Rozdział 2

104K 3.5K 2.6K
                                    


Ostatecznie na życie znacznie wygodniej patrzy się pod jednym tylko kątem.

F. Scott Fitzgerald


Wczesnym porankiem, szczególnie jesienią, Boston Common był miejscem nie tyle wyludnionym, co niemalże martwym. Pomnik George'a Washingtona stanowił tym samym jedyne towarzystwo, na jakie Kylie mogła liczyć, gdy zjawiła się w parku krótko przed siódmą.

Usiadła na ławce nieopodal głównej bramy, wyjęła książkę z materiałowej torby i zakładając kosmyk czarnych włosów za ucho, wróciła do zaznaczonego kolorowym znacznikiem fragmentu.

Na krótki moment świat całkowicie zamilkł, jakby ktoś nagle odebrał mu prawo głosu. Wiatr przestał poruszać drzewami, liście zatrzymały się, zanim zdołały opaść na szerokie, puste ścieżki. Nawet samochody, choć właśnie rozpoczęła się godzina porannego szczytu, zdawały się ucichnąć.

Lubiła ciszę i spokój. Dlatego przychodziła do parku w porze, w której nikt o zdrowych zmysłach dobrowolnie nie opuściłby ciepłego łóżka. W jej mieszkaniu wiecznie się coś działo, a cienkie ściany nie były w stanie oddzielić jej sypialni od pokoju Lisy.

Poznały się kilka miesięcy wcześniej na uczelni. Pomysł wynajęcia małej kawalerki nieopodal centrum wyszedł z ich wspólnej inicjatywy i, jak się szybko okazało, był strzałem w dziesiątkę. Choć Lisa była typową imprezowiczką z zamiłowaniem do głośnej muzyki i śpiewaniem pod prysznicem, Kylie łatwo udało się znaleźć z nią wspólny język.

Naprawdę uwielbiała Lisę, ale naturalna potrzeba spędzenia chwili w samotności była zbyt silna, aby przestała każdego ranka wymykać się z mieszkania i w opustoszałym parku wracać do ulubionych momentów w książkach, które miały dla niej szczególne znaczenie. Doceniała je szczególnie wtedy, gdy musiała spędzić na uczelni praktycznie cały dzień.

Te chwile były jednak wyjątkowo ulotne. Mijały niespodziewanie, zazwyczaj przerwane płaczem dziecka dobiegającym z ulicy, mocniejszym powiewem wiatru lub, jak to miało miejsce tym razem, dziwnym uczuciem niepokoju.

Kylie nie potrafiła jednoznacznie wskazać jego pochodzenia. Po prostu się pojawiało, nagle i gwałtownie. Zawiązywało dookoła jej serca pętlę, która z każdą kolejną chwilą zaciskała się coraz mocniej, aby w najmniej spodziewanym momencie całkowicie się rozluźnić i zniknąć bez śladu.

Starała się skupić na książce, ale zdania rozmazywały się przed jej oczami. Uniosła zatem wzrok i rozejrzała się dookoła.

Drzewa, poruszane wiatrem, roznosiły po parku lekki szelest. George Washington siedział nieruchomo na swoim koniu. Spojrzenie miał utkwione gdzieś w oddali.

Wszystko było tak, jak być powinno.

Kylie miała jednak wrażenie, że umyka jej coś znaczącego. W momencie, w którym zamierzała zerknąć w kierunku głównej bramy parku i rozciągającej się tuż za nią witryny małej kawiarni, z plątaniny myśli wyrwał ją głos:

– Słyszałem, że Fitzgerald był alkoholikiem.

Kylie odwróciła głowę i na widok starszego mężczyzny w za dużym, brudnym płaszczu, wypuściła książkę z dłoni. Ta z trzaskiem wylądowała na ziemi.

Nieznajomy podniósł ją i pomarszczoną z zimna dłonią wytarł ubrudzoną okładkę.

– Proszę wybaczyć, w żadnym stopniu nie chciałem panienki wystraszyć.

M I C H A E L [18+] [W SPRZEDAŻY]Where stories live. Discover now