– Oczywiście i proszę życzyć dużo zdrowia mamie – niska, zadbana, starsza pani koło pięćdziesiątki, podaje mi dłoń i uśmiecha się. Odwzajemniam tym samym i udaję się w stronę telefonu.

– Mamo? Ojej mamusiu, co się stało? – chwila ciszy i przejęta mina... – już do ciebie jadę. Jesteś pewna? Dobrze, zadzwonię za godzinę. Też cię kocham.

– Oni już poszli – przewraca oczami Lexy.

– Pamiętaj, tylko wiarygodną grą możesz coś zdziałać.

– Co się stało? Improwizacja, tygodniowy urlop, brak przygotowania? – miałem jej odpowiedzieć, gdy słyszę głos szefa.

– O' Reilly!

– Trzymaj kciuki, żeby mnie nie zabił – mówię do kobiety i ruszam w jego kierunku – Dzień dobry.

– Co się z tobą dzieje! – jest wściekły. Jego siwe wąsy ruszają się to w prawo to w lewo, a oczy lśnią od wściekłości. – Gdzie ty byłeś do cholery!?

– Musiałem coś załatwić, ale już jestem. Benjamin panu nie przekazał? – pytam, pamiętając, że dzwoniłem do przełożonego.

– Przekazał, nie wspomniał jednak, że gdy wrócisz nadal nie będziesz przygotowany.

Kentigern Bloylock, prezes zarządu, już w wieku trzydziestu lat zarobił swój pierwszy milion. Ludzie gadali, że wzbogacił się na współpracy z nazistami. Mi jednak było obojętne jak zarobił, był dobrym szefem. Sprawiedliwym i surowym. Miał pod sobą wszystkie banki z naszej sieci i pięćdziesiąt dwa procent w zarządzie. Czułem się zaszczycony, że mogłem się od niego uczyć. Już dawno mógł pójść na emeryturę lub zarządzać bankami za wielkiego, złotego biurka. On jednak codziennie był w pracy. Co tydzień w innym banku. Znał swoich pracowników, wymagał od nich i dbał o nich. Może chciał odkupić winy, a może był już starym dziadkiem, który potrzebował pracy bardziej, niż ona jego. Trzykrotnie rozwiedziony, z piątką rozpieszczonych dzieciaków na karku. Czasami wydawało mi się, że praca to było jego życie, jedyne, które kochał tak najbardziej i które odwzajemniało mu się tym samym.

– To nie tak panie Bloylock. – próbuję się tłumaczyć.

– Właśnie widziałem, spotkanie trwało piętnaście minut.

– Gwarantuję, że to był pierwszy i ostatni raz.

– Oczywiście, że tak, w innym wypadku wylatujesz. Nie ma tu miejsca, na takie zachowanie. Też coś – mamrocze pod nosem – Zabieraj się do pracy! – krzyczy, odwraca się i idzie w stronę swojego gabinetu.

Wzdycham. Jestem zmęczony tym dniem, mimo że to dopiero dwunasta. Przecieram twarz dłońmi i zabieram się do nadrobienia zaległości. Siadam przed stertą papierów, które na mnie czekały i zaczynam je przeglądać. Staram się skupić na liczbach, wykresach i opisach. Wszystko jednak migocze mi przed oczyma, w uszach piszczy, a głowę ściska imadło.

Ściągam marynarkę, otwieram okno, klepię się trzykroć po twarzy, starając doprowadzić do porządku. Potrzebuję tej pracy, teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jest jedynym co mi zostało.

– Ogarnij się! – mówię sam do siebie. Zamawiam u Lexi kawę i wracam do papierów, które czy chcę czy nie, są jedynym co teraz na mnie czeka i czym powinienem się zająć.

– Idę na obiad do Bright's – rzucam do Lex, około siedemnastej. Zazwyczaj o tej godzinie wracam już do domu, dziś zostaję dłużej, żeby przygotować się na jutrzejsze spotkanie. Przedtem muszę jednak coś zjeść. Czuję, że żołądek, przewraca się na wszystkie strony.

Marzenia mają twoje imię.Where stories live. Discover now