Władczyni wolności

Zacznij od początku
                                    

Tym razem dziewczynka nie odważyła się jej przedrzeźnić.

***

— Dobrze — powiedziała spokojnie Em, odkładając rannego Tomka na trawę na skraju dżungli. — Jesteśmy już wszyscy, a przynajmniej wszyscy z tych, których udało nam się znaleźć. — Zasmuciła się na wspomnienie o zaginionej Misi.

Większość dzieci — wszystkich było ich w sumie jedenaście — bawiła się, zupełnie nie zwracając na Em uwagi. Piętnastolatka zacisnęła zęby. Nienawidziła być ignorowana. Przez gwar przebijał się piskliwy głosik Landryny, która półsłówkami starała się przekonać do siebie dzieci. Em przestała mówić na kilka długich minut. Zrobiła to wyłącznie po to, żeby jej krzyk rozniósł się jeszcze donośniej:

— CISZA!

Wszystkie dzieci zatrzymały się jak zamrożone podczas gry w "Baba Jaga patrzy".

Em milczała przez chwilę, by podjąć:

— Musimy ustalić hierarchię — orzekła spokojnie, patrząc po każdej twarzy z osobna. — Będę przywódczynią. — Podniosły się okrzyki sprzeciwu Landryny i jej zwolenników. — Jestem najstarsza. Teraz poświęćcie mi pięć minut i posłuchajcie. Kiedyś czytałam taką książkę, "Władcę much". Tam grupa chłopców znalazła się w sytuacji takiej, jak nasza. Jednak dwóch biło się między sobą o przywództwo, co doprowadziło do zniszczenia się nawzajem ich grup. — Brzydziła się tak prostym językiem, jednak pomyślała, że mówi do dzieci, a równie dobrze mogłaby pomyśleć, że mówi do prostych ludzi. A do prostych ludzi trzeba mówić prostym językiem. — A ja nie zamierzam pozwalać na bunt. Musimy zachować rozsądek. Myślenie jest męczące, więc zostawcie to mnie. Kto was wszystkich odnalazł? — zapytała retorycznie. Podniósł się cichy pomruk "ty". — Kto opatrzył Tomka?

— Ty! — rozbrzmiało głośniej. Em rozkoszowała się byciem w centrum uwagi. Uwielbiała to.

Landryna coraz bardziej gotowała się ze złości; mało nie rzuciła się na Em z paznokciami, by wydrapać jej oczy.

— Kto może nas ocalić?

— Em!

— Tak więc słuchajcie się mnie, a wszyscy wrócimy do domów cali i zdrowi. Jeśli komuś nie odpowiada moje przywództwo, niech podniesie rękę. Możecie odejść i żyć na własny rachunek. Kto zostanie na tę noc i zacznie się później buntować, zostanie ukarany. Walczymy z naturą, nie możemy pozwolić sobie na walkę między sobą. Zrozumieliście? — Poprawiła okulary na nosie.

— A czemu ty masz przewodzić? — oburzyła się blada Landryna. — Czemu nie ja?!

— Bo to ja jestem najstarsza i ja nas wszystkich zebrałam. Tobie — wskazała ją palcem, a w tonie Em słychać było groźbę — "nie chciało się" upilnować Misi, więc teraz jej z nami nie ma. Jak sobie wyobrażasz bycie odpowiedzialną za dziesiątkę ludzi?

— A po co mam być odpowiedzialna? Oni sami nie mogą? — W mroku zmierzchu źrenice Landryny miały prawo się rozszerzyć, ale w tym momencie niemal nie dało się dostrzec tęczówek.

Em mimo całej tej kłótni dostrzegła w niej swoją szansę. Jeśli teraz Landryna odejdzie, a rano znajdą ją martwą, to będzie jasny sygnał: zostań z Em i bądź posłuszny albo zgiń.

— W tej grupie ja jestem wodzem — odparła zimno Em. — Zaburzasz spokój. Odejdź i stwórz własną. Czy jest ktoś — podniosła głos, by każdy ją usłyszał — kto chce wyruszyć z Landryną? Nie czeka was za to żadna kara! Jeśli zechcecie wrócić, przyjmiemy was, jeśli będziecie lojalni, czyli nie będziecie się sprzeciwiać.

Władczyni wolnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz