10. Tlen

461 37 19
                                    

   Wkładam papierosa do ust i patrzę się na ogromny, szary blok. Nie żaden apartamentowiec, żaden nowoczesny budynek, ot, po prostu zwykłe blokowisko. 

Mój dom. 

   Nic nadzwyczajnego, w miarę zadbane osiedle, miejsce, jeśli można tak powiedzieć o ścianach od dziesięciu lat pomalowanych tą samą farbą i zacinającej się windzie. Blok jednak zawsze jest sprzątany, schody i podłogi pucowane przez panią Mariannę. 

   Kiedyś spytałem się matki, czy ta pani ma jakąś nerwicę natręctw, że tak sprząta wszystko na błysk. Pamiętam wyraz mojej mamy, jakby zmartwiony, jakby wiedziała więcej. Odpowiedziała mi spokojnym głosem, że nie, pani Marianna po prostu chce czymś zająć ręce, dopóki ma sprawne. 

  Później dowiedziałem się, że moja sąsiadka była kiedyś malarką, tworzyła piękne obrazy, ale przestała, kiedy zmarła jej córka, również artystka. Musiała inaczej wykorzystać swoje dłonie, przecież ich perfekcja i dokładność nie mogła się zmarnować. 

Nie rozumiałem tego, ale zbiegiem czasu się to zmieniło, teraz już wszystko wiem. 

   Wyrzucam niedopałek do kosza i mijam tą dziwną sąsiadkę z pomarszczonymi i trzęsącymi się dłońmi, wytrwale trzymającymi ściereczkę i jakiś środek czystości. Mówię jej "dzień dobry", a ta, zaskoczona, odrywa się od zajęcia i patrzy się na mnie. Jej stara i surowa twarz łagodnieje, uśmiecha się i odpowiada na moje przywitanie, następnie wraca do pracy. 

  Kieruję się schodami na drugie piętro, ostrożnie kładąc stopy, by zbytnio nie nabrudzić i nie dołożyć roboty pani Mariannie. Może i lubi sprzątać, ale należy się jej również odpoczynek i należyty szacunek dla jej sztuki sprzątania. 

Stoję przed wejściem do mojego mieszkania, nie mam odwagi by wejść, nie chcę jednak tak głupio stać cały Boży dzień, więc pełen trwogi, ale i adrenaliny, naciskam na klamkę.

Zamknięte. 

  Panikuję, odwracam się i schodzę na niższe piętro, a potem zawracam i znów spoglądam na te przeklęte drzwi. Pukam raz, potem drugi, ale one milczą złowrogo, wręcz oskarżycielsko. 

  Nawiedza mnie straszna myśl, że nie mam gdzie wrócić. Och, gdyby chociaż pozornie wystawili moją walizkę czy plecak. Gdybym mógł zgarnąć rzeczy, spakować się i wyjechać... A tymczasem zatrzasnęli mi drzwi przed nosem, odbierając mi szansę na moje wyjaśnienie. Przecież chciałem to wszystko wytłumaczyć, chciałem wrócić - ba, wróciłem! 

Pukam jeszcze raz, odpowiada cisza. Słone łzy zbierają się w kącikach oczów. 

Nie płacz, nie płacz, nie płacz... Kurwa. 

  Wycieram twarz rękawem bluzy. Następnie zaciskam wrogo pięści, kipiący ze złości. Rzucam się na drzwi, walę je, kopię, szarpię za klamkę, siarczyście przeklinając przy tym. 

   Na nic to wszystko, nie mogę wejść do środka. Sfrustrowany, odwracam się nagle i wpadam na kogoś. Przez ułamek sekundy myślałem, że na panią Mariannę, ale w końcu dotarło do mnie, że to moja mama. Kiedy ona się tak postarzyła? Nie widziałem. Nie wiedziałem, że ma już na głowie pierwszy siwy włos. To starość? A może stres? Można tak osiwieć przez wyrodnych synów. 

  Matka wymija mnie w milczeniu i wyjmuje z torby klucze. Przekręca i otwiera drzwi na oścież. Waham się. Czuję się jak intruz. Jak wampir, który czeka na zaproszenie do środka. (Pozwól mi wejść). Ostatecznie przechodzę przez próg. 

– Mamo... – zaczynam, ale nie kończę. 

 – Janek zaraz wróci – mówi spokojnym głosem, brzmiącym dla mnie trochę zbyt obojętnie. 

Miasto bez ciebie / Taco HemingwayWhere stories live. Discover now