Władczyni wolności

Start from the beginning
                                    

Tomek na ich widok uśmiechnął się przez płacz, więc jego twarz wyglądała przerażająco. Usta drżały w szerokim, ukazującym zęby uśmiechu.

— Tomek, to są Jagoda i Marcysia. Wyciągną cię. Dziewczyny — zwróciła się do nich, odwracając na chwilę głowę. — Kiedy podniosę ten kawałek metalu tak, że nie będzie go w skórze Tomka, pociągniecie go za obie ręce tak, żeby stąd odsunąć. Dobrze?

Obie skinęły głowami, łapiąc chłopaka za przeguby. Koszulka spoczęła na brzuchu malca, wciąż zalanego łzami. Em powoli klęknęła pod którymś z elementów konstrukcji, za który mogła złapać. Oparła metal na barkach i powoli wstała. Później, by upłynnić wszystko, pomogła sobie dłońmi. Usłyszała stęknięcia Jagody i Marcysi, siłujących się z ciałem Tomka. Ramiona nieprzyzwyczajonej do wysiłku Em zaczęły drżeć, ale właśnie dlatego polegała na barkach — żeby w razie czego nie zaszkodzić Tomkowi bardziej.

Gdy było po wszystkim, z głębokim jęknięciem opadła na kolana, a blacha, która zraniła chłopca wbiła się w ziemię. Em pozwoliła sobie tylko na dwa głębokie wdechy, nim wygramoliła się spod wraku i dotarła do Tomka. Krwi było dużo, ale niczego innego Em się nie spodziewała. Teraz musiała jak najszybciej to odkazić i zatamować krwotok. Dzięki tej pomocy mogła zbudować sobie przyszłą reputację tej, która zawsze pomaga i dla wszystkich chce dobrze. Tej, która się zna. Tej odpowiedzialnej i odpowiedniej. Wyjęła zmaltretowaną plastikową butelkę (nienawidziła podróżować bez wody) i przemyła szybko ranę z największych zanieczyszczeń. Ekspresowo roztarła w dłoniach liście krwawnika i ostrożnie ułożyła je na ranie. Wieczorem albo rano będzie musiała je wyjąć i zmienić opatrunek, ale na razie się tym nie przejmowała. Wzięła szarą koszulkę z rąk Tomka i obwiązała nią udo chłopca, wiążąc mocno rękawy. Nie miała teraz czasu rozcinać materiału.

Kolejny raz cieszyła się z własnej przezorności. Kto normalny w końcu zawsze nosiłby przy sobie zapasowe ubrania?

***

— Gdzie jest Misia?! — wrzasnęła Em na Landrynę. Powiedzieć, że była zdenerwowana, to nic nie powiedzieć. — Miałaś jej pilnować!

— Nie chciało mi sie — specjalnie zaakcentowała "e" zamiast "ę" na końcu. A to... Och, nic tak bardzo nie irytowało Em jak celowe niewyraźne mówienie, ale tym razem puściła to mimo uszu.

— Przez twoje "nie chce mi się" Misia może nie żyć!

— No i co z tego? I tak nic by nie zrobiła, a tylko zawadzała.

W Em się zagotowało, ale jeszcze nie miała dość silnej pozycji, by pozbyć się nawet tak irytującej i pozbawionej empatii osoby. Odetchnęła dwa razy, usiłując powściągnąć emocje.

W rzeczywistości Landryna nie była pozbawiona empatii. Chciała, by przeżyli, ale przede wszystkim zależało jej na własnym życiu. Jej metody również były mniej wyrafinowane — postępowała tak, jak postępowała jej matka i kobiety, które znała: nie mogąc poszczycić się zbyt dużą inteligencją wykorzystywały pazury i brnęły do celu, póki przeciwnik się nie poddał. Landryna — niestety — popełniła ten błąd, że marnowała siły i zagrywki na przekomarzanki teraz, zamiast wykorzystać swą siłę później, gdy sytuacja będzie mniej napięta. Była jednak młodsza i nie czytała tak namiętnie, jak Em, więc jej postrzeganie władzy i sposobów dążenia do niej było bardzo ograniczone.

— Jeszcze raz się tak zachowasz i będziesz żyć na własną rękę — zagroziła starsza, co wyglądało jednak komicznie ze względu na to, że trzymała w ramionach rannego Tomka. Pocieszała ją jedynie świadomość, że po tej ilości wilczych jagód, jakie zjadła, Landryna nie przeżyje nocy.

Władczyni wolnościWhere stories live. Discover now