Prolog

123 8 4
                                    

Jest ciemno, ale staram się nie zwracać na to uwagi, uparcie mrużąc oczy, by cokolwiek dostrzec. Wprawdzie już tutaj kiedyś byłam i z zamkniętymi oczami doszłabym do swojego celu, jednak było to tak dawno, że boję się, iż pomylę drogę. Dlatego też wolę widzieć, gdzie podążam.

Deszcz, który spada z gęstych chmur, utrudnia mi widok. Co chwila klnę pod nosem, kiedy moje stopy ślizgają się na mokrych liściach, a ja z trudem utrzymuję równowagę. Torba, którą mam przełożoną przez ramię, boleśnie uderza mnie o biodro. Raz mocno, innym razem słabo – wcale nie zdziwię się, jak będę miała siniaki.

Kaptur już dawno pod wpływem biegu zleciał mi z głowy. Nie mam zamiaru go zakładać z powrotem, gdyż to nie ma sensu, ponieważ sytuacja powtórzyłaby się. Włosy mam tak mokre, że na pewno mogę wyciskać z nich wodę. Drżącą dłonią zgarniam z twarzy przylepione do czoła oraz policzków brązowe kosmyki włosów. Czuję, że mój ciepły pot miesza się z zimnymi, dużymi kroplami deszczu.

Jest mi bardzo zimno. Momentami mam wrażenie, że nogi nie wytrzymają ciężaru mojego ciała i polecę jak długa w błoto. Dłonie mam suche i spękane. Rany pieką i zapewne niektóre krwawią, jednak staram się nie zwracać na to uwagi. Mam ważniejszą rzecz do spełnienia, niż użalanie się nad sobą. Już dawno zaczęłam szczękać zębami. Żeby nie słyszeć tego dźwięku, zagryzam szczękę.

W pewnym momencie stopą zahaczam o wystający korzeń drzewa i staje się to, czego chciałam uniknąć. Ląduję na ziemi. Przy okazji boleśnie uderzam kolanem o jakiś korzeń. Wykrzywiam usta w grymasie. Od razu wydaję z siebie odgłos syknięcia, ponieważ czuję, jak centralnie na dolnej wardze, po środku, tworzy się szparka. W ustach czuję nielubiany metaliczny posmak. Warga mi pękła.

Pięścią uderzam w kałużę, która znajduje się nieopodal mnie. Zamykam oczy, kiedy brudna woda opryskuje moją twarz. Biorę głęboki wdech, by wyładować złość. Mam ochotę wyżyć się na czymś, choć doskonale wiem, że to nie czas i miejsce na takie coś.

Wstaję na równe nogi i zaczynam biec. Przez wciąż bolące kolano poruszam się wolniej. Krzywię się na twarzy, ale nie mam zamiaru zatrzymać się choćby na chwilę. Straciłam już za dużo czasu, a nie mam, jak go nadrobić, mimo że bardzo chcę. Muszę jak najszybciej zrobić to, co mam w planach, inaczej umrę. Robię to wszystko po to, by przeżyć.

Zatrzymuję się dopiero po przebyciu kolejnych trzystu metrów. Jestem już tak zmęczona, że mam ochotę położyć się i już nie wstawać, póki nie zregeneruję sił. Mogę to zrobić nawet w tym momencie, ale jestem zbyt zmarznięta. Na dworze nie ma nawet dziesięciu stopni, a ja mam na sobie tylko getry i przewiewną bluzkę z kapturem, wykonaną z cienkiego materiału – w sam raz na dość ciepłe dni. Nie chcę zamarznąć. Nie tutaj!

Powoli i ostrożnie ściągam torbę. Nie czuję palców, dlatego na początku nie jestem pewna, czy trzymam ją w dłoniach, jednak gdy do moich uszu nie dochodzi żaden dźwięk zderzenia czegoś ciężkiego z ziemią, czuję się spokojna.

Gołymi rękoma wykopuję blisko drzewa dziurę. W tym momencie po raz pierwszy cieszę się, że pada deszcz. Dzięki temu ziemia nie jest twarda, co znacznie ułatwia mi robotę – nie miałam czasu zabrać łopaty, czy czegoś w tym stylu. Uśmiecham się lekko. Gdy dół jest wystarczająco głęboki, zaprzestaję roboty. Szybko otrzepuję dłonie z błota, po czym otwieram torbę i wyciągam z niej niewielkich rozmiarów hermetycznie zamkniętą skrzynkę, wodoszczelną, odporną na... wszystko. Ostrożnie wkładam ją do wykopanego dołu, po czym z trudem przełykam ślinę i zrzucam na nią glebę. Zwilżonymi oczami spoglądam, jak chowa się pod ziemią. Wraz z tym wszystkim czuję, że odbieram jakąś cząstkę siebie. Niekoniecznie dużą, ale coś tracę.

W głębi serca mam nadzieję, że ona to znajdzie. Wiem, że będzie w tym miejscu. Innego wyjścia nie ma, ale jakiś cichy głos podpowiada mi, że to się nie stanie. Staram się go zignorować, powtarzając w myślach, że to jakieś brednie.

Zaginiona przeszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz