Problem z nimfami

Start from the beginning
                                    

Pobliskie krzaki zaszeleściły. Wyłoniło się z nich dziewczę o urodzie cudnej niczym wiosenny poranek w skowronkach otoczony przez białe, słodkie kwiecie. Niziutka, szczuplutka, lecz apetycznie zaokrąglona. Ramiona i łydki były delikatnie przyciemnione niczym posypane cynamonem oraz nakrapiane białymi, nieregularnymi plamkami. Spośród falowanej burzy złotych blond loków wystawały masywne, lecz krótkie różki oraz spiczaste sarnie uszka. Stała boso na żwirowym poboczy w bialutkiej i nieprzyzwoicie krótkiej sukience na ramiączka obszytej figlarną koronką.

- Graziu, oni się nie mogą tak drzeć. Uszka mi pękają, to już któryś raz z rządu. –Poskarżyła się głosem słodkim niczym lilie.

- Wiem, Jolanto. – Przytaknęła Grażyna. Górowała nad drugą nimfą nie tylko ze względu na swoje rogi, była zwyczajnie wyższa o głowę. –Muszę coś z tym zrobić, szczególnie, że to mój rewir.

- I co zamierzasz, Grażynko? Powiesz o wszystkim Bożennie? – Jola w podenerwowaniu zaczęła miąć w palcach rąbek sukienki.

- Bożenna jest zbyt zajęta. Nie będę do niej z takimi głupotami latać jak rozwrzeszczane pacholęta na środku drogi. – Warknęła Grażyna i gniewnie ruszyła asfaltową drogą.

Ambroży nadal stał na drodze i zachłannie łapał powietrze. Bieganie w takich temperaturach zdecydowanie mu nie służy dobrym pomysłem. Czuł teraz jak koszulka klei się do jego wilgotnych pleców. Musiał uspokoić się zanim wróci do domu, w jego oczach wciąż lśniły łzy. Nie wstydził się ich, ale wolał nie drażnić matki, która ostatnimi czasy i tak już chodziła rozdrażniona przez nieudolność własnych dzieci. Ambroży również mógł jej wiele zarzucić, jednak wiedział, że jest na straconej pozycji z samego faktu bycia dzieckiem... Co on teraz matce powie? Przecież ściągnięcie Martynka do domu miało być takim prostym zadaniem. A może nic nie powie... Tak! To było genialne w swojej prostocie! Nie wróci do domu póki starszego brata nie pochwyci i przed majestat matki rodzicielki nie postawi!

Jednak czy to w ogóle możliwe? Maurycy był starszy, silniejszy i po tysiąc kroć bardziej bezczelny oraz beztroski niż mały, drobny, roztropny i wrażliwy Ambroży... ale Ambroży nazywany czterookim, czasami nawet pięcio przez Felicję, najmądrzejszą młodą wiedźmę, jaką znał. Okularników przecież się nie bije, nie? Takie niepisane prawo. Zmotywowany ruszył w pościg tropem Maurycego, ale już po chwili zatrzymał się.

Rogata dziewczyna zmierzała w jego stronę emanując wściekłością. Tupała nienaturalnie głośno, mimo iż nie miała butów. Czy ten brak wzruszenia i trwanie w bezruchu to przejaw nowonabytej odwagi Ambrożego czy tylko brak podstawowego instynktu samozachowawczego? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo nadnaturalnie zgrabna postać już pochylała się nad nim.

- Czego się dzieciątko drogie drzesz w środku lasu? Rodzice cię niczego nie nauczyli? – Zaatakowała wprost przybierając protekcjonalny ton. Straszyć swoją urodą to ona nie mogła. Twarz miała owalną, o regularnych rysach i przyjemnym dla oka wyrazie, a włosy spływały po jednym ramieniu swobodną, długą falą w kolorze przywodzącym na myśl pola pełne złotej pszenicy i glutenu. Tylko te rogi... poroże mocne i lśniące, niczym u jelenia. Na końcach ostre, zupełnie jakby je specjalnie piłowała, gotowe na rozlew krwi niewiniątek niebożątek. I jeszcze dresowa bluza z trzema paskami na ramieniu.

- Proszę pani... ja-a-aa, ja już nie będę... - wyjąkał w końcu z trudem i nieświadomie zaczął się wycofywać.

- Wiem, że nie będziesz. – Prychnęła Grażyna. Przecież widać, że z ciebie jakiś mięczak jest dodała w myślach. – Powiedź mi lepiej, w jakich okolicach pęta się po nocach twój brat ze swoją zgrają.

A Ambroży wyklepał jej wszystko, łącznie z adresem zamieszkania i rodowym nazwiskiem matki. Cieszył się w duszy i uśmiechał coraz szerzej, uradowany faktem, że jego problem zostanie rozwiązany przez kogoś innego. Nimfa po wysłuchaniu wszystkiego wyprostowała się i obróciła na pięcie udając się w przeciwnym kierunku. Polowanie pora zacząć. Chłopiec zapatrzony w oddalającą się postać trwał w bezruchu. Nadnaturalność całej sytuacji z wolna do niego docierała.

Nie jesteśmy wybrańcamiWhere stories live. Discover now