7

2.8K 115 3
                                    

Rozdział szybciej, bo za całe dwadzieścia minut jadę, a miał być o 18. Kolejny o 22:00
Maraton 4/5

Nicole
Ubłagałam Adama, by dał mi jeszcze czas. Było ciężko, ale jednak dał mi kilka dni, na przemyślenie wszystkiego. Było mi źle, z tym, że miałam okazję cofnąć wszystko i powiedzieć Luciano, o ciąży. Kiedy powiedział mi o rozwodzie czułam szczęście, ale przecież nie mogłam się ruszyć. Serce chciało biec i rzucić się, na mężczyznę, a rozum panował nad moimi mięśniami. Bałam się, że to kłamstwo, że znów będę cierpieć. Po czasie jednak zrozumiałam, że to prawda i było za późno. Bracia dziś poszli, na zakupy. Kazałam im wczoraj ubrać choinkę, ale głupia ja nie pomyślała, że dopiero się tu wprowadziłam i nie mam ozdób ani na choinkę, ani na zewnątrz. Dałam im pieniądze i pojechali do miasta, jakieś dwie godziny temu. Jednak zastanawiam się, czy danie im karty, było najlepszym pomysłem. Gdyby, nie to, że składniki na święta są mi potrzebne, to dałabym im gotówkę. Jednak to, że zostają u mnie do świąt było jednak dobrym pomysłem. Na coś się przydadzą choć porobią. Wymówkę mam łatwą. Bo nawet jeśli kłamie, to i tak wierzą. Wstałam dziś o ósmej, co nie było dobrym pomysłem, bo padałam na twarz. Jednak wczorajsza sytuacja nie dawała mi usnąć ponownie. Do tego martwiłam się, jak zareagują rodzice. Oni zawsze byli sceptycznie nastawieni, do naszego związku. Jednak to bracia pokazywali niechęć, do Dylana. Rodzice starali się akceptować, choć było widać, że nim gardzili. Zawsze wiedzieli o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia. Czułam się, jak ufoludek. Pukanie do drzwi obudziło mnie, gdy siedziałam przed telewizorem. Musiałam się zamyślić. Idę odtworzyć, a za nimi stoi moja mama.
- Hej, mamuś. - Całuje ją w poliki i wpuszczam do środka.
- Cześć córeczko. - Wchodzi, do środka. - Śnieg sypie i sypie. Dobrze, że z ojcem zrobiliśmy szklarnie latem. - Ściąga buty.
- To prawda. Zrobić, ci coś do picia?
- Kawę, jeszcze dzisiaj nie piłam. - Idę do kuchni, a kobieta podąża za mną. Nastawiam wodę i zasypuje kawę. - Jutro przyjeżdża babcia, ciocią. Są, której tak nie lubisz.
- Babcia? Wspaniale. Ciocia? Już mniej. Nienawidzę jej.
- Zrób to dla nas. - Prosi mnie.
- No dobrze. - Wzdycham. - Ale jedna uwaga i każe jej wyjeżdżać.
- No dobrze, ale postaraj się. Ona nie ma nikogo.
- Nic dziwnego. - Mamrocze pod nosem zalewając kawę.
- Udam, że tego nie słyszałam. - Słyszę śmiech. Zalewam i stawiam przed mama kawę. - Gdzie chłopcy?
- Pojechali na zakupy. Wczoraj przywieźli choinkę. Kazałam im, ją ubrać. Zapomniałam, że nic nie mam.
- Po co? Przecież, mogliście przyjść, do nas, po jakieś ozdoby.
- A wy co, będziecie mieć? Przestań. - Macham dłonią. 
- Jak chcesz.
- Będzie na przyszłość.
- A o której mamy być tu? - Kończy swoją kawę i odstawia kubek do zlewu.
- Yyy, najlepiej rano. Dzień przed zacznę przygotowywać, a na drugi dzień najłatwiejsze, przyprawy. Do tego będę, piec pierniczki.
- To pierniczki zostaw, ja upiekę i przyniosę.
- Przepraszam. - Zatykam szybko usta i biegnę do łazienki. W ostatniej chwili dobiegam, do klozetu i opróżniam żołądek.
- Wszystko, w porządku córeczko? - Mama pojawia się, w drzwiach łazienki. Staram się jak najszybciej ogarnąć.
- Jak najbardziej. Chyba zjadłam coś nieświeżego. - Wycieram usta ręcznikiem papierowym i Spuszczam wodę, w ubikacji.
- Na pewno? Mam wrażenie, że to coś innego.
- Na pewno, nie musisz się martwić. Jak mi nie przejdzie, to pójdę, do lekarza.
- Obiecujesz?
- Obiecuję, czy kiedykolwiek cię zawiodłam?
- Nie, ja już będę zmykać, bo ojciec został s w domu. Sami faceci, obiadu nie zrobią.
- No tak. - Mama wychodzi, a ja zostaję sama w salonie. Siadam na kanapie i biorę ze stolika gazetkę, którą zamierzam przeglądać, od tygodnia.
- Córko, masz gościa! - Słyszę z pod drzwi. Oho, jeśli mama mówi, na mnie córko, to jest zła. Wstaję i idę do drzwi. No tak, mama nie lubi... - Co robi tu Dylan? - Pyta wściekła, na widok mężczyzny.
- Mamo, ja i Dylan wróciliśmy do siebie.
- Zawiodłam się. Jeśli tak, w takim razie ja i ojciec nie pojawimy się, na wigilii.
- Ale mamo...
- Żadne ale... Przyjdź, jak zmądrzejesz.  - Wychodzi trzaskając drzwiami, kiedy Dylan wchodzi do środka. Patrzę na niego, smutnym wzrokiem.
- Na pewno, tak nie myśli. - Przytula mnie, do siebie. Jednak nie czuję się w nich bezspieczenie, tak  jak kiedyś. To jest coś, w rodzaju przyjacielskim. Jakbyśmy nie byli razem, a on mnie wspiera, bo jest cudownym przyjacielem.
- Może masz rację, ale boli mnie to, co powiedziała mama.
- Może na poprawę humoru, zjemy lody. Co ty na to?
- Nie mam lodów.
- Ale ja mam. - Pokazuje, na komodę, gdzie stoi reklamówka. - Kupiłem po drodze.
- Ale mamy zimę. W sklepie są, jeszcze lody?
- Skarbie, to wieś. Mamy lody, przez cały rok.
- No tak. Zapomniałam. Idź do salonu, a ja skoczę po łyżeczki. - Dylan ściąga buty, kurtkę i idzie z reklamówką do salonu, a ja kieruję się do kuchni. Z szuflady wyciągam, dwie małe łyżeczki i idę z nimi do salonu.
- Po co ci meble, dla dzieci? Nie wiem, czy wiesz, ale ja gotowy jeszcze nie jestem.
- A to, nie, to dla mojej kuzynki. W ciąży jest. Przysłała mi to, bo chciała bym jej doradziła.
- To dobrze, już się wystraszyłem. - Oddycha z ulgą. Błagam. Z nim dziecko? Nigdy w życiu. Dobrze, że nie będę z nim długo i wyjadę, za nim będzie mi widać brzuch. Wrócę dopiero po porodzie, o ile wrócę. Skoro mama, jest na mnie zła. Jeśli nie przyjdzie na wigilię, wyjadę wcześniej. Nie będę tam, gdzie mnie nie chcą.
Siadam obok chłopaka i włączam telewizor. Zaczynamy jeść, moje ulubione lody. Nie do wiary, że pamiętał mój, ulubiony smak.  Mimo dwóch lat, dobrze się dogadywaliśmy. Jednak nie czułam nic więcej, niż zwykle lubienie. Nie umiałam tego powiedzieć, bardziej to pokazywałam, ale Dylan nie rozumiał, albo nie chciał zrozumieć. Tym bardziej, nie mogłam powiedzieć mu, o ciąży. Odszedł by, a ja chyba boję się, że zostanę sama. Nie chce swojego dziecka, a co dopiero kogoś innego. Najbardziej boję się, że stanie się coś, co powtarzało się nie raz. Gdyby nie brat i gdyby nie to, że byłam w ciąży, nie uwolniła bym się wtedy, od niego. Gdy dowiedział się, o ciąży, kazał mi spadać. Był dla mnie jak zbawienie, niestety nigdy nie miałam szans nacieszyć się moim maleństwem. Lekarze stwierdzili, że czy wcześnie czy później, ale i tak bym poroniła. Nie ważne kiedy. Jednak udało mi się uwolnić, od niego, a on nie przejął się, że straciliśmy dziecko. Wtedy mi przeszło, nie raz o mało co prawie do niego powróciłam, ale gdy powiedział mi, że dobrze, że poroniłam, przeszło mi. Jak za pstryknięciem palca. Możliwe, że nie zmienił by się, a ja dalej byłabym bita.

Tylko Nie On... Tom II ( Chodzący Ideał ) ( ZAWIESZONE )Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang