DRACO
Patrzę z drwiną na roślinkę przy łóżku Pottera; przypuszczam, że ten kwiat zaraz uschnie. Bliznowaty zapomniał go podlać i zszedł na dół. Ja palcem nie kiwnę — niech on dba o cholerstwo, na które namówił panią Cole. Wiedziałem, że to będzie zły pomysł, ale Złotemu Chłopcu się przecież nie odmawia.
Prycham, gdy przez mocniejszy powiew wiatru z roślinki Pottera opada suchy liść. Chyba jednak nie podlewał jej kilka dni.
Przenoszę wzrok za zegar — jedenasta rano. Potter chwilę temu wstał i zdecydował łaskawie zjeść śniadanie. Jak można tak późno wstawać...
Spokój. Pójdę do biblioteki, której Potter po tygodniu w sierocińcu wciąż nie odkrył, zrelaksuję się i odetchnę. To jest dobry pomysł. Pomyślę o gnoju, który nabawił mnie sieroctwa i tasiemca zżerającego duszę, sny oraz marzenia. To mi poprawi humor — świadomość, że to koniec.
Wzdycham przeciągle, z rezygnacją. Jak wygląda kara po śmierci za czyny nikczemne?
Wychodzę z sypialni, mijam setki bzdurnych obrazów. Wkurzają mnie. Przepraszam, ale czy do szczęścia potrzebna mi morda Twardowskiego na ścianie? Nie dość, że pryszczata, to źle wykonana. Gdybym ja malował te obrazy, zadbałbym o elegancję. Nie dopuściłbym się...
— Tego. — Zataczam dłonią koło wokół jednego z brzydszych obrazów.
Wchodzę po schodach, w skutku nudy (prędzej zdołowania) liczę przebyte stopnie.
Cztery, pięć — biorę wdech — siedem...
— Kurwa — warczę.
— Znów gada pan do siebie, panie Malfoy? — pyta Cole. Głupia dziwka.
Wykrzywiam usta w przyjaznym uśmiechu i podnoszę głowę. S z ó s t y stopień, Draco.
— Przesłyszała się pani. Może schizofrenia? — rzucam luźno, zmartwionym tonem.
— Bezczelny gnojek — fuka, mija mnie na schodach. Pewnie idzie do Pottera — swojego oczka w głowie.
Wywracam oczyma.
Siedem, osiem i... dziewięć. Ha, jednak umiem liczyć.
Wbijam wzrok w podłogę, skręcam w prawo, już tylko kilka kroków, wyciągam dłoń i... potykam się o próg. Ledwo udaje mi się uniknąć upadku i zawału serca. Prostuję plecy, staję naprzeciw drzwi do biblioteki. Szybko je otwieram i wchodzę do środka. Witajcie zgrzybiałe książki oraz karaluchy pomiędzy belkami! Szczerze za wami tęskniłem! Przynajmniej nie marnujecie tyle powietrza, co Potter i Cole. Ogromny plus.
— No dobra, od czego tu zacząć — mówię, skanując wzrokiem ogromne regały z książkami.
Nie gadam do siebie, jasne? Po prostu kocham swój głos.
— Malfoy?
Po prawej słyszę czyjś ochrypły głos. Odwracam tamże głowę i cmokam zirytowany.
— Miałem szczerą nadzieję, że jeszcze dłuuugo tu nie zajrzysz — drwię, przeciągając głoski.
Potter — a któżby inny? Ten mały dureń akurat, gdy chcę odpocząć od jego głupoty, znajduje bibliotekę. W dodatku kibluje na moim fotelu, okryty kocykiem w kratkę. Może jeszcze przynieść królewiczowi śniada... no jasne — na stoliku obok niego leży talerz kanapek. Jedną z nich właśnie wpycha sobie do gęby.
— Jędza Cole nawet śniadanie musi ci przynosić? — warczę, podchodzę bliżej.
Potter peszy się i odkłada na wpół zjedzoną kanapkę. Wzdycha z rezygnacją.
CZYTASZ
z daleka | drarry
Fanfiction© wylan 2020-2021 A gdyby tak historia dobiegła końca wraz z rozbitą przepowiednią? ─ Trzymaj się z daleka ode mnie. ─ Wylądowaliśmy w tym samym sierocińcu, Malfoy. Czasem nawet skrajnie różne dusze czują to samo. Katergoria wiekowa: 13+ Ilustracja...