☽ 1. Nietuzinkowy pan N. ☾

653 61 69
                                    


Studenci wydziału artystycznego przyzwyczaili się już, że za każdym razem, gdy na korytarzu rozlegało się głośne kichanie, niechybnie musiało dobiegać z sali na końcu korytarza. To właśnie tam, w zaciszu wiecznie nieuporządkowanej pracowni, pasję do sztuki szerzył wśród niewiele młodszych od siebie słuchaczy niejaki Florian N., zwany przez studentów – i zapewne przez większość wykładowców także – po prostu Finnem, wśród przesuniętych w kąt ławek i równie ściśniętych w słojach pędzli, próbował zarazić każdego nie tylko wiecznym katarem, ale również miłością do płótna.

Florian N. miał niespełna trzydzieści lat, wiecznie usmarowane farbami policzki i nieco przydługi nos, który od wiecznego kataru, zdawał się czerwieńszy niż promienie zachodzącego słońca. Prócz okularów, które nosił ze względu na niewielką wadę wzroku, w żadnym wypadku nie przypominał typowego wykładowcy. Przede wszystkim, choć tytułowano go profesorem sztuki, nie przepadał, gdy zwracano się do niego stopniem naukowym. Dla niemal wszystkich był po prostu Finnem. Raczej przyjacielem, aniżeli kimś stojącym wyżej rangą.

Nic dziwnego, że studenci (a zwłaszcza studentki) go uwielbiali. Mężczyzna nigdy nie powiedziałby nikomu złego słowa. Był nad wyraz miły, niezwykle pomocny, a także posiadał ogromną wiedzę z dziedziny sztuki, co w połączeniu z jego ujemnym współczynnikiem asertywności, sprawiało, że gdy tylko przychodził czas na jego zajęcia, sala zawsze zapełniała się po brzegi. Finn nie miał pojęcia, że to zasługa intrygującej mieszanki jego osobowości i osobliwego stylu bycia. Stronił on bowiem od eleganckich, a nawet zwyczajnych ubrań, zastępując je wygodnymi, przydużymi koszulami, które idealnie nadawały się do malowania. Choć może i nie pasowały w żaden sposób do stereotypowego wizerunku poważnego, wykształconego profesora, ich rozciągnięty materiał świetnie pochłaniał litry nietrafiających na płótno farb. Ponadto nigdy nie krępował ruchów, co tylko stanowiło ich dodatkowy atut.

Finn był na swój sposób człowiekiem niecodziennym, a zarazem przeciętnym. Miał około metra osiemdziesięciu wzrostu, bystre spojrzenie i ukochany tatuaż rybki koi, która ciągnęła się od przegubu aż do zgięcia lewej ręki. Barwa jego wiecznie nieujarzmionych, odstających z przodu włosów wahała się gdzieś między odcieniem złotych, wyrośniętych źdźbeł zboża, a truskawkowym blondem, który to jaśniał to ciemniał, w zależności od zmieniających się pór dnia i nocy, a także ilości docierającego do pracowni światła.

Z Finnem był tylko jeden, jedyny problem. A właściwie dwa. Po pierwsze: nie miał za grosz podzielnej uwagi, a prowadzenie zajęć w sali pełnej rządnych jego uwagi podopiecznych i jednoczesne malowanie krajobrazów, niestety nie szło ze sobą w parze. Po drugie: Florian N. kompletnie nie potrafił o siebie zadbać. W jego pracowni od dawna nie działała klimatyzacja, przez co mężczyzna nabawił się swojego sławetnego, znanego wszystkim kataru. Zawsze nosił przy tym bandaż uciskowy na prawej ręce. Wieczna wena do tworzenia kolejnych, wielkoformatowych dzieł skutecznie odwracała jego uwagę od dbania o własne dłonie. Z reguły okazywała się silniejsza od bólu nadwyrężonego nadgarstka, czy obawy o jego potencjalne zwichnięcie. W końcu każdy artysta wiedział, że pojawiała się w najmniej spodziewanych momentach i wymagała tego, aby jak najszybciej ją pochwycić. Bez względu na czas, miejsce, czy bolące kostki.

Nie każdy jednak stawiał malarstwo ponad zdrowiem. Jedną z takich osób była między innymi niejaka Alicja Pisarska.

– Florian! – W pracowni rozległ się surowy, kobiecy głos. Poniósł się echem po pustej sali i dotarł aż do uszu pogrążonego w myślach malarza. – Co ty tu robisz, człowieku?! Miałeś być na zwolnieniu lekarskim!

Finn drgnął, ale na szczęście w porę odsunął zamoczony w farbie pędzel od płótna, ratując tym samym malowane właśnie drzewo od nienaturalnie długiej, bo ciągnącej się przez połowę długości obrazu gałęzi. Uniósł zaniepokojony wzrok znad powstającego właśnie leśnego krajobrazu i powiódł spojrzeniem w bok, niezadowolony, że ktoś zawracał mu głowę w trakcie wolnej godziny. Kiedy jednak jego mętny wzrok padł na stojącą w drzwiach kobietę, nagle cała złość jakby z niego uleciała. Od razu przygarbił się bardziej niż jeszcze sekundę wcześniej.

W pracowni pana N.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz