22. Words are worse than works

326 26 0
                                    

"Najbardziej ranią słowa wypowiedzisne z ust najbliższych"

Poniedziałek był z pewnością dniem, którego każdy nienawidził w takim samym, bądź porównywalnym stopniu niezależnie od tego jaką część świata zamieszkiwał. Dzień, który przypominał, że weekend się skończył i trzeba iść do pracy u wszystkich wywoływał niechęć. Gorszy był tylko wtorek, który nie był środą, a co się z tym wiązało nie był środkiem tygodnia i obwieszczał, że największy nawał pracy jeszcze przed nami. Tego dnia jak prawdziwa Polka niechętnie wstałam z łóżka uważając, by przez przypadek nie postawić najpierw lewej nogi na ziemi. Poniedziałek sam w sobie był złym dniem, nie trzeba było prowokować losu, by był jeszcze gorszy.

-Rannym ptaszkiem to ty nie jesteś.- oznajmiłam znad filiżanki świeżo zaparzonej kawy, kiedy zaspany Tande wszedł do kuchni ubrany jedynie w dresowe spodnie.

-U mnie nic się nie zmieniło, wciąż uważam, że wczesne wstawanie spowoduje jedynie, że przez resztę dnia będę niewyspany...- opierając się plecami o kuchenny blat mężczyzna przeczesał palcami włosy, które tak jak zawsze żyły swoim życiem. Jego blond kosmyki sterczały w każdą stronę, powodując na jego głowie artystyczny nieład, który wcale nie ujmował mu na wyglądzie. Wręcz przeciwnie, dodawał mu swoistego uroku.- Słuchasz mnie w ogóle?

-Przepraszam, coś mówiłeś?- byłam tak zajęta lustrowaniem półnagiego chłopaka, że nawet nie zauważyłam, że on wciąż do mnie mówił.

-Tak. Mówiłem, że jeśli chcemy coś jeść, to musimy skoczyć na zakupy.

-Przecież przywiozłeś wczoraj całą torbę jedzenia od rodziców, co ty chcesz jeszcze kupować?- nie miałam zielonego pojęcia, po co Norweg chciał jechać do sklepu, skoro lodówce daleko było od świecenia pustkami.

-Jaką całą torbę jedzenia? Przywiozłem jedynie połowę lasagne dla ciebie i ciasto, które wepchnęła mi mama, kiedy wychodziłem. Zaglądałaś od wczorajszego poranka do lodówki?

W odpowiedzi wstałam i podchodząc do urządzenia, które było ode mnie wyższe zaledwie o kilka centymetrów pociągnęłam za jego rączkę, tym samym je otwierając. Patrząc na każdą półkę po kolei coraz bardziej zgadzałam się z Tande, że przydałyby nam się małe zakupy. Zastanawiałam się jakim cudem w ogóle tego nie zauważyłam. Fakt, przez ostatnie kilka dni miałam beznadziejny humor, ale żeby być aż tak oderwanym od rzeczywistości?

-Pójdę po kartkę i zrobimy listę.

***

Byłam zmęczona, przez dobre cztery godziny chodziłam z mężczyzną po sklepach jednej z największych norweskich galerii. Początkowo mieliśmy jechać tylko do supermarketu, ale Tandemu jak zwykle musiało się coś przypomnieć. Stwierdził, że przydałyby mu się nowe spodnie i jakaś ładniejsza koszula, a skoro jestem kobietą - cóż za spostrzegawczość Panie Tande - która w dodatku gust ma nie najgorszy, to pomogę mu coś wybrać. Wstąpiliśmy także do sklepu po nowy szlafrok, bo jego został podobno zawłaszczony przeze mnie i biedny nie ma w czym chodzić. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, przez wiele dni chodziłam głównie po mieszkaniu, a taka wyprawa była dla mnie sporym wysiłkiem, o ile też nie wyzwaniem.

-Cholera, zapomnieliśmy kupić sałaty.- oznajmił mężczyzna machając mi przed oczami białą pogiętą kartką, na której widniało moje pismo.- Musimy się wrócić.

-A mówiłam ci, żebyś sprawdził, czy wszystko mamy.- zdenerwowana wyrwałam mężczyźnie kartkę, jeszcze raz sprawdzając listę zakupów próbując sobie przypomnieć, czy aby na pewno nie zapakowaliśmy tej nieszczęsnej sałaty. Niestety nie kojarzyłam sobie, by coś takiego miało miejsce.- Jak chcesz, to sam się po to wracaj, ja nie mam już siły.

FallenWhere stories live. Discover now