XXIII

1.5K 74 9
                                    

Biegałam za królem, starając się utrzymać jego tępo. Dzięki mocy czarnej pantery był naprawdę szybki. Ja dzięki serum nie odstawałam od niego. Oczywiście przez sporą przerwę nie byłam tak sprawna, jak kiedyś. Jednak nadal dawałam radę a dzięki treningom wracałam do formy. Widziałam, że T'challa chce być na miejscu jak najszybciej. Rozumiał dlaczego. Dlatego też starałam się biec, najszybciej jak było to tylko możliwe. Dawno tam się nie cieszyłam z posiadania serum. Wojowniczki dory i plemię wojowników ruszyło za nami. Oni nie miało mocy, więc szybko zostawiliśmy ich z tyłu. My biegliśmy przodem w celu zbadania sytuacji i ewentualnego spowolnienia złodziei.

Kiedy dotarliśmy na miejsce zaczailiśmy się na wzgórzu. Przyglądaliśmy się grupie złodziei. Było ich kilkunastu. Przenośniki spore skrzynie. Zapewne wypełnione cennym metalem. Skrzynie nie wyglądały na ciężkie. To jednak nie wzbudziło moich podejrzeń. W końcu vibranium słynęło między innym z tego, że było niezwykle lekkie.

- Pewnie wiedzieli o święcie. - stwierdzi król, przyglądając się grupie. - Wiedzieli, że nas tutaj nie będzie.

- Myślisz, że to ludzie Clowa? - spytałam, przenosząc wzrok na niego.

Widziałam na jego twarzy skupienie. Uważnie przyglądał się grupie, analizując każdy jej ruch. Jak każdy przywódca wiedział jak ważna, jest prawidłowa dokładnej ocena sytuacji.

- Zapewne tak. Clow był wariantem, ale znał się na naszej kulturze. Pewnie stąd wiedzieli. - oderwał wzrok od złodziei i spojrzał na mnie. - Clow nie żyje, ale to w zasadzie niewiele zmienia.

- Zabijając jednego złodzieja, nie powstrzyma wszystkich. Wiedzą, jaka ta fucha jest groźna, ale nic sobie z tego nie robią. Cena towaru wszystko im rekompensuje. - Zauważyłam zmartwiona.

- Masz rację... - przerwał na chwilę. - Muszę jeszcze raz przemyśleć parę spraw. - Przeniósł wzrok na złodziwi. - Ale najpierw zajmiemy się nimi.

- Nie lepiej poczekać aż reszta nas dogoni. - dopytałam. Nie byłam pewna czy samotny atak na tę grypę to dobry pomysł. Niby my mieliśmy moce, ale ich było znacznie więcej.

- Nie ma czasu czekać. - stwierdził, podnosząc się z ziemi.

- T'challa ich jest więc i mają broń... - Sama nie wierzyłam w to, że to ja jestem głosem rozsądku w tym wszystkim. Zazwyczaj to Steve nim był. A ja podejmowała głupie lekkomyślne decyzje.

- Założę się, że nie są tak dobrze wyszkoleni, jak my. Poza tym my ich tylko spowolnimy. - Nie byłam przekonana co do tego pomysłu, co on najwyraźniej dostrzegł. - Nie wmówisz mi, że za czasów wojny nie podejmowałaś tego typu lekkomyślnych decyzji.

- No dobrze. - podniosłam się z ziemi.

No tak tutaj mnie zaginął. W czasie wojny często podejmowałam głupie decyzje. Często stawiałam sukces misji ponad własne życie. Więc nie byłam najlepszą osobą do podważania takiej decyzji. Zwłaszcza że została ona podjęta przez króla.

T'challa ruszył w kierunku grupy. Ja ruszyłam zaraz za nim. Złodzieje zdali się w ogóle nie być zdziwieni naszą obecnością. Co nie było w końcu niczym zaskakującym. Do moich uszu doszedł dźwięk przeładowywania broni. Cała się na niego spięłam. Źle mi się kojarzył. I to nawet bardzo źle.

Powalałam kolejno mężczyzn. Żaden z nich nie stanowił większego zagrożenia. Tak naprawdę nie umieli nawet zbyt dobrze strzelać. Co mocno mnie zdziwiło. Czyżby nowy szef wysłał amatorów na odstrzał? Wydawało się to bardziej niż prawdopodobne. Sprawnie unikałam niecelnych strzałów. Przez fakt, że nie umieli nawet poprawnie trzymać broni, rozbrojenie ich było dziecinnie łatwe. Chociaż tego, iż dzielnie się bronili, nie dało im się odmówić.

Już zdążyłam zapomnieć jak bardzo brakuje mi tego dreszczyku emocji. Niby nie walczyłam z profesjonalistami, ale i tak wiedziałam, jak wielkie jest ryzyko. Broń nawet w rękach amatora jest zabójcza. I nawet z czystego przypadku można kogoś ciężko ranić lub zabić. Teraz dopiero poczułam jak bardzo, brakuje mi tej nutki niepewności i myśli w głowie, że w każdej chwili mogę zginąć. Było to chore i psychopatyczne, ale tak było. Walka jest uzależniająca. No i to poczucie posiadania celu. W zasadzie tylko w walce go znajdowałam.

Tutaj w wakańdzie miałam zapomnieć. Pewnie liczono, że tutaj odpocznę i przjdę swego radzaju terapię. Zapomnę o wojnie i stanę się częścią nowego świata. Być może tutaj miałam wyleczyć się z traum i pozbyć się demonów przeszłości. I częściowo udało mi się to zrobić. Koszmary przestały mnie męczyć i czuję większy spokój. Jednak nie umiem zapomnieć. Przeszłość cały czas mnie prześladuje i to już nigdy się nie zmieni.

Wyrwałam się z zamyślenia, by skupić się na moim parterze. Był mocno skupimy, na walce. Analizował każdy ruch wroga. Nie pozwalał sobie, aby coś odciągnęło go od walki. T'challa był niesamowitym wojownikiem. Nigdy pewnie nie osiągnie jego poziomu. W ogóle niewielu ludziom będzie to dane. I nie chodzi nawet o posiadane przez niego moce. Król miał naturalny dar. Kiedy walczył nie liczyło się nic innego. Skupiał się i analizował nawet najmniejszy ruch, każdy oddech wroga. Oglądanie go w trakcie walki było czymś niepowtarzalnym.

Oderwałam wzrok od króla i ponownie skuliłam się na walce. Załapałam jednego z napastników i rzuciłam nic o drewnianą skrzynię. Ta częściowo się rozpadła. Coś mi tutaj nie grało. Podeszłam do niej i oderwałam jedną ze ścian. Skrzynia była pusta. Otworzyłam w poście jeszcze kilka załadowanych skrzyń. Wszystkie były puste.

- T'challa! - zawołałam kierując wzrok w jego stronę. Spojrzał na za znak tego, że słucha. - Skrzynie są puste!

Król zdał się tym wszystkim zdziwiony. Wszystko jednak zaczęło się układać. Oni nie kradli vibranium. Oni miało tylko ściągnąć naszą uwagę. Kiedy dostrzegłam wojowników, którzy przybyli nam pomóc, odwróciła się w ich stronę by wszystko im powiedzieć. Już miałam to zrobić, kiedy usłyszałam strzał. Nie przejęłabym się nim gdyby nie przerażona miny wojowników.

Odwróciła się, a moje serce zabiło szybciej. Nieprzytomny T'challa upadł na ziemię, a wokół niego pojawiła się krew. Stałam, nie umieją nic zrobić, ani powiedzieć. Świat dokoła mnie zatrzymał się. Czas przestał mieć znaczenie. Nie widziałam czy stoję tak kilka sekund, czy parę godzin. Przed moimi oczami malował się jeden z najbardziej przerażających widoków w moim życiu. Widok, który zmroził mi krew w żyłach.

W tym momencie przed oczami ponownie miałam obraz brata. Bucky'ego spadającego w przepaść. Potem ujrzałam Steve'a. A konkretnie ostatni raz, kiedy widziałam go przed jego zniknięciem. Potem martwi rodzice Tony'ego a na koniec umierająca Peggi. Wszystkie te sytuacje łączyło jedno. Śmierć moich bliskich. I to cholernie poczucie bezsilności...

Przy królu znalazła się Okoye. A potem reszta wojowników. Kto coś chyba do mnie mówił, ja jednak nie rozumiałam. Cały świat zlał się w jedno. Wszystko, co byłam w stanie dostrzec i rozpoznać to obraz postrzelonego króla.

Nie wiem ile czasu zajął mi powrót do rzeczywistości. Kiedy zaczęło do mnie dochodzić, co się dzieje chciałam do niego podejść. Nie dałam rady. Moje ciało przeszła fala bólu. Przed oczami pojawiły się stopniowo rosnące czarne plamy. Po chwili straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Ostatnie co poczułam to uderzenie o ziemię.

--------
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. I w ogóle, że książka wam się podoba. No i jeszcze szybkie info prawdopodobnie pojawi się jeszcze jeden rozdział w ten weekend.

Begin ・ Black PantherWhere stories live. Discover now