Władczyni wolności

Start from the beginning
                                    

— Przecież nie mamy sznurków — powiedziała cicho. — Jak w szkole miałam zajęcia z takim miłym panem od surfi... surwi... surniwalu. — Poddała się, wiedząc, że nie wymówi tej nazwy poprawnie.

— Rozumiem, o co ci chodzi. — Em machnęła ręką, uśmiechając się przyjaźnie. — Mów dalej.

— Ten miły pan miał z nami zajęcia, jak żyć w lesie. — Zaczęła bawić się palcami, nie patrząc na Em. — I jak budowaliśmy szałasy to zawsze wiązaliśmy je sznurkiem, żeby nie spadły nam na głowy...

— No cóż, będziemy musieli sobie poradzić bez sznurków. Damy radę, głowa do góry!

Paweł zmełł przekleństwo. Dzieci były zapatrzone w Em jak kot w szynkę. Musiał działać już teraz.

— Ty myślisz, że najemy się tymi jagódkami, które nam wskazałaś? — odezwał się odważnie. — Po dwóch dniach nie znajdziesz już nic na tych swoich krzaczkach!

— Ale czemu ty jesteś taki niemiły? — zasmuciła się Wiola. Miała ciemne, krótkie włosy i brązowe oczy. Mogła mieć może z siedem lat. Na tyle mało, żeby nie rozumieć, czym grozi wtrącanie się w dyskusje "dorosłych" i na tyle dużo, żeby mieć odwagę wyrazić swoje zdanie.

— Zamknij się — warknął. Dziewczynka aż się cofnęła i przewróciła. — Potrzebujemy mięsa. Ty je upolujesz? Z tym swoim sadłem? — Parsknął.

— To było niefajne! — poparł Wiolę Tomek. — Em nas chroni. Jeśli będziemy potrzebować, mięso też zdobędzie!

Już wstawiali się za nią. Em wiedziała, że zwyciężyła. Musi jedynie dokręcić śrubę i zmiażdżyć Pawła.

— Burzysz porządek — powiedziała spokojnie Em mrużąc oczy, spoglądające surowo zza okularów. — Musisz odejść.

Nikt nie poparł Pawła, choć mówił z sensem. Em w jeden dzień opanowała serca dzieciaków i zaczęła nimi niepodzielnie władać. Podniosły się krzyki.

— Odejdź! Odejdź! Odejdź!

— Masz ostatnią szansę, Paweł. Jeśli nie odejdziesz, będę musiała cię zmusić.

— I wtedy co, skończę jak Landryna? Martwy na plaży? To ty musisz odejść! Rządzisz tymi dzieciakami jak pionkami!

— Jeśli bym tego nie zrobiła — zbliżyła się do niego niebezpiecznie, a głos zniżyła do szeptu — to nikt by na tej wyspie nie przeżył. Ktoś musi nimi pokierować.

— Ty nimi nie kierujesz, ty jesteś po prostu dy-... — Nim zdołał dokończyć, Em zatkała mu usta dłonią.

Próbując się uwolnić, zacząć się szarpać. Otoczył szyję Em ramieniem i zaczął ją dusić. Em uznała, że w tej sytuacji musi się przemęczyć, a jest szansa, że pozbędzie się zawadzającej jednostki.

Poleciał jeden kamień. Odbił się od łydki Pawła, ale utorował drogę następnym. Em zasłoniła głowę ręką, żeby przeżyć grad pocisków i zaczerpnęła powietrza, korzystając z rozkojarzenia Pawła. Jeden z kamieni uderzył Pawła w głowę tak mocno, że chłopak aż się za nią złapał, nie mogąc powstrzymać krzyku.

— Zostaw Em! — krzyknęło któreś z dzieci. — Ona jest dobra!

Kamienie leciały wciąż, nawet gdy Em była już wolna i bezpieczna. Zemsta dzieci jednak bywa okrutniejsza niż zemsta dorosłych. Dzieci nie myślą o konsekwencjach, nie myślą, co może się stać, gdy rzucają czymś w bezbronną ofiarę.

Morze zabrało ciało Pawła jeszcze przed południem.

***

Em westchnęła ciężko. Może i była tyranką, ale robiła to, by przeżyli. Nie chciała podzielić losu Ralfa czy Prosiaczka. Zaśmiała się cicho. W sumie niewiele ją od Prosiaczka różniło — chyba tylko brak astmy i płeć. W porywach jeszcze stanowczość.

Władczyni wolnościWhere stories live. Discover now