Władczyni wolności

Start from the beginning
                                    

Dzieci spuściły głowy. Nikt nie chciał opowiedzieć się po stronie Landryny. Nie teraz, gdy byli pod czujnym spojrzeniem Em. Nie, kiedy postawiono ich przed wyborem: ostracyzm, albo podporządkowanie. Choć byli jeszcze dziećmi, doskonale wiedzieli, że nawet po powrocie nie byliby traktowani tak samo. Podświadomie sami czuliby się gorsi.

— Doskonale. Landryna. Wiesz, co musisz zrobić.

— A jak nie odejdę, to co?

— To cię do tego zmuszę. Tutaj nie ma dorosłego, który by mnie powstrzymał przed zrobieniem ci kuku. Możesz mi uwierzyć na słowo, że nie jesteś w stanie ze mną konkurować. — Schyliła się, by ich twarze były na tej samej wysokości. — Odejdź — syknęła z naciskiem. — Jeśli chcesz być wodzem, to na własnych zasadach.

— Jeszcze wam pokażę! — syknęła Landryna, unosząc głowę wysoko i odchodząc z dumą wypisaną na twarzy. Em westchnęła w duchu.

Jeden problem mniej.

***

W ciągu nocy Landryna gasła w oczach. Była pewna, że gdyby podkuliła ogon i poszła po pomoc do obozu Em, otrzymałaby ją. Jednocześnie jednak musiałaby porzucić dumę, a na to — nawet w obliczu śmierci — nie mogła sobie pozwolić. Nie wierzyła, że Em nie robi tego wszystkiego dla władzy, lecz nie potrafiła znaleźć sensownych argumentów.

Uświadomiła sobie, że od samego początku była na przegranej pozycji. Kobiece pazury w starciu z umiejętną — jak jej się wydawało — manipulacją nie miały szans.

Z tą, jakże gorzką, myślą upadła twarzą w piasek, a konwulsje wstrząsające jej ciałem nareszcie się skończyły.

***

Rankiem znaleźli Landrynę leżącą na plaży. Maluchy schowały się za Em, jakby bojąc, że przez zbliżenie do Landryny przejmą jej zachowanie. Przywódczyni klęknęła przy śpiącej — wydawałoby się — dziewczynie. Em pochyliła się nad nią nie bez obrzydzenia. Landryna nie oddychała.

— Nie żyje — powiedziała głucho. W duszy się z tego cieszyła, ale musiała dobrze odegrać rolę zatroskanej, dobrej duszy tej wyspy, która dla wszystkich chce najlepiej.

Co młodsze dzieci złapały przekaz: Landryna kwestionowała przywództwo Em, więc zginęła. Najstarszy, bo trzynastoletni chłopiec jednak dostrzegał, co władczyni chciała zrobić i marszczył brwi za każdym razem. Musi coś zrobić, nim będzie za późno.

Em doskonale zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie tkwiło w Pawle — był na tyle rozumny, że mógł przejrzeć jej plan i zniszczyć tę szklaną kulkę władzy, którą sobie stworzyła. Ona także musiała coś zrobić, nim będzie za późno.

***

— Najważniejszą rzeczą jest ognisko — powiedziała Em tego samego dnia po skromnym śniadaniu z owoców, obmytych w rzece. Tym razem nie pozwoliła nikomu zjeść owoców wilczej jagody. Na całe szczęście znalazło się sporo kwaskowatych, czerwonych borówek i jagód. — Możecie tego nie zauważać, ale zbliża się jesień, a noce są coraz zimniejsze. Dodatkowo wiele roślin przestaje być trujących dopiero po ugotowaniu. — Nie wiedziała jeszcze co prawda, w czym mogłaby to zrobić, ale potrzebowała jak największej liczby argumentów. — Ogień równa się dym. A dym równa się zauważenie nas. A zauważenie nas równa się ratunek. Nadążacie?

Po dzieciach rozszedł się pomruk potwierdzenia. Jedynie Paweł założył ręce na piersi.

— Drugą sprawą — ciągnęła — jest zbudowanie szałasów.

Szczupła rączka uniosła się niepewnie do góry.

— Tak, Julka? — zapytała miękko Em. Starała się stworzyć atmosferę przyjazną dzieciom, jeśli w ogóle można mówić o takiej w obliczu śmierci. Uważała, że najgorszą sytuacją dla dyktatora jest to, że ktoś zorientuje się, że dyktator to nie milusi przyjaciel, który nas chroni, a tyran.

Władczyni wolnościWhere stories live. Discover now