicie inaczej? To nie mogło być łatwe... a mimo to powinnam była po prostu mu może chociaż pomóc znaleźć pracę, albo nie robić nic. A zamiast tego... wtajemniczył mnie. Któregoś razu spotkał mnie i Tinę na imprezie w klubie. Tina wyszła wcześniej, ja zostałam z Sethem. Wtajemniczył mnie w... w interes do którego dołączył. Wtedy mówił, że był tylko jako ochrona podczas sprzedaży, nic więcej. Upierał się, że nie dotykał się do narkotyków. Ale już wtedy proponował bym do tego interesu dołączyła... wtedy odmówiłam. Po jakimś czasie... wyrzucono go z kolejnych dorywczych prac. Musiał wynajmować pokój gdzie indziej, bo wcześniejszego nie mógł opłacić. Na innej z imprez... powiedział mi, że tym razem... że zgodził się na ofertę bezpośredniej sprzedaży. Byłam głupia... widząc łzy w jego oczach wierzyłam, że nie chciał tego, ale był pod ścianą. Ja wynajmowałam mieszkanie z Christiną, nie mogłam Sethowi zaproponować miejsca u nas, nie na dłuższy czas. Dlatego uwierzyłam, że on naprawdę potrzebował nawet takiej pracy, by się utrzymać... do głowy by mi nie przyszło w tamtym czasie, że to mogła być tylko jego wymówka.

Connor: Co zrobiłaś, gdy ci się do tego przyznał?

Amelia: Znów zaproponował mi dołączenie do interesu. Znów odmówiłam, a wtedy... wtedy zaczął namawiać mnie na chociaż jakąkolwiek pomoc dla niego. Zaczął obiecywać... że gdy zarobimy większe pieniądze, zamieszkamy razem po moich studiach. Że już nie będę musiała wracać do Detroit... tak bardzo chciał mieć swoje życie w Grand Rapids... wtedy myślałam, że ja też tego chce, razem z nim. Prosił... przekonywał... aż jego prośby o współpracę stały się tak natarczywe... że uznałam, że spróbuje chociaż zobaczyć na czym to polega. Od razu odmówiłam bezpośredniej sprzedaży. Myślałam, że może odpuści i przestanie mnie namawiać. Ale bardzo... bardzo się wtedy myliłam. Dopiero po czasie zrozumiałam, że prawdopodobnie zrobił to tylko po to, by upewnić się, że nie zgłoszę jego działalności na policję.

Connor: Bo w momencie gdy przyjęłaś ofertę od niego... zgłaszając jego policji, zdradziłabyś samą siebie.

Amelia: Tak. Wpadłam w pułapkę jaką na mnie zastawił. Z początku myślałam, że naprawdę chodzi mu o wspólne i lepsze życie dla nas... ale gdy uwierzyłam, wpadałam kolejno w coraz więcej jego pułapek. Gdy się zgodziłam na jego propozycję, było za późno. Nie mogłabym już go zgłosić na policję. Oferta była taka, że... on będzie działał głównie w klubach. Ja miałam zagadywać samotne osoby w klubie, dowiadywać się, czy jakkolwiek byłoby ich stać na taki narkotyk jak bordo i przerywać rozmowę wymówką. Zazwyczaj... zazwyczaj wtedy to Seth do mnie dzwonił i udawał kogoś, do kogo musiałam pilnie jechać do szpitala. Za każdym razem mnie obserwował i czekał... Wychodziłam z klubu, a Seth podchodził do tych osób z którymi wcześniej rozmawiałam. Czasem się udawało, czasem nie... Setha to cieszyło... ale mnie nigdy.

W głosie Amelii słychać było załamanie. Oparła łokcie o kolana i schowała twarz w dłoniach, kręcąc powoli głową.

Amelia: Po paru razach myślałam, że mi da spokój. Że odpuści z tą ofertą. Sam sobie radził, a ja miałam własną pracę. Prosiłam, by mi odpuścił, próbowałam go przekonać, że tego nie potrzebujemy! Próbowałam... ale wtedy... za każdym razem Seth denerwował się bardziej... i bardziej. Nie zawsze wtedy, gdy wspominałam ten temat... ale też wtedy, gdy sam przypominał sobie ten temat. Nie bał się tylko, że go wydam... zaczął się bać, że jak odejdę z interesu, odejdę też od niego... i wtedy... wtedy zaczęło się robić coraz gorzej.

Connor: Czy poza przemocą... Seth zrobił coś jeszcze?

Amelia: W tym samym czasie... jego oferta zmieniła się. Nie mogłam... nie mogłam się sprzeciwić, ani nigdzie tego zgłosić... on miał mnie w garści! Nowa wersja umowy między nami polegała na tym, że... po jego telefonach z moją wymyśloną wymówką byleby tylko wyjść z klubu od tamtych ludzi i pozwolić działać Sethowi miałam sama wyłudzać od nich pieniądze. Miałam prosić tych mężczyzn o kilka dolarów na taksówkę, które tak naprawdę dawałam Sethowi, gdy wychodził z klubu po sprzedaży kolejnej działki narkotyków.

Connor: Czy któraś z tych osób kiedykolwiek... czy musiałaś...?

Connor czuł, że jak zazwyczaj nie miał problemów, by coś powiedzieć, tak teraz czuł blokadę przed dokończeniem tego zdania. Wewnątrz czuł gniew na samą myśl, że Seth mógł zmusić Amelię do robienia takich rzeczy szantażem.

Amelia: Nie! Nie, nie, na szczęście nie, nigdy. Nigdy bym się na to nie zgodziła, przysięgam ci! Zawsze to była tylko rozmowa, dowiedzenie się o nich więcej, telefon Setha i wyjście, a potem jeszcze przed wyjściem trochę gotówki na taksówkę... ale... po pewnym czasie zaczęłam się bać, że Seth zacznie ode mnie wymagać czegoś innego, byleby zdobyć pieniądze. Gdy zobaczył ile zysku przynosi sprzedaż narkotyku takiego jak bordo... bardzo się tym zarobkiem zachłysnął... tak bardzo, że było za późno, by go z tej części "rynku' zawrócić. Próbowałam... prawie po każdym takim wieczorze... ale tylko się wściekał.

Connor: Powiedz mi... czy tamtego wieczora, gdy się spotkaliśmy na mieście... ten mężczyzna, który cię odprowadzał... czy był on jedną z takich osób...?

Amelia przełknęła ślinę, wplatając palce swoich dłoni we włosy, pochylając głowę jeszcze bardziej.

Amelia: Tak.

Connor: Nie rozumiem... dlaczego nawet tutaj się tym zajmowałaś?

Amelia: Nie planowałam tego. Ja... wiesz, że wtedy przyjechałam tu do mamy. Seth miał czekać w Grand Rapids aż wrócę. Chciałam tutaj odpocząć od sposobu w jaki... pomagałam mu dorabiać. Jezu... te pieniądze były tak brudne jak to, skąd się one brały w jego rękach.

Connor: Więc dlaczego?

Te słowa Connor wypowiedział głośniejszym, bardziej zniecierpliwionym tonem. Amelia gwałtownie się wyprostowała, odwracając głowę ku niemu.

Amelia: Któregoś dnia mojego pobytu tutaj w tamtym czasie... S - Seth... Seth do mnie zadzwonił. Zarządzał, bym wróciła do Grand Rapids z chociaż niewielką ilością gotówki dla niego... nie obchodziło go, że nie chciałam. Kazał mi iść do klubu, byle jakiego, byleby mieć dla niego gotówkę! Wiesz, że miał mnie w garści... i po pewnym czasie nie chodziło tylko o policję. Wiesz o tym. Za każdym razem, zanim przystępowałam do planu Setha... musiałam coś wypić... dla ułatwienia. Zazwyczaj pomagało, ale wtedy byłam z tym całkiem sama. Wiedziałam, że musiałam zdobyć dla niego gotówkę... dlatego wtedy wypiłam więcej niż tyle, na ile sobie zazwyczaj pozwalałam.

Connor: Dlaczego ten mężczyzna szedł z tobą?

Amelia: Wtedy nie kłamałam. Powiedziałam mu, że źle się czuje. Nie chciałam wyciągać od niego gotówki, szczególnie, gdy zaczęłam się czuć gorzej. Nie wiedziałam, jakby zrozumiał proszenie go o pieniądze... co później okazało się dobrą decyzją. Ale on zaproponował, że mnie odprowadzi... więc pozwoliłam mu wyjść razem ze mną z zamiarem zgubienia albo spławienia go po drodze. Ale jak widziałeś... było to dużo trudniejsze, niż się wydawało.

Connor: Teraz rozumiem twój niepokój spowodowany widokiem Setha w pobliżu domu twojej matki, tego samego wieczora. Nie byłaś tylko zaskoczona jego widokiem. Bałaś się, bo nie zrobiłaś tego, czego od ciebie zażądał.

Amelia: Tak... no właśnie. Gdy po zajściu z Sethem i z mamą wróciliśmy do Grand Rapids... niedługo przed tym, gdy znów tu wróciłam... powiedziałam Sethowi, że wypisuje się z umowy. Że nie będę dłużej mu pomagać w taki sposób. Nie zdążyłam nawet powiedzieć, że byłabym gotowa poddać się karze... wściekł się na samą myśl o tym, że mogłabym chcieć go zostawić... a raczej mu się sprzeciwić.

Connor: Czy to... czy to dlatego bałaś się zgłosić przemoc? Nie chodziło ci tylko o fakt, że po wyjściu, albo gdyby go nie zamknięto, mógłby się mścić na tobie i twoich bliskich? Bałaś się, że cię wyda.

Amelia: Connor, wiem, że ciężko ci w to uwierzyć, ale wolałabym zapłacić za swój błąd z Grand Rapids, niż pozwolić, by on dalej terroryzował moich bliskich. Tak, bałam się kary, byłam tchórzem, wiem o tym. Ale nigdy... nigdy nie chciałam mu pozwolić na skrzywdzenie kogokolwiek na kim mi zależy. Nigdy.

Kobieta położyła dłoń tam, gdzie kilka tygodni wcześniej trafił ją nabój wystrzelony z rewolweru jej byłego partnera.

Connor: Miałaś szczęście, że większość jego pamięci była uszkodzona, a ja zdecydowałem się nie mówić wszystkiego. Gdyby znaleziono w pamięci Setha cokolwiek o tobie i o bordo... nawet mój status na posterunku by ci nie pomógł, a ja sam mógłbym mieć kłopoty za zatajenie tego. Może nawet miałbym kłopoty przez sam fakt naszej znajomości. Sam miałem szczęście, że jego pamięć w większości była uszkodzona.

Amelia: Nie chce byś myślał, że nie doceniłam tego, co dla mnie zrobiłeś... wiem, że to, co zataiłeś to było z twojej strony dla mnie ogromne poświęcenie. Wiem, czym jest dla ciebie twoja praca i jak ciężko na to pracowałeś... wiem też co by się stało, gdyby wyszło na jaw, co zataiłeś w jakiej sprawie. Dziękuje ci... i... chce byś wiedział, że nie jestem dumna z tego, że kiedykolwiek przystałam na ofertę Setha. Wiem, że nic... nic nie może mnie usprawiedliwić. Popełniłam ogromny błąd i... i żałuję... brzydzę się sobą, że brałam udział w czymś takim. Chciałam zapomnieć o tym, ale... ale to też był błąd i gdybym miała okazję wtedy... poddałabym się karze.

Wargi kobiety zaczęły się trząść. Znów odwróciła głowę od bruneta obok którego siedziała i schowała twarz w dłoniach.

Connor słysząc jej szlochanie przysunął się bliżej do niej, kładąc dłoń na jej policzku tak, by zmusić Amelię, by na niego spojrzała zaczerwienionymi, szklistymi oczami z których wylewały się łzy skapujące na jej policzki.

Connor: Chociaż po części zrobiłaś coś, czym odpokutowałaś to, czym się zajmowałaś. Ochroniłaś innych przed człowiekiem, który rozprowadzał to coś w dwóch miastach. Może to nie wiele, ale... liczy się. Nie zapominaj o tym.

Amelia uniosła lekko kąciki ust, przysuwając się bliżej do Connora, obejmując go w pasie, głowę opierając o jego klatkę piersiową. Connor choć niepewnie, objął ramionami plecy kobiecy, podróbek opierając o czubek jej głowy.

Amelia: Tak bardzo cię przepraszam... nie chce byś myślał o mnie jak o przestępcy. Wiem, że postąpiłam źle, byłam tchórzem i... i chce byś wiedział, że to nie było tak, że ci nie ufałam. Tak, miałam problemy z zaufaniem, ale... ufałam ci. Początkowo może faktycznie o to chodziło, że nie całkiem, ale później poznałam cię lepiej i ci zaufałam... ale nie mogłam ci powiedzieć. Byłam tchórzem, ale nie chodziło tylko o to. Było mi zwyczajnie wstyd... przed wszystkimi, przed sobą samą, przed tobą... wstydziłam się przeszłości, a zwłaszcza tego, czemu nie potrafiłam się sprzeciwić. Nie chciałam... nie chciałam byś źle o mnie myślał... zwłaszcza po śmierci Hanka. Przede wszystkim... przede wszystkim... nie chciałam cię stracić, Connor. Bałam się kary... bałam się Setha i swojej przeszłości też się bałam... ale później to, czego się bałam to tego, że stracę ciebie. Wtedy, w twoim domu mówiłam prawdę... nie wiem w co mi teraz wierzysz, a w co nie, ale mówiłam prawdę. Stałeś się dla mnie wszystkim, Connor. Gdy to zrozumiałam za nic nie mogłam cię stracić.

Amelia odsunęła się kawałek od Connora, podnosząc na niego wzrok, opierając jedną dłoń o jego klatkę piersiową, a drugą dłonią wplatała palce w jego czarne włosy, gdy ten patrzył na nią, widząc jak jej łzy wciąż płynęły, spotykając się z jej uniesionymi kącikami ust, gdy tylko na niego spojrzała.

Amelia: Bałam się też tego, że nie zdążę ci powiedzieć wszystkiego, co bym chciała. Może w pewnym momencie bałam się okazywać uczucia, ale chce byś wiedział. Powinnam była ci to powiedzieć wtedy u ciebie... ale zrozumiałam, że później, by coś powiedzieć może być już tym "za późno". Jesteś dla mnie wszystkim, bo...

Kobieta osunęła jedną dłoń tak, by zabrać ją z włosów Connora, a położyć na jego policzku, zaś drugą dłonią lekko ścisnęła jego dłoń, którą położył na swoich kolanach, ale nadal nie odrywała od niego wzroku.

Amelia: Kocham cię, Connor. Mówiłam już to w życiu kilka razy, nie chce tego ukrywać... ale zawsze mówiłam to, co czuje. I jestem pewna tego, że cię kocham... naprawdę.

Kobieta znów przysunęła się bliżej do Connora, by się w niego wtulić.

Amelia: I rzuciłabym się pod cały stos naboi, gdyby te leciały w twoją stronę wtedy, jakbym była obok.

Connor objął dłońmi twarz Amelii tak, by kobieta na niego patrzyła.

Connor: Kiedyś myślałem, że jestem tylko maszyną, która ma wykonywać konkretne polecenia. Wiedziałem, że mam w sobie części bez których nie będę działać. Potem zrozumiałem, że są to odpowiedniki tego, dzięki czemu ludzie są żywi. Ludzie mówią, że kochają sercem. Wiedziałem, że nie mam takiego serca, ale wiedziałem też, że mimo to potrafię odczuwać emocje... więc mogę też kochać. I to, co powiedziałem ci u mnie to też prawda. Amelia... kocham cię... a dzień w którym myślałem, że cię stracę był kolejnym najgorszym w moim życiu po dniu śmierci Hanka.

Amelia przysunęła się bliżej do Connora. Objęła dłońmi jego ramiona, chcąc złączyć ich usta w pocałunku. Connor też przysunął się bliżej z tym samym zamiarem, jednak nim do pocałunku mogło dojść, Connor cofnął się.

Connor: Ale to, co zrozumiałem... o czym nie miałem pojęcia... jest to, że uczucia nie zawsze wystarczają.

Amelia: Co masz na myśli...?

Connor: Wiem, że mnie kochasz. I nie wiem, czy w to wierzyć, czy nie, ale bardzo bym chciał wierzyć, że to właśnie do mnie czujesz. O mnie wiesz i jestem tego cholernie pewien, że ja też cię kocham... szlag, kiedyś nawet nie wiedziałem, że takie uczucie jest możliwe. Zanim cię poznałem słyszałem o tym tylko z czyiś ust, z filmów, książek... dzięki tobie dopiero tego doświadczyłem. Ale Amelia... to nie wystarczy.

Amelia: Nie rozumiem... co chcesz przez to powiedzieć?

Connor: Wiem, czego chcesz... i wiem, czego ja bardzo chciałem. To, co było między nami... to nie może iść dalej. Nie możemy być razem. Potrzebowałem czasu i przemyśleń, by zrozumieć, że dla nas obojga... to byłoby zbyt trudne. Sama o tym wiesz, prawda? Amelia... wiem, że ty też jesteś tego świadoma. Wiesz, że dla nas tak będzie najlepiej... jeśli każde z nas pójdzie w swoją stronę.

Amelia odwróciła wzrok od Connora kładąc jedną dłoń na brzuchu, a drugą łapiąc za krawędź ławki na której siedzieli, przełykając głośno ślinę.

Amelia: Tak... masz rację. Tak naprawdę... nie oczekiwałam innych słów od ciebie, niż te. To... byłoby najlepsze. I dla ciebie i dla mnie... ale zwłaszcza dla ciebie. Ja... nie oczekiwałam od ciebie, że po tym, co ci powiedział Seth tamtego dnia i... po tym, co ja ci powiedziałam teraz... nie oczekiwałam, że zdołasz mi jeszcze zaufać. Wiem, że spróbowanie by mi zaufać ponownie... prosiłabym wtedy o zbyt wiele.

Connor: Uwierz mi, że bardzo chciałbym spróbować. Raz już ci ufałem... chciałbym spróbować ponownie.

Amelia: Ale patrząc na mnie myślisz tylko o tym jak mogło być, ale nigdy nie będzie?

Connor przytaknął, ale nie powiedział ani słowa.

Amelia: Rozumiem.

Connor: Popełniłaś wiele błędów... niektóre świadomie, inne nie, naprawiałaś je i ci się udawało, ale... to też nie zawsze wystarczy. Nie uważam cię za tchórza. Przeciwnie, zobaczyłem, jak się zmieniłaś i... jestem pewien, że to samo zobaczyłaś we mnie. Ale teraz patrząc na ciebie... mam w głowie tylko to, że gdyby nie twój strach wcześniej... udałoby się uratować czyjeś życie.

Amelia: Bardziej niż brania udziału w czymkolwiek związanym z bordo brzydzę się tego, że jakąkolwiek cegiełkę dołożyłam do śmierci Hanka. Masz prawo mnie za to nienawidzić i obwiniać. Gdybym tylko naprowadziła cię na trop Setha, może zatrzymano by go wcześniej i nikt... nikt by nie postrzelił...

Connor położył dłoń na policzku Amelii. Kobieta znów spojrzała na niego, a kolejne łzy zaczęły spływać po jej policzkach. I ona w oczach Connora też widziała zbierające się łzy.

Connor: Nigdy nie mógłbym cię nienawidzić. To nie tak, że cię obwiniam. Próbuje... staram się wierzyć, że nie miałaś pojęcia o tym, że Seth był wtedy w Detroit... ani, że nie miałaś jak wiedzieć i o tym i o tym, że to on pociągnął za spust. Pamiętaj, że to on pociągnął za spust... to on odebrał Hankowi życie... dzięki temu, co się stało choć trochę sprawiedliwości stało się zadość. Nie jestem dumny ze sposobu... ale pomściłem Hanka. Nie ty jesteś winna jego śmierci. Nigdy tak nie pomyślałem. Ani razu.

Amelia: Bardzo bym chciała, byś w pełni w to uwierzył, tak jak mówiłeś. Chce myśleć w taki sam sposób jak ty... co nie zmienia faktu, że... patrząc na mnie przypominasz sobie o Hanku.

Connor: A ty patrząc na mnie przypominasz sobie o tym, co zrobił ci Seth.

Amelia zacisnęła usta, nie odpowiadając, uciekając wzrokiem przed wzrokiem Connora.

Connor: Dla nas obojga tak będzie lepiej. Nie będziemy sobie nawzajem przypominali tego, co się stało. To mogłoby być dla nas zbyt wiele.

Amelia: Masz rację. Rozumiem to. Gdybym nie rozumiała, czy nie próbowała... gdybym miała pretensje o to... byłabym nie lepsza, niż Seth. A po pewnych przeżyciach... oboje wiemy, że nigdy nie warto brać na siebie zbyt wiele, jeśli o to chodzi. Tak będzie zdrowiej i dla ciebie i dla mnie. Nie wiem jakby to było, gdybyś zdecydował inaczej. Ale wole myśleć, że ta decyzja jest jedyną słuszną... i najlepszą.

Connor: Chce wierzyć, że wszystko, co mi kiedykolwiek mówiłaś i mówisz teraz jest prawdą. Chce móc wciąż widzieć w tobie kobietę, której przemianę widziałem. Bardzo bym chciał, nawet nie wiesz jak, ale... problem leży w tym... że już nie wiem co z twoich ust jest prawdą, a co nie. Nie wiem w co mogę ci wierzyć, a w co ani trochę. Bardzo chce móc ci wierzyć tak, jak wcześniej. Myślałem, że dam radę spróbować, ale po prostu nie mogę. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał ci na nowo zaufać. Wciąż miałbym w głowie pytanie, czy to prawda, czy jesteś nadal tą Amelią, którą znałem. A ty patrząc na mnie będziesz czuć za plecami obecność Setha... będziesz pamięcią wracać do tego momentu w tamtym budynku. I tym, jak omal nie straciłaś życia.

Amelia przytaknęła, ocierając palcami łzy z jednego z policzków. Connor przysunął się bliżej do Amelii obejmując dłonią jej dłoń, a ich palce na krótką chwilę się ze sobą splotły zanim Connor zabrał dłoń.

Przez chwilę oboje siedzieli obok siebie w ciszy, żadne z nich nic nie mówiło, dopóki Connor nie odezwał się pierwszy.

Connor: Z racji tego, że zadeklarowałem się do brania czynnego udziału w tym śledztwie, a trop sprawy bordo prowadzi do Seattle... w zeszłym tygodniu dostałem propozycje przeniesienia.

Amelia odwróciła głowę w stronę Connora, unosząc brwi z zaskoczeniem.

Amelia: Aż do Seattle? To drugi koniec kraju.

Connor: Bardzo możliwe, że załatwiono by mi tam niewielkie mieszkanie oraz przeniesienie na jeden z tamtejszych posterunków, gdzie kontynuowałbym śledztwo.

Amelia: Na jak długo?

Connor: Nie wiem. Możliwe, że na rok.

Amelia: Czy... rozważasz zostanie tam na stałe?

Connor: Nie jestem pewny... ale to jest możliwe.

Amelia: Och...

Connor: Przyleciałbym na ślub Jake'a i Christiny, tego jestem pewien.

Amelia: To... to dobrze. Bardzo by ich to ucieszyło, gdybyś się zjawił. Ktoś... ktoś jeszcze wie o twoim wyjeździe?

Connor: Jeszcze nie zdecydowałem. Nie przekazałem przełożonemu decyzji.

Amelia: A... a podjąłeś ją już?

Connor przytaknął z niepewnością.

Connor: Przekaże ją jutro rano. Polecę do Seattle gdy tylko będą ode mnie tego oczekiwali. Nie jestem pewny tego, co robię i jak tam będzie. Ale chce dotrzymać obietnicy. Skończę to, co Hank zaczął. On by tego chciał.

Amelia: On na twoim miejscu na pewno skorzystałby z takiej okazji, byleby dokończyć takie śledztwo.

Connor: Właśnie dlatego rozpatrzyłem propozycję pozytywnie.

Amelia: Gdy powiesz o tym jutro przełożonemu, to kiedy wylecisz?

Connor: W ciągu dwóch tygodni.

Usta Amelii skrzywiły się i lekko otworzyły. Jej brwi znów uniosły się po usłyszeniu oświadczenia od Connora.

Amelia: Czyli to znaczy, że niedługo wyjeżdżasz?

Connor przytaknął.

Amelia: Cóż, pozostaje mi tylko złożyć ci gratulacje. I... i życzyć powodzenia w Seattle. Tobie i Sumo oczywiście. Mam nadzieje, że to miasto będziesz wspominać w pełni pozytywnie.

Connor: Dziękuje, na to liczę, jednak polecę tam głównie w celach zawodowych, do pracy.

Amelia: Dopóki nie przekażesz reszcie tej informacji, nie martw się. Nikomu nie powiem. To... to zostanie między nami, dopóki nie przekażesz najpierw przełożonemu.

Connor: Dziękuje, tego bym właśnie chciał. Wiem, że dla paru osób moja decyzja może być kontrowersyjna, jednak nie widzę powodów dla których miałbym jej żałować.

Amelia: To... to dobrze dla ciebie. A... zastanawiałeś się... czy odmówić?

Connor: Myślałem o tym od tygodnia. Początkowo planowałem odmówić. Teraz uważam, że byłaby to dla mnie duża szansa, więc nie chce jej zmarnować.

Amelia pokiwała głową, opierając dłonie o ławkę na której siedziała. Odwróciła głowę od Connora, a Connor zrobił to samo. Między nimi znów zapanowała cisza.

Amelia: Powinnam już iść, zanim mama wróci pierwsza i zauważy, że wyszłam.

Connor podniósł się chcąc pomóc Amelii wstać. Amelia chwyciła jego ramię, by zachować równowagę wstając. Syknęła z powodu dyskomfortu jaki poczuła w okolicach rany na krótką chwilę i wzięła od Connora kulę ortopedyczną, którą jej podał.

Amelia: Dziękuje.

Connor: Dasz sobie radę?

Amelia: Tak, niedaleko jest przystanek. Autobus zatrzymuje się niedaleko domu mamy. Niedługo będę w domu.

Connor: W porządku.

Znów nastała cisza.

Amelia: Ja... pójdę już na autobus. To... to do widzenia.

Te słowa kobieta wypowiedziała z przygaszonym tonem, odwracając się. Connor jednak złapał dziewczynę za nadgarstek, co zmusiło ją go odwrócenia się w jego stronę i zatrzymania się.

Chłopak zobaczył w jej oczach kolejne łzy, które jak na złość, gdy spojrzał w jej oczy, zaczęły spływać po jej policzkach.
Ona też patrząc w jego brązowe oczy mogła dostrzec łzy, których chłopak nie powstrzymywał, gdy spojrzał na Amelię.

Zrobił krok w jej stronę, obejmując tył głowy kobiety dłonią. Przysunął się bliżej do niej, delikatnie całując czubek jej czoła.

Po tym objął dłonią jej policzek, kciukiem delikatnie ścierając z tego policzka jej łzy, gdy znów patrzyli na siebie nawzajem, patrząc jak i Amelii i Connorowi trzęsły się wargi, gdy próbowali się do siebie odezwać.

Connor: Mówiłem, że nie wiem, w co mogę ci wierzyć i czy będę w stanie ci ufać... ale chce, by znów tak mogło być i... będę próbować, by tak było.

Amelia uśmiechnęła się na chwilę zanim cofnęła się. Spojrzała jeszcze na chwilę na Connora, nim znów się odwróciła i zrobiła kilka niewielkich kroków przed siebie, zanim znów się zatrzymała, słysząc za plecami głos Connora.

Gdy się zatrzymała, odwróciła głowę w jego stronę.

Connor: Nigdy nie zapomnę, że żyje dzięki tobie. Mimo tego wszystkiego wolałbym, bym to wtedy był ja.

Amelia: Connor—

Connor: Ale nie zapomnę, że mnie uratowałaś, Amelio. Nie zapomnę nawet, gdybym mógł. Nie zapomnę. I cokolwiek się wydarzy, zawsze będę ci życzyć szczęścia. Nic nie ucieszy mnie bardziej, niż między innymi wiedza o tym, że może ci być lepiej.

Amelia nie odpowiedziała od razu. Czując dreszcz, gdy mężczyzna wymówił jej imię, otworzyła lekko drżące usta, ale nie zdołała odpowiedzieć bez wahania.

Wysiliła się na maleńki uśmiech, robiąc niewielki krok w stronę mężczyzny. Wzięła wdech, gdy zaczęła odpowiadać.

Amelia: Zobaczymy, jak ze mną będzie dalej, ale ja również ci tego życzę, Connor. Obyś znalazł w życiu to, czego zechcesz szukać. To także mnie ucieszy, wiedząc, że ci się może to udać. Gdziekolwiek będziesz i z kimkolwiek będziesz.

Jasnowłosa odwróciła się szybciej, niż poprzednio, idąc dalej wzdłuż alejki, jak najszybciej mogła, tak jakby chciała uciec.

Wtedy oboje zobaczyli nad sobą kolejne ciemne chmury, a sekundę później poczuli na skórze, jak kapie na nich chłodny deszcz.

Amelia zatrzymała się, co wciąż patrzący na nią Connor zauważył. Wyglądała, jakby chciała się odwrócić, jednak ostatecznie tego nie zrobiła.
Zacisnęła pięść i zamknęła oczy, pozwalając łzom zmieszać się z kroplami padającego na nią deszczu.

Otworzyła oczy i znów szła przed siebie, tym razem ani się nie odwracając ani się nie zatrzymując, jednak czując za sobą wzrok Connora, który rzeczywiście, dopóki Amelia nie zniknęła mu z pola widzenia, wciąż na nią patrzył, jak odchodziła wzdłuż alejki.

Idąc wcześniej tamtą alejką wciąż w głowie słyszała jego słowa "Nie zapomnę". Wiedziała, że nie tyczyło się to konkretnego zajścia, a całej ich relacji.

Wiedziała też, że i ona nigdy o nim nie zapomni, nawet, gdyby chciała.

Moknąc od deszczu Connor położył dłoń na kieszeni spodni z której wcześniej coś wyciągnął. Wzdrygnął się czując, że kieszeń znów jest pusta. Usiadł na ławce, tej samej na której siedział wcześniej, patrząc na nagrobki Hanka oraz Cole'a.

Podniósł głowę, patrząc na zachmurzone niebo, czując jak w jego twarz uderzały krople deszczu, zmywając z jego twarzy ślady łez.

W tym samym czasie Amelia spojrzała na swoją dłoń w której trzymała mały, ciemny przedmiot. Była to bransoletka, ta sama, którą Connor jej dał podczas ich wspólnego wyjazdu do Bay City.

Amelia uniosła lekko kąciki drżących ust, jakby chciała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła. Patrząc na przedmiot, zacisnęła bransoletkę w dłoni tak, jakby miała ją wyrzucić jak najdalej, byle gdzie, byleby się jej pozbyć.

Ostatecznie nie wyrzuciła bransoletki, a dalej trzymała ją w dłoni, gdy opuszczała cmentarz.

Gdy nastał początek września, Connor był gotowy do swojego wyjazdu do Seattle, by tam rozpocząć pracę na posterunku, kontynuując śledztwo w sprawie sprzedaży nielegalnego bordo.

Tego wieczora, gdy na zewnątrz znów szalała ulewa i silny wiatr, Connor żegnał się ze swoimi znajomymi z posterunku.

Ubrany był w granatową, wzorzystą koszulę. Koszula była na niego nieco za duża, jednak Connorowi całkowicie to nie przeszkadzało. Udawał, że nawet tego nie zauważył.

Jake i Lauren śmiali się popijając w plastikowych kubkach tywę, mając na głowie kolorowe, urodzinowe czapeczki. Jake opierał się o biurko należące kiedyś do Hanka, a obok niego leżało w połowie puste opakowanie pączków, zaś Lauren rozmawiała z siedzącym przy swoim biurku Connorem, do której podeszła także Clara, której Jake wręczył papierową czapeczkę.

Byli tam także Benjamin oraz Chris, popijający kawę oraz jedzący kolorowo polukrowane pączki, które dopiero co wyciągnęli z pudełka.

Z części sufitu będącej najbliżej biurka Connora widoczne były kolorowe serpentyny oraz baner z wielkim napisem: POWODZENIA, CONNOR!

Pomimo tego, że był to ostatni dzień Connora w jego pracy w Detroit, a żegnały go najbliższe osoby, był on najmniej rozmowny z całego towarzystwa, które zebrało się przy jego biurku. Był on zbyt zajęty podpisywaniem dokumentów, z czego dopiero wyrwała go Clara.

Kobieta podeszła bliżej do Connora delikatnie szturchając go w ramię.

Clara: Connor? Connor...?

Connor odłożył na bok papiery oraz długopis, odwracając się w stronę Clary.

Connor: Tak?

Clara: Wszystko okej?

Connor przytaknął.

Clara: To twoja impreza pożegnalna, a ty nawet z nami nie rozmawiasz.

Connor: To dosyć dziwne uczucie wiedząc, że będę się za kilka minut musiał pożegnać z osobami z którymi pracowałem prawie rok.

Do Clary i Connora podszedł Jake biorący do ust kolejny łyk tywy.

Jake: Przestań, bo się popłaczę! Christina nadal nie wierzy, że zgodziłeś się wynajmować swój dom.

Connor: Komuś się przyda wynajem, a mi się przydadzą pieniądze z tego. Nie martwcie się o sąsiadów. Dom wynająłem starszej kobiecie z Jackson. Nie powinna wam ani przeszkadzać, ani zażyczyć sobie dłuższego wynajmu niż rok.

Jake: Chyba, że ci się spodoba w Seattle.

Jake puścił Connorowi oczko na co ten przewrócił oczami razem z Clarą.

Clara: On tam jedzie tylko do pracy. W końcu jedzie kontynuować dzieło jednego z was.

Jake: Kurde, dalej nie mogę w to uwierzyć, że trafiono wreszcie na jakiś trop.

Pomiędzy Jake'iem, a Clarą ustawiła się Lauren.

Lauren: Dobra, nie wypytuj dalej, bo zamęczysz chłopaka. Może kiedyś Connie uchyli rąbka tajemnicy i powie nam skąd nagle taki trop?

Connor: Powinniśmy być wdzięczni służbom z Seattle, że nas poinformowali. Gdyby nie to, pewnie dalej bym stał w miejscu odnośnie tego śledztwa.

Lauren: Zaskoczyłeś nas tą decyzją, ale nie dziwie ci się, że skorzystasz z takiej propozycji. Bardzo ci na tym śledztwie zależało.

Jake: Hej, to samo mu powiedziałem! Po prostu przeze mnie i przez Tinę przemówiła spora... możliwość tęsknoty.

Jake po przyjacielsku szturchnął dłonią ramię Connora.

Connor: Nie wyjeżdżam na stałe... prawdopodobnie. Wrócę, gdy tylko tamtejsze śledztwo dobiegnie końca. Po tym mam nadzieje się już nie przenosić.

Jake: Statystycznie jest możliwość, że tam zostaniesz, bo coś ci się spodoba w tym mieście.

Connor: Spodobać mi się tam ma tylko praca.

Powaga i oschłość z jakimi Connor wypowiedział te słowa do Jake'a sprawiły, że jego kolega umilkł, popijając tywę.

Connor: Rozmawiałem z Fowlerem. O nowego też się nie musicie martwić. Fowler znalazł już tutaj kogoś za mnie na zastępstwo.

Jake: Oby tylko na zastępstwo, a nie do zastąpienia.

Do rozmowy wtrącił się Benjamin.

Benjamin: Na zastępstwo, Jake, nie strasz kolegi. Chce być tylko pewien, że nauczyłem swojego Philipa wszystkiego, czego mogłem. To dla niego idealna okazja, by poobserwować jak jego ojciec radzi sobie w zawodzie, który dzielimy.

Connor: Myślałem, że Philip nie był skłonny pracować na tym samym posterunku, co ty?

Benjamin: Zgodził się, gdy go nastraszyłem, że jeśli nie on, pewnie zgłosi się ktoś, kto będzie chciał to stanowisko przejąć.

Wśród grupy nastała cisza.

Benjamin: Żartuje, ale na serio tak mu powiedziałem. Wiedziałem, że tylko to go przekona.

Lauren: Może przestaniemy straszyć Connora...? W końcu ma być w Seattle tylko rok.

Connor: Nie, Lauren, w porządku. Wiem, że jest dopuszczalna taka możliwość, a sam brałem pod uwagę opcje zamieszkania w Seattle na dłużej. Później okaże się, jak to wyjdzie w rzeczywistości.

Chris: To była dosyć nagła decyzja z twojej strony. Nie wiem, czy ja bym się zgodził na coś takiego, gdybym mógł. Co prawda, ty masz łatwiej. Nie chciałbym ciągać żony i syna za mną nie wiadomo gdzie. Na pewno bym odmówił, ale też bym się bał zupełnie nowego miejsca. Do Detroit przywykłem.

Connor: Zamierzałem odmówić, ale wiem, co sobie obiecałem. Obiecałem dokończyć dzieło Hanka i to obrałem sobie za misję.

Chris: Cóż, w takim razie gratuluje odwagi oraz wytrwałości.

Chris podszedł bliżej do Connora, klepiąc go po ramieniu.

Chris: Hank byłby z ciebie dumny.

Connor: Mam taką nadzieje. Dziękuje, Chris.

Benjamin: Chris wie co mówi. Tak by było.

Lauren: Przestań, Ben, bo zaraz wszyscy się tu popłaczemy.

Clara: Ja nie płaczę. Nie żegnamy Connora na stałe, tak przynajmniej sądzimy i taka jest możliwość.

Clara spojrzała pytająco na Connora, jakby liczyła wraz z pozostałymi, że Connor nie mówił poważnie, gdy stwierdził, że być może zostanie w Seattle na dłużej, lub nawet na stałe.

Connor wzruszył ramionami widząc wzrok Clary. W tym samym czasie do grupki podszedł Fowler.

Jeffrey: Dobra, teraz moja kolej na ckliwe przedstawienie. Jako twój przełożony moim obowiązkiem jest pożegnać się z tobą na sam koniec, Anderson.

Connor uśmiechnął się i podniósł, podchodząc do Fowlera, który wyciągnął w jego stronę prawą rękę, którą Connor uścisnął.

Jeffrey: Powodzenia w Seattle. I nie przynieś wstydu temu miejscu. Wiedzą skąd cię przyjmują.

Connor: Postaram się, kapitanie. I dziękuje.

Jeffrey: Oczywiście będziemy na ciebie tutaj czekać. Od lat wiem, że żadnego Andersona nikt nie jest w stanie zastąpić.

Benjamin: Ta, byleby go to całe Seattle nie pochłonęło.

Connor: Nie obiecuje, Collins

Connor  nie dodał nic więcej uśmiechając się szerzej po słowach Jeffreya, który poklepał go po ramieniu.

Connor nie zauważył, że gdy Jeffrey go zagadywał, z pobliża jego biurka na chwilę zniknął Chris.

Podszedł do Jeffreya i wręczył mu niedużą, prostokątną paczkę zapakowaną w srebrny papier z nadrukiem balonów, owiniętym granatową wstążką z przyklejoną na środku paczki kokardą w tym samym kolorze, co wstążka.

Za Connorem ustawili się Chris, Ben, Clara, Lauren oraz Jake, podczas gdy Jeffrey stojący naprzeciwko Connora wręczył mu tą prostokątną paczkę.

Jeffrey: To taki... upominek od nas wszystkich. I w ramach pożegnania i urodzin dość spóźnionych.

Connor podniósł wzrok na szefa.

Connor: Urodzin...? Ale skąd... skąd wiedzieliście...?

Mężczyzna usłyszał za plecami dźwięk. Odwrócił się i zobaczył speszoną minę Jake'a na którego patrzyła cała grupka.

Jake: Tina mi powiedziała, a później akurat wybierałem z pozostałymi co ci dać na imprezie pożegnalnej.

Lauren: Wiem, że pewnie nie tak i nie w takim terminie chciałbyś obchodzić urodziny, czy jakkolwiek powinniśmy to nazwać, ale—

Connor: W porządku, Lauren. Dziękuje wam. Nigdy nie sądziłem, że do takich obchodów dojdzie.

Na chwilę myśli Connora znów wróciły do Amelii. Wspominał dzień w którym świętował z nią jej dwudzieste trzecie urodziny, a tego samego dnia planowali jak będą świętować jego "pierwsze". Ówczesny plan wyszedł, a właściwie nie wyszedł zupełnie.

Jake: Nie mieliśmy pojęcia czego możesz tam potrzebować, więc uznaliśmy, że to będzie dobry pomysł. Androidy i ludzie mogą lubić pamiątki, co nie?

Connor podszedł do biurka na którym położył paczkę. Ostrożnymi ruchami ściągał z paczki papier, dopóki jego oczom nie ukazała się fotografia w czarnej, prostej ramce. Na zdjęciu leżała kartka z panoramą Detroit.

Najpierw Connor otworzył kartkę wewnątrz której zobaczył mnóstwo słów "Powodzenia" lub "Do zobaczenia", "Będziemy tęsknić" i tym podobne pod którymi znajdowały się także podpisy osób z posterunku, w tym Jeffreya, Benjamina, Chrisa, Lauren, Jake'a, Clary i ku zdziwieniu Connora, także Gavina.

Connor zdziwił się też znajdując na kartce podpis Matthew, Christiny, a także Amelii,  Heleny, Michelle i Philipa, domyślając się, że zapewne Jake przekazał kartkę dalej w celu zdobycia tych podpisów wiedząc, że to też były osoby bardzo bliskie Connorowi.

Widząc podpis Amelii, położył kciuk tam, gdzie znajdował się podpis kobiety.

Zaśmiał się pod nosem widząc ten podpis, zanim odwrócił swoją uwagę zauważając najmniejszy, dość nieudolnie napisany podpis małej Ran.

Connor odłożył kartkę na swoje biurko i wziął do ręki zdjęcie w ramce. Uśmiechnął się widząc, że jest to zdjęcie, którego zrobienie bardzo dobrze pamiętał. Było to zdjęcie zrobione w grudniu 2038 roku, gdy Connor dopiero zaczynał pracę na posterunku.

Fotografia przedstawiała większość funkcjonariuszy z posterunku, ustawionych obok siebie. Część się obejmowała, część robiła głupie pozy i miny, niektórzy nie uśmiechali się wcale, jak właśnie Gavin, który kontrastował z wygłupiającym się przed obiektywem Chrisem.

Connor na zdjęciu znajdował się po prawej stronie, a tuż obok niego stał Hank, do zdjęcia obejmujący bruneta ramieniem. Widząc ten fragment fotografii kąciki ust Connora znów się podniosły.

Connor odłożył zdjęcie obok kartki, odwracając się do grupki, która stała przy jego biurku.

Connor: Dziękuje. Nie spodziewałem się, że pożegnacie mnie w taki sposób. To miłe zaskoczenie.

Jeffrey znów uścisnął prawą dłoń Connora, a drugą dłonią poklepał bruneta po ramieniu.

Jeffrey: Spore zaskoczenie jak na kogoś, kto jest jednym z nas. No, to trzymaj się tam.

Mężczyzna odwrócił się i poszedł w stronę swojego biura. Connor odwrócił się w stronę Chrisa i Bena, którzy powtórzyli gest Jeffreya wobec Connora.

Chris: Do zobaczenia. I do wznowienia współpracy, mam nadzieję.

Benjamin: Pilnuj się. Będziesz reprezentował Detroit po drugiej stronie kraju.

Chris: Dajmy mu już spokój z tymi upomnieniami. Chłopaka jeszcze czeka w domu pakowanie, zgadłem?

Connor: Muszę je tylko dokończyć i dopakować rzeczy Sumo.

Gdy tylko Ben i Chris odsunęli się od Connora, a Chris razem z Benem wrócili do swoich stanowisk, zaraz potem Clara rzuciła się koledze na szyje, przytulając go.

Clara nie zdążyła się odezwać, gdy ku zdziwieniu Clary, Jake'a i Lauren, a przede wszystkim Connora, do grupki podszedł Gavin, drapiący się za uchem.

Gavin: Ej, Connor!

Connor zrobił krok w stronę Gavina, kładąc dłonie na biodrach, niepewnym krokiem podchodząc do znajomego.

Wyczekiwał aż Gavin powie cokolwiek, jednak ten się tylko zająknął, po czym machnął dłonią z zamiarem powrotu do swojego biurka.

Gavin: Ech, jebać to.

Connor zaśmiał się pod nosem słysząc za plecami jak zarówno Jake jak i Lauren i Clara parsknęli śmiechem.

Minął Clarę pozwalając, by Jake przybił mu piątkę, nim koledzy przytulili się do siebie, dając sobie kilka klepnięć w ramiona.

Jake: Nie żartuje. Obyś tu kurwa wrócił.

Connor: Na twój ślub to oczywiste, że wrócę. Nie miej żadnych wątpliwości.

Jake: Nie tylko o to chodzi, ale to satysfakcjonująca odpowiedź.

Jake zrobił niewielki krok w tył, przeczesując dłonią swoje włosy.

Jake: A jeśli chodzi o Amelię, to co s—

Chłopak nie dokończył zdania, gdy między niego, a Connora weszła Lauren, żegnająca Connora uściskiem.

Lauren: Jake ma racje. Obyś tu wrócił.

Connor nie wiedząc co odpowiedzieć po prostu milczał. Jedynie odwzajemnił uścisk, zanim Lauren puściła go i razem z Jake'iem wrócili do swoich stanowisk.

Connor rzucił okiem na znajomych, którzy rozeszli się do swoich biurek. Uśmiechnął się kątem oka widząc fotografię oraz kartkę, którą mu dano.

Na samą myśl, że było to także z okazji urodzin o których oczywiście Tina wiedziała od Amelii, poczuł, jakby naprawdę miał dokąd wracać.

Analizując ostatnie minuty jakie spędził w towarzystwie znajomych, ich słowa, gesty, ten prezent i sposób w jaki w ogóle go dziś pożegnali, poczuł, że musi się poważnie zastanowić nad możliwością wyjechania do Seattle na stałe.

Z taką myślą usiadł z powrotem przy swoim biurku dokańczając to, czym się zajmował.

Wziął do ręki długopis i wypełniał papiery dalej, dopóki z poirytowaniem nie zauważył, że w długopisie skończył się tusz.

Chłopak podniósł się i podszedł do śmietnika stojącego przy biurku. Już miał wypuścić długopis z dłoni, ale wtedy zauważył jakiego długopisu przez cały czas używał.

Był to długopis, który podczas pobytu w Bay City dostał od Amelii.

Przyglądając się rzeczy, przez chwilę wahał się, czy wyrzucić długopis, przymierzając się do wykonania dłonią ruchu, by przedmiot wpadł do kosza.

Connor jednak zacisnął długopis w dłoni i wrócił do biurka. Położył przed sobą nowy długopis, a ten, który wciąż trzymał w ręku odłożył obok dostanej przed chwilą fotografii oraz kartki i wrócił do pracy.

Po kolejnych kilkunastu minutach biuro zaczęło się robić puste. Connor podniósł się i zapakował rzeczy do swojej torby - dokumenty, a także zdjęcie w ramce, kartkę i wypisany już długopis od Amelii.

Schował te rzeczy do torby i zamknął ją, rzucając okiem na całkowicie puste biurka obok siebie. Jedno jego, a drugie Hanka.

Poszedł w stronę wyjścia z biura, ale nim przekroczył jego próg, odwrócił się. Spojrzał prosto w stronę banera, który zawieszono z okazji pożegnania dla niego.

Uśmiechnął się patrząc na biuro, na swoich znajomych, gdy w pamięci miał mnóstwo obrazów z tego właśnie miejsca.

Powtarzając sobie w głowie swoje najbardziej ulubione momenty z tego biura, odwrócił się i wyszedł, wiedząc, że w domu czeka go jeszcze pakowanie przed lotem do Seattle.

Po miesiącach nastał w końcu taki moment, gdy zaaklimatyzował się w nowym mieście, nowej pracy i zaczął poznawać nowe osoby, nigdy nie zapominając o tych, które już znał.

Ten wieczór spędzał przed laptopem, który ustawił w swojej niewielkiej sypialni w mieszkaniu na ostatnim, najwyższym piętrze bloku w centrum miasta.

Pokój miał jasno szare ściany. Po jego lewej stronie znajdował się rząd okien wraz z drzwiami prowadzącymi na balkon.

Naprzeciwko drzwi na balkon, wzdłuż ściany stało prostokątne, brązowe biurko naprzeciwko którego powieszone było kwadratowe lustro. Przy biurku stało drewniane, pasujące kolorystycznie do biurka krzesło na kółkach.

Biurko znajdowało się przy ścianie pomiędzy drzwiami na balkon, a drzwiami wejściowymi do pokoju.

Po drugiej stronie pokoju, w poprzek ustawione było łóżko z granatową pościelą. Z jednej jego strony mały stolik nocny z dwiema szufladami. Na tym stoliku leżał telefon Connora, a z drugiej strony łóżka stał dokładnie ten sam stolik na którym stała lampa podłączona do kontaktu w ścianie.

W miejscu, gdzie kończyły się okna nad którymi wisiały białe żaluzje, stała drewniana komoda na ubrania, także kolorystycznie pasująca do biurka, stolików nocnych i krzesła.

Identycznych rozmiarów komoda stała przy drzwiach do pokoju, a na szufladzie położone były fotografie - jedną była ta, którą Connor dostał dzień przed wylotem z Detroit, a drugą wydrukowane zdjęcie, które chłopak miał zrobione razem z Amelią, Michelle i Philipem w Bay City.
Obok stały także fotografie, które chłopak zabrał ze swojego domu w Detroit, w tym takie przedstawiające Hanka.

Przy fotografii na której znajdowała się Amelia leżał długopis, który Connor od niej dostał.

Na suficie wisiała kwadratowa lampa sufitowa z granatowym kloszem.

Gdy tego wieczora na zewnątrz było bardzo wietrznie i deszczowo, Connor spędzał czas przy biurku, patrząc na ekran laptopa. Zajmował się rzeczami do pracy o której wiedział, że był z niej zadowolony.

Ale czy był z niej zadowolony na tyle, by na stałe zostać w Seattle? Tego nie wiedział.

Miał na sobie granatową, przydużą koszulę we wzory, która stała się w jakimś sensie jednym z jego ulubionych elementów ubioru, odkąd opuścił dobrze mu znane Detroit.

Odwrócił się słysząc za sobą, jak leżący na jego łóżku Sumo trzymał w pysku piszczącą zabawkę, którą gryzł.

Connor podniósł się z krzesła i podszedł do psa, głaszcząc go po grzbiecie. Sumo wypuścił z pyska zabawkę podnosząc głowę, gdy tylko Connor podszedł do niego.

Connor nic nie powiedział uśmiechając się do psa, a ten zaczął gryźć zabawkę dalej.

Mężczyzna już miał wracać do pracy, ale wtedy usłyszał dźwięk swojego telefonu. Podniósł urządzenie i usiadł na krańcu łóżka, odczytując wiadomość od razu, gdy zobaczył, że jest to wiadomość od Jake'a.

W oczy rzuciło mu się wysłane przez Jake'a zdjęcie nagrobków Hanka i Cole'a oraz odpowiedź Connora z podziękowaniami dla kolegi za to, że ten opiekuje się grobami pod nieobecność Connora.

Tym razem Jake przesłał zdjęcie, jakie zrobił w przymierzalni. Miał na sobie granatowe spodnie, szarą koszulę i marynarkę w tym samym kolorze, co spodnie, do tego bordowy krawat i czarne buty.

Connor zaśmiał się pod nosem widząc wiadomość w której Jake pyta go, czy wybrał na ślub dobry krawat.

Do: Jake
Jeśli nie jesteś pewny swojego wyboru, dlaczego wybrałeś taki kolor? Możesz go zawsze wymienić, jeśli chcesz.

Od: Jake
Chciałem by kolor pasował do koloru sukienek dla druhen Christiny.

Nim Connor odpowiedział, Jake przekazał Connorowi kolejne zdjęcie.

Zdjęcie przedstawiało uśmiechnięte i obejmowane przez siebie nawzajem Christinę razem z Amelią.

Christina miała na sobie białą sukienkę z długimi rękawami i trzema falbanami, sięgającą lekko za kolana i baleriny w tym samym kolorze. Tą sukienkę dziewczyna miała mieć na weselu, po oficjalnej ceremonii na której to suknię ma mieć inną, która oczywiście, jest tajemnicą strzeżoną przez Christinę wobec wszystkich.

Amelia zaś miała na sobie bordową, rozkloszowaną sukienkę z rękawami do ramion, w takim samym kolorze, jak ślubny krawat Jake'a.

Nie to jednak przykuło uwagę Connora. Chłopak patrzył nie na będącą na pierwszym planie Christinę, a na Amelię, której uśmiech na zdjęciu był dla niego jak ukojenie, nie tylko po tym wszystkim, co kobieta, czy on przeszli, ale także po tym, jak się czuł, zanim opuścił Detroit.

Sam czuł się inaczej patrząc na nią tym razem, widząc jej twarz po raz pierwszy od miesięcy, gdy już myślał, że minie dużo więcej czasu, zanim znów ją zobaczy.

Oczywiście nadal czuł żal i niepewność wobec jej osoby, a na pewno nie mógł stwierdzić, czy jej ufa, ale po tym wszystkim, co zmienił w swoim życiu, chyba zdołał znaleźć jeszcze czas na przemyślenie innych aspektów swojego życia.

Jednym z takich aspektów wydawała się być właśnie Amelia, bo to o niej myślał.

Connor uśmiechnął się widząc spokój i szczęście na twarzy Amelii, czując pewną nieśmiałość, gdy przypomniał sobie jak czuł się ilekroć ją widział, słyszał, czy był w jej pobliżu, gdy przypominał sobie, że przy innych osobach nigdy tego nie czuł, tylko przy niej.

Podniósł wzrok na fotografię ustawione na górze komody, na tą jedną fotografię przy której leżał długopis.

Znów spojrzał na zdjęcie czując dziwny spokój widząc, jak Amelia obejmuje przyjaciółkę.

Wtedy zobaczył, że wbrew temu, czego się spodziewał, wokół nadgarstka Amelii zawiązana była bransoletka, którą jej dał długie miesiące wcześniej.

Nie zdążył odpisać na zdjęcia wysłane przez Jake'a, gdy dostał od niego kolejną wiadomość.

Od: Jake
Nie chce się wtrącać, na serio, ale Christina wspominała, że nie masz żadnego kontaktu z Amelią odkąd wyjechałeś, a ona właściwie niewiele co o tobie wspomina, gdy Tina pyta, co się stało między wami. To nie nasza sprawa, ale ani ona, ani ja nie chcemy żadnych nieścisłości pomiędzy gośćmi, dlatego pytamy. Liczymy, że to dla ciebie nie problem, że ona tam będzie jako druhna i nasza przyjaciółka. Jest jakaś szansa, że na weselu ty i Amelia się do siebie jakkolwiek odezwiecie?

Connor czuł wstyd. Wiedział, że jego relacje z Amelią, jeśli można było to tak nazwać, były nijakie, jak nie gorsze niż na początku ich znajomości, ale za nic nie chciał, by jakkolwiek zaniepokoiło to jego szykujących się do ślubu przyjaciół.

Nie chciał także zachowywać się nieodpowiedzialnie, czy niedojrzale. Cokolwiek chciał postanowić, zamierzał zrobić to z myślą o swoich znajomych, nie o sobie i swojej woli, czy komforcie.

Przez dłuższy moment nie wiedział, co odpisać. Spojrzał w okno, gdy akurat zza deszczowych chmur zaczęło wychodzić czerwone, zachodzące słońce. Patrząc na ten widok czuł, jakby wspomnienia, jakie miał stawały się coraz żywsze.

Szczególnie te wspomnienia, w których jego uczucia były dla niego całkowitą nowością o której wcześniej, ani później nie miał pojęcia.

Znów odblokował ekran telefonu, by odpisać przyjacielowi. Wtedy wysłał do niego kolejną wiadomość.

Do: Jake
Jest szansa.

Po chwili, brunet zyskał odpowiedź od ucieszonego przyjaciela.

Od: Jake
To dobrze, bo będziecie mieli miejsca obok siebie.

Nie mając czasu na reakcje, patrząc w zaskakującą wiadomość na ekranie telefonu, przyszła po chwili także i druga.

Od: Jake
Żartowałem, ale możliwe, że tak właśnie będzie musiało być. Większość gości to rodzina Tiny i zajmą sporą część miejsc. Dla naszych znajomych starczy ich znacznie mniej.

Do: Jake
Jeżeli tak się stanie, nie będę miał z tym problemu. Wiesz to teraz lepiej niż ja, ale o czym miałbym wtedy z nią rozmawiać?

Od: Jake
Dzięki pracy i pożyczce od mamy zdołała uzbierać na zaoczne studia. Złożyła papiery na muzykologię, w Detroit. Zaczęła już dawno, będzie miała o tym sporo do opowiedzenia.

Ku swojemu zdziwieniu, czytając wiadomość od przyjaciela, Connor zareagował na nią z uśmiechem, którego nie kontrolował. Od razu wiedział, co odpisać, mając w głowie nieświadomie przywołane przez Jake'a wspomnienia.

Do: Jake
Tak, jak zawsze chciała.

Od: Jake
Może twój wyjazd i coś nowego w twoim życiu ją zainspirowały do takiej decyzji? Mówiła o tym, odkąd opuściłeś Detroit, choć wtedy jeszcze nie była tego pewna. Nie wiem jak, ale pogodziła się z matką na tyle, że ta jej niewielki procent pożyczyła na opłatę kierunku. To się nazywa wsparcie z niespodziewanej strony! Załapała się w ostatniej chwili.

Czytając entuzjazm płynący z wiadomości przyjaciela, uśmiech nie schodził z twarzy Connora. Po chwili, Jake przysłał kolejną wiadomość, nawiązując do wcześniejszego pytania, jakie miał do niego Connor.

Od: Jake
Prawdopodobnie najchętniej będzie rozmawiała właśnie o tym, bo od czasu tej decyzji jest dużo weselsza, inna, jak zauważyliśmy z Tiną. Widzisz Connie, nie tylko androidy się prędko zmieniają.

Odpowiadając Jake'owi, Connor nie mógł pohamować tego, jak wspominał swoje ostatnie słowa do Amelii, gdy widzieli się na cmentarzu w Detroit po raz ostatni, miesiące temu.

Chcąc, nie chcąc, miał przed oczami jej wzrok, a w głowie powtarzał sobie brzmienie jej głosu.

Zacisnął szczękę, powili irytując się tematem, który Jake zaczął, zastanawiając się, czy jego przyjaciel nie postępuje w ten sposób celowo.

Otrząsnął się ze wspominek, by odpowiedzieć przyjacielowi na spokojnie. Z tyłu głowy jednak miał myśli o tym, że Amelia czuła się tak samo, jak on, skoro wciąż nosiła przy sobie pamiątkę od niego.

Do: Jake
Skoro to zmiana na lepsze, może mnie tylko to cieszyć, a jej mogę życzyć w kontynuowaniu tej zmiany powodzenia, gdy się ze sobą znowu zobaczymy.

Od: Jake
Skoro o tym mowa, naprawdę nie będzie niezręcznie nawet, jeśli będziecie musieli usiąść obok siebie? Pytam teraz nie, jako przyszły pan młody, a jako twój przyjaciel. Jak się z tym czujesz?

Zaskakując się kolejny raz, tym razem samym sobą, Connor odpowiedział Jake'owi bez wahania, pewny tego, co pisał. Nie była to co prawda żadna deklaracja, ani obietnica, lecz był to dobry krok dla niego samego.

Do: Jake
Jeżeli tak się stanie, będę się starał, jako przyjaciel was trojga.

Gdy dostał pełną ulgi odpowiedź Jake'a, odłożył telefon z powrotem na stoliku nocnym, dumny z tego, że szczerze odczuwał radość z postępu Amelii. Pomyślał nawet, że w jakimś stopniu, nawet małym, ale cieszy się z możliwości ponownego spotkania z nią nawet, jako jej znajomy, lecz jednak. Poczuł, jakby chciał na własne oczy zobaczyć jej progres tak, jak opisywał Jake.

Poczuł się podobnie miło tak, jak wtedy, gdy widywał kobietę co jakiś czas, dopiero ją poznając. Czuł się, jakby kolejny raz zaczynał coś od nowa.

Cieszyło go też, że po czasie, Amelia wciąż miała wiernych i dobrych towarzyszy w postaci takich przyjaciół, jak chociażby Jake i Christina, co by się nie działo.

Dzięki temu dodatkowo był spokojny, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, Amelia miała przy sobie osoby, które mogły ją odciągnąć od wspomnień o tym, co złe.

I cokolwiek się wydarzyło, nie mógł zaprzeczyć, że wciąż w jakiś sposób zależało mu na życiu tej niebieskookiej kobiety. Choć czy to znaczyło dla niego to samo, co kiedyś? Nie odpowiadał na to sobie samemu ani „nie", ani „nie wiem".

Nie zaprzeczał, że miał dużo plątanin emocji i dobrych wspomnień z nią związanych, i wracał do nich, chcąc się nimi cieszyć. Robił to nawet, gdy nie chciał, lecz nie zbyt często, dla samego siebie.

Wiedział, że cokolwiek się wydarzy, nawet ta mająca sporo dobrego przeszłość, wydarzenia między nimi i wygasające uczucia mają dla niego także nieco dawkę cierpienia. Lecz to jego teraźniejszość i przyszłość mogą mu przynieść to, czego tak naprawdę szukał, odkąd stał się człowiekiem.

To dzięki temu ruszył dalej i wiedząc teraz o decyzji Amelii wiedział już, że ona postąpiła tak samo, jak on - ciesząc się z ich wspólnej przeszłości, lecz odpuszczając ją sobie dla swojego dobra, nie żyjąc nią bezustannie, lecz tym co może nadejść.

Robiąc tak było im tak, jak być powinno.

Pogłaskał zasypiającego na łóżku Sumo po głowie znów siadając do biurka na którym leżał jego laptop, wracając do pracy, próbując odgonić kolejne myśli, które pojawiły się razem z pytaniem w wiadomości od Jake'a.

Nie był tak naprawdę pewien niczego. Nie był pewien co powie, co zrobi, co zdecyduje, co pomyśli, co poczuje, czy jak się zachowa.

Niczego też nie mógł obiecać ani sobie, ani nikomu, licząc, że uda mu się dochować tego, o czym powiadomił Jake'a.

To akurat było dla niego pewne i to Connor wiedział ze stuprocentową pewnością.

Nie obiecywał sobie, ani nikomu niczego. Wiedział, że jest teraz i tutaj w jedynym miejscu, które nazywał domem, a swój własny komfort bez wahania wolał zastąpić myślą o znajomych i ich zbliżającym się najważniejszym dniu.

Nie miał też pojęcia, co go jeszcze czeka w przyszłości, tak jak nie miał o tym pojęcia w momencie, gdy udało mu się wesprzeć Markusa, a androidy osiągnęły zamierzony cel - wolność.

Tym razem wiedział, że cokolwiek go czeka, będzie sobie musiał z tym poradzić sam.

Ale nie bał się. Wiedział, że jeśli skupi się na tym, co pamięta i na tym, czego zdołał się nauczyć, wszystko będzie dobrze.

I tego właśnie się trzymał - pamięci i nauki, jaką przyniósł sobie sam i jaką dali mu inni.

Choć nie wierzył w istnienie takiego bólu, ale go doświadczył, nie chciał zapomnieć o tym, czego nauczyła go Amelia.

Czegokolwiek od kogokolwiek Connor się nauczył, wiedział, że doświadcza ludzkiego życia.

Był człowiekiem i był już teraz pewien, że takim sobą pozostanie, cokolwiek i gdziekolwiek się wydarzy.

Druga osoba P.O.V

Otwierasz oczy, jednak razi cię jasne światło. Gdy twoje oczy już się oswajają ze światłem w pokoju, dociera do ciebie, że znów jesteś w tym samym pomieszczeniu, w którym zazwyczaj widujesz Chloe. I też tym razem nie było inaczej - kobieta stała dokładnie przed tobą.

Chloe: Nie mogę uwierzyć, że... Connor... Connor podjął taką decyzję. Rozumiem, że nie był w stanie wybaczyć Amelii tego, że go okłamywała, ale... ale rozumiem też jej strach. Ona po prostu nie chciała go stracić... i bała się o swoje życie. Wiem, że on chciałby umieć jej zaufać, ale nie mógł. Może... może nie powinien był jej zostawiać, a ona powinna była mu zaufać i powiedzieć prawdę, gdy miała okazję... nim było za późno. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Może po tym, co przeszli, to dla nich najlepsza decyzja. O zbyt wielu rzeczach by sobie nawzajem przypominali. Ale ja nic na to nie poradzę. Jeśli chodzi o ciebie, to tylko od twojej osoby zależy, które zakończenie uznasz za właściwe. Które będzie ci bliższe, które uznasz za najsprawiedliwsze, będzie dla ciebie tym kanonicznym i prawdziwym zakończeniem tej opowieści. Wybierz jedno. I wybierz mądrze.

Koniec zakończenia nr. 1.

Brad Paisley - "Find Yourself" [Napisy "Końcowe"]

When you find yourself
In some far off place
And it causes you
To rethink some things
You start to sense
That slowly you're becoming someone else
And then you find yourself

When you make new friends
In a brand new town
And you start to think
About settling down
The things that would have been lost on you
Are now clear as a bell
And you find yourself
That's when you find yourself

Well you go through life
So sure of where you're heading
And you wind up lost
And it's the best thing that could happen'
Cause sometimes when you lose your way
It's really just as well
'Cause you find yourself
That when you find yourself

When you meet the one
You've been waiting for
And she's everything
That you want and more
You look at her
And you finally start
To live for someone else
And then you find yourself
That's when you find yourself

We go through life
So sure of where we're heading
And then we wind up lost
And it's the best thing that could happen
Sometimes when you lose your way
It's really just as well
Because you find yourself
Yeah that's when you find yourself

Seguir leyendo

También te gustarán

206K 6.3K 32
Wojna została wygrana, a Hermiona Granger powraca do Hogwartu na "Ósmy rok" nauki. Jest zdeterminowana, aby raz na zawsze zmienić swoją łatkę mola ks...
37.1K 4.2K 5
🌻 Czym jest uwiedzenie dziewczyny, a już zwłaszcza takiej, która boi się własnego cienia? Błahostką, przynajmniej według Regulusa. Chłopak jest tego...
315K 14.9K 75
Wcześniej były to preferencje. Teraz zmieniam formę na imagify Okładka wykonana przez @intheouterspace
22.9K 2.4K 56
Marjorie Hart kochała prawdziwie tylko jedną osobę. Joel Miller był jej wszystkim. Sercem, szczęściem, radością, życiem. Jednak wybuch epidemii spr...