Rozdział dziewiąty

Mulai dari awal
                                    

Nadciągały kłopoty. 

*

Gorące promienie słońca muskały jego rozgrzaną skórę. Justin spojrzał w górę przysłaniając dłonią oczy. Na czystym, błękitnym niebie nie było nawet chmurki. Żar lał się z nieba uświadamiając mu, że zaczęło się prawdziwe, ciepłe lato. I wszystko byłoby idealne, gdyby nie te okropne wyrzuty sumienia. Szedł środkiem drogi, maszerując równym tempem. Czuł jak kropelki potu spływają po jego ciele i wnikają w materiał przepoconej koszulki. Nie był pewien ile czasu minęło odkąd odeszła Arleen, ale czuł się tak, jakby minęło już kilka lat. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo brakowało mu jej towarzystwa, czy dlatego, że była tak cholernie naiwna i uparta? A może dlatego, że wcale się go nie bała i była zupełnie bezpośrednia? Większość ludzi zawsze grzecznie potakiwała w jego towarzystwie, gdy coś mówił, a Pieguska wywracała oczami i uśmiechała się w ten denerwujący i dziwny sposób.

Nie był pewien dokąd zmierza, nie pamiętał nawet kiedy wyszedł z domu. Po prostu chodził bez celu, błąkał się po znajomej okolicy rozmyślając o wszystkim co go trapiło. Jak dziecko liczył, że ciężar z jego barków spadnie, a on szybko poczuje ulgę. Próbował też przekonać samego siebie, że jego znajomi ma rację, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewien swego. Popełnił błąd. Podjął głupią, zupełnie nieprzemyślaną decyzję. I nie wiedział już czy bardziej przerażała go myśl o tym, że pozwolił, by dziewczyna znowu była zdana na własną rękę czy to, że zabrała ze sobą odpowiedzi na jego pytania.

Był już dwa, może nawet trzy kilometry od domu, gdy poczuł, że zaczynają go boleć nogi. Przeszło mu nawet przez myśl, że pora wracać, ale wtedy, gdy zatrzymał się dosłownie na chwilę, by odetchnąć jego szczęka niemal uderzyła o rozgrzany asfalt. Nie rozumiał jeszcze o co chodzi, nie wiedział co dokładnie się stało, ale już wiedział, że to coś niedobrego. Widział ich wszędzie. Policjantów, ich samochody i dwójkę mężczyzn w czarnych garniturach. Jeden opierał się o samochód notując coś w swoim malutkim zeszyciku, podczas, gdy ten drugi żuł gumę i ze znudzoną miną poprawiał okulary zsuwające się z nosa. Zablokowali nawet drogę, by nikt im nie przeszkadzał w pracy. Byli na niej tak skupieni, że w ogóle nie zauważyli Justina, którego coś zaczęło pchać w ich stronę. Czuł, że musi podejść, ale nie wiedział jeszcze dlaczego. Krew w jego żyłach zaczęła wrzeć, a serce kołatało niespokojnie w jego piersi. Zupełnie zaschło mu w gardle, gdy niepewnym już krokiem zbliżał się do oznakowanego miejsca. Zaczął oddychać przez usta, nerwowo drapiąc się po karku. Domyślał się co to wszystko oznacza, ale bardzo chciał odrzucić od siebie tą ponurą myśl. Bo przecież wcale nie musiało chodzić o nią, prawda? To mogło być cokolwiek.

Nagle z prawej strony wyminęła go kobieta, stukot jej obcasów rozniósł się po całej okolicy, gdy truchtem przebiegła tuż obok. W dłoni trzymała mikrofon i poganiała mężczyznę z kamerą na ramieniu. Na pewno byli z telewizji, ale po co tu przyjechali? Nie myśląc o tym dłużej szatyn przyśpieszył próbując ich dogonić. Był zbyt ciekawski, by odwrócić się na pięcie i odejść. Wszyscy zatrzymali się obok drzewa, który rzucał małą plamę cienia na drogę. Justin trzymał się trochę bardziej z tyłu, ale wciąż mógł usłyszeć każde słowo wypowiedziane przez kobietę i obserwować jej zachowanie. Widział jak poprawia materiał eleganckiej bluzki, włosy. Zapytała też kamerzysty czy dobrze wygląda i dopiero po odliczeniu od trzech do zera zaczęła mówić.

- Jesteśmy w Stratford, gdzie dzisiaj nad ranem znaleziono ciało nastolatki - powiedziała znudzonym, suchym tonem, jakby podawanie takich informacji nie robiło na niej żadnego wrażenia. Justin poczuł, że uginają się pod nim kolana. Gwałtownie pokręcił głową, chcąc wyrzucić z myśli jej słowa. Nie mógł więcej słuchać jej paplaniny, nie chciał, by namieszała mu jeszcze bardziej w głowie.

DIABELSKA DUSZATempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang