Ucieczka przed śmiercią

62 6 0
                                    

Trawa, podmuch wiatru, nieodparte uczucie wolności. Te cechy świata bierzemy sobie czasem za podstawowe, niezmienne. Czasami jednak mogą nam zostać odebrane, jak wszystko w tym świecie. Teraz mogłem cieszyć się nimi do woli. Trawa lekko kłuła moje stopy. Był to jednak przyjemny ból, taki ból, jakiego chce się doświadczać. Trzymałem ją za rękę. Moją piękną żonę. I choć nie patrzyła się na mnie, ja mogłem poczuć, że mnie kocha już z odległości paru metrów. Czułem to w jej zapachu, dotyku, nic więcej nie potrzebowałem.

Przewróciłem się na bok i zapytałem:

- Kochanie, czy jak to wszystko się skończy, wyjedziemy stąd i już nie wrócimy? - Spojrzałem na jej blond włosy rozlane po zielonej trawie.

- Czemu chcesz wyjechać? - Jej niebieskie oczy skierowały się w moją stronę. Nawet z nich mogłem wyczytać jej miłość. - Źle ci tutaj?

- Nie to, że mi źle, tylko... - przerwałem. Głos ugrzązł mi gardle, zarzucił kotwicę i nie chciał wyjść.

- Tylko...?

- Wszędzie ich tu widzę, ich twarze, ich strach, ich śmierć...

- Och kochanie, przecie...

Oboje wyczuliśmy zmiany, choć powolne, to nieubłagane. Czerwone światło zaczęło się wyłaniać zza wzgórza. Strach wypełnił nasze ciała i serca.

- UCIEKAJ! - jedyne co zdążyłem krzyknąć. Zerwałem swoje ociężałe ciało z ziemi i zacząłem biec.

Tylko tyle mogliśmy zrobić przed takim zagrożeniem. Musieliśmy wykrzesać wszystkie siły jakie nam zostały i uciekać. Chwyciłem jej rękę i pomogłem wstać. Zaczęliśmy biec przed siebie. Tak naprawdę nie mieliśmy gdzie, ale nie chcieliśmy się poddać. Dopiero w obliczu śmierci ludzie uświadamiają sobie jak wiele mają do stracenia i jak bardzo nie chcą odpuścić. My tak samo nie chcieliśmy. Całą siłę, jaka nam pozostała, przekierowaliśmy do nóg. Biegliśmy, walczyliśmy o życie. Choć walka była w tym momencie bezcelowa, to ciało i tak chciało walczyć. Światło zaczęło padać na ziemię za nami. Było niczym zabójca goniący swoje ofiary, który nie zamierzał odpuścić. Usłyszałem jak się potyka, jak upada, jak krzyczy. Było już jednak za późno. Nie mogłem się nawet obrócić by na nią spojrzeć.

Tak bardzo ją kochałem, a nie mogłem spojrzeć na jej twarz, kiedy umierała. Bałem się tego, co tam zobaczę. Udawałem, że nie słyszę jej krzyków, prośby o pomoc. Po prostu biegłem, jakby to miało ją uratować. Biegłem tak, jakby miało mnie to uratować. Lecz wiedziałem, że nikomu tym bezcelowym wysiłkiem nie pomogę, nawet sobie. Jej agonia ucichła w moich uszach. Już niczego nie słyszałem. Teraz i ja się potknąłem. Leciałem przed siebie przez chwilę, po czym całym ciałem uderzyłem o ziemię. Poczułem ból, ale strach był silniejszy. Odwróciłem się za siebie. Nie widziałem jej, nie widziałem mojej ukochanej. Widziałem wyłącznie czerwone światło, które zaczynało dochodzić do mnie i oplatać mnie swoimi promieniami. Wiedziałem, że umrę, ale nie chciałem umierać sam. Jednak taką cenę płacą ci, którzy uciekają przed śmiercią swoich ukochanych. Odchodzą samotni, bez żywej duszy przy nich, mogącej potrzymać ich za rękę. Nie umiałem się pogodzić ze swoim losem, przerażał mnie. Rękami odpychałem się jeszcze do tyłu, by jak najdłużej przytrzymać się swojego życia. Na próżno. Promienie światła doganiały mnie coraz szybciej. Choć mój umysł się poddał, to ciało nie potrafiło. Kontynuowało bezsensowną walkę o to, co już dawno zostało sprzedane śmierci.

Ręka wykręciła się, upadłem na ziemię i tym razem również ciało odpuściło. Usłyszałem głośny alarm. Pomyślałem sobie - dziwny dźwięk dla śmierci - i choć nadal się bałem, powoli odpuszczałem. Powoli oddawałem się w ramiona pana życia. Myślałem o niej. O tym, jak nie byłem w stanie jej pomóc. Ciekawe gdzie jest teraz? Na pewno w lepszym miejscu. Dźwięk alarmu stawał się coraz głośniejszy. Teraz to już nie miało znaczenia. Zamknąłem oczy, przejechałem ręką po trawie i wziąłem głęboki oddech. Promienie światła zaczęły dosięgać mojego ciała.

Czerwone ZaćmienieWhere stories live. Discover now