My R - wersja pisana

22 7 1
                                    

Kolejny dzień przeżyty.

Kolejny słaby dzień.

Kolejna kłótnia i zła myśl.
Kolejna łza, która przebyła długość twarzy, by rozbić się o ubranie.

Schody.
Kolejny stopień, wiodący na dach. 

Niewielkie obcasy trzewików rytmicznie, ale nieśpiesznie stukają o posadzkę, by po chwili ucichnąć i zostać  zastąpionym przez skrzypnięcie zardzewiałych zawiasów drzwi, a potem delikatny szum wiatru. 

Przez chwilę cieszyłam się kosmykami włosów, które latając we wszystkie strony, wpadały mi do buzi czy do oczu, zasłaniając widok. Przez krótką sekundę poczułam się tak... 

Beztrosko

Jak dawno się nie czułam. 

Po chwili jednak głęboko odetchnęłam i uśmiech zszedł mi z twarzy. Schyliłam się, by zdjąć buty. Jednak w pół ruchu dostrzegłam coś przed sobą. Wyprostowałam się szybko. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Dziewczyna z włosami splecionymi w dwa warkocze stała kilka metrów dalej, za poręczą tarasu i patrzyła w dal. Nie dostrzegła mnie jeszcze. A mi serce zaczęło być szybszym rytmem. Nim zdążyłam przemyśleć kolejny ruch, wyciągnęłam w jej stronę dłoń i krzyknęłam:

-Hej, zatrzymaj się!

Te słowa same wyszły z moich ust. Jakby same wiedziały, co będzie najlepsze dla mnie... 

Dla niej?

Dziewczyna, której warkocze zostały popsute przez wiatr, odwróciła się i utkwiła wzrok we mnie. Ja, stojąc z ręką wyciągniętą w jej stronę, która jeszcze nie opadła po desperackim krzyku, również utkwiłam w niej wzrok. Ręka ścisnęła się w pięść i przycisnęłam ją do piersi, jednak nie oderwałam od niej wzroku. Dziewczyna, czując intensywny wzrok na sobie, świdrujący ją, powiedziała mi, coś co słyszałam niejeden raz:

-Myślałam, że on - ten chłopak - i ja byliśmy dla siebie stworzeni. - głos jej się załamał, a łzy pociekły jej po policzkach. 

- Słucham?! - poczułam jak coś w środku się we mnie gotuje - Wyjaśnij mi, czy ty ze mnie kpisz? A może to żart? Chcesz mi powiedzieć, że z powodu jakiegoś durnia weszłaś tutaj przede mną? Na ten dach? Jesteś zła? Że nie możesz mieć wszystkiego? Lepiej się ciesz, że jeszcze nikt cię nie okradł!

Wyrzuciłam to.
Wszystko co miałam do powiedzenia.

Nie żałuję. 

- Już mi lepiej, dziękuję, że postanowiłaś mnie wysłuchać. 

Dziewczyna z warkoczami rozpłynęła się w powietrzu. 


Tak, dzisiaj jest ten dzień. 

Albo nędzne marzenie. 

Ponownie schyliłam się, by zdjąć buty. Jednak w pół ruchu dostrzegłam coś przed sobą. Wyprostowałam się szybko. Niska dziewczyna stała przechylona nad poręczą tarasu. Jej krótkie nóżki nie dosięgały podłogi. 

Ponownie, wbrew sobie krzyknęłam. 

Niska dziewczyna opuściła nogi na podłogę. Nadal trzymając dłonie na poręczy, odwróciła się w moją stronę. Zaczęła melancholijnym tonem i opowiedziała mi coś co słyszałam niejeden raz. 

- Wszyscy mnie ignorują, nikt się mną nie przejmuje. Po prostu nie pasuję tu. - łzy na jej policzkach już wyschły, jednak pozostawiły smugi wzdłuż twarzy. 

- Słucham?! - gniew rozsadzał mnie od środka - Wyjaśnij mi, czy ty ze mnie kpisz? A może to żart? Że dlatego weszłaś tu przede mną? Przecież w domu wszyscy cię kochają, wszyscy o ciebie dbają! A gdy wracasz do domu, zawsze czeka na ciebie ciepły obiad!

Wyrzuciłam to. 

- Zrobiłam się głodna. - rzekła niska uczennica, przecierając brudne ślady smug na twarzy i zniknęła. 

Przez te kilka dni wiele osób odwiedziło dach, lecz żadna nie skoczyła. O dziwo każda zaprzestawała swoich zamiarów po rozmowie ze mną. 

Szkoda tylko, że nikt takiej rozmowy nie przeprowadził ze mną... 

Udałam się na dach. 

Znowu.

I znowu ktoś mnie uprzedził. 

Za poręczą, na wystającym kawałku dachu siedziała dziewczyna w żółtym swetrze. 

Tym razem nie krzyknęłam. 

Bo widząc ją, zobaczyłam samą siebie.    

Jest tutaj z tego samego powodu.

- Weszłam na ten dach, żeby nie wracać do domu - dziewczyna w żółtym swetrze popatrzyła się  w moją stronę poważnym wzrokiem. Jej oczy były całkowicie suche, a głos obojętny. - Nie czeka mnie tam nic dobrego. 

Tym razem nie miałam się czym przejąć, a jednak słowa wyszły z moich ust. 

- Błagam! Zostań!

Jest to pierwszy raz, kiedy widzę jak ktoś tak bardzo cierpi. I mimo że naprawdę chcę pomóc, to nie wiem jak dobrać słowa. Co powiedzieć, żeby uratować ją. 

- Proszę, odejdź stąd! Nie mogę patrzeć jak cierpisz! Odejdź!

- Cóż, widocznie dzisiaj to nie moja kolej. - dziewczyna w żółtym swetrze wzruszyła ramionami i zniknęła.

Tak, dzisiaj to ten dzień. 

Zgaduję, że wreszcie nadszedł mój dzień. 

Na dachu nie ma nikogo prócz mnie. 

Nikt mi nie przeszkodzi. 

Buty zdjęte, czas iść. 

Droga na krawędź wydawała się nie mieć końca.

Idąc nią, zdjęłam mój żółty sweter i odrzuciłam go tam gdzie buty.

Rozplotłam dwa warkocze, które i tak były zniszczone przez wiatr.

Stając przez urwiskiem raz jeszcze przymknęłam oczy, by nacieszyć się wiatrem. Znowu włosy wpadały mi na twarz.

Ta niska dziewczynka wie, że dziś przyszedł czas, by skoczyć. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 03, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

My R - wersja pisana Where stories live. Discover now