#1 - Grudniowe kici-kici

267 23 17
                                    


Każdy pierwszak zna ten ból, kiedy starsi uczniowie zdają sobie sprawę z tego, że kocenie to jednak fajna zabawa. Przez pierwszy miesiąc jest to nawet zabawne, widuje się czasem chłopców z narysowanymi wąsami, a gdy przechodzisz obok, wołają cię jak kotka.

Byłam jedną z tych, która zwykle nie zwracała na to uwagi. Koledzy z mojej klasy oburzali się, twierdząc, że to niepoważne, bo w końcu pasowanie na ucznia przeszli pierwszego września i w tamtym momencie wszystko powinno się zakończyć, nim jeszcze się zaczęło. Moim zdaniem nawet cała ta szopka wyglądała bardzo zabawnie.

Był początek grudnia, kiedy szłam na zajęcia wychowania fizycznego i usłyszałam za sobą kici-kici, rudy kotku. Być może udzieliła mi się świąteczna atmosfera, ale postanowiłam się zatrzymać, odwrócić ku kilku chłopcom ze starszych klas i przeciągle miauknąć. Potem jak gdyby nigdy nic odwróciłam się i ruszyłam do szatni.

Nie spodziewałam się, że ta jedna sytuacja wywróci moje życie do góry nogami.

Profesroka od wfu postanowiła zrobić nam wycisk i pół lekcji biegałyśmy wokół toru przeszkód, by następne dwadzieścia ćwiczyć przewroty w przód. Uważałam jej decyzję za co najmniej niepoważną, gdyż dziewczyny z mojej grupy, w tym również spocona już od stóp do głów ja, ledwie żyły. Nauczycielka w końcu jednak zmądrzała (chociaż istnieje też możliwość, że nie była w stanie wytrzymać jęków boleści, jakie wydawałyśmy w czasie kucania i prób wylądowania na ugiętych nogach) i pozwoliła nam wrócić do szatni, na co zareagowałyśmy donośnym, radosnym piskiem.

Kiedy szłam po schodach zmierzając na kolejną lekcję, zaczął się mój koszmar. Znowu usłyszałam kici-kici, ale tym razem się nie zatrzymałam; szłam dalej z myślą, że nie jest to skierowane do mnie. Grubo się jednak myliłam.

Usiadłam wygodnie na ławce przed klasą języka polskiego i nachyliłam się nad plecakiem, aby wygrzebać stamtąd przygotowaną przez mamę kanapkę. Wtedy też usłyszałam kocie wołanie tuż przed sobą. Podniosłam wzrok i w tamtej chwili niemal się załamałam.

Przede mną stała najczarniejsza owca naszej szkoły, niejaki Serafin Gliński i uśmiechała się szeroko, pokazując chyba wszystkie ząbki, tak swoją drogą wcale nie takie idealne; po facecie, który skradł połowę damskich serc w tej szkole, spodziewałam się czegoś lepszego. Dobrze wiedziałam, że jedna z tych trójek jest sztuczna, bo podczas ostatniej bójki za mocno oberwał w szczękę.

W półmroku korytarza jego oczy wydawały się czarne, a szczupła twarz z mocno zarysowaną brodą i kośćmi policzkowymi wydawała się straszniejsza niż w pełnym słońcu. Nie, żebym bała się jakiegoś ucznia.

— Cześć, kotku — przywitał się, niby szarmancko, ale od razu zmarszczyłam brwi, czując kłopoty.

— Słucham?

Przysiadł się obok, a oczy wszystkich dziewcząt wokół zwróciły się ku mnie z nienawiścią. Jeszcze tego mi brakowało.

— Jak masz na imię? — zapytał, przysuwając się stanowczo za blisko. Jego udo stykało się z moim.

Trzy lata liceum miały mi minąć normalnie, bez większych wybryków czy przeszkód. Miałam się zakochać, przeżyć romantyczną miłość swojego życia, całować się w deszczu przy blasku księżyca i wzdychać po nocach, rozpamiętując dotyk tego jedynego. Wszystko aż do tego momentu szło po mojej myśli – oceny miałam nienaganne, a Adam z technikum, który przychodził do naszej profesorki w sprawach związanych z kołem teatralnym, rzucał mi czasami „hej".

Nie taki #badboy strasznyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz