1. belwedery i śnieg we wrześniu

98 7 23
                                    

— ᴅʟᴀ ᴅᴇᴇᴅᴇᴇ —
ʙᴏ ᴅᴏᴍɪɴɪᴋ ᴊᴇꜱᴛ ᴢʙʏᴛ ᴅᴜżᴏ

Chrząszcz zakończył żywot, zgnieciony na chodniku wyłożonym starą kostką. Chitynowy pancerz pękł z charakterystycznym chrzęstem. Jedna z odnóg, jeszcze przez chwilę, poruszała się niemrawo, napawając niezwykłą radością zbrodniarza, stojącego nad ciepłymi zwłokami. Mężczyzna opierał się o chłodną bramę starej kamienicy. Niemal z czcią zapalił porannego papierosa. Odruchowo sprawdził godzinę, która nijak się pokrywała z dość rzadką mgłą unoszącą się ponad dachami gliwickiej starówki. Przynajmniej wciąż nie zastał go deszcz; jak to zwykle miało miejsce jesienną porą. Wrzesień tego roku wyjątkowo rozpieszczał mieszkańców miasta słoneczną pogodą i lodami z Drania. Niecierpliwie zerknął na ekran wyświetlacza telefonu, w nadziei, że zobaczy wiadomość odwołującą spotkanie z łącznikiem.

„Spóźnia się”, pomyślał. Nie znosił ludzi, niemających w sobie za grosz profesjonalizmu lub choćby resztek przyzwoitości. Mimo to powinien zrozumieć, że w ich pracy, z ryzykiem wpisanym w lekarskie orzeczenie, spóźnienie może oznaczać tylko jedno – śmierć. Czasem też zepsuty budzik, ale ten przypadek był wyjątkowo małym odsetkiem procentowym. Postanowił poczekać kolejny kwadrans, żeby zbyt pochopnie nie wzywać Oka; ostatnim razem omal nie doprowadził do zamachu na głowę sąsiedniego państwa.

Perfidne uprzedzenia historyczne.

Po chwili minęła go kobieta, która stanęła po przeciwległej stronie wejścia do kamienicy. Poprawiła gustowną apaszkę i zaczęła uporczywie przeglądać zawartość swojej torebki. Przeklęła pod nosem, odgarniając z ramienia rude, lekko kręcone włosy. Czasem się zastanawiał, czy to peruka.

– Przepraszam, pali pan może belwedery? – zapytała z niewinnym zakłopotaniem malującym się na jej ustach.

– Tylko czerwone marlboro – odpowiedział obojętnie, zaciągając się dymem papierosowym. – Rok temu pogoda znacznie bardziej nas rozpieszczała, prawda?

– Padał deszcz ze śniegiem – stwierdziła z wyrzutem. – Mógłbyś przestać przekręcać hasła, zaoszczędziłbyś wszystkim czasu i nerwów. – Podeszła do niego, zakładając kosmyk włosów za ucho, a szatyn nie mógł powstrzymać uśmiechu. Znów wyprowadził ją z równowagi.

– Twoje spóźnienie było bardziej nieprofesjonalne, M05 – odpowiedział z przekąsem. – I przekaż, proszę, Starszemu, żeby się zastanowił nad zmianą, bo wspominanie papierosów z PRL-u jest dość podejrzane. Szczególnie gdy przygodny makler jednym zamierza cię poczęstować.

– Chyba dobrze wiesz, jak trudno jest się wyrwać z domu przy prowadzeniu podwójnego życia. – Zignorowała jego prośbę. – Ach, zapomniałam, że swoją rodzinę zostawiłeś dla kawalerki i sterty starych woluminów. Aż dziwię się twojej matce, że wciąż wierzy w twoją robotę w podrzędnym antykwariacie.

– Powiedzmy, że zawsze miała mnie za przykładnego synka – kwituje od niechcenia. – Twój Romeo stwierdził, że masz romans, a wyjście po bułki to zaledwie pretekst?

Kobieta posłała mu wymowne spojrzenie. Ewidentnie będzie musiała porozmawiać z przełożonym o przydzieleniu jej nowego podopiecznego, bo ten wyjątkowo dużo o niej wiedział. W końcu ich wieloletnie, słowne utarczki musiały przynieść należyte efekty.

– Po prostu przyjdź do antykwariatu. Osobiście – dodała. – Starszy zrobił wyjątek, bo jak stwierdził to dosyć delikatna sprawa. – Zrobiła cudzysłów w powietrzu.

BRACTWO ANTYKWARIUSZY ◐ tom 1 smocze leżeDonde viven las historias. Descúbrelo ahora