13. Tsunami blond

Bắt đầu từ đầu
                                    

– Jezuuu, stary, co z tobą jest nie tak? 

 Moja Natalka. Kiedy ją poznałem wszystko się zmieniło, zamieszkaliśmy razem, dzieliliśmy łóżko, rachunki, a nawet i pasję. Też pisała, książkę, którą miała wydać za rok czy dwa, a którą nie wydała. Zapisane zeszyty schowała do szuflady i tylko czasami je wyjmowała i marzyła, by powstała z nich prawdziwa powieść. Ale do tego potrzebna jest odwaga. 

  Moja ukochana, razem zamawialiśmy pizzę, budowaliśmy fortecę z poduszek, a potem siedzieliśmy w niej, czytając książki, komiksy, oglądając seriale. Dni mijały szybko, a kac choć długo, to raźniej było umierać we dwójkę. Imprezy co weekend, wyjścia z przyjaciółmi, Wisła, knajpki, bary, muzyka. 

A potem... wróciła moja choroba. Zmęczenie. Poczucie winy. 

– Piotr... Ja... Muszę... Już iść. Muszę iść. 

  Jak możesz bawić się dobrze, pytał mnie Szatan, podczas długich nocy, a potem jego głos przychodził nawet za dnia... Jak możesz? Twój brat...! On może nawet nie żyje, a ty co? Rozpijasz się? Zabawiasz z dziewczyną? Zdrajca! Nawet przestałeś go szukać! 

Nie przestałem!

Tak? Naprawdę? Od ilu dni już tak leżysz, z tą swoją zadowoloną miną? Widzę tu resztki drogiego żarcia, konsolę do gry i zero zmartwień! Gdzie się podział twój zapał? Nie chcesz już szukać, nie kochasz już brata?!

Kocham!

Nie kochasz! Nigdy nie kochałeś, może na rękę ci to wszystko, co? Wypchaj się tą dziewczyną, ale serca nie oszukasz. I nie załatasz pustki w taki sposób. 

Dlaczego płaczesz Filip? Co się dzieję, co się dzieję, ja już tak nie mogę! 

A ty? Ciągle siedzisz w tym swoim telefonie! Tak mnie wkurwia, kiedy w nocy świecisz tym cholerstwem, z kim ty cały czas tak piszesz, co? Masz kogoś innego? Wiedziałem, ja po prostu...

od początku...

wiedziałem. 

Ogarnij się, człowieku, jak ty wyglądasz? Znowu się chowasz, (przed czym?!) przed światem?! musisz w końcu wyjść...

Nie mów do mnie w taki sposób... To mnie rani...

Ciebie wszystko rani, jesteś cholernie przewrażliwiony, tak, dokładnie, PRZEwrażliwiony na sowim punkcie! A nie niech cię! Obyś zgnił w piekle!

Ja jestem w piekle! Od cholernych... 

– Filip? 

– Przepraszam! Nie wiem nawet... jak się tu znalazłem. 

Drzwi otwiera mi Natalia, a mój wzrok wciąż utkwiony jest w jej ciało. Długie nogi. 

– Zaraz będzie tu Piotrek. 

– Wiem, widziałem się z nim po drodze. Ale poszedł na siłownię, więc pomyślałem... że będziemy mieć jeszcze czas. Na rozmowę. Zaprosisz mnie do środka? 

  Dziewczyna kiwa głową. Poprawia biały szlafrok, sięgający jej ud. 

– Kawa, herbata? A może wino? – pyta. 

–  Tak. Ykhm. Wino. 

– Mam czerwone, słodkie. 

  Zgadzam się na takie, kiwnięciem głowy. Staram sobie przypomnieć jak tu trafiłem, dlaczego skierowałem się do mieszkania Natalii, a nie mojej obecnej dziewczyny. Pomyłka nie wchodzi w grę, coś chciałem, o czymś myślałem... 

  Natalia wychodzi z kuchni, z dwoma kieliszkami w jednej ręce, a w drugiej trzymając butelkę Carlo Rossi. Zdjęła ręcznik z głowy i teraz jej twarz okalają mokre włosy. Pachną świeżo i owocowo, podobnie jak jej ciało. 

– Przepraszam, brałam co dopiero prysznic – śmieje się. 

– Widzę. 

  Cisza. Rozglądam się po mieszkaniu. Jest nieco większe niż Agi, ale nie dużo. Za to umeblowane zupełnie inaczej. Ściany są białe, równie jak kanapa i włochaty dywan, imitujący sierść polarnego niedźwiedzia. Meble z Ikei, drewniany stolik na którym Natalia położyła trunek i kieliszki, półki, a na nich trochę książek i doniczki z kaktusami i innymi roślinami, których nazw nie znam. Drzwi balkonowe z widokiem na ulicę, dzisiaj wyjątkowo spokojną. 

– Ładnie tu – mówię. Jej twarz się rozjaśnia.

– Sama urządzałam! Piotrek trochę pomagał... – urywa. Uśmiecha się słabo. – Dziwnie wyszło, wiem. Tak czy owak, na zdrowie, Filip!

– Na zdrowie! – Sięgam po kieliszek i upijam łyk wina. – Mam nadzieję, że nie dodałaś tam jakiegoś cyjanku... 

– Skąd! – Natalka wybucha śmiechem, pięknym, perlistym. 

Stop! Coś się dzieję, to wszystko nie tak! Dlaczego jest taka miła? 

– Dlaczego jesteś taka miła? – paplam. Jak zwykle, po prostu paplam co mi ślina na język przyniesie. 

– A co? Mam krzyczeć? Wydrapać ci oczy moimi szponami? Kłócić się z tobą? Ten etap chyba już dawno temu przeszliśmy. 

– Na imprezie... 

– Nie byłam sobą. Jak zwykle alkohol uderzył mi do głowy. Kiedy cię zobaczyłam... pomyślałam, że muszę cię mieć, znowu, tak jak kiedyś. Ale to przez alkohol. Kocham Piotra. 

– A ja Agę. – wyznaję. 

Przez jej twarz przechodzi grymas, ledwo zauważalny, ale... 

– Napij się jeszcze, poczekaj, doleje ci. 

Nastawiam kieliszek, a płyn leci...

Mam nadzieję, że to nie cyjanek. Zdrowie! 

Miasto bez ciebie / Taco HemingwayNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ