Rozdział IX: ,,Nie ma miłości (...) "

360 23 4
                                    

Przez cały piątek marzyłam, żeby lekcje się w końcu skończyły. Kiedy to się stało, pobiegłam jak najszybciej do domu. Miałam jakieś trzy godziny, żeby się przygotować.

Niedługo potem zegarek wskazywał 17:01 (dobra, wydawało mi się, że to było "niedługo"). Wzięłam taksówkę, żeby się nie spóźnić i już około 17:18 byłam w amfiteatrze na widowni. Po kilku minutach zdecydowałam się wejść za kulisy.

Około 17:30 światła się zapaliły, więc ukryłam się w kurtynie, a on wszedł na scenę. Rozejrzał się po widowni, a potem usiadł i zaczął grać, ponownie podśpiewując wolniejszą wersję piosenki ,,Chocolate" The 1975. Pewnie przygotowywał się do jakiegoś występu.

Stałam i słuchałam. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby się poruszyć albo coś powiedzieć. Kiedy skończył, poczułam się jakby wyrwano mnie ze snu. teraz była moja chwila. Jakiś metr ode mnie stał keyboard. Podobny miałam w domu. Bez zastanowienia podeszłam do niego i zaczęłam grać, a potem śpiewać, piosenkę ,,Medicine" The 1975. Przymknęłam oczy i wczułam się w muzykę.

,,I find it hard to say 
bye-bye
Even in the state of you and I.
How could I refuse?
Yeah you rid me of the blues
Ever since you came into my life.

Because you’re my medicine
Yeah, you’re medicine
Yeah, you’re medicine"

Nagle usłyszałam za sobą jakiś dziwny dźwięk, więc przestałam grać i szybko się odwróciłam. Shane zaplątał się w jakieś kable. A teraz stał naprzeciwko mnie i patrzył z niedowierzeniem.

- Alice Emily? - zapytał.

- Tak... Zaraz, skąd znasz moje drugie imię?

- Kiedyś w bibliotece słyszałem jak rozmawiasz z Bradem. Chwilę później wytrąciłaś mi z ręki Shakespeare'a - uśmiechnął się i podszedł bliżej.

- Czytasz Shakespeare'a? - zapytałam.

- Lektura - jego uśmiech był paraliżujący - Pójdziemy dziś na imprezę do Liberty?

- Kim jest Liberty?

- A czy to ważne?

Był już zbyt blisko, a ja nie poruszyłam się nawet o centymetr, mimo że w plecy wbijał mi się boleśnie keyboard. 

- Dobrze, chodźmy - powiedziałam i pospiesznie odsunęłam się w bok.

Okazało się, że Liberty mieszka w centrum miasta w wieżowcu. To było coś nowego. Nie wiem już nawet kiedy znależliśmy się przy ogromnych oknach z widokiem na rozświetlone centrum razem z jakimiś chichoczącymi przyjaciółmi Shane'a i... Jeniss.

- Hej, Alice! Jak się bawisz? - zapytała z szerokim uśmiechem, po czym napiła się szampana i kontynuowała - Bo ja świetnie. Shane - spojrzała na niego i uniosła kieliszek, a on objął mnie od tyłu w pasie.

- Daj spokój, Jen - powiedział trochę nerwowym tonem. Spojrzałam na niego, a potem na chichoczącą Jeniss, która zakrywała usta nadgarstkiem, żeby nie wypluć ze śmiechu szampana.

- Ależ, Shane, należą ci się gratulacje - powiedziała Jen, po czym znowu dostała ataku śmiechu - Wyrwać dziewczynę w jeden dzień... Tylko ty potrafisz takie rzeczy! Proszę - powiedziała wyciągając ku niemu 200 dolarów.

- Shane, o czym ona mówi? - zapytałam i wyrwałam się z jego objęć. Shane spojrzał na mnie przepraszająco.

- Alice, ona żartuje...

- O nie, nie, nie! Powiedz jej! - zawołała radośnie Jeniss - Powiedz jak założyłeś się z nami - zatoczyła ramionami OGROMNE koło - że podbijesz sece największej imprezowiczki w mieście.

Zrobiło mi się niedobrze. Ale musiałam zachować zimną krew, nie chciałam dać się ośmieszyć. Spoliczkowałam Shane'a, po czym oblałam go powoli szampanem, który stał na stole, a butelkę roztrzaskałam o podłogę.

Kiedy wychodziłam z apartamentu Liberty, żegnały mnie oklaski i okrzyki podekscytowania. Ale nic mnie to nie obchodziło. Po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl.

Nie rozpłacz się.

Nie rozpłacz się.

Nie rozpłacz się.

Podeszłam do windy i nacisnęłam guzik. Nagle usłyszałam, że za mną otwierają się drzwi. Shane mnie dogonił.

- Alice, to nie tak. Nie wiedziałem, że to ty jesteś tą dziewczyną z amfiteatru. To był tylko głupi zakład, on nic nie znaczy.

Zmusiłam się, żeby spojrzeć na niego bez cienia emocji na twarzy.

- A co to za różnica?

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy otworzyła się winda. Weszłam do niej, nacisnęłam 1 i oparłam się plecami o lustro. Drzwi się zamknęły, a ja osunęłam się powoli na podłogę. Po kilkunastu minutach byłam już na przystanku.

Kiedy już wracałam autobusem do domu z głową opartą o szybę, nagle w radiu usłyszałam ,,Medicine". Uśmiechnęłam się pod nosem, ale po kilku sekundach uśmiech zniknął, a na policzkach poczułam łzy. Obserwowałam światełka migocące za oknem i myślałam o tym jak beznadziejne jest moje życie.

Wtedy dostałam sms'a od Brada.

Alice, gdzie jesteś?

AliceWhere stories live. Discover now