40: Your dress, my lust.

Start from the beginning
                                    

Kurwa, nie umawiali się, naprawdę. Żadne z nich nie zdradzało, gdzie zamierza spędzić dzisiejszy wieczór, wręcz przeciwnie – nie wspomnieli o tym ani słowem, nie ufając sobie samym na tyle, aby z całą pewnością stwierdzić, że będą unikać swojego towarzystwa. Tymczasem ona… była tam. Opierała się o blat stolika stojącego nieopodal, śmiejąc z czegoś, co powiedział do niej wysoki blondyn, najprawdopodobniej jej współpracownik z baru. I wyglądała… Jezu, wyglądała tak, jak jeszcze nigdy w życiu.

Oczywiście, nie chodziło o to, że zazwyczaj prezentowała się raczej niezbyt ciekawie. Wręcz przeciwnie, była piękna w każdym wydaniu – a dla Louisa zwłaszcza wtedy, gdy jej twarz nie nosiła ani śladu makijażu. To jednak nie oznaczało, że w wydaniu imprezowym podniecała go mniej. Zdecydowanie nie.

Zazwyczaj spięte do góry włosy rozpuściła, pozwalając, aby ciemnymi kaskadami opadały na jej odkryte plecy. Oczywiście, makijaż Abigail nie wyglądał jak rasowa tapeta – będąc delikatnym, podkreślał jednocześnie wielkie, ciemne oczy i porcelanową cerę. Miała na sobie czarną, krótką sukienkę, uwydatniającą szczupłą talię, wspaniale zarysowane plecy i zgrabne nogi Abigail. Wszystko to sprawiło, że miał ochotę siłą wyciągnąć ją z klubu, zerwać z niej wszystko i rzucić na łóżko. Swoje łóżko.

Abigail najwyraźniej poczuła jego natrętne spojrzenie, ponieważ odwróciła się lekko, zerkając w kierunku grupki nauczycieli. Myślał, że nie będzie potrafiła ukryć szoku, że przynajmniej się zarumieni, ona jednak… uśmiechnęła się tylko szeroko, jednocześnie trącając łokciem siedzącego obok Liama. Cóż, on nie wyglądał na tak uszczęśliwionego obecnością Louisa.

W grę wchodziła tylko jedna opcja. Albo na Ziemi zjawiła się inwazja obcych i jeden z nich zamienił rozsądną, unikającą kłopotliwych sytuacji Evans w jej trochę bardziej lekkomyślną, beztroską wersję, albo… Albo zdążyła po prostu trochę wypić.

A gdyby lepiej przyjrzeć się jej zarumienionym policzkom i przesadnej lekkości w ruchach stawało się jasne, że drugi scenariusz był jednym możliwym do zaakceptowania.

Zayn najwyraźniej zauważył chwilowe wycofanie się przyjaciela z rzeczywistości, ponieważ podążył za jego wzrokiem i zaklął cicho. Zacisnął dłoń na palcach Perrie, która konsekwentnie ciągnęła go na parkiet, a gdy ta spojrzała na niego pytająco, skinął głową w kierunku grupki uczniów.

- Nie sądzicie, że powinniśmy zmienić lokal? – zapytał Louis, zastanawiając się, gdzie, do cholery, podziała się barmanka z jego alkoholem.

Blondynka zerknęła na przyjaciela, marszcząc brwi. Stojąc w połowie za plecami Malika, nie mogła zauważyć, że trzymający ją za rękę mężczyzna właściwie przychyla się do tego pomysłu. Ponieważ wiedział coś, o czym ona nie miała pojęcia.

- Dlaczego? – zapytała zdumiona. – Przecież jest sobota, to, że jesteśmy ich nauczycielami nie znaczy, że nie możemy się zabawić.

- Sam nie wiem, Pezz… - mruknął Tomlinson, z przerażeniem zauważając, że Abby wstaje ze swojego miejsca, mimo widocznych perswazji swojego przyjaciela. Ten najwyraźniej skapitulował, ponieważ podążył za nią, uważnie obserwując każdy jej ruch. Najwyraźniej nie piła zbyt często i zbyt wiele.

- Dajcie spokój – rzuciła Edwards, machnąwszy ręką. – Nie możemy zachowywać się jak wapniaki. Przyszliśmy oddzielnie, wyjdziemy oddzielnie, a to, że jesteśmy w tym samym miejscu nic nie znaczy. Nauczycielami jesteśmy pięć dni w tygodniu, odpuśćmy, jeśli możemy, dobra?

- Pani Edwards z chłopakiem i… pan Tomlinson! – nagle za plecami blondynki rozległ się przepełniony pijackim entuzjazmem głos Abigail. Mimo groteskowości całej sytuacji Louis nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc lekki rumieniec na śniadych policzkach przyjaciela. Jeden zero dla ciebie, kochanie- pomyślał z satysfakcją.

prohibited | l.t.Where stories live. Discover now