Detroit: Remain Human (Connor...

By melanix8

10.6K 824 3.1K

Jest maj 2039 roku. Minęło 6 miesięcy odkąd Kara, Luther i Alice przedostali się do Kanady, a Markus poprowad... More

Rozdział 1: Po rewolucji
Rozdział 2: Nowe życie
Rozdział 3: Ta nowa osoba
Rozdział 4: Spotkanie
Rozdział 5: Kość niezgody
Rozdział 6: Trudności
Rozdział 7: Noc żywych problemów
Rozdział 8: Konflikt na dwa serca
Rozdział 9: Za dużo słów
Rozdział 10: Rozczarowania
Rozdział 11: ***** wieczór
Rozdział 12: Na skraju
Rozdział 13: Czerń
Rozdział 14: Bliżej
Rozdział 15: Powrót wspomnień
Rozdział 16: Powrót koszmarów
Rozdział 17: W drogę
Rozdział 18: Spokojne wody
Rozdział 19: Za maskami
Rozdział 20: Jeden dźwięk
Rozdział 21: Wciąż tutaj
Rozdział 23: Czas ucieka
Rozdział 24: Nadszedł czas
Rozdział 25: Kres
Rozdział 26: Za blisko, za daleko
Rozdział 27: Aureola
Rozdział 28: Otwórz oczy
Rozdział 29: Zobacz więcej
Rozdział 30: Po tym wszystkim - Zakończenie nr. 1
Rozdział 31: Po tym wszystkim - Zakończenie nr. 2
Rozdział 32: Sekretne zakończenie

Rozdział 22: Dalej

208 19 138
By melanix8

Amelia podeszła do Connora powolnym krokiem, przyglądając się jego białej, „bez skórnej" powłoce.
Mężczyzna patrzył na nią, jednak kobieta zdawała sobie sprawę z tego, jak jego wzrok wyglądał - był pusty i obojętny, jakby ignorował fakt, że Amelia była przy nim.

Kobieta usiadła na krańcu łóżka, mając głowę obróconą w stronę Connora, kładąc swoje splecione dłonie na kolanach.

Przez chwile między nimi była kompletna cisza. Ani Connor nie odezwał się do Amelii, ani ona do niego.
Przełknęła głośno ślinę przełamując ciszę.

Amelia: Nakarmiłam Sumo. Pomyślałam, że później wyprowadzę go na dłuższy spacer, jeśli się zgodzisz.

Connor nie odpowiedział.

Amelia: Okej, więc... tak zrobię. Mogę tu też trochę posprzątać, jeśli chcesz.

Znów bez odpowiedzi.

Amelia: Przyszłam tylko na chwile, chciałam sprawdzić co z wami. Nie miałam okazji ci powiedzieć, ale... mama Ellie jakiś czas temu przyjęła mnie do pracy w swoim sklepie muzycznym. Zastanawiamy się z Ellie, czy razem nie wynająć mieszkania, jak współlokatorki. Kiedyś dzieliłam mieszkanie z Tiną, więc... już wiem jak to jest.

Connor jedynie mrugał oczami, ale wciąż nic nie mówił.

Amelia: Może nie powinnam była przychodzić tak nagle, bez zapowiedzi, ani tym bardziej ot tak tu wchodzić, ale nie odpowiadałeś na wiadomości, założyłam, że możesz mieć rozładowany telefon. Uznałam, że sama sprawdzę, co z tobą. Wiem, że mogłam przyjść wcześniej, ale... z powodu pracy nie miałam do tego głowy. Pomyślałam, że może chcesz być sam, ale... po takim czasie... martwimy się o ciebie, Connor. Wszyscy. Ja, Jake, Tina, Lauren, Matthew, Ellie, Philip. Nawet jego tata go o ciebie wypytywał. Próbowaliśmy się z tobą skontaktować, ale nie odpowiadałeś. Uznaliśmy, że może tego potrzebujesz, ale... Connor... to już ponad miesiąc i... nie spodziewaliśmy się, że... że będzie z tobą... gorzej.

Connor znów pozostawił Amelię bez odpowiedzi.
Kobieta westchnęła wstając z łóżka, kucając przy nieotwartej, leżącej na podłodze walizce.

Amelia: Nie rozpakowałeś tego odkąd Philip i Ellie ci to przywieźli? Widziałam twój samochód i... jeśli tylko chcesz, mogę poprosić Philipa by zawiózł go na myjnie. Ja mogę ci pomóc z domem i z Sumo, co ty na to? Wiem, że kurz nie przeszkadza androidom, ale...

Kobieta podniosła się odwracając głowę w stronę Connora.
Wiedząc, że on i tak jej nie odpowie, zamilkła nie kończąc zdania.

Zobaczyła telefon Connora leżący na stoliku nocnym, obok lampki.
Grzebała w torbie leżącej obok walizki, również nie rozpakowanej.
Znalazła tam ładowarkę do której podłączyła telefon, uprzednio wkładając ładowarkę do kontaktu.

Po chwili na ekranie pojawił się symbol modelu telefonu, jaki miał Connor, a krótko potem telefon wibrował jej w ręku gdy przychodziły kolejne powiadomienia o nieodczytanych SMSach i nieodebranych połączeniach, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że telefon Connora był nieużywany od dłuższego czasu, tak samo jak jego samochód.

Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą odkładając telefon na stolik, siadając na krańcu łóżka.

Amelia: Możemy też posiedzieć w milczeniu. Lepsze to niż siedzenie w samotności. Może powinnam była przyjść wcześniej. Ale nie sądziłam, że... ech... nie ważne. Po prostu tu posiedzę, zanim będę musiała jechać do pracy. Jeśli o to chodzi, wiem od Philipa, że jego tata i pozostali czekają na wieści od ciebie. Kapitan... jak mu było? Fowler? On też. Gdy podejmiesz decyzje, możesz się z nim skontaktować, gdy już wiesz, że nadal na to czeka.

Connor odwrócił głowę bardziej w stronę krawędzi poduszki na której się opierał.

Connor: Że będę tak cierpieć?

Amelia spojrzała w jego stronę.

Amelia: Co?

Connor: Chciałaś powiedzieć, że nie sądziłaś, że będę tak cierpieć?

Amelia: Co? Nie. To nie to, co chciałam powiedzieć—

Connor: Mi się wydaje, że właśnie to chciałaś powiedzieć.

Amelia: Nie, to nie prawda. Nie powiedziałabym tego i bym tak nie pomyślała—

Connor: Dlaczego? Bo jestem maszyną?

Amelia: Connor, proszę cię, nie traktuj mnie tak. Nie traktuj mnie jak wroga. Nie jestem nim, przyszłam tu dla ciebie. Nigdy nie postrzegałam cię jako maszyny. Wiem, że początek naszej znajomości był... wyboisty, ale nigdy nie uważałam cię za maszynę, za... za jakiś kawałek plastiku. Odkąd cię poznałam patrzyłam na ciebie jak na człowieka. Tak, byłam zdziwiona gdy mi powiedziałeś, że jesteś androidem, ale... to nie zmieniło tego, jak cię postrzegam. Przyszłam tu jako twoja przyjaciółka, Connor. Bo widzę w tobie przyjaciela z którym mogę porozmawiać.

Connor: To bardzo miłe słowa, Amelio. Ale jednak... to tylko słowa.

Amelia: O czym ty mówisz? Naprawdę tak czuje. To, co chciałam wcześniej powiedzieć to to, że nie sądziłam, że w tobie teraz zobaczę siebie z przed lat.

Connor: Czy zapytałaś dlaczego tak się czuje? U ciebie to było naturalne, chodziło o twojego ojca. Ale czy wiesz co naprawdę dla mnie oznacza strata Hanka?

Amelia przysunęła się bliżej w stronę Connora, kładąc dłoń na wierzchu jego dłoni.

Amelia: Więc powiedz mi. Po to tu jestem. Dla ciebie. Możesz mi powiedzieć, co chcesz.

Connor: Wiesz, że Hank był jedyną osobą z którą mogłem żyć. Jako jedyny mógł mnie przyjąć do siebie i zrobił to. Ale tu nie chodzi o mieszkanie. Chodzi o to, kogo we mnie zobaczył. Na początku naszej znajomości byłem dla niego... ciężarem. Ciężarem, kawałkiem plastiku, robotem, maszyną. Niczym. Ale szybciej niż inni zaczął we mnie widzieć kogoś, kogo sam jeszcze w sobie nie widziałem w tamtym czasie. Jako pierwszy zaczął traktować mnie jak człowieka, mówić do mnie jak do człowieka i ignorować fakt kim byłem naprawdę. Bo dla niego szybko stałem się człowiekiem. I wierzył, że nim jestem zanim w ogóle pomyślałem, że to może być prawda.

Amelia: Przed akcją u Kamskiego?

Connor: Tak. Po części gdyby nie pewne jego zachowania i słowa w moją stronę, nie wiem czy dałbym się przekonać Markusowi do tego, kim naprawdę jestem. Nie widziałem tego tak mocno, jak Hank. On... on widział. Zaakceptował mnie, jako człowieka. Bo taki dla niego byłem. Podczas gdy nawet teraz dla niektórych jestem tylko maszyną, która nie ma prawa nic czuć. Hank był pierwszym, który był tego całkowitym przeciwieństwem.

Amelia: I... i teraz boisz się, że... bez niego... znów staniesz się tako jaki byłeś dawniej? Boisz się, że... że znów staniesz się maszyną?

Connor: On widział we mnie kogoś, kogo wiele osób we mnie nie widziało. Nie wiem, czy inni się nauczyli widzieć to, co on, czy tylko udają, bo są do tego zmuszeni, na przykład w pracy. Bez niego... nie wiem, kim jestem. Znów jestem maszyną? Nie wiem. Ale nie czuje się, jakby mnie czekała jakaś przyszłość jako człowieka, gdy Hanka już nie ma. Nie ma nikogo, kto by mnie poprowadził, tak jak on.

Amelia lekko zacisnęła swoje palce obejmujące dłoń Connora leżącą na łóżku.

Amelia: Widzę, jak bardzo cierpisz. To ludzka emocja. Tęsknisz, cierpisz, obwiniasz się. Chcesz to zmienić. Chcesz by to ustało. To wszystko ludzkie emocje i wiem, że łatwo mówić, że ktoś wie, jak inni się czują, ale ja naprawdę to rozumiem. Wyrzuty sumienia, strach co dalej, niepokój, niepewność, tęsknota... to nie jest nam obce. Ani tobie, ani mi. Jesteś człowiekiem. Nadal jesteś tym, kogo Hank w tobie zobaczył dawno temu. To się nie zmieniło nawet po jego śmierci. Wciąż jesteś człowiekiem, Connor. I... i cokolwiek czujesz, cokolwiek postanowisz... chce być przy tobie. Mówisz, że nie masz już nikogo kto cię poprowadzi dalej. Ale może wcale tego nie potrzebujesz? Hank cię naprowadził na to, co robić. Ale dla niego, nawet bez niego obok ciebie możesz kontynuować to, co zaczął. Żyć dalej według tego, czego cię zdążył nauczyć. Ale jeśli chcesz, by dalej cię prowadzono, jestem gotowa być tu dla ciebie i ci pomóc.

Connor: Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy, Amelia?

Amelia: Bo chce być dla ciebie tym kimś, kogo sama potrzebowałam lata temu... a kogo nie miałam. Nie chce byś był na moim miejscu. Chce... chce ci pomóc, byś chociaż w tym aspekcie miał lepiej, niż ja. Naprawdę chce tego dla ciebie, bo mi zależy.

Connor: To jedne z najcieplejszych słów jakie usłyszałem od śmierci Hanka.

Amelia: Wiem, że słowa to słowa... ale obiecuje, że tak będzie.

Connor lekko uniósł dłoń którą palcami obejmowała Amelia.
Objął swoimi palcami palce u dłoni kobiety, splatając je razem.

Connor: Wierzę ci. I ufam, że masz na myśli to, co mówisz.

Amelia: Bo tak jest.

Connor: Nie spóźnisz się do pracy?

Amelia: Mam jeszcze trochę czasu. Poza tym... moją szefową jest mama mojej przyjaciółki, która zna mnie odkąd byłam za przeproszeniem gówniarą. To trochę tak, jakby pracowała u niej druga córka.

Amelia zachichotała, czując ulgę, gdy zobaczyła na twarzy Connora lekki uśmiech, a w jego oczach nie widziała tak dużej pustki jak wcześniej.
Czuła się jakby kamień spadł jej z serca.

Connor: Nie boisz się?

Amelia uniosła brew, dziwiąc się tym pytaniem.

Amelia: Czemu miałabym się bać?

Connor: Krzyknęłaś, gdy zobaczyłaś mnie w takiej postaci.

Amelia: Och... ja... po prostu nie spodziewałam się, że... tak... tak będziesz wyglądał. Sama też nigdy na żywo nie widziałam androida bez... powłoki czy raczej... skóry.

Connor: To byłoby naturalne gdybyś się wystraszyła.

Amelia: Nie wystraszyłam się.

Connor: Powiedzmy, że wierzę. Nie chciałem cię wystraszyć.

Amelia: Ty byś się nie bał widząc ludzki szkielet albo człowieka bez skóry, a z mięśniami na wierzchu? To trochę... to trochę coś na tej zasadzie.

Connor: Przyznaje, że taki widok mógłby nie być przyjemnym doświadczeniem.

Amelia spojrzała na swoją dłoń splecioną z białą, połyskliwą dłonią Connora, łapiąc się na tym, że patrzyła na jego twarz, czując się dziwnie, ale to było tyle - nie czuła lęku ani niepokoju jaki towarzyszył jej, gdy po raz pierwszy zobaczyła go w takiej właśnie postaci.

Connor: Nie chciałem cię urazić, jeśli chodzi o wcześniej.

Amelia: Przeproś mnie kolejny raz, a wstanę i wyjdę.

Amelia zaczęła się śmiać, widząc jak uśmiech Connora stawał się coraz większy.

Connor: Dobrze, nie powiem tego, ale to miałem na myśli.

Amelia: To naprawdę nasz zły zwyczaj.

Connor: Zły? Przepraszanie jest przecież dobre. Wykazuje dobre intencje.

Amelia: Tak, ale czy częste przepraszanie również?

Connor: Możliwe, że nie.

Amelia: No właśnie. Chociaż... mi to już weszło w nawyk. Często przepraszam, nawet gdy podświadomie wiem, że nie mam za co, a robię to, bo myślę, że tak musze zrobić. Nie lubię tego, ale... taka się już stałam. Co poradzić? Nawyk.

Connor: Dlaczego tak jest?

Amelia zacisnęła wargi, odwracając lekko głowę w przeciwną stronę, kładąc obie swoje dłonie na kolanach.

Connor: Mówiłaś, że mi ufasz.

Amelia: Bo tak jest.

Connor: Mówiłaś, że widzisz we mnie człowieka. Osobę z którą możesz porozmawiać. Przyjaciela.

Amelia: Bo tak też jest. To wszystko prawda.

Connor: Więc dlaczego wciąż masz przede mną tajemnice? Rozumiem, że każdy ma do nich prawo, ale skoro otworzyłem się przed tobą i ty przede mną też, nie sądziłem, że nadal będziesz chciała coś przede mną ukrywać. Czego się boisz? 

Amelia: Connor... proszę, zrozum, że są rzeczy o których nie mogę ci powiedzieć. O których po prostu nie mogę rozmawiać.

Connor: Jaki jest tego powód? Powiedz chociaż tyle. Wtedy mógłbym cię lepiej zrozumieć, a prawda jest taka, że jest odwrotnie.

Amelia: Bo boje się jak na mnie spojrzysz, gdybyś się dowiedział o wszystkim, co chciałabym ci powiedzieć.

Connor lekko się podniósł wciąż będąc do pasa okryty kołdrą.
Amelia czując za sobą ruch odwróciła się w jego stronę, lekko zdziwiona, ale nie odsunęła się.

Przysunął się bliżej w stronę Amelii, patrząc na jej coraz bardziej szkliste oczy.

Zauważając kosmyk jej jasnych włosów opadający na jej twarz, lekko chwycił kosmyk opuszkami palców, chowając ten sam niesforny kosmyk za uchem kobiety, uśmiechając się do niej ciepło.

Connor: Powiem ci to szczerze - nie wiem co musiałoby się wydarzyć, bym spojrzał na ciebie inaczej. Cokolwiek to jest, może gdy mi to powiesz, poczujesz się lepiej. Tu nie chodzi o zaufanie do mnie, Amelia. Zaufaj sobie, że jeśli powiesz to, co chcesz, poczujesz ulgę. I wiedz, że to zostanie między nami.

Amelia westchnęła, ale jednocześnie odwróciła wzrok od Connora.

Amelia: Wiem, że tak by było, ale wiesz, że nie tego się boje. Chce byś mógł na mnie dalej patrzeć w taki sposób, jak teraz. I wiem też, że jedną z rzeczy, która ci nie daje spokoju od śmierci Hanka są wyrzuty sumienia. Myślisz, że to twoja wina, bo mogłeś przy nim być i jakoś to powstrzymać. Myślisz, że mogłeś to powstrzymać, choć każdy ci mówi, że nic byś nie zdziałał i sam to wiesz... choć twoje wyrzuty sumienia biorą górę. Obwiniasz się za pojechanie z nami na ten wyjazd.

Connor: To, co mówiłem, mówiłem w złości, jaką czułem. W złości takiej, jakiej nie czułem od dawna. Chce by między nami było jasne, że nigdy cię nie obwiniałem za to, co się stało. Ani Philipa ani Michelle.

Amelia: Wyrzuty sumienia potrafią sprawić, że na lata nie umie się zapomnieć. I ja też nie zapomniałam... dla niektórych to wydaje się dziwne. Dla Michelle. Dla Philipa. Ale oni nie wiedzą. Nie wiedzą, że gdy Jennifer powiedziała mi, że jestem winna śmierci swojego taty, miała racje, choć sama o tym nie wiedziała, bo nie mogła wiedzieć.

Connor: Mówiłaś mi o tym. Ale nie zrozumiałem co chciałaś tym przekazać.

Amelia: Bo nie chciałam o tym mówić. Są rzeczy za które mi wstyd... i fakt, że wtedy byłam z tatą w tym pieprzonym samochodzie było jedną z nich. Ty masz wyrzuty sumienia, że nie byłeś przy Hanku, gdy został postrzelony... a ja mam wyrzuty sumienia, że byłam z tatą w samochodzie w dniu wypadku. Może gdyby nie to... dalej by żył.

Kobieta wzięła głęboki wdech, splatając dłonie na swoich kolanach.

Amelia: Przeszłość. To czego się boje to moja własna przeszłość.

...

6 lat wcześniej, sierpień 2033 roku...

Był słoneczny, ciepły dzień, jak to w lato.

Zbliżał się wieczór, więc na tarasie w restauracji znajdującej się na mało zabudowanym terenie oddalonym nieco od Detroit, na tarasie wychodzącym na zachód czas spędzała 17-letnia Amelia.

Opierała się o barierkę, patrząc na zachodzące słońce, czując jak jej skórę przeszywa zimny dreszcz, gdy zawiał mocniejszy, chłodniejszy wiatr.

Miała na sobie żółtą koszule z krótkimi rękawami. Oplotła się ramionami, dalej patrząc na zachód słońca.

Za sobą usłyszała kroki i odwróciła się, uśmiechając się niemal od razu.

Podszedł do niej Francis, który podał córce jej szary, cienki sweter. Nastolatka od razu założyła sweter na siebie.

Amelia: Dzięki, tato.

Francis: Wiesz, lubię te twoje blond włosy.

Amelia: Naprawdę? Mamie też się spodobały. Nie byłam co do tego koloru przekonana ani pewna co do tego, jak one teraz wyglądają.

Francis: Jak na samodzielne no i jednocześnie pierwsze farbowanie to jest bardzo ładnie.

Amelia: Dzięki.

Francis: Przypomnij mi, czemu się na to zdecydowałaś?

Amelia wzruszyła ramionami.

Amelia: Nie wiem. Jakoś tak... uznałam, że to będzie ciekawy eksperyment. Ellie też była tym zdziwiona. Ale wolałam blond niż czarną farbę.

Francis: I dobrze. Takie trzymaj.

Amelia: Zbieramy się już?

Francis: Jeszcze nie. Mama coś domawia. Do domu pewnie wrócimy późnym wieczorem. W porządku?

Amelia: Mhm. Lubię to miejsce. Szkoda, że nie znaliśmy tej knajpy wcześniej. Obiad był bardzo dobry.

Francis: Już wiem gdzie zabiorę twoją mamę na kolejną rocznice ślubu. Trochę się tu jedzie, ale menu i widoki są wspaniałe.

Mężczyzna objął ramieniem swoją córkę, razem z nią patrząc na zachodzące słońce.

Francis: Opowiadałem ci kiedyś jak zacząłem pisać swój dziennik?

Amelia: Jakieś milion razy, tato.

Francis: Hm... naprawdę? Aż milion?

Amelia przewróciła oczami, śmiejąc się pod nosem.

Francis: Więc, byłem dzieciakiem kończącym podstawówkę. Za karę za rozmawianie na lekcji nauczycielka muzyki kazała zostać mi i paru kolegom w sali muzycznej, by posprzątać część instrumentów, jakie zostały po kółku muzycznym. A siedziałem tam na tyle długo, że w pewnym momencie przez okno sali zaczęły wlatywać promienie zachodzącego słońca, a widok z okna był podobny do tego tutaj.

Amelia: I gdy wpadła ci w ręce gitara zacząłeś na niej grać, a twoja nauczyciela uznając, że masz talent zapisała cię na dodatkowe zajęcia po lekcjach, które o dziwo ci się spodobały. Pamiętam to. Zacząłeś zapisywać teksty pierwszych piosenek z zeszycie, który dała ci twoja mama. I masz go do dzisiaj, tak jak gitarę.

Francis: Poczułem się, jakby gitara była częścią mojego ciała o jakiej nie wiedziałem.

Amelia: No i tak ci zostało. Zawsze musisz mieć w bagażniku tą gitarę?

Francis: Ta gitara to był prezent od twoich świętej pamięci babci i dziadka. Dali mi ją na piętnaste urodziny. Od lat gram na tej samej gitarze, jeśli tylko mogę.

Amelia: I od lat mówisz, że nauczysz mnie grać, a póki co ledwie umiem grać na pianinie czy keyboardzie. Pamiętam tyle, ile nauczyła mnie babcia, czyli prawie nic.

Francis: Wiesz, że twoja mama nie lubi o tym rozmawiać. Bardzo nie chce, byś poszła w moje ślady. Och i niestety ma powody, by tak myśleć.

Amelia: Wiem... ale tato, wokalistyka to coś, co mnie naprawdę interesuje. Nie chce iść na studia na kierunek jaki ona mi wybrała.

Francis: Amy, wiesz, że ona nie zrobiła tego by ci dokuczyć. Zrobiła to, bo dba o twoją przyszłość. Zrobiła to, bo cię kocha, zależy jej na—

Amelia: Na tym bym jak najlepiej zaczęła dorosłe życie, bla bla bla. Wiem. I... ech... to nie tak, że tego nie doceniam. Po prostu chciałabym by ona też chociaż postarała się zrozumieć mnie.

Francis: Wierz mi, że jestem bardzo zadowolony, że chcesz iść na wokalistykę. To tak jakbyś spełniała moje niespełnione marzenia z młodości i nawet nie wiesz jak mnie to wzrusza.

Amelia: To może ty porozmawiasz o tym z mamą? Proszę cię, tato. Nawet nie wiem co mama chce bym ja studiowała, a to na pewno nie będzie wokalistyka. Dla niej moje idealne przyszłe życie to kariera zawodowa łącznie z wyjściem bogato za mąż i urodzeniem kilku dzieciaków.

Francis: Nie przesadzaj, nikt tego od ciebie nie oczekuje. Sama zdecydujesz.

Amelia: Powiedz to jej. Zdecyduje sama, ale nie mogę o wszystkim. Rozumiem, że chce mi wpoić, że rodzina jest najważniejsza, ale ona nie rozumie, że przez to czuje presję. Pogadałbyś z nią?

Francis: Wiesz, że z mamą zgadzam się w temacie tego, że oboje chcemy byś miała dobry start w dorosłe życie, jeśli chodzi o edukacje. Przykro mi, ale prawda jest taka, że sam nie chciałbym byś studiowała wokalistykę, nawet jeśli ten fakt mnie cieszy. Nie przyjęto mnie na ten kierunek, więc co zrobiłem? Założyłem zespół—

Amelia: I tym przecież spełniasz swoje marzenia z młodości.

Francis: Myślisz, że marzyłem o graniu na weselach, chrzcinach, urodzinach i pomniejszych imprezach? Tak, chciałem czegoś więcej, a to co mam to jedynie namiastka tego, o czym marzyłem. Nie spełniło się, wiem o tym i niestety coraz bardziej przekonuje się o tym, że finansowo to coraz mniej przekłada się na to, o czym marzyłem.

Amelia: Z powodu androidów?

Francis: Jesteśmy z chłopakami coraz starsi, więc coraz gorzej nam idzie i gra i śpiew. Coraz mniej osób chce nas zatrudniać i mniej za to dostajemy. Niestety, takie realia.

Amelia: Czy mama o tym wie?

Francis: Niestety chyba będę musiał ją przygotować na najgorsze - będę musiał zacząć szukać nowej pracy, co oznacza, że przez jakiś czas będziemy na utrzymaniu mamy. Nie będzie zachwycona, gdy jej powiem... nie będzie, ale muszę ją na to przygotować.

Amelia: Możemy jej powiedzieć razem. Nie musisz tego robić sam. Widzę jak cię to stresuje.

Francis: Z całym szacunkiem, skarbie, ale to sprawa między mną, a twoją mamą.

Amelia: Dobrze, nie powiem jej.

Amelia posmutniała, przytakując. Francis uśmiechnął się, pochylając się w stronę córki. Ucałował delikatnie czubek jej czoła, obejmując dłonią jej ramie.

Francis: Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie. Poczekasz tu chwile?

Amelia przytaknęła, odwracając się w stronę widoku na coraz mniej widoczne słońce. Francis tymczasem wrócił do środka knajpy, jednak po krótkiej chwili stanął za swoją córką.

Amelia słysząc za sobą kroki odwróciła się i zaniemówiła. W dłoniach swojego ojca zobaczyła futerał na gitarę.

Mężczyzna uśmiechnął się i usiadł przy jednym z pustych stolików, otwierając futerał. Wyciągnął z niego już lekko porysowaną gitarę na której kolory były mocno wyblakłe.

Amelia rozejrzała się, zauważając, że w tej części restauracji jedyni goście siedzieli po drugiej stronie tarasu.

Amelia: Nie będziesz tu nikomu przeszkadzał?

Francis: Och nie ja, ale ty.

Mężczyzna podał córce gitarę.

Amelia: Co? Nie, nie, nie. Zupełnie się na tym nie znam.

Francis: Kiedyś obiecałem, że nauczę cię na niej grać. Tak  jak babcia uczyła cię grać na pianinie. Nie było okazji przez lata, ale teraz, gdy jesteś już absolwentką... to chyba najlepszy moment. Pokaż mi co potrafisz, Amy.

Amelia przełknęła głośno ślinę.

Amelia: A może najpierw ty mi coś zagrasz? Proszę? Bardzo lubię twoją grę. Proooszę, tato...?

Mężczyzna widząc szkliste oczy córki, które wyglądały jak oczy szczeniaka, przytaknął, zabierając od Amelii gitarę.

Francis: Okej. Obiecaj, że nie będziesz się śmiać.

Amelia: Nie będę. Słowo.

Francis: Ufam ci.

Amelia: Tylko... zagraj mi coś swojego. Coś co pamiętasz ze swojego dziennika.

Francis: Znasz mnie, młoda. Wiesz, że to najbardziej uwielbiam grać.

Francis przytaknął chichocząc pod nosem, zaczynając grać, gdy tylko się uspokoił.

Jednak nim zaczął śpiewać jakiekolwiek słowa, rozległy się wołania ze środka knajpy.

Na taras wyszła Helena, uśmiechająca się od ucha do ucha, gdy tylko zobaczyła męża w towarzystwie córki.

Podeszła bliżej kładąc dłoń na ramieniu męża, ale jej uśmiech szybko zniknął, gdy zobaczyła w jego rękach gitarę.

Helena: Co wy tu robicie?

Amelia: Tata chciał nauczyć mnie grać, tak jak obiecał.

Helena: Widzę, ale w jakim celu chce cię tego uczyć?

Amelia: Mamo, nie gniewaj się proszę na tatę. Sama go prosiłam. On nie chciał, ale się uparłam—

Helena: W porządku. Po prostu... chodźmy do środka. Spodoba ci się niespodzianka ode mnie, kochanie.

Kobieta wyciągnęła dłoń w stronę córki uśmiechając się.
Amelia odwzajemniła uśmiech matki, łapiąc wyciągnięta w jej stronę dłoń.

Poszła z mamą do wnętrza restauracji, zatrzymując się jak wryta przy stoliku przy którym wcześniej siedziała z rodzicami.

Na stole nie było już pustych naczyń, a zamiast tego stało średniej wielkości ciasto pełne kremu w które wbitych było kilkanaście palących się świeczek.

Amelia wstrzymała oddech, przyglądając się ciastu z niedowierzaniem.

Francis stanął obok żony, obejmując ją ramieniem, czule całując jej policzek, a potem usta.

Zaraz potem Amelia usłyszała obok siebie głos swoich rodziców, którzy śpiewali.
Jej ojciec śpiewał jak zawodowy muzyk, a Helena po prostu brzmiała tak, jakby ta krótka przyśpiewka sprawiała jej radość.

„Happy Birthday to you,
Happy Birthday to you,
Happy Birthday, dear Amelia,
Happy Birthday to you!"

Gdy oboje znów spojrzeli na córkę, zachichotali pod nosem, widząc jak kilka łez wzruszenia spływało po jej policzkach.

Helena: Zaskoczona?

Amelia: I to jeszcze jak... ostatnio tak mnie zaskoczyła nauczycielka matematyki, gdy powiedziała, że zaliczyłam u niej ostatni test.

Helena: Hah, czyli niespodzianka się udała. No, pomyśl życzenie, skarbie!

Francis: Tylko nikomu nie mów jakie, bo się nie spełni!

Amelia zamilkła na chwile, po czym zdmuchnęła świeczki, a jej rodzice, stojący obok kelnerzy i kilku obecnych przy tym gości restauracji zaczęło klaskać.

Amelia nie była w stanie powiedzieć słowa.
Podeszła do rodziców przytulając ich, czując jak oboje jednocześnie ją objęli najmocniej jak potrafili.

Helena: Jeszcze nie wymyśliliśmy co ci damy, więc uznaliśmy, że może po prostu ty nam powiesz co będziesz chciała, a za parę dni razem pojedziemy to kupić? Takie rodzinne zakupy na urodziny?

Amelia ochoczo przytaknęła nadal nie badać w stanie wydusić słowa, biorąc do ręki nóż, by pokroić ciasto, którego kawałki nakładała na małe talerzyki podane na stół wcześniej przez kelnerów.

Nim zasiedli do stołu, Francis zabrał z tarasu gitarę zapakowaną w futerał.

Po odniesieniu jej do samochodu, wrócił do środka knajpy, by razem z żoną i córką cieszyć się nałożonymi im kawałkami ciasta.

Jedząc, Helena przyglądała się córce z dumą i miłością. Amelia zauważając to uśmiechnęła się do matki ciepło, nabierając do ust kolejny kęs ciasta z kremem.

Helena: Chciałabyś o czymś porozmawiać, Amelia?

Amelia odłożyła widelec, przełykając kawałek ciasta, który miała w ustach.

Amelia: W jakim sensie?

Helena: Nie ma czegoś o czym chcesz mi powiedzieć?

Amelia spojrzała w stronę ojca, który wzruszył ramionami.

Amelia: Słyszałaś jak rozmawiałam z tatą?

Helena parsknęła śmiechem.

Helena: Na przyszłość jak będziesz rozmawiać z kimś i nie będziesz chciała, by ktoś inny się dowiedział, rozglądaj się zamiast stać plecami do jedynego wejścia na teren na którym prowadzisz tajemnicze rozmowy.

Kobieta puściła oczko w stronę córki.

Amelia: Och.. mamo... ja nie chciałam cię urazić, ja tylko...

Helena: Chcesz iść na wokalistykę.

Amelia: Naprawdę doceniam to, że pomogłaś mi się dostać na studia i wiem, że robisz to, bo... bo dbasz o moją przyszłość, ale... to w ogóle nie jest to, czego chce dla siebie. Nie wiem jak grać na gitarze, ale uwielbiam pianino i uwielbiam śpiewać. Do niczego mnie tak nie ciągnie jak do tego-

Helena: Amy... rozumiem. Uwielbiasz to, to twoja pasja. Cieszy mnie, że twój tata cię czymś takim zaraził. Mi moi rodzice wpoili jedynie myśl, że jeśli nie zrobię kariery, będę nikim no i proszę... mam karierę, bo tego dla mnie chcieli.

Amelia: Ale ty zmieniłaś kierunek jaki dla ciebie wybrali na początku.

Helena: Och, nie byli zachwyceni. Trąbili mnie przez lata, że kariery nie zrobię, że kariera najważniejsza, jak to oni. Może dlatego jestem do nich trochę... może trochę bardziej, niż trochę... podobna pod tym względem.

Amelia: Ale w końcu taką osiągnęłaś. Więc dlaczego mieliby się czepiać?

Helena: Racja, ale nie byli zadowoleni z tego, że zmieniłam kierunek. Ale czy taka zmiana była dla mnie zła? Nie. Cieszę się, że taką zmianę podjęłam. Spełniłam tym i swoje marzenie i tylko przy okazji marzenie moich rodziców o karierze. Ale przyznaje - najważniejsze dla mnie było to, by spełnić marzenie swoje, a nie rodziców.

Amelia: Więc czemu nie chcesz bym spełniła swoje?

Helena: Amelia, to nie tak.

Francis: Rozmawiałem z nią o tym, ale najwidoczniej się uparła. Tłumaczyłem ci, że tu chodzi o aspekt finansowy. Mama zmieniła obiecujący kierunek na drugi obiecujący kierunek. Mnie nawet nie przyjęto na wokalistykę-

Amelia: Ale i tak grasz dla ludzi.

Francis: To nie jest to, co bym osiągnął gdyby mnie przyjęto. Okej, spełniam marzenie, które mnie na wokalistykę poprowadziło, a raczej na próby dostania się na nią. I nawet nie wiesz jak serce mi mięknie, gdy wiem, że chcesz iść w moje ślady. Ale moje marzenie samo by nas nie wykarmiło ani nie ubrało. Niestety, taka jest prawda. Sam może bym sobie poradził z pracą, jaką mam. Ale gdyby nie twoja mama, nie wiem czy byłoby tak samo. Byłoby trudniej, to na pewno. I byłoby łatwiej, gdybym nie był na tyle uparty, by podążać za muzyką pomimo porażki.

Amelia: Swój zespół uważasz za porażkę?

Helena: To, co chciałam powiedzieć to to, że jeśli naprawdę jesteś gotowa iść drogą, jaką nie dał rady pójść tata, zgadzam się.

Amelia wytrzeszczyła oczy, a jej usta stworzyły kształt małego "o".

Amelia: P - poważnie?!

Helena uśmiechnęła się, przytakując.

Helena: Możesz spróbować się tam dostać nim zacznie się semestr. Jeśli w ciągu roku zobaczymy obie, że ten kierunek to dla ciebie szansa, zostaniesz tam, o ile sama będziesz chciała. Ale jeśli nie, odejdziesz z niego i przepiszesz się na kierunek na jaki miałaś początkowo iść - bez gadania. Dobrze wiesz, że tu chodzi o twoją przyszłość.

Amelia uśmiechnęła się, kiwając szybko głową.

Amelia: Tak, tak, tak! Dziękuje ci, mamo!

Helena: Więc umowa stoi?

Amelia: Stoi! Jeśli... jeśli faktycznie mi nie będzie szło... odejdę z wokalistyki. Bez gadania.

Helena: Oczywiście może wybierzesz sobie inny kierunek, jeśli ci nie pójdzie z wokalistyką, jednak najpierw mi o tym powiesz.

Amelia: Dlaczego...?

Helena: Bo będę musiała ten kierunek zaakceptować. Tułając się po swoich studiach wiedziałam co wybrać, a czego nie. Skarbie, ja tylko chce ci pomóc, byś nie popełniła takiego błędu, jak na początku. A pamiętaj, że byłam wtedy w twoim wieku.

Amelia: Ale ja nie jestem tobą, mamo, a ty nie jesteś mną. Może w moim przypadku wcale nie będzie tak, jak w twoim?

Francis: Helena, ona ma racje. Może dajmy jej więcej swobody? Musimy jej zaufać, że z wiekiem wie, co ma robić w życiu, a czego nie. Gdyby wyjechała na studia,  i tak by z nami nie mieszkała. Stałaby się samodzielna i w pełni dorosła. Nie możemy dłużej traktować jej jak dziecka z podstawówki, które musi nas o wszystko pytać.

Helena: I właśnie przez takie podejście jesteś tam, gdzie jesteś.

Francis odłożył widelec na talerz, niemal nim uderzając.

Francis: Co to niby miało znaczyć?

Amelia zacisnęła wargi. Helena nie zdążyła nic powiedzieć, gdy Francis wstał od stołu z powodu dzwoniącego telefonu.

Odebrał, wychodząc w stronę tarasu.

Amelia: Nie musiałaś mu tego mówić.

Helena oparła głowę o dłoń podpartą łokciem o stół.

Helena: Ech... wiem, kochanie. Czasami przesadzam, ale to dlatego, że... sama wiesz, że ojcu ostatnio idzie coraz gorzej. Przez to ja biorę na siebie dużo więcej, by nie bać się o nasz dom i na to, czy nam starczy, czy nie.

Amelia: Nie wierzysz w niego?

Helena: To nie jest kwestia wiary, Amelia. To kwestia tego, jaka będzie nasza rzeczywistość. A przy obecnej technologii to się zmienia szybko. Za szybko.

Brunetka podniosła się, poprawiając krzesło.

Helena: Pójdę z nim porozmawiać.

Amelia przytaknęła, a jej matka poszła w stronę tarasu. Amelia dokończyła kawałek ciasta, jaki miała na talerzu. Podniosła ze stolika swój telefon zauważając na ekranie powiadomienie o wiadomości od Michelle.

Odpisała, a zaraz potem wysłała jeszcze wiadomość Philipowi. Odłożyła telefon i czekając, nałożyła sobie na talerz kolejny kawałek.

Ledwie zaczęła go jeść, gdy do głównej sali wrócili jej rodzice. Jej ojciec był wyraźnie zmartwiony, zaś matka zdenerwowana tak, że na twarzy była cała czerwona.

Francis podszedł do stolika. Patrząc na córkę starał się zachował na twarzy niewielki uśmiech.

Amelia: Coś się stało? Oboje wyglądacie na zdenerwowanych.

Francis: Nie przejmuj się tym. Chodź, zbieramy się już. Mama poszła zapłacić.

Amelia skinęła głową, biorąc do ust ostatni kęs kawałka ciasta, jaki miała na talerzu.

Wychodząc za ojcem na parking przed restauracją. Idąc do samochodu, Francisa zatrzymała żona, wychodząca z restauracji krótko po nim. Amelia stanęła przy pojeździe, zauważając, że jej rodzice rozmawiają.

Pomimo tego, że rozmawiali w pewnej odległości od niej, dziewczynka zdołała usłyszeć, że oboje byli zdenerwowani.

Dziewczynka podeszła do rodziców, stając między nimi.

Amelia: Co się teraz z wami dzieje?

Francis: Amelia, proszę, poczekaj na nas przy samochodzie. Muszę dokończyć rozmowę z twoją mamą.

Amelia: Gdy byliśmy w środku wszystko było dobrze. Co się nagle stało? Naprawdę nawet w moje urodziny nie możecie sobie darować jakiś kłótni czy pretensji? Myślałam, że gdy tu przyjedziemy miło spędzimy czas. I było miło. Co się nagle zepsuło?

Helena: Zapytaj swojego ojca. Ja już nie mam do niego siły.

Francis: Helena... nie przy-

Helena: Nie, nie, pochwal się! Powiedz jej, co się stało. Ciekawe, czy byś mi o tym wszystkim powiedział gdybym nie usłyszała teraz twojej rozmowy!

Francis: Powiedziałbym. Może nie od razu, ale powiedziałbym ci. Nie ukryłbym przed tobą czegoś tak ważnego.

Amelia: Dowiem się o co chodzi?

Francis: Skarbie, to naprawdę nie twoja sprawa. Poczekaj przy samochodzie, daj nam porozmawiać w cztery oczy.

Helena: Nie, czemu? Powinna wiedzieć, do czego doprowadził jej ojciec!

Francis: Dobrze wiesz, że to nie tylko moja wina. To w ogóle nie moja wina!

Helena odwróciła się w stronę córki.

Helena: Usłyszałam, że ukochany zespół twojego ojca się rozpadł. Zgadza się! Rozpadł po takim kawale czasu! Od tygodni nie mieli żadnych zleceń na następne miesiące, więc jego koledzy uznali, że odejdą z interesu! Co oznacza, że twój tata stracił dziś pracę.

Francis: Helena, domyślałem się, że tak może się stać, ale nie miałem pewności kiedy i czy na pewno. Nadal myśleliśmy z chłopakami nad tym, co zrobić, czego się chwycić, co mogłoby nam pomóc. Staraliśmy się ratować ten interes do końca.

Helena: Widać się nie udało. A gdybym ja nie miała pracy albo takiej pracy jaką mam to co byś zrobił? Zostałbyś kompletnie na lodzie i nasza córka tak samo!

Francis: Przecież nie będziesz mnie utrzymywać. Znajdę coś.

Helena: Jak?! Przez ostatnie lata nie przyjęto cię na studia, a ty utrzymywałeś się grą w zespole!

Francis: I do czasu starczyło.

Helena: Tak myślisz? Myślisz, że kiedykolwiek na cokolwiek twoja marna robótka by starczyła gdyby nie moja praca i moje zarobki?

Francis: Przesadzasz. Jak zwykle przypisujesz sobie wszystko, co zdołaliśmy osiągnąć.

Helena: Bo to, co osiągnęła nasza rodzina to MOJA zasługa! To ja harowałam i zarobiłam większość pieniędzy za które żyjemy od lat!

Francis widząc jak ludzie idący w stronę wejścia do restauracji patrzą na nich, poszedł w stronę samochodu, a Helena i Amelia poszły za nim.

Helena: Tak, uciekaj! Uciekaj, gdy mówię ci jak jest! Prawda w oczy kole, kochanie?

Francis: Helena, błagam cię, nie tutaj i nie dziś. Porozmawiamy o tym, ale nie dziś i nie tutaj, proszę. To urodziny naszej córki i jesteśmy w miejscu publicznym. Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale twoje zachowanie w niczym nie pomaga mojej sytuacji.

Helena: Tym się teraz martwisz? A nie tym co my teraz zrobimy? Nigdy nie wiadomo, gdy ja stracę pracę! Ty zwyczajnie chcesz uciec!

Francis: Nie chce od niczego uciekać! Znajdę pracę, obiecuje, choćby jeszcze dzisiaj. Zobaczysz. Obie zobaczycie.

Helena: Chętnie to zobaczę! Co będziesz robić? Czyścić kible?

Francis odwrócił się w stronę żony, niemal kładąc dłoń na otwarciu drzwi samochodu od strony kierowcy.

Francis: Jesteś zdenerwowana, bo się boisz, co dalej... rozumiem, bo sam denerwuje się teraz dużo bardziej niż ty. I tylko dlatego nie odpowiem na to, co powiedziałaś.

Helena: Więc jednak uciekasz.

Francis: Nie. Chce jedynie dokończyć te rozmowę, ale w domu.

Mężczyzna odwrócił wzrok od żony, patrząc na przygnębioną córkę, która stała za matką. Zdołał podnieść lekko kąciki ust patrząc na dziewczynkę.

Francis: Wsiadaj do auta, kochanie. Wracamy  już do domu.

Amelia przytaknęła, zajmując miejsce za siedzeniem kierowcy. Zapięła pasy, gdy jej rodzice zajęli miejsce przed nią. Francis usiadł za kierownicą, a Helena obok niego.

Mężczyzna nawet nie zdążył zapiąć pasów, ponieważ gdy tylko Helena otworzyła drzwi pojazdu, by zająć miejsce, znów kontynuowała wcześniejszą kłótnię.

Amelia wyjęła ze schowka przy przednim siedzeniu słuchawki, które podłączyła do swojego telefonu i włączyła muzykę, byle tylko nie słyszeć kłótni rodziców.

Oparła głowę o szybę, patrząc na widoki jakie mijała, zauważając coraz ciemniejsze i gęstsze chmury na niebie, a niedługo później pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na pojazd oraz robiło się coraz ciemniej i chłodniej.

Po pewnym czasie widząc miny rodziców i ruchy ich warg, wiedziała, że dalej rozmawiają. Zdjęła słuchawki licząc, że kłótnia już się skończyła. Rozczarowała się zauważając, że gdy tylko Helena spostrzegła, że jej córka wyjmuje z uszu słuchawki, odwróciła się w jej stronę, jakby celowo ją włączając do kłótni.

Helena: Nie bierz przykładu z ojca, Amelia, bo będziesz żałować. O ile ty w ogóle żałujesz.

Francis: Nigdy nie pożałuje tego, że chciałem spełniać swoje marzenie.

Helena: Marzenie... i spójrz do czego cię to doprowadziło. Nie wybieraj takiej drogi, jak twój ojciec, Amelia.

Francis: Pozwólmy jej decydować samej. Nie mogę wybrać strony, bo rozumiem was obie.

Helena: Jasne, że nie możesz wybrać, bo nie wybrałeś lepszej pracy, a to dlatego, bo twoi rodzice ci pozwolili i patrz jak skończyłeś.

Francis: Po pierwsze - wybrałem to, co chciałem. Nic jeszcze nie skończyłem, a po drugie uspokój się, dobrze? Rozumiem, że jesteś zła, sam jestem zdenerwowany. Właśnie straciłam pracę i to po kilkunastu latach. Mam na utrzymaniu dom i was... ja też się stresuje, ale nie chce wyżywać się na was, tak jak ty to robisz. Błagam cię, Helena, uspokój się wreszcie.

Helena: Wyżywam się? Mówię jak jest. Jest tak, że ja sobie świetnie poradzę sama, jak zawsze i to dzięki SWOJEJ pracy.

Francis: Ale znajdę nową pracę. Zamiast ze mnie szydzić powinnaś się cieszyć, że masz takiego męża, który nie zostawi cię samej, byś nas utrzymywała. Chce ci pomóc jak mogę, ale to wymaga czasu.

Helena: Męża... może z innym mężem bym nie miała tego problemu.

Francis jadąc odwrócił na chwilę głowę w stronę żony, jednak szybko skierował wzrok na drogę.

Francis: Jeśli masz dość, droga wolna. Nie będę cię powstrzymywał na siłę. Nie potrzebuje takiej osoby w moim życiu, której radość sprawia szydzenie ze mnie.

Amelia: Proszę was, przestańcie chociaż na chwile. Nie możecie się kłócić dalej w domu, gdzie mogę się zamknąć w pokoju, by was nie słyszeć? A najlepiej w ogóle się nie kłóćcie, przestańcie już!

Helena: To nie twoja sprawa, Amelia. Rozmawiam z twoim ojcem.

Francis: Nie, właściwie to Amelia ma rację. Skończmy te rozmowę w domu.

Helena: Oboje uciekacie? Czemu mnie to nie dziwi. Jaki ojciec taka córka! Oboje uciekają od tego o czym w końcu musimy porozmawiać.

Francis: Amelia nie ma z tym przecież nic wspólnego. Przestań ją wciągać w coś, co jej nie dotyczy.

Helena: Tu chodzi o jej przyszłość!

Amelia: Przestańcie się zachowywać tak, jakby mnie tu nie było, proszę was!

Francis: Helena, prowadzę w tym momencie, a Amelia siedzi tu razem z nami. Więc dla dobra nas wszystkich, na tym zakończmy dopóki nie wrócimy do domu.

Helena: No tak, ucieczka zawsze jest najlepsza. Pewnie by uciec od problemów nie planowałeś mi nawet powiedzieć od razu o stracie pracy.

Francis: Powiedziałbym ci, naprawdę. Wiem, że jesteś zdenerwowana i nie wiesz, co będzie dalej, ale błagam, nie wyżywaj się na mnie, zwłaszcza teraz i jeszcze w obecności Amy. Skończmy na tym, tak jak mówiłem. Porozmawiamy, gdy dotrzemy do domu.

Amelia: Dziękuje, tato.

Helena: Dobrze, w porządku. Niech wam będzie. Słowo daje, takie z was tchórze-

Amelia: Tata chce skończyć kłótnie, gdy prowadzi. Co w tym tchórzliwego? Jest odpowiedzialny, a to ty go rozpraszasz, mamo. Odpuść, przynajmniej dopóki nie dojedziemy do domu.

Francis: Ona ma racje. Dość już się przez twój stres nasłuchaliśmy.

Helena: Czy ja robię coś złego? Ech... w porządku... dobrze... zdenerwowałam się, przyznaje. Ale to wszystko dlatego, że tak jak wy boje się, co będzie dalej... za co nas utrzymamy i... i jaka będzie nasza sytuacja. Sama nie wiem jaka mnie przyszłość czeka w mojej pracy. To chyba normalne, że się boje, prawda? Strach i stres... ech... to prowadzi do różnych zachowań, zwłaszcza mnie.

Francis: Ale to ci nie daje prawda, by zachowywać się tak, jakby tylko ludzie z karierą byli coś warci. Jakby... jakby tylko ludzie po studiach coś mogli osiągnąć, a ci, którzy tego nie zrobili byli nikim, bo to nie prawda. Nie dawaj takiego przykładu naszej córce.

Amelia: Spokojnie, tato. Nie myślę tak, jak mama. Studia o niczym nie świadczą. Ty ich nie skończyłeś, a jesteś świetną osobą.

Francis: Schlebiasz mi, skarbie.

Amelia: I nie mówię tego jako twoja córka, tylko jako ktoś, kto cię dobrze zna.

Francis spojrzał we wsteczne lusterko, a widząc w nim odbicie Amelii uśmiechnął się.

Na zewnątrz słychać już było grzmoty oraz dźwięki ulewnego deszczu uderzające o pojazd oraz asfaltową drogę. Było coraz ciemniej z powodu burzowych chmur na niebie wśród których widać było błyski, słychać było przez szyby pojazdu wzmagający się świszczący wiatr.

Helena: Wcale tak nie myślę. Znów zachowujecie się jakbym to ja była tą złą!

Francis: No i zaczyna się na nowo...

Helena: Co się zaczyna? To, że martwię się co się stanie z nami, jeśli wylądujemy pod mostem?

Francis: Przecież  wiesz, że za nic bym do tego nie dopuścił, kochana. I nikt o tym nic nie mówił. Znów dajesz się ponieść temu, co sobie wyobrażasz.

Helena: Bo ty o tym nawet nie myślisz! Nie myślisz co będzie, jeśli coś się stanie! Myślisz tylko o teraźniejszości, zamiast opracowywać jakiś plan! W ogóle nie bierzesz odpowiedzialności za swoje decyzje!

Francis: Wiesz co? Koniec z tym. Nie powiem nic, dopóki nie wrócimy do domu. I tobie radzę to samo.

Helena: Dobrze, niech będzie. Ale za to zrobię coś, czego ty nie robisz! Wezmę odpowiedzialność za swoje decyzje już teraz i powiem wam, że nie zgadzam się dłużej, by Amelia choć spróbowała z wokalistyką!

Amelia oderwała się od oparcia fotela, wytrzeszczając oczy.

Amelia: Że co?!

Francis: Helena, to... to okrutne. Przecież zawarłyście umowę... wiemy już, że jesteś zła, ale nie każ Amelii za to, że mi się zawaliło życie zawodowe.

Helena: Robię to dla jej dobra! Amelia, pójdziesz na ten kierunek na który cię przyjęto i-

Amelia: Mamo, błagam cię, nie rób tego!

Helena: - i koniec z rozmawianiem o wokalistyce! KONIEC!

Amelia: Proszę... nie wyżywaj się na mnie za wkurzenie na tatę. Nie rób mi tego... proszę cię. Przecież... przecież miałyśmy umowę... to... to był najlepszy prezent urodzinowy, jaki mogłaś mi dać.

Francis: Kochanie, proszę... nie rób jej tego. Nie po tym, co jej powiedziałaś w restauracji. I nie w taki dzień.

Helena spojrzała na szkliste oczy córki, widząc jak Francis przyglądał się żonie kątem oka. Helena pokręciła stanowczo głową, opierając się o fotel.

Helena: Kiedyś mi za to podziękujecie. Zwłaszcza ty, Amelia. Gdyby moi rodzice nie byli stanowczy wobec mnie, nie byłabym tym, kim jestem teraz. I ciebie próbuje nauczyć tego samego. Dla twojego dobra.

Amelia: Ale... ale to nie fair... mamo... ja nie jestem twoją własnością, byś mogła za mnie decydować o wszystkim!

Helena: Staram się tylko być taka, jacy moi rodzice byli dla mnie i wyszło mi to na dobre.

Amelia: J - jesteś moją mamą, a ja twoją córką, ale nie twoją własnością!

Helena: Tu nie idzie o własności, dziecko tylko o przyszłość i dobrobyt. Doceń to w końcu.

Amelia: Mam docenić to, że chcesz zniszczyć moje marzenia?

Helena: Myślisz, że chce to robić? Myślisz, że chce ci to robić dla swojej własnej przyjemności?

Amelia: Takie sprawiasz wrażenie!

Helena: Jeśli to ma być dla ciebie dobre to tak. Kiedyś to zrozumiesz, gdy sama przyswoisz nauki, jakie chce ci wpoić od dawna.

Amelia: Ale... ale ty nie jesteś swoimi rodzicami, by robić to, co oni robili. A.. a ja nie jestem tobą i nigdy nie będę!  Nie możesz mnie do tego zmusić!

Helena: A szkoda, bo może wtedy miałabym lepszą córkę, niż mam teraz taką ciebie!

Chwila mijała w nieskończoność. Sekundy były jak nieprzemijające.

Amelia poczuła jak jej serce ogarnia dziwny chłód, a jej całe ciało przeszył równie chłodny dreszcz.
Słyszała w uszach swój coraz szybszy i niespokojny oddech, jednocześnie czując wilgoć pod powiekami. W kącikach oczu zbierały się jej łzy, które znalazły ujście prosto na jej policzki.

Patrzyła prosto w oczy matki, której ramiona podnosiły się i opadały równie szybko, wraz z klatką piersiową. Słyszała jej szybszy oddech oraz widziała jak  kobieta blednie, jakby dopiero po fakcie doszedł do niej sens tego, co powiedziała córce.

Jej oczy również stały się szkliste, ale kobieta szybkim ruchem oparła się o fotel. Po chwili znów odwróciła się w kierunku córki, jakby znów chciała coś powiedzieć.

Kątem oka zauważył to Francis, który rzucił okiem na Amelię poprzez wsteczne lusterko. Widząc łzy spływające z jej policzków i słysząc za sobą jej łkanie, nie chciał dopuścić, by Helena ponownie się odezwała, nie ważne z jakim zamiarem.

Odwrócił szybko głowę w stronę żony, prawą dłonią łapiąc jej ramię tak, by ją odsunąć i tym samym posadzić ją ponownie na miejscu pasażera.

Robiąc to, był gotowy krzyknąć, licząc, że tym zapanuje nad brązowowłosą kobietą. Wszystko, byleby tylko ją ucieszyć.

Francis: PRZESTAŃ!

Wtedy nie wiedział jak bardzo się przeliczył z tym, co sobie wtedy pomyślał.

Słychać było jak opony wydały mocny pisk. Pisk tak mocny, że Amelia odruchowo zakryła dłońmi swoje uszy, ze strachu zaciskając powieki. Helena złapała się krawędzi fotela, nieruchomiejąc, podczas gdy Francis jęknął, szybko kładąc drugą dłoń na kierownicy, chcąc zapanować nad pojazdem.

Niestety szybko wszyscy w samochodzie zdali sobie sprawę, że na zapanowanie nad pojazdem było już za późno. O wiele za późno.

Francis: NIE!!!

Helena: FRANCIS!

Słychać było pojedynczy dźwięk klaksonu, a zaraz potem kolejne piski wydawane przez opony. Znów nastąpił moment w którym czas wydawał się zatrzymać w miejscu.

Amelia: TATO!

Obydwie matka z córką czekały aż pisk opon auta i drganie jakie odczuwały ustanie, ale zamiast tego pisk zmienił się w głośny, odbijający się echem po okolicy huk po którym nastąpił kolejny równie głośny.

Hukom towarzyszyły trzaski, połączone z krzykami, które skończyła tylko widoczna przed oczami ciemność.

Wraz z ciemnością nastała cisza.

Po kilku dniach Amelia wciąż przebywała w szpitalu razem ze swoją matką, która fizycznie była w gorszym stanie, niż jej córka.

Kobieta leżała w sali szpitalnej, z głową odwróconą wciąż w tą samą stronę, podczas gdy jej zagipsowana noga była podtrzymywana za pomocą wyciągu.

W tym samym czasie Amelia siedziała na wózku spędzając czas na szpitalnym korytarzu. Jedna z jej rąk wciąż była w gipsie, a rany dziewczynki się goiły, choć nic nie mogło zagoić rany jaką czuła od kilku dni, odkąd dowiedziała się o śmierci swojego ojca.

Jej wózek prowadziła Michelle, która właśnie przyszła odwiedzić przyjaciółkę w szpitalu.

Michelle: Chcesz zajrzeć do sali?

Amelia pokręciła głową.

Amelia: Nic stamtąd nie potrzebuje.

Michelle: Może chcesz się napić? Albo coś przekąsić? Domyślam się, jakie jest jedzenie w tym szpitalu, a nie wiadomo co dostanie Philip w bufecie.

Amelia: Nie... nie jest złe, ale... i tak...  i tak go nie jem. Pielęgniarki mi każą, ale po prostu... nie mogę.

Dziewczynka oparła głowę o dłoń podpartą na łokciu. Zakryła zdrową dłonią pół swojej twarzy, a Michelle usłyszała szlochanie przyjaciółki. Usiadła na jednym z krzeseł postawionych na korytarzu, kładąc dłoń na kolanie Amelii.

Michelle: Będę cię odwiedzać ile tylko chcesz.

Amelia podniosła wzrok na przyjaciółkę, jednak nie uśmiechała się. Kąciki jej ust wciąż były skierowane w dół, a jej oczy były spuchnięte i zaczerwienione od płaczu, który od paru dni jej nie odpuszczał.

Amelia: Możecie przychodzić nawet codziennie. Poza wami nikt nas tu nie odwiedza.

Michelle: Twojej mamy też nie?

Amelia spojrzała w stronę sali w której znajdowała się jej mama.

Amelia: Nikt. Raz przyszedł kolega taty z zespołu. Przekazał nam rzeczy, które policja znalazła we wraku auta. Przy okazji powiedział też, że samochód nadaje się już tylko na złom.

Michelle: Nie da się go naprawić?

Amelia: Kompletnie nie.

Michelle: Och... tak mi przykro...

Amelia: To było tylko auto. Tata miał ich już trochę odkąd pamiętam. Może to i dobrze, że nie da się tego naprawić. Nie... nie umiałabym znów do tego auta wejść. Nie... nie po tym, co się stało. Ale... nie to o samochodzie mnie boli najbardziej, wiesz? Może to zabrzmi banalnie, ale... w bagażniku wciąż była gitara taty. Ta, którą dostał od dziadków. Miał mnie na niej nauczyć grać... to mogła być taka... rodzinna pamiątka.

Michelle: Pamiętam. Czasem twój tata na niej grał przy placu zabaw niedaleko waszego domu. Zawsze gdy patrzyłam na gitary w sklepie mamy zastanawiałam się jak to jest na nich grać.

Amelia: Rozpadła się razem z autem... nawet gdyby próbować ją naprawić... mogłaby już nie działać. Jedyne co kolega taty przywiózł do domu, to rozwaloną gitarę w dziurawym futerale.

Michelle: Co z nią zrobisz?

Amelia: Pewnie większość osób by powiedziała, że to się nadaje tylko na śmietnik, ale... nie zrobię tego. Po prostu nie umiem...

Michelle: Och, Amy...

Amelia: Dziwnie jest słyszeć te słowa, ale wiedząc, że mój tata już nigdy ich nie wypowie... częściej mi mówił Amy niż ktokolwiek inny.

Amelia próbowała się uśmiechnąć patrząc na zatroskaną przyjaciółkę. Nie dała jednak rady. Schowała twarz w dłoń szlochając jeszcze bardziej. Michelle przysunęła się w jej stronę, przytulając jasnowłosą przyjaciółkę.

Michelle: Bardzo mi przykro, kochana... nie będę udawać, że wiem jak to jest, ale... cokolwiek postanowisz dalej, chce być przy tobie i... no wiesz, wspierać cię. Wiem, że tego ci trzeba.

Amelia: Dzięki, ale... to czego mi trzeba to wyzdrowieć i już stąd wyjść. Nie powiem, że chce zapomnieć... bo wiem, że nigdy nie zapomnę.

Michelle: Gdy tylko stąd wyjdziesz, urządzimy ci przyjęcie urodzinowe. Spóźnione, ale-

Amelia: Ellie... dziękuje za chęci, ale... ale przyjęcie to naprawdę nie jest coś, czego teraz mi trzeba. Kolega taty załatwia pogrzeb razem z jego kuzynką. Nie chciała pomagać, ale odkąd mama jest w takim stanie... ktoś musiał to zorganizować.

Michelle: Kiedy będzie pogrzeb?

Amelia: Za tydzień. Za kilka dni ja stąd wyjdę, a jeśli mama będzie mogła, ona również. Ale nawet jeśli wyjdzie, nie będzie pewne, czy da radę... i psychicznie i fizycznie. Nie rozmawiała ze mną od paru dni. Tak samo jak ja nie chce jeść. Nie wychodzi ze swojej sali.

Michelle: Nie ma tu jakiegoś psychologa, albo kogoś kto może jej pomóc?

Amelia: Są. Sama z paroma rozmawiałam, ale... tutaj też chodzi o to w jakim stanie jest jej noga. Zoperowali ją, ale... nie wiadomo czy obejdzie się bez rehabilitacji i dodatkowych operacji. Nie wiadomo, czy mama da radę normalnie chodzić, gdy kość się zrośnie. Możliwe, że będziemy potrzebowały pomocy.

Michelle: Możecie sobie pozwolić na taką?

Amelia wzruszyła ramionami.

Amelia: Nie mam pojęcia. Może. To nie będzie miało znaczenia, jeśli mama naprawdę będzie takiej potrzebować.

Michelle: Ktoś z rodziny z wami rozmawiał?

Amelia: Nikt poza kuzynką taty z Florydy. Jeszcze jego kolega z zespołu, ten, który zajmował się wrakiem auta i przyniósł nam część rzeczy. Razem zorganizowali pogrzeb, ale tylko oni.

Michelle: Czy jest szansa, że oni jakoś pomogą twojej mamie?

Amelia: Kuzynka taty pewnie by nie zrobiła tego dla mojej mamy, ale kolega taty może tak. Nie wiem jednak, czy chce by się go o cokolwiek prosiło. Już i tak dużo dla nas zrobił.

Michelle wyciągnęła się, zabierając z jednego z krzeseł obok kawałek papieru. Podała go Amelii, a wtedy dziewczynka zobaczyła, że jest to magazyn.

Na okładce widoczny był model ciemnoskórej androidki z krótkimi, czarnymi włosami i ciemnymi oczami, ubranej w swój charakterystyczny czarno biały strój, reklamowana jako pomoc domowa.

Amelia: Myślisz, że kupno androida nam pomoże?

Michelle: Czemu nie? Ten model nie jest drogi, a twojej mamie przydałaby się pomoc, jeśli faktycznie z jej nogą jest tak źle.

Amelia: Pfff... androidy. Wszystko tylko psują. Ani nie umieją prowadzić, ani ratować ludzkiego życia...

Michelle: Nie każdy android jest taki sam. Zastanów się nad tym. Ty niedługo wyjedziesz na studia, a ona zostanie tu sama-

Amelia pokręciła głową.

Amelia: Nie.

Michelle: Co?

Amelia: Nie wiem, czy pojadę.

Michelle: Żartujesz? Czemu?

Amelia: To nie żarty, Ellie. Po raz pierwszy od... po raz pierwszy odkąd zaczęłam myśleć o wokalistyce nie byłam czegoś równie mocno pewna, jak teraz. Nie wiem czy... nie wiem czy wyjadę i... nie wiem co dalej, ale wiem jedno. Nie będę dłużej pionkiem swojej mamy. Gdyby nie to, to...

Michelle: To co?

Amelia: Nie ważne. Może pójdę później, tam gdzie chciała mama, bym poszła.

Michelle: Jak to? Przecież nie chciałaś tam iść, prawda?

Amelia: Nie chce kolejnych kłótni na ten temat. Dość już tego.

Michelle: Więc jednak rozmawiałyście o wokalistyce! I jak poszło?

Amelia: Nijak.

Nastała chwila ciszy. Amelia położyła zdrową dłoń na magazynie, który to z kolei położyła na swoich kolanach, zaś Michelle rozglądała się po szpitalnym korytarzu.

Michelle: Spójrz. Philip wraca.

Amelia spojrzała w tę samą stronę co jej przyjaciółka. Korytarzem szedł ich kolega, trzymający w rękach trzy pakunki oraz trzy butelki.

Jedną butelkę i pakunek podał Amelii, później to samo podał Michelle, a na koniec usiadł obok ciemnoskórej koleżanki, sam mając to samo, co one.

Amelia wyjęła z kieszeni spodni, jakie na sobie miała trochę gotówki, podając ją Philipowi.

Amelia: Dzięki.

Michelle: Co to jest?

Philip: Babeczki orzechowe i sok pomarańczowy. Nie żeby był w bufecie duży wybór.

Amelia: I tak dzięki. Tylko tyle dam radę w siebie wcisnąć.

Philip: Gdy stąd wyjdziesz zabierzemy cię na pizzę. O, i na imprezę.

Michelle: Philip...

Philip: No co?

Amelia: Gdy stąd wyjdę, będę miała pogrzeb.

Philip umilkł, biorąc do ust kęs babeczki, którą trzymał w ręku. Michelle otworzyła przyjaciółce butelkę z sokiem, którą następnie jej podała. Amelia wzięła kilka łyków, próbując cieszyć się wspólnym posiłkiem, choć niewielkim, wraz ze swoimi przyjaciółmi.

Po jakimś czasie Amelia pożegnała przyjaciół uściskami, nim ci opuścili teren szpitala.

Amelia: Dzięki, że mnie odwiedziliście.

Oboje wyszli ze szpitala, zaś Amelia pozostając w pobliżu swojej szpitalnej sali, pokierowała swój wózek tak, by wjechać do sali w której leżała jej mama.

Kobieta wciąż patrzyła w przeciwną stronę niż wejście. Amelia zatrzymała się w progu.

Amelia: Cześć, mamo.

Kobieta jednak nie odpowiedziała, ani się nie odwróciła. Amelia pokierowała wózek tak, by zatrzymać się przy łóżku matki.

Amelia: Wcześniej dzwonił do mnie Brad, ten... kolega taty z zespołu. Powiedział, że załatwił z ciocią Leslie... oboje zorganizowali pogrzeb. Odbędzie się za tydzień. Chcą wiedzieć, czy ci to odpowiada?

Helena nie odpowiedziała.

Amelia: Lekarz powiedział, że dostanę wypis za kilka dni i być może ty też. Mają mi zdjąć szwy za kilka tygodni. Brad powiedział, że po dostaniu wypisów może nas wtedy stąd odebrać i zabrać do domu, jeśli chcemy. Co mam mu odpowiedzieć?

Znów bez odpowiedzi.

Amelia: Okej... to... powiem mu, że się zgadzamy. W porządku?

Znów nic. Amelia westchnęła, podjeżdżając nieco bliżej do łóżka matki.

Amelia: Mamo... wiem, że... że jest nam teraz ciężko... nie wiemy co dalej, nie wiemy j - jak... jak sobie poradzimy bez taty, ale... mamo... teraz mam tylko ciebie. Nie poradzę sobie sama... p - proszę cię, mamo. Chociaż na mnie spójrz. Nie rozmawiałyśmy odkąd tu trafiłyśmy... nie zostawiaj mnie z tym samej.

Dziewczynka uniosła zdrową dłoń, obejmując nią dłoń matki, która leżała na krawędzi łóżka. Gdy ledwie chwyciła dłoń Heleny, kobieta gwałtownie wyrwała dłoń z objęć dłoni swojej własnej córki, wciąż na nią nie patrząc.

Amelia: J - jeśli będziesz chciała ze mną porozmawiać... lekarz ci powie, gdzie jest moja sala. Ale pamiętaj, że... nie jesteś sama. I ja też nie chce być sama, mamo. Nie rozumiesz, że teraz szczególnie siebie nawzajem potrzebujemy? Osobno... osobno ni c nie zdziałamy. Straciłam tatę i... nie chce stracić też ciebie. Mamo... teraz nie mam nikogo poza tobą.

Helena znów nie odpowiedziała. Amelia spojrzała na magazyn, który trzymała na kolanach. Odłożyła go na jednym ze stolików obok łóżka Heleny.

Następnie wycofała swój wózek, chcąc wyjechać z sali. Zatrzymała się w progu, słysząc za sobą głos matki. Odwróciła się w jej stronę, jednak nawet wtedy kobieta na nią nie spojrzała.

Helena: Trzeba było o tym wszystkim pomyśleć wcześniej. Zanim zabiłaś swojego ojca. Zanim jego krew pojawiła się na twoich rękach.

Amelia nie odpowiedziała. Czuła jakby ktoś uderzył w jej klatkę piersiową tak mocno, że jej serce kołatało.

Jej oddech przyśpieszył wraz z kołataniem serca. Jej policzki stały się czerwone i ciepłe, a w spuchniętych oczach znów pojawiły się łzy.

Amelia: C - co...? Co ty mówisz...? To... to był wypadek! Zwykły wypadek! Z - zdarza się, a... a teraz... zdarzył się nam. N - nic... nic nie mogłyśmy poradzić!

Helena: Co mówię...? Mówię prawdę. To by się nie wydarzyło, gdyby nie ty.

Amelia nie odpowiedziała. Szybko położyła dłoń na kole wózka, wyjeżdżając z sali matki, kierując się do swojej. Gdy tylko wjechała do swojej sali, zatrzymała wózek, chowając zapłakaną twarz w dłoniach.

Po dłuższym czasie, nieuchronnie nadszedł dzień pogrzebu Francisa Greene.

Uroczystość odbyła się na jednym z najbardziej znanych cmentarzy w Detroit. Na okolicę spadały ciepłe promienie słońca, rozświetlając okolicę, podczas gdy jeden z gości kończył wygłaszać ostatnią pożegnalną przemowę.

Naprzeciwko właśnie wkładanej do mogiły trumny stały Amelia ubrana w czarne spodnie i czarną koszulę, mając włosy związane w koński ogon. Na jej ręku wciąż był widoczny gips, jednak rany na jej twarzy goiły się tak, że nie pozostawiały śladów blizn.

Dziewczynka stała tuż obok wózka na którym siedziała Helena ubrana w czarną sukienkę mając na głowie czarny fascynator z również czarną woalką częściowo zasłaniającą jej twarz. Jej noga tak jak ręka Amelii wciąż była zagipsowana.

Zarówno Amelia przykładała do oczu i policzków chusteczkę, którą trzymała, nie powstrzymując płaczu, gdy jej wzrok skupiał się na trumnie naprzeciw niej i tak samo robiła jej matka, nie odrywając wzroku od trumny.

Za Amelią stali Philip i Michelle ze swoimi rodzicami, koledzy Francisa z zespołu oraz jego owijana średnią sławą kuzynka. Każdy z gości oczywiście był ubrany w głęboką czerń.

Gdy przemowa jednego z gości zakończyła się, mężczyzna wziął w dłoń ziemię z kopca ziemi leżącego tuż obok, którą następnie posypał włożoną do mogiły trumnę. Po chwili każdy z gości pogrzebu po kolei robił to samo, by następnie podejść do Heleny i Amelii w celu złożenia im kondolencji.

Żegnając się, Michelle i Philip przytulili Amelię, idąc za swoimi rodzicami w stronę wyjścia z terenu cmentarza, uprzednio zostawiając kwiaty na świeżo zakopanej mogile.

Za matką i córką został tylko jeden z gości, kolega zmarłego, który pomógł zorganizować uroczystość.

Gdy goście się oddalali, Helena i Amelia wciąż stały naprzeciw świeżo zakopanej mogiły, znajdującej się tuż przy nowej, ciemnej tablicy nagrobnej znajdującej się tuż obok dwóch nieco starszych i lekko zniszczonych tablic.

Na tablicy tuż obok tablicy Francisa znajdowało się imię Barbary Greene z domu Carter, a tuż obok niej pochowany został Asher Greene.

Amelia wzięła z kolan matki bukiet kwiatów, kładąc je na mogile. Wyjęła z bukietu dwie pojedyncze sztuki kładąc je przy grobach dziadków od strony ojca.

Kładąc kwiaty kucnęła, patrząc na imiona wyryte na tablicach.

Amelia: M - mam chociaż nadzieje, ż - że... że jesteście teraz r - razem...

Dziewczynka podniosła się, ocierając z twarzy łzy. Podeszła do matki, która nadal na nią nie patrzyła, a wzrok kobiety skupiał się na tablicy nagrobnej męża.

Helena: F - Francis... m - mój Francis...

Amelia widząc rozpacz matki oraz słysząc jej szlochanie, podeszła bliżej do niej, zdrową dłonią chcąc objąć jej dłoń leżącą na podłokietniku wózka.

Helena nadal nie patrząc na córkę, zabrała dłoń, gdy Amelia chciała ją objąć.

Brad: Powiedzcie, gdy będziecie gotowe, by wracać. Odwiozę was do domu.

Helena jedynie przytaknęła, dając znak, że jest gotowa opuścić cmentarz. Mężczyzna chwycił za uchwyty wózka, popychając go wraz z siedzącą na wózku kobietą w stronę wyjścia z cmentarza.

Helena: Zwrócę ci wszystko, co na to dałeś.

Mężczyzna nie odpowiedział, uśmiechając się nieco w stronę kobiety. Rzucił okiem na Amelię, zwalniając kroku, gdy zobaczył, że dziewczynka wciąż stała naprzeciwko grobu ojca, nie idąc za nim ani za matką.

Amelia jeszcze przez chwilę stała przy tablicy nagrobnej, wbijając wzrok w imię wyryte na tej samej tablicy.

Gdy po uroczystości Helena i Amelia z pomocą Brada wróciły do domu, Helena zamknęła się w swojej sypialni, kolejny raz pozostawiając córkę bez żadnego słowa.

Amelia podeszła do drzwi sypialni matki, podnosząc zaciśniętą dłoń, by zapukać, ale nim spróbowała, cofnęła się, rozglądając się po salonie.

Dobrze wiedziała, czego szukała. Wystarczyło, że otworzyła jedną z szuflad, by wyjąć z niej niewielki przedmiot.

W rękach trzymała gruby zeszyt z lekko żółtymi kartkami A4, których w tym zeszycie było ponad 100. Pachniał jak stara książka, a jego twarde, grube okładki były pogniecione i wyblakłe.

Gdy otworzyła pierwszą stronę, widoczny był na niej podpis zrobiony ołówkiem. Był to podpis jej ojca, a pod spodem widniał jedynie dopisek zrobiony piórem wiecznym.
Dopisek z zawartym rokiem 2000, gdy Francis Greene ledwie co zaczynał nastoletnie lata, będąc jeszcze uczniem podstawówki.

Przeglądając kolejne kartki niszczejącego zeszytu natrafiła na przeróżne teksty, od tych zapisanych brzydszym pismem za pomocą ołówka aż po te zapisane dużo ładniejszym i wyraźnym pismem.
Te teksty były napisane później, a część z nich nie tak dawno temu, co było widać po wyraźniejszym kolorze tuszu z długopisu, zamiast pióra wiecznego czy ołówka.

W rogu każdej kartki widniała data od 2000 roku aż do 2033, a każda strona to był inny tekst oraz tytuł. Gdy dziewczynka dotarła do końca zeszytu, zobaczyła, że tylko kilka kartek nie zostało zapisanych.

Jej uwagę przykuła także ostatnia zapisana kartka. Była zapisana, jednak tylko do połowy, tak jakby jej ojciec nigdy nie zdążył dokończyć ostatniego tekstu, który tworzył.

Zamknęła zeszyt, a kilka łez spadło na zniszczoną okładkę. Poszła do swojego pokoju  w którym przy łóżku leżał dziurawy, ubrudzony futerał na gitarę. Usiadła naprzeciwko futerału, który otworzyła, a jej oczom ukazała się gitara, której środek był częściowo zapadnięty do środka.

Wyjęła gitarę z futerału wcześniej kładąc zeszyt obok siebie. Chwyciła gitarę w taki sposób, w jaki zazwyczaj robił to jej ojciec. Kilkakrotnie próbowała zagrać, jednak z powodu uszkodzeń gitara nie mogła dać takich dźwięków, jakie by chciano usłyszeć grając na niej.

Dziewczynka schowała zniszczoną gitarę do futerału, ocierając z twarzy kolejne łzy. Podniosła leżący obok niej zeszyt znów przeglądając teksty zapisanych w nim piosenek, rozmyślając przy tym, szczególnie, gdy natrafiła na niedokończony tekst.

Przypomniała sobie słowa matki, jak ta mówiła córce, że prezent urodzinowy w tym roku Amelia będzie mogła sobie wybrać sama.

I wybrała.

...

Amelia umilkła, gdy skończyła opowieść. Czuła jak jej policzki stają się czerwone i ciepłe od wstydu, jaki czuła.
Za wszelką cenę starała się nie rozpłakać, choć czuła szklistość i wilgoć na oczach, zwłaszcza w ich kącikach.

Była odwrócona plecami do Connora, wstydząc się na niego spojrzeć. Nerwowo poruszała dłońmi ułożonymi obok siebie na kolanach, chcąc opanować nieco szybszy niż zwykle oddech, licząc, że jej policzki nie zmieniły koloru tak, jak się tego obawiała.

Connor nie powiedział nic przez dłuższą chwilę. Podniósł się lekko nadal będąc do pasa okryty kołdrą. Przysunął się w stronę Amelii. Kobieta czując za sobą ruch odwróciła się, ale widząc Connora blisko siebie, znów obróciła się do niego plecami.

Amelia: Proszę, nie patrz na mnie. Nie umiałabym ci spojrzeć w oczy po tym, co wiesz. A to i tak nie wszystko, co mi ciąży na sercu.

Connor ostrożnie chwycił dłonią ramię Amelii, tym niemal zmuszając ją, by się odwróciła w jego stronę. Na chwilę na niego spojrzała, kierując wzrok w dół.

Zauważył jak twarz, a konkretnie kolor jej policzków się zmienił, a oczy stały się bardziej błyszczące. Przysunął się jeszcze nieco bliżej, ostrożnym ruchem kładąc dłoń na policzku kobiety, ocierając opuszkami palców pojedynczą łzę z pod jej oka.

Connor: Kiedyś powiedziałem ci, że nigdy nie mógłbym uwierzyć, że to co mówiła twoja znajoma jest prawdą.

Amelia nie odpowiedziała, nadal nie patrząc na Connora.

Connor: Nadal w to nie wierzę, bo nie ma w co. To, co ty o sobie myślisz, to co mówiły twoja matka i twoja znajoma to nie prawda.

Amelia: Lata zajęło mi zrozumienie, że to nie była moja wina.

Connor: Nie zabiłaś swojego ojca. To był wypadek. To dlatego nie kontrolujesz kiedy, za co i kogo przepraszasz. To, co się stało wywołało u ciebie ten nawyk, prawda? Nie wiesz już czy masz kogoś za co przepraszać, więc-

Amelia: Przepraszam, bo myślę, że muszę... bo wmawiam sobie, że muszę przeprosić, więc to robię... nie zwracam uwagi na to, czy rzeczywiście jest za co.... ale za każdym razem myślę, że rzeczywiście... jestem winną. A - ale... ale wyrzuty sumienia pozostały. B - bo gdyby nie... gdyby nie to, co się stało... gdybym choć w jednym momencie zamilkła to... to by się nie wydarzyło.

Connor: Nie zabiłaś go.

Amelia: Po latach zrozumiałam, że nie. Ale jednak... to, że nie zamilkłam na czas spowodowało wypadek.

Connor: Nie, tego też nie możesz mówić.

Amelia: Więc dlaczego moja własna matka tak mówiła?

Connor: Nie wiem, nie znałem też twojego ojca, ale poznałem ludzi na tyle, by wiedzieć, że twój ojciec nie chciałby byś się o to obwiniała. Myślisz, że chciałby byś się dręczyła od lat? Znasz Matthew. Pomyśl, czy on na waszym miejscu chciałby by Ran obarczała się podobną winą?

Na chwilę nastała cisza. Amelia wzięła głęboki wdech i podniosła głowę, patrząc na Connora.

Amelia: Nie.

Connor: Więc odpuść i daj sobie żyć, Amelia. Już czas. Nie uważasz tak samo?

Amelia otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie tego nie zrobiła.

Connor: Skoro ta historia tak na ciebie wpływa... czemu jednak zgodziłaś się o tym powiedzieć? Mogłaś zdecydować inaczej.

Amelia: Długo dusiłam w sobie to, co naprawdę wydarzyło się przed wypadkiem. A poza tym... chciałam wiedzieć, co powiesz. Wiesz, że mam wyrzuty sumienia, że się obwiniam. Tak jak ty. To jest w nas takie same. Obwiniamy się za coś, na co tak naprawdę dobrze wiemy, że nie mieliśmy wpływu.

Connor: Gdybym był wtedy na posterunku mogłem pojechać z nim... może wtedy bym mu pomógł albo nie dopuścił do tego postrzału.

Amelia: Tak jak ja mogłam zamilknąć na czas. Mojego ojca spotkał wypadek... i Hanka tak samo. Nie jesteśmy winni tego, że nie żyją. Żadne z nas nie jest winne, Connor. Jeśli ja mam odpuścić i żyć dalej, to ty również. Już czas, masz racje. Dla nas obojga.

Tym razem to Connor nie odpowiedział, wbijając wzrok w dół. Amelia przysunęła się bliżej do niego i nim Connor zdążył podnieść głowę, kobieta objęła go ramionami, przytulając go, opierając głowę o jego szyję i ramię.

Connor początkowo nie wiedział jak zareagować, ale po krótkiej chwili on również ją objął, czym odwzajemnił uścisk.

Gdy oboje nadal trwali w swoim uścisku, Connor zdołał aktywować "skórę", która stopniowo zaczęła się pojawiać na jego białej, błyszczącej powłoce wraz z czarnymi, krótkimi włosami na głowie mężczyzny.

Connor: Czemu to zrobiłaś?

Amelia: Bo wiem, że tego potrzebujesz.

Continue Reading

You'll Also Like

6.4K 691 29
𝐊𝐨𝐧𝐢𝐞𝐜 ś𝐰𝐢𝐚𝐭𝐚. 𝐊𝐚ż𝐝𝐲 𝐦𝐚 𝐧𝐚 𝐣𝐞𝐠𝐨 𝐭𝐞𝐦𝐚𝐭 𝐢𝐧𝐧𝐞 𝐳𝐝𝐚𝐧𝐢𝐞. 𝐌𝐨𝐣𝐚 𝐡𝐢𝐬𝐭𝐨𝐫𝐢𝐚 𝐳𝐚𝐜𝐳𝐧𝐢𝐞 𝐬𝐢ę 𝐝𝐳𝐢𝐞ń 𝐩�...
7.7K 943 6
✨️ Czekaliście 2137 lat...
206K 6.4K 32
Wojna została wygrana, a Hermiona Granger powraca do Hogwartu na "Ósmy rok" nauki. Jest zdeterminowana, aby raz na zawsze zmienić swoją łatkę mola ks...
23K 2.4K 56
Marjorie Hart kochała prawdziwie tylko jedną osobę. Joel Miller był jej wszystkim. Sercem, szczęściem, radością, życiem. Jednak wybuch epidemii spr...