OCEAN SZEPTÓW

16 0 0
                                    


Wpadłam do zimnego oceanu, gdzie woda była mętna i pozbawiona koloru.
Płynęłam w dół, jednak o dziwo nie odebrano mi zdolności oddychania.
Wtedy natrafiłam na opuszczone, zniszczone królestwo, które unosiło się delikatnie ponad dnem jakby zapraszając mnie do środka.
Wpłynęłam przez na wpół zwaloną bramę i gdy znalazłam się w środku woda ustąpiła.
Stanęłam o własnych nogach na kamienistym podłożu rozglądając się dookoła.
Ściany, jakby plastyczne jęły się deformować zaś z nich poczęły wyłaniać się ludzkie twarze wykrzywione w grymasie bólu i cierpienia.
Wyciągały ku mnie swe ręce, jednak ja nie miałam prawa odwzajemnić uścisku. Poczęłam iść naprzód. Przede mną pojawiła się klatka.
W niej siedziała skulona postać łkając żałośnie. Podeszłam do niej.
- Co się stało?- zapytałam. Gdy podniosła na mnie swą twarz, zamarłam w bezruchu. To byłam ja. Taka zimna, taka ciemna.
Pozbawiona uczuć i wszelkich emocji. Kto zamknął mnie w tej klatce?
Spróbowałam rozerwać kraty, jednak nie miałam wystarczająco siły, aby to zrobić i wtedy znikąd stanął obok mnie chłopiec zadziwiająco podobny do mnie.
Pomógł rozerwać mi kraty, po czym zniknął, jednak uczucie po nim zakotwiczyło we mnie, jakby było mi pisane.
Wyciągnęłam do siebie rękę, jednak tamta ja wcale nie chciała wychodzić.
- Dlaczego się boisz?- zapytałam, jednak ona nie odpowiadała. W końcu wydobył się z niej cichy głos.
- Boję się, że mnie odrzucą.
Roześmiałam się.
- Przecież nie masz się czego bać- powiedziałam.- Na czym Ci zależy? Chcesz resztę życia spędzić w tej klatce?
Ja podniosłam głowę, patrząc na siebie. Nie ważne jak karygodnie czy dziwnie to brzmiało.
Dziewczyna chwyciła moja dłoń. Wyciągnęłam ją z klatki i mocno do siebie przytuliłam.
- Już wszystko będzie dobrze- szepnęłam.- Nie mamy się czego bać. Chroni nas.
Spojrzała na mnie brązowymi oczyma po czym przełknęła ślinę.
- Obiecujesz?
Potaknęłam.
- Obiecuję.
Obraz zniknął. Jęłam posuwać się dalej. Na środku stał znicz. Płonął on żywym ogniem. Kto go tam postawił? Podeszłam bliżej i ukucnęłam przed nim ogrzewając się.
Wtedy ogień wystrzelił w górę przenosząc mnie do szpitala psychiatrycznego. Zaczęłam otwierać kolejne drzwi, które zostały umiejscowione w równych odstępach od siebie w długim korytarzu.
Kogoś szukałam. Wiedziałam, że kogoś szukałam, tylko kogo?
Natrafiłam na stołówkę, na salę pełną pacjentów, jednak nigdzie nie było jego. Otworzyłam ostatnie drzwi. Drobny blondynek siedział na krześle, a na stole rozłożone były szachy, spojrzałam w lustro, które ktoś przywiesił na ścianie.
Ja również byłam dzieckiem. Grubą, nieładną dziewczyną, która nienawidziła samej siebie.
- Zagramy?- zapytał, a ja bez słów się do niego przysiadłam obdarzając go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
Obraz pękł niczym szkło. Stanęłam na ziemi, a przede mną ustawiono drzewa w równych rzędach.
- Od razu widać, że zasiał je człowiek- powiedział głos.- Natura sieje w chaosie. Nic nie powtarza się w niej dwa razy. Ale widzisz człowiek, zasiał te drzewa tylko po to, aby je ściąć, bądź spalić.
I wtedy wielki buldożer zrównał z ziemią cały las.
- Po co tworzyć piękno, jeśli ma się je zamiar zniszczyć? Nie rozumiem tego. Nie rozumiem. Działanie bezcelowe. Działanie pozbawione sensu.
Wyniosło mnie do góry i ujrzałam dżunglę z lotu ptaka. Dżungla płonęła. Roześmiane ludzkie twarze w nijak nie przypominające ludzkich śmiały się do rozpuku niszcząc drzewa. I następnie znalazłam się nad rezerwatem.
Nie wiedziałam jak ani nie wiedziałam gdzie. Pełen nienawiści człowiek chłostał batem zwierzę. Zwierzę wyło, jednak człowiek nie reagował. Jak mógł nie czuć bólu tego zwierzęcia? Dlaczego je bił? Oh... Zakryłam oczy nie mogąc na to patrzeć.
I wtedy znalazłam się nad oceanem. Ocean ten skąpany był we krwi. Ludzie, a raczej potwory zapędziły w pułapkę niczemu niewinne stado delfinów, by dokonać tam rzezi. Delfiny wiły się, próbując wydostać się z pułapki za wszelką cenę, jednak Ci im nie pozwalali.
Jakby zadawanie śmierci sprawiało im przyjemność. W imię czego to robili? Ile radości mogło im dawać zabijanie niewinnych stworzeń?
Czyż widok krwi nie wprawiał ich w obrzydzenie? Ile czasu miało jeszcze minąć nim ktoś miał dać temu kres?
Podryfowałam dalej.
Ujrzałam ogromne, zabetonowane miasto skąpane we mgle widocznej tylko dla mnie. Masa czarnych postaci kroczyła naprzód jak w transie. Pomiędzy nimi przemykały małe białe istoty, które przestraszonymi oczyma spoglądały na ciemne bestie.
Kryły się pomiędzy budynkami, chowały między sobą nieraz wtapiały w tłum przywdziewając czarne powłoki. Tliła się w nich jednak biała energia widoczna tylko dla mnie. Dlaczego się ukrywali?
- A dlaczego ty się ukrywasz?
Spojrzałam w stronę głosu.
- Bo nikt już nie wierzy w Boga- odparłam.- Wszyscy już dawno o nim zapomnieli.
- Jesteś pewna? Jeśli nikt w niego nie wierzy to dlaczego nadal oddychasz?
Odwróciłam wzrok od głosu, który dobiegał znikąd. Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co miałabym odpowiadać. Poczułam wstyd, że ukrywałam swoją Prawdę pod stosem kłamstw, którym zagłuszyły mnie kraczące nieprzerwanie wrony. Wrony kraczące o niczym.
Wrony kraczące jedynie po to, by krakać nie przynosząc żadnej wartości.
Usiadłam na huśtawce. Zaczęłam kołysać się melancholijnie, a po moich policzkach jęły spływać łzy.
- Wasi dziadkowie umierali za Polskę, ginęli i cierpieli, ażebyście żyć mogli w wolnym kraju. Wy zamiast to uszanować to przejmujecie się portalami społecznościowymi, gdzie liczba "like" symbolizuję waszą wyższość, gdzie liczba wyświetleń stawia was wyżej od innych.
Gdzie żeście poszli dzieci? W jakim kierunku? Słuchacie plotek, bluźnierstw, sami oczerniacie. Udało wam się urodzić w kraju pokoju. Nie każdy miał takie szczęście. Twierdzicie, że nic nie możecie z tym zrobić, że wojny zawsze będą się toczyć. Jednak jest was więcej niż wam się wydaję.
Gdy jednostka zadecyduje, owszem nic nie osiagnie. Jednak, gdy zbierzę się was tłum możecie czynić rzeczy, o jakich się filozofom nie śniło.
Przechyliłam głowę na bok.
- Cały czas myślałam, że jestem sama. Zbyt długo myślałam, że jestem sama- odparłam.
- A jak wiele czasu potrzebujesz, ażeby uwierzyć, że wcale nie jesteś sama?
Spuściłam wzrok.
Znalazłam się nad rzeką, gdzie przychodziłam niemalże co dzień modląc się do niewidzialnego Boga. Znalazłam go w szumie drzew, w śpiewie ptaków, w ruchu wody. Gdy czułam się sama, on zawsze przychodził, podnosząc mnie na duchu. Wierzcie mi na słowo, Bóg miał ogromne poczucie humoru.
Pomimo bólu jakiego doświadczał na co dzień i cierpienia jakie mu zadawaliśmy on nadal potrafił się śmiać. Nakazał mi podejść na brzeg. Stanęłam wodą twarzą w twarz.
- Czas jest jak ta rzeka, dziecko- powiedział.- Ucieka nieprzerwanie. Nigdy się nie zatrzymuję. Woda wypływająca ze źródła jest czysta i pozbawiona skazy, jednak im dalej od źródła tym staje się mętna i zanieczyszczona. Wiesz dlaczego?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Ponieważ wy też u źródła zawsze jesteście czyści i pozbawieni skazy. Jednak, gdy dorastacie wtapiacie się w świat, który wam odgórnie narzucono. Bywa też tak, że nie zdajecie sobie z tego sprawy. Po prostu błądzicie we własnym umyśle, doszukując się ziarnka Prawdy w tym wszechobecnym kłamstwie.
Mało kto dostrzega kłamstwo. Mało kto dostrzega Prawdę. Świat to ciągły dualizm. Tak jak i wy. Odwieczna walka z samym sobą. Znasz przypowieść o wilkach? Ty decydujesz, którego wilka karmisz. Błądząc w tłumie i starając się dogodzić innym, niczego nie osiągniesz. Ludzie stali się jak bestię.
Zamiast miłości, szukają nienawiści. Zamiast pobudzać nadzieję do życia, gaszą ją. A prawdziwy człowiek składa się jedynie z trzech prawd: wiary, nadziei i miłości. Bez tego nie ma prawa nazywać się człowiekiem.
Jęłam przedzierać się przez dżunglę. Uzbrojona byłam jedynie w tępy nóż, którym musiałam przecinać zagradzające mą drogę rośliny. Dżungla była gęsta i ciężka. Ledwo co byłam w stanie w niej oddychać. Jednak im bliżej znajdowałam się swego celu tym rośliny rzedły, a powietrze stawało się lżejsze.
Wyszłam na polanę. Polanę rozległą i piękną, polanę, która nie miała końca. Upuściłam nóż, obejrzałam się za siebie. Za mną stało tysiące osób mi podobnych. Wszyscy uśmiechali się do mnie. Były to uśmiechy szczere i pozbawione fałszu. Podarowali mi miecz. Omiotłam ich wszystkich spojrzeniem, po czym uniosłam miecz w górę wlepiając wzrok w niezmierzony bezkres nieba.
Przyjęłam brzemię, jakie mi narzucono.
Blask Słońca rozjaśnił nasze twarze, a mój umysł zalała fala szeptów. Szeptów, które dodawały mi odwagi.
Zaczęliśmy biec naprzód.
Pusta polana wypełniła się Prawdą.
Nadchodził nowy ład.

2.Geometria Boga(2012-2017)Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora