I've got a war in my mind

30 1 0
                                    

*Draco POV*

We wish you a Merry Christmas and Happy New Year.
Dźwięki pastorałki rozbrzmiały w pustym domu, a cichy głos mojego syna odbijał się echem od jego białych ścian. Każde wiszące zdjęcie, obraz, cicho tykający zegar oddawały dźwięki tęsknoty z podwójną mocą. Nawet Fabio, dzika fanaberia mojej żony, leżał potulnie pod chłodnym, nierozpalonym od roku, kominkiem.
Żony...
Śmieszne.
Na dobrą sprawę wszystko w tym domu tęskniło do życia. Kuchnia, w której piec rozpalał się tylko jak przychodziła moja matka by ugotować Scorpiusowi obiad.
Salon, w którym wątłe światło oświetlało komodę tuż obok telewizora i szafkę, której wnętrze pozwalało mi choć na chwilę zapomnieć o tym jak moje życie stało się nędzne. Ognista Whiskey i Kapitan Morgan byli od trzech lat moimi wiernymi powiernikami i pocieszycielami. Nasz, mój dom stał się miejscem martwym, wręcz niezamieszkałym. Nie zasypiałem w sypialni. Wolałem nakryć się kocem i usnąć na sofie przed grającym telewizorem.

- Draco, on dorasta. Nie może jeść non stop gotowanego makaronu z serem. - Moja mama, ucieleśnienie całego sztywno ustawionego dzieciństwa stała się pełnoetatową babcią i brakującą matką dla Scorpiusa, jedynej wartości mojego życia i powodu dla którego warto egzystować. Miałem tylko Jego. Przyjaciele stali się drugoplanowymi aktorami dramatu, który rozgrywał się na deskach teatru imienia Draco Malfoy.
Na wszystko co doradzali potakiwałem tylko głową, wyrzucając z niej błahe rady, którymi sypali jak z rękawa. Blaise i jego wieczny optymizm doprowadzały mnie do depresji, Pansy i jej matkujący ton powodowały u mnie jeszcze większą chęć zaszycia się w domu. Tylko Teodor, tylko on potrafił mnie zrozumieć. W momencie, w którym ja straciłem miłość życia, on utracił siostrę. Wielokrotnie siadaliśmy w salonie wspominając kobietę, która dla nas obu znaczyła najwięcej. Dla mnie więcej aniżeli powinna.

Straciłem już po raz drugi. Życie doświadczyło mnie dwukrotnie. Starałem się nie myśleć już o tym co działo się w Hogwarcie, jednak cała moja przykra historia ciągnęła się za mną jak niewdzięczna kula u nogi. Wszechobecna nienawiść, uczucie nieopisanej wyższości, dystans do wszystkiego co dobre, brak wiary w przyjaźń i miłość. Ines... Astoria.
Z lekkim westchnięciem potarłem tatuaż na moim przedramieniu, który już zawsze będzie mi przypominać kim byłem, jak wiele straciłem nie zyskawszy nic. Wijący się wąż wychodzący z czaszki wydawał się śmiać mi prosto w twarz. Próbowałem wszelkimi sposobami go usunąć. Magicznymi i mugolskimi, jednak nic nie było w stanie go ruszyć. Z każdym porankiem spoglądałem w jego stronę czując ból tworzenia. Nawet teraz dziesięć lat po śmierci Voldemorta czerń Mrocznego Znaku była do bólu prawdziwa. Zaciągnąłem rękaw czarnego long sleeva by nie wywoływać u Scorpiusa niepotrzebnych i dość kłopotliwych dla mnie pytań.

- Chyba czas spać młody Padawanie. - Zaśmiałem się lekko w stronę małego chłopca, który właśnie skończył śpiewać świąteczną piosenkę. Trzyletni Scorpius westchnął cicho podnosząc się z ziemi i wyciągając w moją stronę swoje dłonie. Uniosłem go, czując tym samym ciepło Astorii. Powoli zaczynałem zapominać.
Zapominać jak się uśmiechała, jak zaczesywała brązowe włosy za ucho, jak melodyjnie mówiła, że mnie kocha. Historia lubi zataczać koło. Dziesięć lat po zniknięciu Ines, ponownie czułem pustkę, której myślałem, że nie wypełni nikt. Wraz z śmiercią Astorii umarła resztka mojego szczęścia.

- Położysz obok mojej poduszki zdjęcie mamy? - Jak na trzylatka, mój syn potrafił już całkiem nieźle rozmawiać. Podejrzewam, że była to zasługa mojej matki, która nie wyzbyła się wszystkich pedagogiczno surowych ram. Nawet wobec swojego własnego wnuka.
Nie odpowiedziałem, skinąłem jedynie głową czując jak rozpadam się w środku na małe kawałki. Zanim jednak weszliśmy do pokoju Scorpiusa ten zasnął, a ja w spokoju mogłem oddać się brunatno złotej kobiecie wypełniającej po brzegi szklankę mojej whiskówki. 

Mystery of LoveWhere stories live. Discover now